Kie niedźwiedź je śliwki

Nolozlek tutok pikny wywiad z leśnikiem Tatrzańskiego Parku Narodowego, ponem Filipem Ziębom. Pon Zięba gwarzy tamok o tatrzańskiej przyrodzie. No i pedzioł między inksymi cosi takiego:

[Niedźwiedzie] dokładnie wiedzą, gdzie w Zakopanem są smaczne śliwki, smaczne jabłka. To tylko kwestia czasu, kiedy zaczną nas odwiedzać i myślę, że ludzie, którzy w Zakopanem mieszkają bliżej parku już z tym problemem nauczyli się żyć, a ponieważ śliwki w tym roku naprawdę w Zakopanem bardzo dobrze obrodziły, to należy spodziewać się takiej sytuacji, że niedźwiedzie się pojawią.

I co wte, kie sie pojawiom? Ano – jak wyjaśnio pon Zięba – to bedzie znacyło, że śliwki są już dobre, że już trzeba robić przetwory.

– No, no – pomyślołek se, kie to przecytołek. – W sumie to piknie, ze dzięki niedźwiedziom właściciele podtatrzańskik śliw wiedzom, kie mogom zacąć zbierać swe pikne owoce. Tylko cy aby na pewno oni syćka som przez te niedźwiedzie odwiedzani? Syćka bez wyjątku? Bo jeśli ino nieftórzy, to niedobrze. Pozostali bowiem mogom cekać i cekać na piknego niedźwiedzia… i jeśli sie nie docekajom, to bidoki nie bedom wiedziały, kie rozpocąć zbiory. I śliwki w końcu pospadajom i sie zmarnujom. Bajako.

Postanowiłek wyświadcyć podhalańskim posiadacom śliw piknom przysługe. Pomyślołek, ze wybiere sie w Tatry, pogodom z tamtejsymi niedźwiedziami i popytom je, coby bocyły, ze powinny odwiedzić SYĆKIE obejścia, we ftóryk śliwy rosnom. Dzięki temu zoden właściciel tyk drzewek nie bedzie poskodowany z powodu niedoinformowania. Haj.

Wilków na scynście w poblizu mojej holi ostatnio nie było. Mogłek więc jom spokojnie na krótki cas opuścić, ostawiając owiecki pod opiekom inksyk owcarków. No i zanim jesce słonko wzesło, pohybołek ku Tatrom. Kie tamok dotorłek, zacąłek rozglądać sie za niedźwiedziami. Wnet jednego wypatrzyłek. Przywitołek sie z nim i od rozu spytołek:
– Lubicie śliwki, krzesny?
– Mniam! Mniam! – miś jaz sie oblizoł. – Dojrzałe śliwecki – pikno rzec!
– A cy, krzesny – pytołek dalej – odwiedzocie syćkie znane sobie drzewa, na ftóryk rośnie ta pikno rzec?
– No, nie syćkie – pedzioł niedźwiedź. – Jest taki jeden samotny stary gazda. Barzo porządny cłek. Choć godajom, ze na starość zrobił sie z niego dziwak. Ale on jest barzo dobry dlo wselkiej zywiny. No to chyba byłby grzych wykradać śliwki komusi takiemu?
– Nie mocie racji – pedziołek. – To znacy… kiebyście wyzarli mu syćkie śliwki i nie ostawili ani jednej, to owsem, to byłby straśliwy grzych. Ba kilka śliwecek musicie jednak zjeść. Wiecie cemu? Bo ludzie na Podholu właśnie dzięki wom niedźwiedziom wiedzom, kie śliwki som juz dobre. Kie niedźwiedzie jedzom śliwki, to jest dlo ludzi znak, ze oni tyz juz mogom je jeść.
– A! Rozumiem! – załapoł niedźwiedź. – No, dobrze. To pohybojmy do tego starego gazdy. Ale zjem mu ino jednom śliwke. Ino jednom maluśkom śliwecke, coby nie poniesł zbyt wielkik strat. To chyba powinno wystarcyć, coby wiedzioł, ze nastała pora na zbiór tyk owoców?
– Moze wystarcy – pedziołek. – Zatem hybojmy, bo skoda casu.

I zaroz niedźwiedź poprowadził mnie ku obejściu, ka pod chałupom rosła piknie dorodno śliwa. Nadal było barzo wceśnie. Stary gazda pewnie jesce społ.

– Dobre śliwki! – stwierdził niedźwiedź. – Juz cuje po zapachu, ze som dobre!
– No to, krzesny, postępujemy zgodnie z planem – poleciłek. – Podejdziecie do drzewka i chycicie jednom śtuke. Mozecie przy tym głośno zaryceć, wte gazda, jeśli jesce śpi, piknie sie obudzi. A kie sie obudzi, to wyjrzy przez okno i zawoło: „O! Niedźwiedź biere sie za moje śliwecki! No to teroz juz wiem, ze moge je pozbierać i ryktować z nik pikne przetwory. Haj.”
– Dobrze, krzesny – pedzioł niedźwiedź. – Ale godom jesce roz – ino jedno mało śliwecka. A reśte ostowimy temu miłemu gaździe.

No i podesli my do drzewka. Niedźwiedź chycił śliwke, do ftórej mioł najblizej. Skostowoł jej.

– Mniammm! Dobre! – uciesył sie.
– To piknie – pedziołek. – A teroz zaryccie głośno, coby gazda wos zauwazył. I zaroz stela hybomy.
– Krzesny – rzekł niedźwiedź. – A myślicie, ze moge zjeść jesce jednom śliwke?
– Jesce jednom? – zdziwiłek sie. – Przecie godoliście, ze nie fcecie ryktować temu gaździe strat.
– Wiem – pedzioł niedźwiedź. – Ale ta śliwka była tak piknie smacno! Smacniejso niz myślołek! Dlotego mom wielkom ochote skostować jesce jednej. W końcu dwa małe owocki z tak wielkiego drzewa to właściwie zodno strata.
– No… faktycnie, zodno – nie mogłek nie przyznać niedźwiedziowi racji. – Zatem weźcie se jesce jednom. A potem zaryccie i w uciekaca.

No i niedźwiedź znów sie pocęstowoł. Śliwka wartko znikła w jego wielkiej gymbie.

– O, Jezusicku! – zawołoł. – W zyciu nie jodłek więksego przysmaku! Krzesny, eee… ten gazda chyba sie nie pogniewo, jeśli jesce jednom śliwecke zjem?
– O, nie! – tym rozem sie prociwiłek. – Cosi mi sie widzi, ze potem bedziecie fcieli jesce jednom, a potem jesce… Jaz ogołocicie całe drzewo. Dosyć! Zrobili my, co mieli zrobić i hybomy.
– No wy chyba przesadzocie, krzesny – oburzył sie niedźwiedź – Zjedzenie trzek śliwecek nazywocie ogołoceniem drzewa? Ka zeście sie takik głupot naucyli? U ludzi cy jak?
– Hmm… – zacąłek sie wahać. – A jeśli zjecie trzeciom śliwke, to nie bedziecie zaroz pytali o cwortom?
– Za kogo my mnie mocie? Za jakiegosi zarłoka? – niedźwiedź znów sie oburzył. – Jak godom, ze na tej trzeciej poprzestone, to poprzestone i ślus.
Westchnąłek.
– Niekze ta – ustąpiłek. – Weźcie se jesce jednom.
No i niedźwiedź se wziął.
– Pycha! – uciesył sie. – Cy moge zjeść jesce cwortom? To juz naprowde bedzie ostatnio.
– Nieeee! – tym rozem nie zamierzołek ustąpić. – Nawet o tym nie myśl, weredo! Zaroz syćko zjes i nic bidnemu gaździe nie ostawis!
– A wy sie zachowujecie jak pies ogrodnika, a nie pies bacy – zarzucił mi niedźwiedź. – Sami nie zjecie i drugiemu nie docie. Widzicie, kielo śliwek jest na tym drzewku? Widzicie? Ze dwa wiadra sie uzbierajom. Abo nawet trzy. Więc co takiego sie stonie, jeśli zjem jesce ino jednom?
– Juz po raz cworty słyse, ze zjecie ino jednom! – zeźliłek sie. – Zaroz usłyse to po roz piąty, po roz sósty i siódmy… Mocie ostawić te śliwki! Mocie je zaroz ostawić!
– A co jo sie bede womi przejmowoł – stwierdził w końcu niedźwiedź. – Co wy? Dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, coby mi rozkazywać? Cy jak?

I wnet fudament zacął bez opamiętania wcinać jednom śliwke po drugiej. No to jo zacąłek ujadać i próbowołek go przegonić. Ale on ino łapom opędzoł sie ode mnie jak od komara. Krucafuks! Z tym prawie trzymetrowym olbrzymem nie miołek zodnyk sans.

– Krzesny. – Skoro siłom nie mogłek nic zdziałać, postanowiłek spróbować negocjacji. – Nie zol wom tego gazdy, ze go syćkik śliwek pozbawicie?
– Zol… mniam… barzo zol… mniam, mniam – odpowiedzioł niedźwiedź, nie przerywając przy tym jedzenia. – Ale to jest niestety silniejse ode mnie… Mniam! Mniam! Mlask! Mniam!

W pewnej kwili niedźwiedź, coby ułatwić se uctowanie, odłamoł od drzewa wielkom gałąź, obficie obwiesonom piknym owocami. Tego juz było za wiele! Hipłek ku gałęzi i chyciłek jom w zęby. Zaskocony niedźwiedź nie zdązył jej przytrzymać i teroz jej posiadacem byłek jo.

– E, krzesny! – obrusył sie niedźwiedź. – To mojo gałąź! Jak fcecie, to ułomcie se inksom. Oddowojcie!

Ocywiście ani mi w głowie było oddawać. Zacąłek uciekać ze swom zdobycom dookoła chałupy. Niedźwiedź rzucił sie za mnom w pogoń.
– Oddowojcie! – wołoł. – Oddowojcie mi moje śliwki!

Nagle… otrzworzyły sie drzwi chałupy. To gazda sie obudził i postanowił wyjrzeć do pola, fcąc sprawdzić, co to za rumor mu sie pod domem ryktuje. Krucafuks! Te drzwi otworzyły sie tuz przed moim nosem! I zaroz w nie prasłek, bo niestety nie zdązyłek skryncić. Nie stała mi sie zodno krziwda, ale w kwili zderzenia puściłek gałąź. Wnet pokwycił jom stary gazda.
– A to co? – spytoł zdziwiony.
Niedźwiedź i jo przystanęli. Cekali my teroz, co ten gazda zrobi. Trza przyznać, ze niedźwiedź nie bajdurzył – chłop naprowde wyglądoł na piknie dobrodusnego cłeka. Cy faktycnie był tyz dziwakiem? To pewnie zalezy od tego, co wy ludzie rozumiecie pod słowem „dziwak”. Ale dobrodusny był na pewno.

Gazda poziroł na nos, poziroł na ułamanom gałąź, podumoł kapecke i wreście pedzioł:
– Juz wiem, co sie tutok stało. Ten pies hyboł dookoła mojej chałupy z tom gałęziom – a więc próbowoł mi jom ukraść. Za to ten niedźwiedź – kie uwidzioł złodzieja – postanowił mu te gałąź odebrać. I dlotego tak go gonił.

– Auuuuuu! – zawyłek, co w tłumaceniu na język ludzki znacy: „Nimo sprawiedliwości! No, nimo!”

– Misiu – gazda tymcasem zwrócił sie do niedźwiedzia. – Nie wiem, cy rozumies ludzkom mowe, ale jeśli rozumies, to wiedz, ze w nagrode za to, ześ fcioł udaremnić kradziez, mozes se zjeść syćkie owoce z mojej śliwy. Syćkie! W końcu ty tyz jesteś stworzenie boze, to niby cemu miałyby ci sie te pikne śliwecki nie nalezeć?
– A ty, piesku – teroz gazda zwrócił sie ku mnie – wstydź sie! Nieładnie kraść!

– No widzicie, krzesny? – triumfowoł niedźwiedź. – Nie pozwalaliście mi jeść śliwek z tego drzewa, a ten miły gazda – piknie pozwolił!

Nic nie pedziołek, ino obraziłek sie. Na gazde – ze mnie niesprawiedliwie ocenił. I na niedźwiedzia – ze jest beskurcyja i telo.

Wróciłek wartko na hole pod Turbaczem. W nienajlepsym humorze. Jedyne, na co miołek ochote, to jak najsybciej zabocyć o tej całej przygodzie. Na drugi dzień, kie posiedziołek na holi, kie popozirołek na pikne widocki wokoło, to juz prawie udało mi sie zabocyć. Prawie… Ba nagle na holi pojawił sie… ten sakramencki niedźwiedź! Zakrodł sie ku mnie po cichutku, tak coby ani baca, ani juhasi go nie zauwazyli.

– Witojcie, krzesny – pedzioł niedźwiedź. – Fciołek z womi pogodać.
– A idźcie precki – warknąłek. – Jestem zajęty, muse owiec pilnować.
– Ba jo fciołek wos piknie przepytać – pedzioł niedźwiedź skrusonym głosem.
Obyrtłek sie do fudamenta rzyciom.
– Krzesny – jęknął błagalnie niedźwiedź.
Niechętnie, ba nazod obyrtłek sie ku niemu.
– Pódziecie stela wreście cy mom zacąć tak głośno scekać, coby zwrócić uwage bacy i juhasów? – spytołek.
– Pockojcie, krzesny, mom cosi dlo wos.

Niedźwiedź hipnął w las, ale zaroz wrócił z małym woreckiem z zębak. Co było w tym worecku? Odgodłek po zapachu, zanim niedźwiedź zdązył wyjaśnić.

– Tutok w środku som pikne śliwki – pedzioł. – Kie objadołek drzewo tego miłego gazdy, to pare owocków pospadało na ziem. Gazda pozbieroł je piknie i zapakowoł w ten worecek. I doł mi go, mówiąc, zebyk wziął se to na później. No i pocątkowo owsem, fciołek sam to zjeść. Ale potem… Zacąłek sie zastanawiać nad swoim zachowaniem… I pomyślołek, ze te śliwki nalezom sie wom. Choć Pon Bócek mi świadkiem, jakom wielkom miołek na nie ochote! No to jak? Przyjmiecie je, krzesny, wroz z przeprosinami?

Krucafuks! Dalej zły byłek na te beskurcyje. A poza tym jo nie przepadom za śliwkami. No chyba ze przeinacone na Łąckom Śliwowice. Ale z drugiej strony… pozirołek na tego kudłatego olbrzyma z niescynśliwom minom… I uświadomiłek se, ze on naprowde musioł noleźć w sobie barzo duzo siły woli, coby przez całom droge spod Tater na mojom hole nie zjeść tyk śliwek… I co jo miołek zrobić? No co? Wybacyłek ancykrystowi. I wziąłek od niego ten worecek.

Tak więc, ostomili, wse w Owcarkówce cęstowołek wos kiełbasom jałowcowom, oscypkiem i Smadnym. Teroz zaś – moge wos jesce pocęstować śliwkami. Świezutkie i pikne. Prosto z drzewa podtatrzańskiego gazdy. Jeśli lubicie śliwki – biercie śmiało i jedzcie, kielo mocie ochote.

Hau!