Stop! Zywina na drodze!

8 lipca, o godzinie 19:15, ukazoł sie w Owcarkówce komentorz Anecki z niewesołom niestety nowinom: Kiedyś pisałam, że w naszej Krainie długo oczekiwano powrotu wilka. No i wrócił, ino jakaś wereda przejechała go samochodem.

Krucafuks! Zol mi sie bidoka zrobiło. Wprowdzie nalezoł on do gatunku, przed ftórym furt muse bronić owiecek mojego bacy… ale jednak zol. Pomyślołek se, ze trza koniecnie złapać tego nieodpowiedzialnego kierowce i oddać go w ręce mojej gaździny. A gaździna, za pomocom swojego piknego wałka, juz naucyłaby sietnioka, ze autem trza jeździć ostroznie i trza uwazać na przebiegającom przez droge zywine. Napisołek o tym w swoim komentorzu do Anecki o godzinie 20:33. Anecka – dwie godzinki później – piknie ten pomysł poparła.I cóz… trza było ino wymyślić, jak tego ancykrysta noleźć. Myślołek nad tym, myślołek, rózne pomysły przychodziły mi do głowy, ale jakosi zoden nie widzioł mi sie wystarcająco dobrym…

Jaze pare dni temu – korzystając z tego, ze baca i juhasi byli zajęci owieckami – otworzyłek se laptopa jednego z juhasów i poźrełek do swojej skrzinki mailowej. Nic nowego nie przysło, nie licąc maili reklamującyk rózne bździny. Ocywiście pokasowołek to całe plugastwo, w ogóle go nie cytając. I juz fciołek swojom skrzinke poctowom zamknąć, kie nagle… przyseł jesce jeden e-mail. Tym rozem nie była to zodno głupio reklama. Ale wiadomość od kogosi znajomego tyz to nie była. E-mail był takiej treści:

Witojcie, krzesny! Nie znocie mnie, więc niekze sie najpierw przedstawie. Nazywom sie Professor. Jestem psem jednego z wykładowców na hyrnej holenderskiej ucelni – Universiteit Utrecht. Niedowno przeglądołek se internet i zupełnie przypadkiem natrafiłek na wasego bloga. No i uwidziołek, ze ku tej wasej blogowej budzie dotarły juz wieści o bidnym wilku, ftórego na jednej z dróg w moim kraju rozjechała swym autem jakosi wereda. Przecytołek tyz was komentorz, ze waso gaździna mogłaby piknie te werede zresocjalizować. Na mój dusiu! Spodoboł mi sie was pomysł! Od rozu przystąpiłek do działania. Zmobilizowołek całom holenderskom zywine, coby pomogła w odnolezieniu sprawcy wypadku. Dzięki temu wartko udało sie go noleźć. I wkrótce wroz z paroma zaprzyjaźnionymi psami chyciłek go, związołek i zakneblowołek. Potem zaś piknie zaciągli my go jaz do wasej wsi. Z pomocom polskiej zywiny udało nom sie dowiedzieć, kany jest waso wieś i kany stoi waso chałupa. W tej kwilecce chłop siedzi juz związany przed wasym domem. Mom nadzieje, ze teroz waso gaździna rzecywiście naucy go odpowiedzialnego zachowania za kierownicom?
Piknie wos pozdrawiom i do zobacenia wkrótce!
Professor – uniwersytecki pies z samiućkiej Holandii

– Do zobacenia wkrótce… – powtórzyłem na głos końcowe słowa e-maila – Cóz, chętnie poznom nadawce tego listu.
– No to jestem – usłysołek znienacka głos z tyłu. – Witojcie, krzesny!
Poźrełek za siebie… Krucafuks! Za mnom stoł raźno merdający ogonem kundelek. A więc to był ten Professor! Podeseł ku mnie pod wiater i dlotego mój nos nie pocuł go wceśniej. Wyglądoł na piknie siumne psisko. Na syi mioł obroze, do ftórej przycepiony był smartfon, tak jak u bernardynów do obrozy przecepiono jest becułka rumu. Najwyraźniej właśnie z tego smartfona wysłoł mi maila, ftórego przed kwileckom przecytołek.

– No… witojcie… – odpowiedziołek na słowa powitania, kapecke jednak zaskocony tym nieocekiwanym spotkaniem.
– Nie spodziewaliście sie mnie. Przeprasom, ze jo tak bez zapowiedzi na wasom hole wpodłek – popytoł Professor. – Kie wroz z paroma inksymi psami dostarcyłek wasej gaździnie tego pirata drogowego z mojego kraju, to od rozu rusyli my nazod ku nasym domom. Ba nagle pomyślołek se, ze fajnie by było spotkać polskiego owcarka, ftóry ryktuje własnego bloga. Dlotego odłącyłek od moik kompanów i pohybołek w góry, coby wos odsukać. No i… nolozlek wos!
– Bajuści. – Dalej byłek nieco skołowany. – Więc naprowde ta wereda, ftóro rozjechała wilka w wasym kraju, siedzi teroz związano przed mojom chałupom?
– Naprowde – potwierdził Professor. – Zreśtom cosi wom zaroz pokaze.

To powiedziawsy, zręcnym ruchem przedniej prawej łapy odcepił smartfona od swojej obrozy i zaroz wyświetlił mi zdjęcie, na ftórym od rozu rozpoznołek swojom chałupe. Obok drzwi wejściowyk siedzioł oparty o ściane chłop. Był związany, zakneblowany i mioł naciągniętom na ocy copke (ocy – jak wyjaśnił Professor – zasłonięto po to, coby pukwa nie zorientowała sie, kany została zabrano i nie mogła później wnieść oskarzenia przeciwko mojej gaździnie o współudział w porwaniu). Do kosuli chłopa była przycepiono jakosi kartecka. Professor zrobił zblizenie i wte dało sie odcytać, co było tamok napisane. A było to:

Do gaździny spod Turbacza, pod ftórej chałupom nojdzie sie ten chłop.
Ostomiło gaździno, ten oto cłek to straśliwo beskurcyja, ftóro w Holandii przejechała autem piknego wilka. Pierwsego od ponad stu roków wilka w tym kraju! Oburzony tym postępkiem popytołek najlepsyk holenderskik agentów, coby noleźli osobe, ftóro najskutecniej naucy werede, ze jadąc autem wse nalezy uwazać na zywine. No i ci agenci – za pomocom supertajnego śpiegowskiego komputra – noleźli właśnie wos. Cy zatem moglibyście zresocjalizować tego fudamenta dlo dobra piknej niderlandzkiej przyrody? Jeśli spełnicie mojom prośbe – i jo, i cały holenderski naród bedziemy wom piknie wdzięcni!
Podpisano: Wilhelm Aleksander, król Holandii

Na dole kartecki widnioł zamasysty podpis.

– Krzesny – zwróciłek sie do Professora – ale ten podpis to chyba nie jest oryginalny?
Professor zachichotoł.
– Aha, cyli jednak jest – zrozumiołek.
– Mo sie swoje sposoby – rzekł z dumom Professor.
– Na mój dusiu! – zawołołek pełen uznania. – O syćkim zeście pomyśleli! Jaz skoda, ze nimo mnie teroz we wsi. Chętnie byk uwidzioł, jak mojo gaździna biere sie za tego bejdoka.
– Być moze nic straconego – pedzioł Professor. – Kie dostarcyli my tego chłopa pod wasom chałupe, w środku nikogo nie było. Waso gaździna musiała akurat kasi póść. Jeśli więc zaroz pohybomy w dół – moze jesce zdązymy?
– No to hybojmy! – zawołołek.
– Hybojmy – zgodził sie Professor.

Popytołek pozostałe owcarki na holi, coby uwazały na owiecki, kie mnie tutok nie bedzie. I po kwili wroz z moim nowym znajomym pobiegłek w dół.

Wkrótce dotarli my do wsi i noleźli sie pod mojom chałupom. A tamok – tak jak dopiero co uwidziołek wceśniej na zdjęciu – siedzioł związany chłop. W dalsym ciągu mioł copke naciągniętom na ocy – prawie po cubek nosa – więc ino dolnom cynść jego kufy było widać.

I wte… pocułek nagle dobrze znany mi zapach.

– O krucafuks! – zawołołek. – Krucafuks!!!
– Co sie stało, krzesny? – spytoł Professor.
– To sie stało, ze jo tego chłopa znom! – odpowiedziołek. – To syn nasego sołtysa!
– Co? – Professor jaz nie mógł uwierzyć w taki zbieg okolicności. – Jesteście pewni?
– Krzesny – pedziołek – znom barzo dobrze zapachy syćkik mieskańców mojej wsi. Na pewno sie nie myle.

Krucafuks! Jak to sie w ogóle stało, ze syn nasego sołtysa nolozł sie w Holandii? Cóz… być moze bocycie mój wpis z 19 kwietnia. Opowiedziołek wte wom o tym, jak mojo gaździna – działając zreśtom w obronie swej wnucki – sprawiła temuz sołtysiemu synalkowi niezłe lanie. Ino niebawem okazało sie, ze młodziok był barzo podatny na tak zwany syndrom śtokholmski. Więc zamiast mojom gaździne znienawidzieć – to sie w niej zakochoł! I to na zabój! Tak ze poźniej nie dawoł jej spokoju, ino furt jom nachodził, bezskutecnie próbując zdobyć jej serce. Haj.

O tym syćkim gwarzyłek w tamtym wpisie. Ba jakosi nie było potela okazji, coby pedzieć wom, co było dalej. Więc powiem teroz. Otóz gaździna, mając coroz bardziej dosyć natrętnego zalotnika, posła wreście do sołtysa i pedziała mu, ze jeśli nie fce on przegrać przysłorocnyk wyborów samorządowyk, niek wyśle synalka kasi daleko. Najdalej jak to mozliwe. U sołtysa miłość do władzy zawierchowała nad miłościom ojcowskom, więc posłuchoł gaździny i posłoł swom latorośl do krewnyk w Holandii. No i tamok chłopecek siedziołby do dzisiok, kieby nie przejechoł tego bidnego wilka. Ale przejechoł… I tym sposobem zapocątkowoł cały ciąg wydarzeń, ftórego z pewnościom zupełnie sie nie spodziewoł.

– I fto by pomyśloł! – nie mógł sie nadziwić Professor. – Sietniok, ftóry zabił wilka w moim kraju, okazoł sie być mieskańcem tej wsi!

Tyz fciołek wyrazić swoje zdumienie, ale nagle… mój nos pocuł, ze ku chałupie zblizo sie gaździna. Nie była sama – sła z jednym ze swoik wnuków. Wracała z zakupami, a wnuk pomagoł jej te zakupy dźwigać.

– Ukryjmy sie za oborom – pedziołek do swego kompana.

Zaroz we dwók schowali my sie za rogiem obory. I stamtela pozirali, co bedzie działo sie dalej.

Tymcasem gaździna i jej wnuk dosli do chałupy. Ocywiście oboje zdziwili sie straśnie, kie uwidzieli związanego bidoka z naciągniętom na połowe kufy copkom. Zaroz zauwazyli przycepionom do jego kosuli kartecke z rzekomom wiadomościom od króla Wilhelma Aleksandra. Gaździna oderwała kartke od ubrania młodzioka, wyciągła z kieseni okulary i zacęła cytać.

– Eee, to niemozliwe – pedziała, kie przecytała. – Sam król Holandii miołby mnie pytać o pomoc? Chyba ftosi robi mi głupi śpas.
– Babciu, mom pomysł – pedzioł na to wnuk gaździny. – Poźre do internetu i tamok posukom prowdziwego podpisu króla Holandii. A kie nojde – to porównomy go z tym na tej kartce.

Gaździna pedziała, ze to dobry pomysł. Wesli zaroz oboje do chałupy, włącyli komputer, uruchomili internet i w końcu noleźli pikny podpis holenderskiego monarchy. No i dosli do wniosku, ze podpis na kartce jest jednak autentycny. Cóz, ani gaździna, ani jej wnuk nie jest grafologiem – ale to nie zmnienio faktu, ze ik wniosek był piknie prawidłowy. Bajako.

Co sie zadziało dalej? Ano gaździna uznała, ze skoro sam król- syćko jedno jakiego kraju – mo ku niej piknom prośbe, to nie wypado odmówić. Zaroz posła do kuchni i wyciągła z safki swój pikny wielofunkcyjny przyrząd słuzący zarówno do wałkowania ciasta, jak i do resocjalizowania róznego rodzaju łotrów. Następnie wysła z chałupy i stanęła przed związanym bejdokiem. Wnuk gaździny stanął obok i poziroł ciekawy, co teroz jego babka zrobi.

– Hmm… – zastanowiła sie gaździna – Ino jak jo z tom beskurcyjom bede rozmawiała? Przecie on godo po holendersku, a jo po polsku, w dodatku gwarom… No cóz, na pocątek wyciągnijmy mu knebel z gymby.
Jak gaździna postanowiła – tak zrobiła.
– Ratunkuuuu!!! – wrzasnął syn sołtysa, kie ino knebel przestoł go zatykać. – Kimkolwiek jesteście – pomózcie mi! Piknie pytom! Pomózcie!
– Ooo! – uciesyła sie gaździna. – Ten holenderski jest nawet całkiem zrozumiały! To by wyjaśniało, cemu król Holandii nie widzioł przeskód, coby wysłać tego fudamenta ku mnie.
– Kim wy jesteście? – spytoł syn sołtysa, ftóry ciągle mając na ocak copke, nie mógł widzieć, z kim godo. – I cemu godocie, ze holenderski jest zrozumiały, kie jo wcale nie godom po holendersku?
– Wy mnie tutok, panocku, nie próbujcie wyonacyć – odpowiedziała gaździna. – Zostaliście przysłani z Holandii, więc niby po jakiemu mielibyście godać? Po chińsku?
– No… – zacął śpekulować syn sołtysa. – Pare tyźni juz w tej Holandii siedze… Więc moze faktycnie nawet nie zauwazyłek, jak zacąłek biegle posługiwać sie tutejsym językiem…

W tej kwilecce gaździne cosi tknęło…
– Panocku… – pedziała – jo chyba poznoje wos po głosie.
– Yyy… jo wos chyba tyz… – uświadomił se syn sołtysa.
– Cyzbyście byli… – zacęła gaździna, ba nie dokońcyła, ino wartko ściągła copke z głowy chłopoka.
– O, Jezusicku! – zawołała, kie wreście uwidziała z kim godo. – To ty! Tak mi sie zacęło widzieć, ze to ty!
– Mojo ukochano! – zawołoł syn sołtysa.
– Obacys, jak cie zaroz tym wałkiem prasne, jeśli jesce roz nazwies mnie ukochanom – ostrzegła gaździna. – A teroz godoj mi tutok całom prowde! Sam król Holandii napisoł do mnie, ześ przejechoł jakiegosi bidnego wilka. Przyznoj sie: przejechołeś?
– Na mój dusiu! Nie myślołek, ze dowie sie o tym sam król – zdumioł sie syn sołtysa. – Ale… no cóz… stało sie. Przyznoje. Kapecke przynapity wsiodłek wte do auta. Jakosi nie zauwazyłek, jak wilk seł samiućkim środeckiem drogi. No i rozjechołek go. Ino nie spodziewołek sie, ze kogosi bedzie interesowoł jeden głupi wilk. A tymcasem… cało Holandia zacęła sie nad nim uzolać! I syćka w tym kraju fcieli noleźć sprawce, cyli mnie! Wydawało mi sie jednak, ze zodnyk świadków wypadku nie było, więc cułek sie racej bezpiecny. Jaz roz ciemnom nocom… ftosi sie na mnie rzucił. Chyba jakiesi psy. Pewnie specjalnie przez kogosi wytresowane. Związano mnie, zakneblowano, a na ocy wciśnięto copke, tak ze nie mogłek nawet widzieć, co sie wokoło mnie dzieje. A potem… sam nie wiem jak długo ftosi mnie niesł. I pewnie mi nie uwierzycie, ale przez cały ten cas nie słysołek zodnyk ludzkik rozmów, ino tak jakby głosy zywiny.

– To pewnie syćko robota tyk agentów, o ftóryk król zbocył w swoim liście – mrukła gaździna do siebie. – A te głosy zywiny to pewnie ci agenci specjalnie wydawali, coby głuptoka zmylić.

– Co godocie? – spytoł syn sołtysa, ftóry choć był duzo blizej gaździny niz jo z Professorem, to jednak mając duzo gorsy słuch niz my psy, nie barzo mógł zrozumieć jej mrucenie.

W ocak gaździny nagle doł sie zauwazyć piknie selmowski błysk. O, krucafuks! Juz wiedziołek, ze cosi uknuła!

– Jo godom – rzekła gaździna ku młodziokowi – ze najprowdopodobniej porwały cie wilki.
– Co? Wilki? Przecie to niemozliwe! – zawołoł syn sołtysa.
– Mozliwe, mozliwe – odpowiedziała gaździna. – Kiebyś zamiast jakisik Stevenów Seagalów cy inksyk Van Dammów oglądoł filmy przyrodnice, to byś wiedzioł, ze wilki to inteligentne beskurcyje. Sakramencko inteligentne! Więc pewnie kie dowiedziały sie, ześ przez lekkomyślność zabił ik pobratymca, to postanowiły sie na tobie zemścić. Tak, tak, to wilki cie porwały. To one cie zniewoliły. One związały cie, zakneblowały i jesce tak wcisły te copke na łeb, ześ nawet nie mógł bidoku nic widzieć.

– Krzesny, co ona godo? – sepnął ku mnie Professor. – Przecie to nimo sensu! Przy całym sacunku dlo wasej gaździny, to… zacynom sie zastanawiać, cy faktycnie oddanie tego sietnioka w jej ręce było dobrym pomysłem.
– Spokojnie – odpowiedziołek, bo choć pocątkowo tyz byłek zdziwiony, to po kwili jednak zrozumiołek, o co mojej gaździnie idzie. – Gaździna, podobnie jak jo zreśtom, wie, ze ten bejdok nadzwycaj łatwo ulego syndromowi śtokholmskiemu.
– Naprowde? – zaciekawił sie Professor.
– Bajuści – pedziołek. – Poźrejcie ino, jak zaroz bedzie sie zachowywoł.

– Wilki, godocie? – odezwoł sie tymcasem syn sołtysa ni to do siebie, ni to do gaździny. – No tak… Wilki… Uwięziły mnie… Wilki… Z dalekiej Holandii jaz tutok pod Turbacz mnie niesły… Niesły mnie, niesły… Heeej! Właściwie… mozno pedzieć, ze stołek sie w ten sposób cłonkiem ik stada. Bajako. Jakiesi pikne braterstwo między nomi zaistniało… Taaak… Kochom syćkie wilki! Kochom je! Pon Bócek mi świadkiem!

Gaździna uznała, ze królewsko prośba została spełniono i mozno juz puścić młodzioka wolno. Popytała wnuka, coby wartko przyniesł jej z kuchni ostrego noza. I zaroz przecięła bidokowi więzy. A ten… jak ino odzyskoł wolność, to zaroz pohyboł ku lasowi, stanął na jego skraju i zacął wołać:
– Hej! Wilki! Jesteście tamok? Kochom wos! Słysycie!? Kochom! Kochooooooom!!! I przepytuje piknie, ze w Holandii przejechołek jednego z wos! To sie juz nigdy więcej nie powtórzy!

I tak oto gaździnie udało sie upiec dwie piecenie na jednym ogniu: sprawiła, ze namolny adorator wreście sie od niej odcepił, a jednoceśnie przeinacyła go z nieodpowiedzialnego kierowcy w cłowieka, ftóry teroz juz z całom pewnościom bedzie jeździł ostroznie, coby zodnego wilka na drodze nie rozjechać. Bajako.

Jo zaś z Professorem wkrótce sie rozstołek. Ba najpierw wypili my po Smadnym Mnichu, ftórego wspólnie wykradliśmy z wiejskiego sklepiku nalezącego do Felka znad młaki. Potem mój nowy znajomy rusył ku swym ojcystym stronom, jo zaś – wróciłek na hole do mojego bacy.

A tak w ogóle to przez przypadek nolozłek na stronak TVN Meteo nowom informacje o tym bidoku przejechanym w Holandii. Podobno zacęto podejrzewać, ze musioł on zostać przywieziony tamok przez jakisik zartownisiów i tak dalej, i tak dalej… E, znowu cosi te redaktory wymyśliły. Wymyśliły i telo. A prowda, ostomili, jest tako, jako wom tutok opowiedziołek. Hau!

P.S.1. Na mój dusiu! Kie ryktowołek poprzedni wpis, to poźrełek do starej wersji budowego kalendorza zamiast do nowej. No i przez to przegapilek fakt, ze w ostatni piątek opróc imienin Anecki i Anecki Schroniskowej były tyz imieniny Fusillecki. No to koniecnie – choć niestety z opóźnieniem – Fusilleckowe zdrowie trza wypić! Zdrowie Fusillecki! 😀

P.S.2. I jesce jedno zaległość nom sie tutok wyryktowała – w ostatni poniedziałek Grzesickowe urodziny były. A zatem – zdrowie Grzesicka! 😀

P.S.3. I to trza jesce zbocyć, ze pod ostatnim wpisem pojawił sie w Owcarkówce nowy gość Seiendesecek. Powitać pikne Seiendesecka! 😀

P.S.4. Zaś w najblizsy wtorek – bedziemy mieli Basieckowe urodziny. A zatem Smadne Mnichy do wierchu i pijmy piknie za zdrowie Basiecki! 😀