Jak królewic na biołym koniu

Następnego dnia po tym, jak mojo gaździna piknie uratowała Felka przed ządnymi sensacji redaktorami – Felek znów pojawił sie w nasym obejściu. Ale na mój dusiu! Jak on wyglądoł! Brylantyna z jego włosów jaz kapała na jego piknie elegencki garnitur. Spod eleganckik nogawek wystawały buty warte chyba co najmniej dwajścia średnik pensji krajowyk. I nawet – dobrze to sprawdziłek – nie wyłaziła z tyk butów zodno słoma, nie w sensie dosłownym w kodym rozie.

W ręku ściskoł on wielki bukiet piknyk róz. A mój owcarkowy nos policył, ze spryskoł sie jaz trzema róznymi wodami kolońskimi, samymi markowymi. No, godom wom, takiego Felka to jo jesce nie widziołek! Haj.

Myślołek, ze Felek zaroz zapuko do drzwi. Ale nie! On schowoł sie za oborom! I tamok na cosi cekoł. Na co? Wkrótce sie dowiedziołek. Oto mój baca wyseł z chałupy, bo wybieroł sie do śwagra, ftóry zaprosił go na gorzołke. Jak tylko baca sie oddalił, Felek wylozł zza obory i teroz dopiero zapukoł do drzwi. Zaroz otworzyła mu mojo gaździna.
– O, Jezusicku, Felek! A co to za kwiaty? – zawołała zdziwiono.
– To dlo wos, krzesno – odpowiedzioł Felek i wręcył bukiet gaździnie. – Moge wejść?
– No, wchodźze, wchodźze – pedziała gaździna. – Na mój dusicku! Pierwsy roz w zyciu jo kwiaty od ciebie dostoje! Ale dziękuje piknie!

Zaroz oboje wesli do środka. A jo ocywiście postanowiłek podsłuchać, o cym tamok godajom.

– Krzesno – odezwoł sie Felek. – Powiedzcie mi, ale scyrze, co wy właściwie myślicie o tym swoim chłopie?
– Scyrze? – spytała gaździna. – Powiem wom. To jest głuptok, sietniok, nietota, cego sie nie dotknie, to popsuje i w ogóle nimom z niego zodnego pozytku. Godom ci, Felek, trafił mi sie najgorsy chłop na świecie!
– Cóz… – rzekł Felek. – Skoro taki on jest, to moze worce sie z nim rozwieść? Moze nawet w kościele dałoby załatwić uznanie ślubu za niewozny? A wte moglibyście se wziąć inksego chłopa?
– Inksego chłopa? Chyba ci sie zgłupło! – oburzyła sie gaździna.
– No ale przecie sami pedzieliście, ze to głuptok, sietniok i ze jest najgorsy na świecie…
– Aleś ty niedomyślny, Felek. – Gaździna pokrynciła głowom – Skoro tak pedziałak, to przecie znacy ni mniej, ni więcej, ino telo, ze za zodne skarby świata nie zamieniłabyk swego chłopa na inksego! Przenigdy!
– Podobno nigdy nie nalezy mówić nigdy – zauwazył Felek. – Bo wiecie, co krzesno? Kie wcora tak piknie uratowaliście mnie przed tymi sakramenckimi redaktorami, to uświadomiłek se cosi, co juz downo powinienek se uświadomić.
– A co takiego? – zaciekawiła sie gaździna.
– Ano to – pedzioł Felek – ze jo mom kapecke dutków, niewiele, bo niewiele, ale kapecke ik mom. Wy z kolei jesteście tak mądrzy i sprytni jak chyba nifto na całym Podholu. No i pomyślołek se, ze kieby w zarządzaniu moimi dutkami pomógł mi ftosi taki jak wy…
– Felek, do cego ty zmierzos? – spytała gaździna, ftórej najwyraźniej coroz mniej podobało sie to, co Felek godoł.

Felek zaś… nagle ukląkł na jedno kolano, a z kieseni marynarki wyciągnął pierścionek z brylantem – zgadnijcie jak wielkim? Ha! Nie zgadliście! Był duzo więksy, niz zeście pomyśleli!

– Krzesno, zostoniecie mojom zonom? – spytoł Felek.
– Na mój dusicku! – zawołała gaździna. – Przecie jo mogłabyk być twojom matkom! Nie wolołbyś młodsej zony? Młodsej i takiej, co to wyglądałaby jak modelka z Feszyn Tiwi?
– Eee tam! – Felek machnął rękom. – Ftóro z tyk modelek jest tak sprytno jako wy! Kiebyk poślubił poniom z Feszyn Tiwi, to moze i mógłbyk sie kwolić, ze mom śwarnom babe, ale z jej pomocom nie zarobie telo dutków, co z wasom. No to jak? Zostoniecie mojom zonom?
– Chyba na Świętego Dygdy – zadrwiła gaździna.

Felek na kwilecke odłozył pierścionek na bok, sięgnął do wewnętrznej kieseni marynarki i wyciągł stamtela kiesonkowy kalendarzyk, we ftórym zacął sukać, kie bedzie dzień Świętego Dygdy.

– Felek – pedziała gaździna. – Schowoj ten kalendorz, zabier pierścionek i idź precki. Jo nie fce ani ciebie, ani twoik dutków, więc odcep sie ode mnie i ślus.

Ale nie nalezało sie spodziewać, ze Felek tak łatwo odpuści. On, kie licy na pomnozenie majątku, to walcy do upadłego. Co robić krucafuks? Jak tutok bidnej gaździnie pomóc? Pomyślołek kwile i wpodłek na pewien pomysł. Pohybołek za idącym do śwagra bacom. Kie go dogoniłek, to chyciłek za nogawke i zacąłek ciągnąć ku chałupie.
– Ej, ty hultaju! – zawołoł baca. – Puscoj!
Ocywiście nie puściłek. Ale niedobrze, ze baca stawioł opór. Sarpłek więc mocniej i wte baca stracił równowage i upodł brzuchem na mój grzbiet. A upodł tak, ze z mojego lewego boku zwisoł jego tułów, a z prawego – zwisały jego nogi. Zarówno nad tułowiem, jak nad nogami piknie wierchowała jego rzyć. Baca fcioł ze mnie zleźć, ba jo wartko zerwołek sie do biegu. Wte baca woloł jednak nie schodzić, coby sie przy tym nie potłuc, ino chycił mnie mocno za kudły.

Ufff! Ten cięzar, ftóry dźwigołek, był całkiem spory. Ale świadomość, ze muse pomóc gaździnie, piknie dodawała mi sił. Nie wiem, jak to wyglądało, taki biegnący owcarek z przewiesonym przez jego grzbiet bacom. Ale podejrzewom, ze mogło wyglądać całkiem piknie.

Bacy wygodnie racej nie było. Cały cas ino stękoł:
– O, Jezusicku! O, Jezusicku! O, Jezusicku!…

Kie zawołoł „O, Jezusicku!” po roz dziewięćdziesionty dziewionty – dotorłek do chałupy. Wte dopiero sie zatrzymołek. Baca, postękując, zlozł ze mnie. Kapecke osołomiony poseł do chałupy i zaroz pedzioł:
– Matka, ten nas pies chyba zwario…
Nie dokońcył, bo uwidzioł Felka klęcącego przed gaździnom z pierścionkiem i wymyślającego juz chyba milionowy argument za tym, coby gaździna przyjęła wreście jego oświadcyny.
– Matka, co sie tutok dzieje? – spytoł baca.
A gaździna na to:
– Kiebyś, ojciec, oglądoł mniej filmów w stylu „zabili go i uciekł”, a więcej komedii romantycnyk, to wiedziołbyś, co sie dzieje.
– Hmm… – zastanowił sie baca. – Przybocowuje se, ze w jednym filmie, ftóry widziołek, tak sie zachowywoł agent jednego wywiadu, kie oświadcoł sie agentce inksego wywiadu… O… krucafuks!!! Felek, cy ty próbujes odbić mi mojom babe?
– B-b-baco – wystękoł przyłapany na gorącym ucynku zalotnik. – Jo wos b-b-barzo lubie…
– A ciebie polubi zaroz mojo ciupazka – pedzioł baca i wartko wyciągnął ze stojącej pod ścianom skrzyni piknom ciupage po przodku-zbójniku.
Wte Felek – w uciekaca! Baca rusył za nim w pościg.
– No, no… – zaśmiała sie gaździna. – Tego to jo sie nie spodziewałak, ze jesce kiesik chłopy bedom sie o mnie biły!

Uciekający Felek nie mioł zodnyk sans. Baca, choć duzo starsy, był piknie zaprawiony w hybaniu po holak i wiersyckak. Wartko dogonił adoratora jego gaździny. I jednom rękom chycił go za kołnirz, a drugom – tom, we ftórej trzymoł ciupage – zacął wymachiwać mu przed nosem.
– Baco! Co fcecie zrobić? – spytoł przerazony Felek.
– E, nic, ino zabić – odpowiedzioł baca.

Na mój dusiu! Znając bace od tak downa, Felek powinien sie domyślić, ze groźba ta nie moze być prowdziwo – a jednak sie nie domyślił!

– Upieke cie nad watrom jak barana – godoł dalej baca. – A diaski upiekom twojom duse, za to, ześ złamoł dziewiąte przykazonie.
– Nie róbcie tego, baco! – zaskomlił Felek. – Przecie kie to zrobicie, to tyz pódziecie do piekła – za złamanie piątego przykazonia.
– Tym gorzej dlo ciebie – pedzioł baca. – Bo jo w tym piekle dalej bede cie gonił z mojom ciupagom. Przez całom wiecność!
– O, Jezusickuuuuu! – zawył Felek. – Baco! Litości!
– Fces litości? Mozes sie jej docekać ino w jeden sposób: musis mi przysiąc, ze juz nigdy, ale to przenigdy, nie bedzies sie zalecoł do mojej baby.
– Przysięgom! Przysięgom na syćkie dutki na świecie!

No, skoro Felek przysiągł na dutki, to wiadomo było, ze fto jak fto, ale on nigdy takiej przysięgi nie złamie. Baca dobrze o tym wiedzioł, więc wreście bidoka puścił. Felka zaś chyba zacęło gryźć sumienie, ze być moze z jego winy gaździna bedzie podejrzano o niewierność. Więc zaroz dodoł:

– Przysięgom tyz na syćkie dutki, ze waso gaździna nie jest nicemu winno. Ona odrzuciła moje zaloty i nic nie mogło jej przekonać do zmiany zdania.
– Hehe! Telo to jo akurat wiem bez twojego przysięgania – zaśmioł sie baca. – No, dobra, Felek. Było, minęło. Juz sie na ciebie nie gniewom. Ide właśnie do śwagra na gorzołke. Pódzies ze mnom? Piknie napijemy sie rozem.

I w barzo dobryk humorak posli obaj do śwagra na te gorzołke, a potem – w jesce lepsyk humorak – od śwagra wysli. Haj.

A ta cało historia widzi mi sie, ze była prawie jak z bojki. Telo ino, ze w bojce królewic przyjezdzo na biołym koniu i uwalnio piknom królewne od jakiegosi łotra, a w mojej wsi – baca przyjechoł na biołym owcarku i uwolnił mojom gaździne od Felka. Ba jo se myśle, ze to tyz była całkiem piknie romantycno historia. Hau!

P.S. A w najblizsy wtorek – pikne święto tutok momy: Basieckowe imieniny. No to zdrowie Basiecki! 😀