Felek ryktuje reklame

Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi, posiado barzo wiele róznyk firm. Jednom z nik jest pikno agencja reklamowo. No i niedowno Felek wezwoł do siebie dyrektora tej agencji.

– Słuchojcie, krzesny – pedzioł. – Słyseliście pewnie o tym, ze w Warsiawie furt zamykajom dwie stacje metra?
– Słyszałem, szefie – potwierdził dyrektor. – Jak wiadomo, w stolicy budują teraz drugą linię metra. I właśnie z powodu tej budowy te dwie stacje muszą od czasu do czasu zamykać.
– Hahaha! – zaśmioł sie Felek. – To, co godocie, to jest oficjalno wersja.
– A istnieje jakaś nieoficjalna? – zaciekawił sie dyrektor.
– Bajuści – pedzioł Felek. – Nieoficjalno, ale prowdziwo. Bo budowa tej drugiej linii wcale tej pierwsej jaz tak barzo nie przeskadzo.
– W takim razie jaki jest ten rzeczywisty powód? – spytoł dyrektor.
– Powiem wom – pedzioł Felek. – Postanowiłek wybudować w centrum Warsiawy pikny supermarket. Tak pikny i tak wielki, jakiego jesce w Polsce nie było. Ba! W całej Europie!
– Brzmi interesująco – pedzioł dyrektor.
– Ino wiecie, jak w tym centrum stolicy jest – godoł dalej Felek. – Dom przy domu stoi. Wiezowiec przy wiezowcu. Biurowiec przy biurowcu. Więc kiebyk fcioł jesce wcisnąć tamok wielki supermarket – to właściwie nie byłoby kany. Dlotego wpodłek na inksy pomysł. Postanowiłek wyryktować ten supermarket pod ziemiom, pod ulicami Warsiawy. Cało bida w tym, ze przy jego ryktowaniu koniecne jest wyłącanie ruchu metra na odcinku między tymi dwiema stacjami. To jest właśnie ten prowdziwy powód.
– Nigdy bym na to nie wpadł – przyznoł dyrektor.
– Ryktowołek te budowe bez rozgłosu, coby było więkse zaskocenie, kie supermarket bedzie gotów – pedzioł Felek. – I właśnie juz prawie jest gotów. Dlotego jesteście mi teroz potrzebni. Musicie wyryktować reklame mojego nowego supermarketu.
– Zrobi się szefie – zapewnił dyrektor. – Razem z moim zespołem zrobimy tak fantastyczną kampanię reklamową…
– Nie, nie – przerwoł Felek. – Nie róbcie nic fantastycnego. Reklama musi być paskudno. Sakramencko paskudno!
– Że co? – Dyrektor najwyraźniej potrzebowoł jakisik dodatkowyk wyjaśnień. Felek nie zwlekoł z ik udzieleniem.
– Zaroz wom cosi pokoze – pedzioł, po cym włącył swojego laptopa i otworzył strone internetowom radia TOK FM, ka była barzo ciekawo informacja o tym, ze ogłosono konkurs na najpaskudniejsom reklame. Zwycięzca tego konkursu mo dostać tytuł „Miastoszpeciciela”.
– Chyba nie rozumiem – pedzioł dyrektor. – Chce pan, żebym zrobił reklamę, która zostanie uznana za najszkaradniejszą? Przecież to będzie samobój!
– Samobój pozorny – odporł na to Felek. – Nie znocie starodownej zasady, ze niewozne, co o nos godajom, wozne, coby godali? Reklam wsędy wokoło jest wiele. Jedno podobno do drugiej. Zodno sie nie wyróznio. Ale kie ta naso zdobędzie tytuł „Miastoszpeciciela”, to ludzie od rozu zainteresujom sie, cego ona dotycy. Kie sie dowiedzom, ze dotycy supermarketu, to zaroz bedom fcieli sprawdzić, jaki ten supermarket jest. Więc przyjdom sprawdzić. A kie przyjdom, to cosi przy okazji kupiom. I zostawiom nom dutki!
Felek zatorł ręce z zadowolenia.
– Szefie! Jest pan genialny! – wykrzyknął zakwycony dyrektor.
Felek, ftóry jest bardziej łasy na bogactwa niz na pochlebstwa, nie zwrócił zbytniej uwagi na te słowa uznania. Pedzioł natomiast:
– Biercie sie, krzesny, do roboty. Reklamy do tego konkursu mozno zgłasać ino do 10 cyrwca. Nie zostało więc zbyt wiele casu.

To powiedziawsy, trącił niefcący klawiature swojego laptopa. I wte na ekranie ukazała sie fotka z wesela, jakie w łońskom sobote było w mojej wsi. Felek właśnie dostoł te fotke meilem od nowozeńców.

– Szefie – pedzioł dyrektor pozirając na laptopa – właśnie mnie coś natchnęło.
Wskazoł na jednego z widniejącyk na fotce weselnyk gości.
– Co za gęba! Rany! Co za gęba! Czy dałoby sie namówić tego faceta, żeby wystąpił w reklamie tego supermarketu? Jeśli się zgodzi – nasze zwycięstwo w tym konkursie będzie murowane!
– Eee… na pewno? – spytoł Felek.
– Szefie – odrzekł dyrektor – w branży reklamowej działam nie od dziś. Jeśli chłopisko z taką facjatą pojawi się na wielkim billboardzie – gwarantuję, że w konkursie na najbrzydszą reklamę wygramy w cuglach!
– Kłopot w tym, krzesny – rzekł Felek – ze to jest… nas sołtys.
Ta informacja ani kapecke nie ostudziła zapału dyrektora.
– Sołtys, nie sołtys… – pedzioł. – Jeśli mu dobrze zapłacić, to chyba się zgodzi? Poza tym można mu wytłumaczyć, że jako sołtys to on jest znany tylko lokalnie. A tam w Warszawie – będzie przecież anonimową postacią.
– No, moge spróbować z nim pogodać – pedzioł Felek, z jednej strony nie do końca przekonany, co sołtys powie na taki pomysł, ale z drugiej – skoro profesjonalista zapewnioł, ze reklama z takom kufom bedzie miała pewne zwycięstwo w tym osobliwym konkursie, to moze worce zaryzykować?

Felek pozegnoł sie z podwładnym, a wkrótce potem wziął flaske Łąckiej Śliwowicy i poseł do sołtysa.
– Krzesny – pedzioł Felek, kie obaj wypili juz po kielisu śliwowicki. – Jest taki interes. Yyy… Yyy… Pracownik mojej agencji reklamowej… yyy… pedzioł mi, ze piknie nadawalibyście sie do reklamy mojego nowego supermarketu.
– Piknie! Piknie! – Sołtys zareagowoł takim entuzjazmem, jakiego Felek zupełnie sie nie spodziewoł. – Potrzebujecie chłopa, ftóry swoim wyglądem wyrazołby mądrość, rozwage, siłe, bohaterstwo i w ogóle syćkie mozliwe zalety. Zgadzo sie?
– No, z-z-zgadzo – wybąkoł zaskocony Felek, ftóry nie wiedzioł, cy wyprowadzać sołtysa z błędu cy nie. W końcu uznoł, ze najwozniejse to uzyskać jego zgode na udział w reklamie. A co bedzie potem – to sie obacy.

I juz następnego dnia do chałupy sołtysa zgłosił sie dyrektor Felkowej agencji reklamowej. Towarzysyły mu dwie ponie: jedno była fotografikiem, a drugo wizazystkom. Przed rozpocęciem zdjęć poni wizazystka zrobiła sołtysowi to, co kiesik cepry nazywały z francuska makijazem, a dzisiok coroz cynściej nazywajom z angielska mejkapem. Sołtys cierpliwie poddoł sie zabiegom wizazystki. Kie ta skońcyła, poźreł w lustro i… straśnie sie skrzywił. I pedzioł:
– E, wiecie co, ostomiło poni? Trza mi było jednak zrobić makijaz, a nie mejkap. Bo po tym mejkapie mojo przystojno kufa wyglado jakosi mniej przystojnie.

– Jest tak, jak ma być – odezwoł sie dyrektor agencji. – Przecież reklama z pana twarzą ma być jak najszkaradniejsza.
– Ze co, panocku? – zdziwił sie sołtys. – Powtórzcie, bo chyba źle wos usłysołek.
– No, szef chciał, żeby reklama z pana twarzą wygrała ten konkurs. O niczym pan nie wie?
– Nie wiem, kruca! – odrzekł sołtys. – O jakim konkursie wy godocie?

Dyrektor wyciągnął z kieseni smartfona i doł sołtysowi do przecytania tekst o tym konkursie na nabrzydsom reklame. Sołtys cytoł… a gymba rodziawiała mu sie coroz bardziej.

– I jo miołek widnieć w takiej reklamie? – spytoł z niedowierzaniem.

Kufa ze złości zrobiła mu sie cyrwono jak zachód słonka. Po kwili ryknął jak lew, jaz syby w oknak zadźwięcały:
– Feleeeeek!!! Ty łotrze!!! Zabije cie!!! Zabije!!!

Cało trójka pracowników agencji struchlała. Sołtys zaś pohyboł do izby, we ftórej trzymoł dubeltówke. Chycił jom wroz z zapasem naboi. A potem pognoł ku Felkowej chałupie.
– Juz nie zyjes, Felek! – dorł sie biegnąc. – Ukatrupie cie! Ukatrupie!

Kieby tak nie wrzescoł, moze udałoby mu sie Felaka zaskocyć. A tak – jego wrzaski juz z daleka dosły do Felkowyk usu. Felek od rozu pojął, ze sołtys musioł sie właśnie dowiedzeć, po co jego kufa była potrzebno do reklamy.

Po kwili rozległ sie huk wystrzału. Kula przez otwarte okno wpadła do izby i trafiła w wisący na przeciwległej ścianie zegar z kukułkom. Po kwili świsła drugo kula. Jeśli ta pierwso nie zabiła bidnej kukułki – z pewnościom zrobiła to ta drugo.

Sołtys otworzył dubeltówke, coby włozyć do niej nowe naboje. Felek nie cekoł. Chycił klucyki do swego auta i pohyboł do garazu. Siodł zaroz za kierownicom, ale był tak straśnie zdenerwowany i tak mu sie ręka trzynsła, ze nie mógł trafić klucykami do stacyjki. Wreście trafił. Auto zacęło robić brum-brum. Jednak kie Felek fcioł rusyć, to w panice zbyt wartko zdjął lewom noge ze sprzęgła i silnik od rozu zgosł. Kie uruchomił go ponownie – znów zbyt wartko noge cofnął i auto znów zamilkło. Za trzecim rozem tak samo. Wte Felek wyskocył z auta i w uciekaca na piechote.

– Nie próbuj uciekać, ancykrysćie – ryknął sołtys, widząc, ze jego ofiara próbuje sie ratować. – I tak cie dopodne!

I zaroz… PIF! PAF! – hukło z sołtysowej dubeltówki. Ba oba strzały były na scynście niecelne. Sołtys musioł ponownie załadować strzelbe, dzięki cemu Felek kapecke zyskoł na casie. A ten cas barzo mu sie przydoł, bo sołtys sybciej gonił, niz Felek uciekoł.

I tak sie to pare rozy powtórzyło: ścigający, będąc juz w miare blisko ściganego, strzeloł, ale furt pudłowoł, więc musioł przystawać, coby nazod załadować broń, a wte odległość między ścigającym a ściganym ponownie sie zwięksała.

Felek uświadomił se w pewnej kwili, ze ino jedno osba we wsi moze go ocalić – i pohyboł do mojej gaździny. Dobiegł do nasej chałupy.

– Krzesno, otwórzcie! – błagoł waląc w drzwi pięściami. – To sprawa zycia i śmierzci!

Mojo gaździna w końcu otworzyła. Felek wpodł do środka jak bomba. A potem wbiegł do sypialni i tamok wlozł pod wyrko. Mojo gaździna – zdziwiono sakramencko – zamkła drzwi i fciała spytać Felka, o co tutok idzie. Ale zaroz do chałupy dobiegł tyz sołtys. Kolbom dubeltówki zacął walić do drzwi i wołoł:
– Jestem najwyzsom władzom w tej wsi! Otwierać! Otwierać w imieniu prawa!

– O, Jezusicku! Co sie dzieje? – spytała gaździna, kie znów otworzyła drzwi.
– W wasej chałupie ukrywo sie ten łoter! – oznajmił sołtys.
– Godocie o Felku? – fciała sie upewnić gaździna.
– O Felku, o Felku – potwierdził sołtys. – Fcioł zhańbić moje dobre imie! Fcioł mojom ślachetnom i przystojnom twarz przeinacyć na paskudnom! Fcioł mnie ośmiesyć przed całom Polskom! Za cosi takiego zasługuje on ino na jedno – śmierzć!
– Pockojcie krzesny – pedziała gaździna. – Jeśli fcecie tego bidoka zastrzelić, to od rozu godom, ze ani jemu nie pozwole zginąć, ani wom nie pozwole popełnić głupstwa, za ftóre pódziecie na dwajścia pięć roków do hereśtu.
– Nie póde do zodnego hereśtu, bo kozdy sąd mnie uniewinni, kie sie dowie, jak barzo ten ancykryst fcioł skalać mój honor – pedzioł z przekonaniem sołtys. – I lepiej mnie puśćcie, bo inacej wos tyz zastrzele.
– Nie radze – odpowiedziała spokojnie gaździna. – Jeśli mnie zastrzelicie, to obiecuje wom, ze furt bede strasyła wos po nocak, jaz dostoniecie obłędu i skońcycie w wariatkowie.

Gaździna pedziała to takim tonem, ze sołtys barzo powoznie potraktowoł jej ostrzezenie.

– Schowojcie, krzesny, to karabinisko – poleciła gaździna. – A ty, Felek, wyłaź spod wyrka. I obaj wyjaśnijcie mi wreście, o co tutok idzie.

Zaroz gaździna wroz z sołtysem i Felkiem siedła przy stole w kuchni. No i wkrótce poznała całom historie, ftóro doprowadziła do tego, ze w sołtysie obudziły sie morderce instynkty. Kie juz wiedziała, o co posło, zwróciła sie do sołtysa:
– Nie zrozumieliście Felkowyk intencji, krzesny. Owsem, Felek fcioł wykorzystać wasom kufe do konkursu na najśpetniejsom reklame. Ale wiecie cemu? Bo wiedzioł, ze tako reklama zajmie w tym konkursie… ostatnie miejsce. I o cym to bedzie świadyło? Ano o tym, ze reklama jest – najpikniejso! Skoro zaś w reklamie, ftóro jest najpikniejso, widniałaby waso kufa, to by znacyło, ze jesteście najpikniejsym chłopem pod słońcem! I o to właśnie sło Felkowi. Prowda Feluś?
– T-t-tak, o-o-o-cywiście ze tak – wydusił z siebie Felek, ftóry domyślił sie, ze gaździna pedziała to, co pedziała, coby ratować jego rzyć. I nie tylko rzyć, ale tyz całom jego reśte.

Gniewno kufa sołtysa… nagle sie rozjanieliła.
– Aaa! Więc o to chodziło! – zawołoł.
Po cym wstoł. podeseł do Felka, chycił go za ramiona i wybośkoł w oba policki. Ba nie fcąc wyjść na głuptoka, ftóry nie zrozumioł Felkowyk intencji, zacął sie zaroz tłumacyć:
– A tak w ogóle to jo od rozu wiedziołek, jaki jest Felkowy zamiar. Ino tak dlo śpasu udawołek, ze nie wiem. I specjalnie chybiłek, kie strzelołek z tej swojej dubeltówki, bo przecie kiebyk fcioł Felka trafić, to byk trafił. No, nie? No to wracojmy ryktować te reklame.
– Eee… eee… – Felek zacął stękać. – Jo dosłek właśnie do wniosku, ze inwestowanie w ten warsiawski supermarket jednak mi sie nie opłaco. Tak więc tej reklamy jednak nie bedzie.
– Nie bedzie? – spytoł rozcarowany sołtys. – I nie nojde sie w konkursie, we ftórym dzięki ostatniemu miejscu posełby w świat hyr, ze nimo pikniejsego chłopa ode mnie?
– No… yyy… przykro mi, krzesny – pedzioł Felek. – Ale po głębokim namyśle stwierdziłek, ze teroz, w dobie światowego kryzysu, ludzie nicego nie bedom w moim supermarkecie kupowali. Miołbyk z tego interesu same ino straty.

No i sołtys obraził sie na Felka za to, ze wycowoł sie z wyryktowania piknej reklamy. Z kolei Felek obraził sie na sołtysa za to, ze ten na niego sie obraził. Ale spokojnie. Pogodzom sie. Prędzej cy później spotkajom sie w korcmie przy piwie i sie piknie pogodzom. A moze nawet juz sie pogodzili? W końcu na holi teroz siedze, więc niusy ze wsi docierajom do mnie z opóźnieniem.

Ba Felek nie zmyśloł, ino naprowde zrezygnowoł z tego supermarketu w Warsiawie. Zrezygnowoł, bo uznoł, ze skoro z powodu tej inwestycji o mało co nie stracił zycia, to musi być zły omen. Tak więc teroz ten juz prawie gotowy supermarket bedzie trza zlikwidować. To i owo bedzie trza zdemontować, to i owo wywieźć abo jakosi zabezpiecyć… Z powodu tyk prac te dwie stacje metra w centrum Warsiawy wkrótce znów bedom musiały być przez pewien cas zamknięte. Fciołbyk więc – w imieniu Felka – przeprosić syćkik warsiawiaków za cekające ik niedogodności komunikacyjne. Hau!

P.S.1. Uuuu! Zrobiła nom sie jedno zaległość. W minionom sobote urodziny Olecki były. No to wprowdzie z opóźnieniem, ale jednak wypijmy piknie za zdrowie Olecki! 😀

P.S.2. Dzisiok zaś kolejne urodziny momy – BlejkKocickowe. No to wypijmy za zdrowie BlejkKocicka! 😀

P.S.3. A w poniedziałek… bedziemy mieli całe mnóstwo piknyk imienin! Emileckowe, Gosickowe, Małgosieckowe i . A zatem zdrowie Emilecki, Gosicki, Małgosiecki i Margecki! 😀