Badomy Felka

Ze jo i kot mojej gaździny lubimy tak od casu do casu rózne badania naukowe przeprowadzać – to juz wiecie. Ino ostatnio jakosi nie barzo mogli my sie zdecydować, co by tak jesce zbadać. Nieocekiwanie Alecka podsunęła nom pomysł – Felek znad młaki! Ten, co to jest najbogatsy w nasej wsi! Jego momy zbadać? Cemu nie! Zbadomy! Postanowili my, ze zmierzymy go, zwazymy, sprawdzimy temperature, zrobimy mu prześwietlenie klatki piersiowej, EKG, EEG, USG, piknom tomografie… Heeej! Cego my mu nie zrobimy! A w jaki sposób? Tego my jesce nie wiedzieli. Ale w końcu taki pon Edison, kie zacął ryktować zarówke, to wiedzioł, z cego zrobi żarnik? Ano nie wiedzioł. A i tak zarówke wyryktowoł! No to my sie weźmiemy za badanie Felka jako pon Edison za ryktowanie zarówki: zacniemy badać, a potem sie obacy, co dalej.

Kany najlepiej takie badania prowadzić? Najpierw pomyśleli my o śpitalu w Nowym Targu. Ale tamok za duzo ludzi sie krynci. Przeskadzali by nom ino. Na scynście naso wieś jest jednom z tyk, co to mo własny Samodzielny Publicny Wiejski Ośrodek Zdrowia. Moze nimo on telo sprzętu medycnego co nowotarski śpital, ale za to o ósmej z wiecora syćko juz jest tamok na głucho zamknięte, więc mozno spokojnie wselkie badania ryktować. A najlepiej zacąć je o dziesiątej, bo wte juz ludzie w chałupak siedzom i abo telewizje oglądajom, abo do spania sie ryktujom, ale na pewo nie zwracajom uwagi, co sie w Ośrodku Zdrowia dzieje. Ino jak ściągnąć tamok Felka dokładnie na te godzine? Noleźli my na to sposób. Na komputrowej drukarce mojego bacy wydrukowołek ogłosenie i w piątkowy poranek podrzuciłek je Felkowi pod drzwi. Ogłosenie było takie:

RADA POWIATU NOWOTARSKIEGO
W TROSCE O ZDROWIE NASZEJ SPOŁECZNOŚCI
OGŁASZA AKCJĘ POD HASŁEM
„DARMOWA NOC MEDYCZNA”
POD PATRONATEM PANI MINISTER ZDROWIA.
NIE ZMARNUJ OKAZJI! ZADBAJ O ZDROWIE!
DZIŚ O GODZ. 22.00 ZGŁOŚ SIĘ DO SWOJEJ PRZYCHODNI
NA DARMOWE BADANIA LEKARSKIE,
A OTRZYMASZ UFUNDOWANY PRZEZ STAROSTĘ NOWOTARSKIEGO
BON O WARTOŚCI 100 ZŁOTYCH NA ZAKUPY
W DOWOLNYM SKLEPIE SPOŻYWCZYM W NOWYM TARGU.

Kie Felek nolozł takie ogłosenie, to jaze nie mógł docekać sie wiecora! Tak mu było pilno do tego bona za sto złotyk! Heeej! Dlo stówki to on by pozwolił se obie ręce i nogi amputować! A co dopiero póść na zwycajne badania! Spytocie pewnie, cemu Felkowi tak na jednej stówce zalezy, skoro mo miliony? Na to pytanie nifto we wsi nie znoł odpowiedzi. Ale my z kotem mieli nadzieje, ze dzięki nasym naukowym badaniom ta zagadka zostonie wreście rozwikłano.

Kie dochodziła godzina dziesiąto z wiecora, Felek hipnął do auta i pognoł do Ośrodka Zdrowia.
– Jest tam ftosi? – spytoł pukając do drzwi. Nifto nie odpowiedzioł. Felek nacisnął klamke i uwidzioł, ze drzwi som otwarte. A były otwarte, bo dwie godziny wceśniej, kie juz syćka ludzie opuścili Ośrodek, kot dostoł sie do jego wnętrza przez jakomsi śpare i piknie poodsuwoł syćkie zasuwki.
– Jest tam ftosi? – znowu spytoł Felek wchodząc do pocekalni.
Cisa. Nagle Felek zauwazył stojącom na stoliku flaske wody mineralnej. Pod flaske wsunięto była kartecka, na ftórej wydrukowany był taki tekst:

Szanowny pacjencie. Wyszliśmy na moment, żeby porozklejać w okolicy parę plakatów propagujących akcję DARMOWA NOC MEDYCZNA. Prosimy, poczekaj chwilę, a w oczekiwaniu na nasz powrót napij się na koszt Narodowego Funduszu Zdrowia stojącej tu wody, bogatej w cenne dla organizmu składniki mineralne. Z hipokratesowskim pozdrowieniem
PERSONEL OŚRODKA

Wiecie, fto ten tekst wydrukowoł? Domyśliliście sie na pewno 😉 No to nie muse godać. Felek napił sie wody – tak naprowde wcale nie na kost NFZ-u, ino na swój własny, bo jo te wode z jego hurtowni wykrodłek. Cy ona rzecywiście była bogato w składniki mineralne? Właściwie to niewozne. Wozne ze była bogato w prosek nasenny, ftórego rozem z kotem ześmy do środka nasypali. Podziałoł on na Felka sybciej niz my sie tego spodziewali – zacął usypiać na stojąco! Zaroz kot i jo wyskocyli zza kontuaru oddzielającego pocekalnie od recepcji, ka ześmy ukryli sie, jak ino Felek do Ośrodka weseł. Chyciłek Felka za portki i zaciągłek do gabinetu zabiegowego, ka stała tako waga lekarsko ze wzrostomierzem, co to musiała bocyć jesce casy cysorza Franciska Józefa, a przynajmniej towarzysa Wiesława. Nieprzytomny Felek posłusnie seł za mnom, powłócąc nogami i pozirając błędnym wzrokiem kasi w dal. Ze pies i kot sie przy nim kryncom – to zupełnie do niego nie docierało.

Wciągłek Felka na wage. Kot hipnął na wagowom miarke i barzo sprawnie, jakby robił to codziennie, sprawdził, kielo Felek wazy – 90 kilo. Ino trza bocyć, ze telo wazył nie on sam, ino wroz z ubraniem i dutkami, ftórymi wypachne mioł syćkie kiesenie. Potem, przebierając łapami, kot zacął ustawiać wzrostomierz, coby zmierzyć, kielo Felek mo wzrostu. Wysło, ze 160 centymetrów.

– Eee, to chyba za mało jak na Felka – pedziołek. – Zmierzcie go, krzesny, jesce roz.
Kot zmierzył Felka ponownie. I tym rozem wysło – metr pięćdziesiąt. Z trzecim rozem – metr śtyrdzieści pięć!
– Krzesny! Co wy tu za śpasy robicie?! – kapecke sie zeźliłek. – Jesce pare rozy go zmierzycie i wyjdzie wom, ze jest mniejsy od wos!
– Zodnyk śpasów nie robie! – obrusył sie kot. – Ino on coroz bardziej sie garbi i coroz bardziej kolana sie pod nim uginajom. Dlotego obiektywnie on jest cały cas tego samego wzrostu, ale subiektywnie – coroz mniejsy.

Kot mioł racje. Nie było sensu mierzyć Felka w takim stanie. Skoda, ze wceśniej my tego nie przewidzieli. Mozno było przecie wykraść z gaździninej suflady centymetr krawiecki i za jego pomocom zmierzyć Felka lezącego. No ale cy kozdy naukowiec moze syćko z góry przewiedzieć?

Ściągłek Felka z wagi i zaprowadziłek na pobliskom lezanke. Felek legnął na plecak, wyciągnął sie i zacął głośno chrapać.

Tymcasem kot sukoł termometra. Wreście nolozl go w safie. Ino był pewien kłopot: coby wepchnąć termometr Felkowi pod pache, trza było ściągnąć mu kurtke i kosule. Cy nie obudzimy go, kie zacniemy go rozbierać? Pewności my nie mieli. Na scynście przybocyli my se, ze w hamerykańskik filmak termometry wkładane som pacjentom nie pod pache, ino do gymby. To było łatwiejse niz rozbieranie! Wartko wepchli my termometr między Felkowe zęby. Ale Felek obyrtnął sie na bok i… trrrach! Termometr sie połamoł. Kulki rtęci potocyły sie po podłodze. A kot jak to kot – rzucił sie za tymi kulkami w pogoń.

– No wiecie co, krzesny? – skarciłek swojego współbadaca. – Coby naukowiec za kuleckami sie uganioł?
– A, racja – zgodził sie ze mnom kot i od rozu spowaznioł.

Uprzątli my to, co po tym termometrze zostało, zwłasca spod Felka piknie ześmy syćko wymietli, coby se kufy nie pokalecył. My przecie fcieli zbadać go dlo dobra nauki, a nie na ołtarzu tejze nauki go składać.

A potem zacęli my sie zastanawiać, cym teroz zmierzymy temperature?
– Poźrejcie ku oknu, krzesny! – zawołoł nagle kot. – Tamok tyz jest termometr!
– Racja! – zawołołek.

A co! Termometr to termometr. Co z tego, ze zaokienny, nie lekarski? Otworzyli my okno i z trudem bo z trudem, ale jakosi oderwali my od niego ten termometr. Ino cy jego tyz Felek nie połamie?

– Mom pomysł! – pedzioł kot. – Widziołek w safie mnóstwo bandazów. Mozemy tymi bandazami przywiązać Felka do wyrka i wte nie bedzie sie nom wiercił.

Pomysł był pikny! Choć obwiązanie całego Felka wroz z lezankom kapecke casu nom zajęło. W dodatku cały cas bali my sie, coby sie nom nagle nie zbudził. Ale na scynście cały cas społ jako ten suseł. Zaroz wepchli my Felkowi do gymby ten odcepiony od okna termometr. Nie doł sie on tak głęboko wepchnąć jako ten lekarski, ale niekze ta. No i wysło, ze Felek mo… 32 stopnie pona Celsjusa! Na mój dusiu! Cy to mozliwe, coby mioł jaze tak straśne osłabienie? Nie, chyba nie. Ale w takim rozie dzięki nasym badaniom juz dokonali my jednego naukowego odkrycia: termometr zaokienny nie nadoje sie do mierzenia ludziom temperatury. Mom nadzieje, ze juz od przysłego roku akademickiego syćkik studentów medycyny bedom o tym ucyć.

– Co robimy dalej? – spytołek.
– W safie opróc termometra i plastra nolozłek jesce pikny elektronicny ciśnieniomierz – pedzioł kot. – Zmierzmy Felkowi ciśnienie.
– Dobro myśl! – zgodziłek sie z kotem.

Kot wyciągnął z safy ciśnieniomierz. Dobrze ze była załącono doń instrukcja, bo nie barzo my wiedzieli, jak to ustrojstwo obsługiwać. Ino był nowy kłopot: zmierzyć Felkowi temperature bez ściągania kurtki jakosi sie dało, ale jak teroz zmierzymy mu ciśnienie? Przecie do tego gołe ramie jest potrzebne! Niestety rękawa kurtki nijak sie nie dało podwinąć. A coby te kurtke z Felka ściągnąć, musieliby my najpierw uwolnić go z bandazowyk więzów. A tego przed zakońceniem nasyk badań woleli my nie robić, coby Felek znowu cego nie popsuł. Trudno – zmierzymy mu ciśnienie przez kurtke. Podsunęli my ku lezance krzesło i na nim postawili ten cały ciśnieniomierz. Rękawem ciśnieniomierza owinąłek Felkowe ramie.

– Włącyć? – spytoł kot stojąc nad przyciskami elektronicnego urzadzenia.
– Włącojcie – pedziołek. – Ino bądźcie ostrozni! Nie strąćcie tego na ziem, bo to musiało kostować sporo dutków.

O, krucafuks!!! Ale sietniok ze mnie! Jak mogłek przy Felku cosi takiego pedzieć! Na sam dźwięk słowa „dutki” Felek od rozu sie obudził! On to słowo rozumie w kozdym języku! Nawet w psim!
– Co się dzieje? Co jo tutok robie? – spytoł Felek. – Skąd ten pies i kot sie tu wzięły? I cemu jo sie rusyć nie moge? Chyba mnie porwali! Ratunku!!! Ratunkuuu!!! Na pomoc!!!
– Niek to diasi! – zaklął kot. – Moze posukać w safie chloroformu?
– Nimo na to casu – pedziołek. – Słyse, ze ftosi tutok idzie. Pewnie juz te Felkowe wrzaski usłysoł.
– Tego tylko brakowało – westchnął kot. – Nie wiecie, fto to moze być?
– Po zapachu poznoje, ze to nas wiejski doktór – pedziołek. – Ino cego on tutok suko o tej godzinie?

Odpowiedź na to pytanie poznali my następnego dnia. Okazało sie, ze Józka spod grapy przed połozeniem sie spać, wyjrzała przez okno i uwidziała, ze w Ośrodku Zdrowia świeci sie światło. Zdziwiono straśnie zadzwoniła do doktora, no i doktór zaroz ku ośrodkowi popędził, coby sprawdzić, co sie tamok dzieje.

Wroz z kotem wartko ześmy wyskocyli do pocekalni. Ale tamok usłyseli my zblizające sie ku drzwiom wejściowym kroki! Droge uciecki mieli my odciętom! Kot rozejrzoł sie. Uwidzioł wisący na wiesaku lekarski fartuch. Hipnął i skrył sie w tym fartuchu, ucepiwsy sie materiału pazurami. Jo ukryłek sie za uchylonymi drzwiami do gabinetu zabiegowego.

– Krzesny! – zawołoł kot z głębi fartucha. – Nojdźcie se lepsom kryjowke! Co bedzie, kie doktór za te drzwi zajrzy?
– Bede stoł nieruchomo – odpowiedziołek. – Moze wte pomyśli, ze był tutok projektant wnętrz, ftóry postanowił postawić w pocekalni wypchanego owcarka?

Pon doktór weseł do środka. Od rozu pohyboł ku gabinetowi zabiegowemu, skąd dochodziły wołania Felka o pomoc.
– Pan Felek?! – zawołoł zdumiony doktór. – Co tu się stało? Domyślam się, że jakieś dzieciaki zrobiły panu głupi kawał?
– Zodnyk dzieciaków jo tu nie widziołek – odrzekł Felek. – Jo przysłek tutok na te „Darmowom noc medycnom”. A kie przysłek, to jakosi tak straśnie spać mi sie zafciało. No i usnąłek. Miołek nawet pikny sen: śniło mi sie, ze jestem hamerykańskim miliarderem i nazywom sie nie Felek, ino ROKEFELEK. A potem nagle sie obudziłek na tej lezance i uwidziołek, ze pies i kot mierzom mi ciśnienie…
– Pies i kot ciśnienie panu mierzyły?! – przerwoł Felkowi oniemiały doktór. – Co pan opowiada? I o jakiej „Darmowej nocy medycznej” pan mówi?
– Jak to o jakiej? – odrzekł Felek. – O tej akcji w całym Powiecie Nowotarskim. Przecie nawet na tej kartce, co w pocekalni pod flaskom lezy, wyraźnie jest napisane, ze personel tego ośrodka poseł rozwiesać we wsi plakaty propagujące te akcje.

Słysąc te słowa kot wyskocył spod fartucha, hipnął na stolik, zabroł te kartke, o ftórej Felek godoł i zaroz znowu w fartuchu sie ukrył. Ułamek sekundy później doktór wyseł z gabinetu i zatrzymoł sie, jak ino próg przekrocył. Rozejrzoł sie po pocekalni i po kwili wrócił ku Felkowi.

– Panie Felku – pedzioł – rzeczywiście stoi tam jakaś butelka po wodzie mineralnej. Widocznie ktoś ją zostawił, a sprzątaczka zapomniała wyrzucić. Ale zapewniam pana, że żadnej kartki tam nie ma.
– Musi być! – Felek upieroł sie przy swoim. – Prowde godom! Tak samo jak prowde godom, ze pies i kot mierzyły mi ciśnienie! Chyba nawet przybocuje se, cyjo to zywina!
– Hmmm… ciekawy przypadek – pedzioł doktór ni to do siebie, ni do Felka. – Przez całą swoją praktykę lekarską nie zetknąłem się jeszcze z urojeniem, że zwierzęta ciśnienie komuś mierzą. Muszę chyba podzwonić do paru kolegów, którzy są lepszymi specjalistami niż ja.
– A niek se pon dzwoni, do kogo fce – westchnął zrezygnowany Felek. – Ale cy mógłby pon uwolnić mnie z tyk sakramenckik więzów?
– Lepiej nie – stwierdził doktór. – Pojęcia nie mam, co to za dziwna choroba pana dopadła, że pan o tym psie i kocie dziwne rzeczy opowiada. Dlatego lepiej będzie, jeśli na razie pozostanie pan związany, żeby pan sobie jakiejś krzywdy nie zrobił, panie Felku.
– Jakom krzywde miołbyk se zrobić?! – zezłościł sie Felek, ale po kwili zrobił sie łagodniejsy. – Ponie doktorze, piknie pytom, niek mnie pon uwolni. Jo ponu moge nawet zapłacić…
– Mowy nie ma! – prociwił sie gwałtownie doktór. – Przecież ktoś tu może nas podsłuchiwać albo nagrywać! I chce pan, panie Felku, żebym stał się bohaterem historii pod tytułem „Doktor G. 2”?

Doktór wyseł z gabinetu i udoł sie do recepcji. Tamok nojdowoł sie jedyny w ośrodku aparat telefonicny. Doktór wyciągnął spod kontuaru jakisi notes. Chyba mioł w nim zapisane telefony do swoik kolegów po fachu. Kot wychylił sie zza poły fartucha i pozirając ku mnie zacął wskazywać łapom na gabinet zabiegowy. Pocątkowo nie wiedziołek, o co mu idzie. Ba nagle zrozumiołek! Okno w gabinecie nadal było otwarte! A doktór był właśnie barzo zajęty przeglądaniem notesa! Jeśli mieli my stąd uciec, to teroz była najlepso po temu okazja! Opuścili my swoje kryjówki i wpodli do gabinetu zabiegowego.

– Ponie doktorze! Ponie doktorze! – zawołoł Felek na nas widok. – Ten pies i kot znowu som tutok!
– Tak, tak, oczywiście – pedzioł doktór, a głos jego świadcył o tym, ze nadal skupiony jest na swym notesie. – Proszę, panie Felku, wziąć głęboki oddech i się odprężyć. Wszystko będzie dobrze.

Nie cekali my, coby sprawdzić, cy Felek posłucho fachowej rady doktora i weźmie głęboki oddech. Wyskocyli my przez okno, ftóre na nase scynście ciągle było otwarte. Przebiegli my na drugom strone jezdni i ukryli sie za krzakiem. Stamtąd pozirali my, co bedzie dalej. Słyseli my, jak doktór wraco do gabinetu i uspokajo Felka, zapewniając go, ze pomoc wkrótce nadejdzie. I rzecywiście nadesła. Od strony Nowego Targu przyjechała karetka. Zatrzymała sie przed Ośrodkiem Zdrowia. Z karetki wysiadło dwók rosłyk sanitariusy i wesło do Ośrodka. Wkrótce wysli wroz z lezankom i przywiązanym do niej Felkiem, ftóry cały cas krzycoł, ze jest zdrowy i zodnyk urojeń nie mioł. Za sanitariusami seł nas doktór i łagodnie tłumacył Felkowi, zeby nicym sie nie przejmowoł, bo na pewno nojdzie sie jakisi posób na wylecenie tej tajemnicej choroby. Sanitariuse zapakowali lezanke z Felkiem do karetki i karetka rusyła.
– Na pewno wszystko będzie dobrze, panie Felku!!! – wołoł doktór w strone odjezdającego wozu, choć wątpie, coby w tym momencie Felek go słysoł.

Co było dalej – o tym cało wieś dowiedziała sie juz w sobote rano. Felek trafił do Śpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, ka najwiękse mędrole medycne zbadajom, skąd sie wzięły te urojenia, o ftóre posądzano Felka… no… niezupełnie słusnie. Ale za to wiadomo przynajmniej, ze naukowe badania Felka bedom kontynuowane! I teroz nie byle fto bedzie go badoł! Profesory Collegium Medicum z samiućkiego Ujotu! Hau!

P.S. A we wtorek, moi ostomili, Borsuckowe urodziny bedziemy mieli. No to zdrowie Borsucka! 🙂