Air Zakopane

Jako juz piknie wiecie, ostomili, krzyzówkowy konkurs spod poprzedniego wpisu wygrały Gosicka i Emilecka. Obie odgadły tajemne hasło, a ze nimo pewności, ftóro pierwso, to trza uznać, ze były egzekwo. Jakom nagrode wybrała se Gosicka – od niedowna juz to wiemy i nagroda ta ocywiście bedzie wyryktowano. A jakom Emilecka wybrała? Ano takom, coby sie dowiedzieć, jakim cudem Maryna Krywaniec trafiła na ten obrazek pona Grzegorza Sobczaka. Na mój dusiu! Sam tego byłek ciekaw! A poza tym downo sie z Marynom nie widziołek, bo byłek barzo robotom na holi zajęty. No to – pomyślołek se – worce hipnąć w Tatry i z siumnom orlicom pogodać. Rusyłek więc w droge i odsukołek nasom Maryne.
– Witojcie, krzesno! – zawołołek, kie jom uwidziołek. – Co to? Znudziło sie wom zywobycie w dzikości i postanowiliście zająć sie biznesem lotnicym?
– Biznesem? Jo? – zdziwiła sie Maryna.
– No przecie, ze nie jo! – odpowiedziołek. – To wos, a nie mnie, cały świat moze uwidzieć w internecie, jak latocie z jakimsi chłopem nad wiersyckami i mocie napis: AIR ZAKOPANE.
– Aaa! To wy o tym godocie! – zawołała Maryna. – Fcecie wiedzieć, jak to było?
– Nie ino jo, ba syćka bywalcy Owcarkówki by fcieli!
No i wte Maryna zaproponowała, coby my hipnęli do mojej chałupy, ona mi o syćkim opowie, a jo wkleje jej opowieść do nowego wpisu. Tak więc to, co teroz bedziecie cytali, to jest tekst napisany przeze mnie pod dyktando Maryny.

Ostomili Budowice! Barzo piknie wom dziękuje, ze bocycie o mnie. Od rozu robi mi sie cieplej, kie mom tego świadomość. A w takom pogode, jako teroz jest w górak, to kozdo dodatkowo kapecka ciepełka piknie sie przydoje. Co u mnie? Ano to co zwykle. Latom se nad Tatrami, roz po słowackiej, a roz po polskiej stronie, pozirom na obłocki nade mnom i na turystów pode mnom… Na mój dusiu! Turystów! Ale oni som casem nieostrozni! W ostatnie wakacje uwidziałak jednego, jak lozł Orlom Perciom, choć widać było, ze przy jego umiejętnościak wspinackowyk, to on co najwyzej po Drodze Nad Reglami chodzić powinien!
– Zaroz spodnie w przepaść – pomyślałak.
No i – na mój dusiu – spodł!
– O, Jezusicku! – przeraziłak sie. – Ten bidok zginie!
Co sił w skrzydłak pofrunęłak ku pędzacemu na spotkanie ze śmierzteckom turyście. Mocno wbiłak swe pazury w jego rzyć. Musiało go zaboleć, ale był zbyt przerazony, coby krzyknąć. Na mój dusiu! Ale on był cięzki! Chyba ino dzięki sile woli byłak w stanie go unieść. No i jakosi udało sie nom bezpiecnie wylądować na Holi Gąsienicowej. I tak oto uratowałak chłopu rzyć, choć zarozem poraniłak jom straśnie tymi swoimi orlimi pazurami. Nawet nie cekałak, jaz turysta mi podziękuje. Od rozu pofrunęłak do wierchu. Ale… nie poleciałak daleko. Byłak tak straśnie strudzono dźwiganiem tego cepra, ze zaroz wylądowałak na skałce i pocułak, ze bede musiała co najmniej pół dnia odpocąć, zanim znowu frune. No i kie tak se odpocywałak, to nagle… dwók osiłków nolazło sie przy mnie. Zupełnie nie zauwazyłak, kie sie do mnie zblizali. To moje sakramenckie zmęcenie musiało osłabić mojom cujność. Zanim zdązyłak kiwnąć skrzydłem, osiłki zarzuciły na mnie sieć. Próbowałak sie uwolnić, ale im bardziej próbowałak, tym bardziej byłak w te sieć zaplątano. W końcu dałak za wygranom. Jako godałak – i tak juz nie miałak sił. Osiłki zabrały mnie w dół. Dosły do Kuźnic i tamok wrzuciły mnie do wielkiego auta z ciemnymi sybami. Potem zawiozły do jakiejsi willi pod Zakopanem. Wzięli mnie do tej willi. Tamok cekoł juz na nos straśnie niemiły chłop z cygarem w zębak.
– Dobra robota! – uciesył sie ten chłop.
– Zrobiliśmy, co kazałeś, szefie – odezwoł sie jeden z osiłków. – A czy możesz nam zdradzić, do czego ten ptak jest ci potrzebny?
– Do rozkręcenia niesamowitego interesu – pedzioł chłop z cygarem. – Byłem akurat na Kasprowym, gdy przypadkowo zobaczyłem przez lornetkę, że ten orzeł niesie w swoich szponach jakiegoś faceta. I wtedy wpadł mi do głowy genialny pomysł! Bo jaki interes mógłbym tu w Tatrach zrobić? Myślałem o wybudowaniu płatnych autostrad w największych tatrzańskich dolinach. Myślałem o postawieniu nowoczesnych supermarketów na największych tatrzańskich halach. Ale żadne z tych przedsięwzięć nie opłaciłoby mi się tak, jak zainwestowanie w orła transportującego ludzi!
– Chcesz, szefie, zrobić z tego orła samolot? A raczej orłolot? – spytoł osiłek.
– Coś w tym rodzaju – odpowiedzioł chłop z cygarem. – Założę firmę o nazwie Air Zakopane, która najbogatszym turystom będzie fundowała loty widokowe pod skrzydłami orła. Nie samolotem! Nie jakąś tam paralotnią! Ale pod skrzydłami orła! To dopiero będzie atrakcja! Atrakcja, dla której największe snoby będą zaciągać kredyty, żeby tylko móc ją przeżyć! A ja stanę się jeszcze obrzydliwiej bogaty niz teraz jestem! Ha!
O, Jezusicku! A więc wpadłak w łapska bezwzględnego biznesmena! Jo, ślebodno orlica, bede teroz niewolnicom zachłannego na dutki fudamenta! W dodatku to jakisi sietniok, ftóry nie umie odróznić orła-chłopa od orła-baby. Bo jo przecie jestem orlica, a nie orzeł. Choć to akurat było w tej kwilecce moim najmniejsym zmartwieniem…
Wkrótce biznesmen sprowadził do swej willi pewnego naukowca. No i ten naukowiec zacął ryktować mnie tak, cobyk piknie zadowoliła jego pracodawce. Przycepił mi do głowy taki maluśki aparacik. Kie byłak nieposłusno, naukowiec za pomocom specjalnego nadajnika włącoł w tym aparaciku tak nieznośne ultradźwięki, ze dlo mnie było to gorse od najgorsej tortury! A do jedzenia zacęłak dostawać jakiesi paskudne odzywki dlo sportowców, cobyk miała siłe unieść do wierchu nawet najcięzsyk klientów firmy Air Zakopane. Wkrótce zacęła sie tresura. Naukowiec ucył mnie, jak mom ryktować turystom pikne loty widokowe. Roz podcas takiej tresury próbowałak uciec, ale wte naukowiec zaroz chycił nadajnik, włącył ultradźwięki w aparaciku i… nie mogłak na to nic poradzić. Wolałak wrócić do niewoli niz słuchać tyk okropnyk ultradźwięków choćby sekunde dłuzej. Zrozumiałak, ze uciecka jest niemozliwo.
Po dwók tyźniak tresury naukowiec pedzioł biznesmenowi, ze jestem juz wystarcajaco wyskolono i mozno zacąć sprzedawać bilety na pikne orle loty nad Podholem. Biznesmen uciesył sie straśnie. Pedzioł, ze wyryktuje urocyste otwarcie firmy Air Zakopane. Pozaprasoł na to otwarcie róznyk VIP-ów i postanowił zorganizować przed swojom willom wielki bankiet. Kie nadesła ostatnio noc przed tom całom imprezom, nie mogłak zmruzyć oka. Od jutra przecie miały sie zacąć najgorse dni w całym moim zywobyciu!
Cosik tak koło w trzeciej w nocy usłysałak wołanie:
– Krzesno! Krzesno! Maryna, słysys mnie?
Poznałak ten głos! To jeden z zaprzyjaźnionyk niedźwiedzi wołoł!
– Słyse wos, krzesny! – zawołałak z izby, we ftórej mnie więziono. – Kany jesteście!
– Stoje pod chałupom, we ftórej wos trzymajom – odpowiedzioł niedźwiedź. – Pewnie nie wiecie, ze od pewnego casu jedno wiewiórka bacnie obserwowała, co sie tutok dzieje? Od tej wiewiórki dowiedziołek sie o syćkim. Wiem, ze jakisi ancykryst fce wos zmusić do ryktowania lotów widokowyk. Wiem tyz, ze aparacik wydający straśliwe ultradźwięki nie pozwalo wom uciec.
– Ratujcie mnie krzesny! – zawołałak. – Jeśli bede musiała dźwigać klientów tego ancykrysta, to wartko pomre z wycerpania! A jak nie z wycerpania, to z tęsknicy za ślebodom!
– Teroz nie dom rady wos stąd wyciągnąć – odrzekł niedźwiedź. – Cała kupa ochroniorzy sie tutok krynci. I syćka majom broń!
– Więc nimo juz dlo mnie nadziei! – załamałak sie.
– Spokojnie, krzesno – odpowiedzioł niedźwiedź. – Właśnie poznołek niedźwiedzia, co to uciekł z jednego zagranicnego cyrku i postanowił reśte zywobycia spędzić w Tatrak. Posłuchojcie, co zrobimy. Jutro wykrodniemy TOPR-owi helikopter. Wsiądziemy do niego, a ten cyrkowy niedźwiedź nim pokieruje. Kie bedziecie ryktować te loty widokowe, to my podlecimy ku wom, jo sie wychyle z helikoptera i swojom potęznom niedźwiedziom łapom rozwale ten aparacik przy wasej głowie. I wte juz zodne ultradźwięki nie przeskodzom wom w uciecce.
– Pikny plan! – uciesyłak sie. – Ale cy to dobry pomysł wykradać TOPR-owi helikopter? A jeśli ftosi w górak bedzie akurat potrzebowoł pomocy?
– Wykrodniemy ino na kwile, a potem od rozu oddomy – zapewnił niedźwiedź. – Zreśtom, co by nie godać, uzyjemy tego helikoptera w celak ratunkowyk, cyli zgodnie z przeznaceniem.
– No dobrze – pedziałak. – Ale cy ten cyrkowy niedźwiedź na pewno umie prowadzić helikopter?
– Godoł, ze pare rozy zabierano go helikopterami na rózne imprezy. I wte, kie se tak latoł, to uwaznie przyglądoł sie syćkiemu, co robili piloci.
– I myślicie, krzesny, ze to wystarcy, coby umieć taki helikopter obsługiwać?
Zanim niedźwiedź zdązył odpowiedzieć, usłysałak krzyk jednego z pilnującyk willi ochroniorzy:
– Słuchajcie! Słyszę coś jakby mruczenie niedźwiedzia!
– Ja chyba też – odezwoł sie inksy ochroniorz. – Chodźmy sprawdzić, co tam pod willą się dzieje!
No i mój znajomy niedźwiedź nie mógł juz dłuzej ze mnom godać, ino musioł wartko uciekać, coby goryle biznesmena go nie dopadły.
Następnego dnia przed willom był pikny bankiet. Nazjezdzały sie rózne VIP-y. Cynść z nik przybyła piknymi autami, a cynść – prywatnym śmigłowcem biznesmena. VIP-y jadły, piły i cekały na głównom atrakcje, ftórom miałak być jo. A jo na rozie siedziałak w przykrytej wielkim płótnem klatce. Jaz w pewnej kwili biznesmen weseł na stojącom przy mojej klatce mównice i popytoł syćkik o uwage. Zaproseni goście ucisyli sie i obyrtli ku biznesmenowi.
– Szanowni państwo! – zacął biznesmen. – Przede wszystkim serdecznie dziękuję wszystkim za przybycie. Zaprosiłem państwa tutaj, żeby wraz z wami wspólnie zainaugurować działalność firmy Air Zakopane. Wiem, że wszyscy jesteście ciekawi, czym ta firma będzie się zajmować. No to proszę popatrzeć!
Biznesmen chycił za płótno i odsłonił mojom klatke.
– Ooo! – rozeseł sie wśród zebranyk okrzyk zdumienia. I syćka niecierpliwie cekali na ciąg dalsy.
– Oto specjalnie wyszkolony orzeł wycieczkowy – pedzioł biznesmen. – Któż z nas nie marzył o podziwianiu krajobrazów z lotu ptaka? Owszem, można je podziwiać z samolotu, z szybowca, z paralotni… Ale zostać zabranym w przestworza przez prawdziwego orła – to jest dopiero coś! Panie i panowie! Od dziś dzięki firmie Air Zakopane jest to możliwe! Za chwilę osobiście przyczepię się do tego orła specjalnym pasem i wraz z nim odbędę kilkuminutowy lot. A potem każdy chętny też będzie mógł się razem z tym ptakiem przelecieć. Korzystajcie z okazji, bo tylko dziś ten lot będzie za darmo. Od jutra będzie trzeba kupić bilet. A jeszcze powiem państwu w tajemnicy, że ten ptak już teraz chciał zacząć na siebie zarabiać, ale po długich i żmudnych negocjacjach jakoś nakłoniłem go, żeby dziś zrobił dla moich gości wyjątek.
Zebrani zaśmiali sie z „błyskotliwego dowcipu” biznesmena i zacęli bić brawo. Zaroz podeseł ku mnie naukowiec i wypuścił z klatki. Biznesmen przycepił sie do mnie specjalnym pasem. I jesce zawiesił se na cyckak aparat fotograficny, coby podcas lotu naryktować zdjęć.
– Leć! – rozkazoł mi naukowiec. Przez ostatnie dwa tyźnie ucył mnie, cobyk na to słowo zrywała sie do lotu. Posłusnie wykonałak to polecenie. Zaproseni przez biznesmena goście rozdziawili gymby w zakwycie i znów zacęli klaskać. A jo krązyłak w powietrzu i cekałak na obiecany przez niedźwiedzia helikopter. Wreście usłysałak dobrze mi znane bucenie. TOPR-owski śmigłowiec ku mnie lecioł! A w środku – niedźwiedź cyrkowy i mój znajomy niedźwiedź tatrzański! Helikopter był coroz blizej, coroz blizej i… Na mój dusiu! Minął nos o kilkanaście metrów! To ocywiście była zbyt duzo odległość, coby niedźwiedź tatrzański mógł mnie dosięgnąć. Helikopter zawrócił i znów pomknął ku nom. Niestety – za drugim rozem minął nos jesce dalej niz za pierwsym. Pomyślałak, ze skoro helikopter nie doje rady podlecieć ku mnie, to moze jo powinnak podlecieć ku helikopterowi? Ale to tyz okazało sie niełatwe. Cyrkowy niedźwieź niezbyt dobrze panowoł nad sterami. Masyna rzucała sie to w jednom, to w drugom strone, nicym kolejka linowo podcas holnego. Tak więc jedno juz wiedziałak – samo obserwowanie pilotów helikoptera to za mało, coby naucyć sie samemu takom masyne obsługiwać. Wygladało na to, ze moi ratownicy prędzej zuzyjom całe paliwo niz wreście zdołajom sie ku mnie zblizyć.
Tymcasem przycepiony do mnie biznesmen chycił komórke i zadzwonił do naukowca na dole.
– Halo! – zawołoł, kie naukowiec odebroł telefon. – Nie uwierzy pan, co właśnie zobaczyłem!
– E, dlaczego miałbym nie uwierzyć? – Głos naukowca w słuchawce był tak donośny i wyraźny, ze nawet jo słysałak kozde jego słowo.
– Ten helikopter, co tutaj się kręci, jest prowadzony przez niedźwiedzia! – krzycoł podniecony biznesmen.
– Niemożliwe! – zawołoł naukowiec.
– Wiedziałem, że pan nie uwierzy! – triumfowoł biznesmen. – Ale taka jest prawda! Muszę czym prędzej kupić ten helikopter razem z tym niedźwiedziem! To będzie jeszcze większa atrakcja niż ten orzeł! Proszę szybko sprowadzić mnie na ziemię!
Naukowiec wartko chycił megafon i zawołoł w mojom strone:
– Wracaj!
Piknie wytresowoł mnie, cobyk na dźwięk tego polecenia wracała z wierchu na ziem. Normalnie zaroz byk to polecenie wykonała. Ale teroz, zmartwiono niepowodzeniem niedźwiedziej akcji ratunkowej, tkwiłak wciąz w powietrzu nie barzo wiedząc, co robić. Naukowiec powtórzył polecenie, ale jo i tym rozem go nie posłuchałak. Wte uwidziałak, jak naukowiec sięgnął po nadajnik. Ale o dziwo! Nieznośne ultradźwięki wcale sie nie włącyły! Aparacik sie zepsuł cy jak? Niewozne! Skoro jest okazja, to uciekaca! Pofrunęłak wroz z biznesmenem w strone Tater.
– Co się dzieje? – dorł sie biznesmen do komórki. – Niech pan natychmiast włączy ten ultradźwiękowy aparacik!
– Włączyłem! – odezwoł sie w komórce głos naukowca. – Nie rozumiem, dlaczego nie działa!
– To radzę panu czym prędzej zrozumieć! – wściekoł sie biznesmen. – Bo inaczej osobiście wepchnę panu ten nadajnik do gardła!
Przez kwile naukowiec sie nie odzywoł, ba w końcu w słuchawce znów doł sie słyseć jego głos:
– Proszę pana! Niech pan wyłączy komórkę!
– Co takiego? – zdziwił sie biznesmen. – Czego ty chcesz od mojej komórki, bałwanie!
– Niech pan ją natychmiast wyłączy! – nalegoł naukowiec. – Ona zakłóca fale mojego nadajnika i dlatego nie mogę włączyć tych ultradźwięków!
– Aaa! – zrozumioł wreście biznesmen i wartko wykonoł polecenie naukowca.
– No to juz koniec uciecki – zmartwiłak sie.
I cekałak, jaz aparacik znów zacnie te straśliwe ultradźwięki wydawać. Ale… nie wydoł! Cemu? To sie wyjaśniło po kwili, kie biznesmen znów zdecydowoł sie włącyć komórke.
– I co? – spytoł, kie ponownie sie do naukowca dodzwonił. – Mój telefon był wyłączony, a ten głupi orzeł ani myśli zawracać!
– Niestety – westchnął naukowiec. – Zanim pan tę swoją komórkę wyłączył, wylecieliście już poza zasięg nadajnika.
– Psia krew! – ryknął biznesmen. – No to wsiadaj pan szybko w mój helikopter, zabierz ten swój zakichany nadajnik i lećcie szybko za mną!
– Nic z tego – odrzekł naukowiec. – Gdy nie mogłem włączyć tych ultradźwięków, to jeden z pańskich GENIALNYCH ochroniarzy tak się wściekł, że rzucił nadajnik na ziemię i rozdeptał go swym buciorem.
Biznesmen, kie to usłysoł, zacął straśnie brzyćko kląć. Potem nieco sie uspokoił, znów przyłozył komórke do ucha i zacął dawać naukowcowi nowe instrukcje.
– Słuchaj pan dokładnie, co teraz powiem. Proszę powiedzieć pilotowi mojego helikoptera, żeby szybko poleciał za mną i zabrał ze sobą Rambo. To ksywa mojego najlepszego ochroniarza. Niech Rambo weźmie ze sobą największą strzelbę, jaką ma i załatwi tego przeklętego orła!
– Niedobrze – pomyślałak.
I pofrunęłak ku Morskiemu Oku. Moze tamok udo mi sie kasi ukryć? Dotarłak nad to najhyrniejse tatrzańskie jezioro, rozejrzałak sie wokół i… za sobom usłysałak ryk helikoptera biznesmena! Ta masyna dotarła tutok duzo sybciej niz sie spodziewałak! Poźrełak za siebie. Z helikoptera wychylił sie ubrony na corno chłop z wielkim i cięzkim karabinem. A więc to musioł być ten Rambo! Ochroniorz biznesmena uśmiechnął sie brzyćko i wystrzelił. Chybił ino kapecke. Całe scynście, ze helikopterem nieco trzęsło. Kieby nie to – strzał pewnie byłby celny. Rambo strzelił po roz drugi – i znów minimalnie chybił. Na mój dusiu! W końcu ten ancykryst mnie trafi!
Ba nagle znad Szpiglasowej Przełęcy wylecioł drugi helikopter. TOPR-owski! To były moje niedźwiedzie! Kie zblizyły sie ku nom, uwidziałak, ze majom ze sobom jakisi worek wypełniony śmieciami. Nietrudno było sie domyślić, skąd ten worek miały. Musiały wykraść go spod jakiego schroniska. Ino po co go wykradły? Zaroz to zrozumiałak. Niedźwiedź cyrkowy podlecioł ku helikopterowi biznesmena najblizej jako umioł. I wte niedźwiedź tatrzański zacął wyciągać z worka te śmieci i ciskać nimi w strone Rambo. A właściwie serwowoł nimi nicym siatkorz – to znacy jednom łapom podrzucoł śmieci do góry, a drugom uderzoł je z całej siły. Cego w tyk śmieciak nie było! I puski po piwie, i plastikowe flaski po napojak i kartonowe pudełecka… Niestety śmieci ubywało, a syćkie rzuty były niecelne. W końcu z dna worka niedźwiedź wydobył pudełecko z ledwo napocętym jogurtem. Cisnął tym pudełeckiem i – tym rozem trafił Rambo w nos! Jogurt rozbryzgoł sie ochroniorzowi po całej kufie. W tej samej kwilecce jego karabin wystrzelił i trafił w śmigło własnego helikoptera. Helikopter zacął sie straśnie bujać. Masyna musiała przystąpić do awaryjnego lądowania. A Rambo, choć ocy mioł zaklejone jogurtem, spróbowoł strzelić jesce roz. Tym rozem trafił w pasek łącący biznesmena ze mnom. No i biznesmen polecioł w dół. Lecioł, lecioł, jaz wpodł w samiućki środek Morskiego Oka. Na swoje scynście umioł pływać. Dopłynął do brzegu i wylozł z jeziora cały mokrzuteńki. A tamok juz cekoł na niego straznik Tatrzańskiego Parku Narodowego.
– Co to? Pływanie sobie urządzamy? – spytoł straznik. – Nie wie pan, że tutaj kąpiel jest surowo wzbroniona? Będę musiał ukarać pana mandatem.
– Akurat! – warknął biznesmen. – Na pewno żadnego manadatu nie będę płacił!
– Nie to nie – pedzioł straznik. – W takim razie od razu kierujemy sprawę do sądu.
– Ty będziesz mnie sądem straszył?! – wściekł sie biznesmen. – Będziesz mnie straszył sądem, gamoniu jeden?!
– Ooo! Znieważył pan strażnika parku narodowego, który jest urzędnikiem państwowym! – zauwazył straznik. – Wobec tego będzie pan miał dwie sprawy w sądzie!
Biznesmen zrozumioł, ze sie kapecke zagalopowoł. Uspokoił sie i próbowoł straznika jakosi udobruchać.
– Po co od razu zawracać głowę sądom? – pedzioł. – Dam panu tysiąc złotych, albo nawet dwa tysiące, jak pan chce i zapomnijmy o całym zajściu.
– To próba korupcji! – oburzył sie straznik. – Będzie pan miał trzy sprawy w sądzie!
– Hahahahaha! – zaśmioł sie nagle biznesmen.
– No co? – spytoł zdziwiony straznik. – Czy ja powiedziałem coś śmiesznego?
– Nie! Tylko… Hahaha! – biznesmen śmioł sie dalej. – Coś chyba dostało mi się za koszulę! Hahahaha!
Biznesmen skryncając sie ze śmiechu rozpiął wartko swom kosule i wte z jej środka wyskocył nagle… pikny pstrąg! Widocnie niefcący dostoł sie biznesmenowi pod ubranie, kie ten zazywoł mimowolnej kąpieli w Morskim Oku.
– Ach, tak! – zawołoł straznik. – I do tego jeszcze nielegalnie łowimy ryby na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego! Będzie pan miał cztery sprawy w sądzie!
Zanim biznesmen zdązył sie odezwać, podbiegł ku niemu Rambo, ftóry po awaryjnym lądowaniu zdązył sie juz wydostać z helikoptera.
– Cały jesteś, szefie? – spytoł. – Nic ci się nie stało?
– Nic – burknął biznesmen. – Ale jedno już wiem na pewno. Nie będę robił w górach żadnych interesów. Żadnych! Trudno, niech góry na tym stracą.
No, cy góry stracom cy zyskajom – tutok pon biznesmen mioł swoje zdanie, a jo swoje…
A! Zabocyłak jesce pedzieć, ze kie tak leciałak z tym biznesmenem nad Morskie Oko, to koło Świstowej Czuby uwidziałak takiego pona, co to siedzioł se z blokiem rysunkowym, ołówkiem i cosi se tamok śkicowoł. To musioł być pon Grzegorz Sobczak, o ftórym owcarek mi godoł i nawet pokazoł mi na komputrze jego internetowom galerie! Widocnie ten pon Sobczak tyz mnie uwidzioł. I stąd właśnie ten obrazek.
Tak to było, ostomili Budowice. Tak to właśnie było. A na koniec nieustająco piknie Wos syćkik pozdrawiom. I nieustająco w Tatry zaprasom! Haj.

Maryna Krywaniec

P.S. A niek jesce jo na koniec dodom, ze trza w Owcarkówce nowego gościa powitać – Yanocka. Niekze sie piknie tutok rozgości! 😀