Kie niedźwiedź je śliwki
Nolozlek tutok pikny wywiad z leśnikiem Tatrzańskiego Parku Narodowego, ponem Filipem Ziębom. Pon Zięba gwarzy tamok o tatrzańskiej przyrodzie. No i pedzioł między inksymi cosi takiego:
[Niedźwiedzie] dokładnie wiedzą, gdzie w Zakopanem są smaczne śliwki, smaczne jabłka. To tylko kwestia czasu, kiedy zaczną nas odwiedzać i myślę, że ludzie, którzy w Zakopanem mieszkają bliżej parku już z tym problemem nauczyli się żyć, a ponieważ śliwki w tym roku naprawdę w Zakopanem bardzo dobrze obrodziły, to należy spodziewać się takiej sytuacji, że niedźwiedzie się pojawią.
I co wte, kie sie pojawiom? Ano – jak wyjaśnio pon Zięba – to bedzie znacyło, że śliwki są już dobre, że już trzeba robić przetwory.
– No, no – pomyślołek se, kie to przecytołek. – W sumie to piknie, ze dzięki niedźwiedziom właściciele podtatrzańskik śliw wiedzom, kie mogom zacąć zbierać swe pikne owoce. Tylko cy aby na pewno oni syćka som przez te niedźwiedzie odwiedzani? Syćka bez wyjątku? Bo jeśli ino nieftórzy, to niedobrze. Pozostali bowiem mogom cekać i cekać na piknego niedźwiedzia… i jeśli sie nie docekajom, to bidoki nie bedom wiedziały, kie rozpocąć zbiory. I śliwki w końcu pospadajom i sie zmarnujom. Bajako.
Postanowiłek wyświadcyć podhalańskim posiadacom śliw piknom przysługe. Pomyślołek, ze wybiere sie w Tatry, pogodom z tamtejsymi niedźwiedziami i popytom je, coby bocyły, ze powinny odwiedzić SYĆKIE obejścia, we ftóryk śliwy rosnom. Dzięki temu zoden właściciel tyk drzewek nie bedzie poskodowany z powodu niedoinformowania. Haj.
Wilków na scynście w poblizu mojej holi ostatnio nie było. Mogłek więc jom spokojnie na krótki cas opuścić, ostawiając owiecki pod opiekom inksyk owcarków. No i zanim jesce słonko wzesło, pohybołek ku Tatrom. Kie tamok dotorłek, zacąłek rozglądać sie za niedźwiedziami. Wnet jednego wypatrzyłek. Przywitołek sie z nim i od rozu spytołek:
– Lubicie śliwki, krzesny?
– Mniam! Mniam! – miś jaz sie oblizoł. – Dojrzałe śliwecki – pikno rzec!
– A cy, krzesny – pytołek dalej – odwiedzocie syćkie znane sobie drzewa, na ftóryk rośnie ta pikno rzec?
– No, nie syćkie – pedzioł niedźwiedź. – Jest taki jeden samotny stary gazda. Barzo porządny cłek. Choć godajom, ze na starość zrobił sie z niego dziwak. Ale on jest barzo dobry dlo wselkiej zywiny. No to chyba byłby grzych wykradać śliwki komusi takiemu?
– Nie mocie racji – pedziołek. – To znacy… kiebyście wyzarli mu syćkie śliwki i nie ostawili ani jednej, to owsem, to byłby straśliwy grzych. Ba kilka śliwecek musicie jednak zjeść. Wiecie cemu? Bo ludzie na Podholu właśnie dzięki wom niedźwiedziom wiedzom, kie śliwki som juz dobre. Kie niedźwiedzie jedzom śliwki, to jest dlo ludzi znak, ze oni tyz juz mogom je jeść.
– A! Rozumiem! – załapoł niedźwiedź. – No, dobrze. To pohybojmy do tego starego gazdy. Ale zjem mu ino jednom śliwke. Ino jednom maluśkom śliwecke, coby nie poniesł zbyt wielkik strat. To chyba powinno wystarcyć, coby wiedzioł, ze nastała pora na zbiór tyk owoców?
– Moze wystarcy – pedziołek. – Zatem hybojmy, bo skoda casu.
I zaroz niedźwiedź poprowadził mnie ku obejściu, ka pod chałupom rosła piknie dorodno śliwa. Nadal było barzo wceśnie. Stary gazda pewnie jesce społ.
– Dobre śliwki! – stwierdził niedźwiedź. – Juz cuje po zapachu, ze som dobre!
– No to, krzesny, postępujemy zgodnie z planem – poleciłek. – Podejdziecie do drzewka i chycicie jednom śtuke. Mozecie przy tym głośno zaryceć, wte gazda, jeśli jesce śpi, piknie sie obudzi. A kie sie obudzi, to wyjrzy przez okno i zawoło: „O! Niedźwiedź biere sie za moje śliwecki! No to teroz juz wiem, ze moge je pozbierać i ryktować z nik pikne przetwory. Haj.”
– Dobrze, krzesny – pedzioł niedźwiedź. – Ale godom jesce roz – ino jedno mało śliwecka. A reśte ostowimy temu miłemu gaździe.
No i podesli my do drzewka. Niedźwiedź chycił śliwke, do ftórej mioł najblizej. Skostowoł jej.
– Mniammm! Dobre! – uciesył sie.
– To piknie – pedziołek. – A teroz zaryccie głośno, coby gazda wos zauwazył. I zaroz stela hybomy.
– Krzesny – rzekł niedźwiedź. – A myślicie, ze moge zjeść jesce jednom śliwke?
– Jesce jednom? – zdziwiłek sie. – Przecie godoliście, ze nie fcecie ryktować temu gaździe strat.
– Wiem – pedzioł niedźwiedź. – Ale ta śliwka była tak piknie smacno! Smacniejso niz myślołek! Dlotego mom wielkom ochote skostować jesce jednej. W końcu dwa małe owocki z tak wielkiego drzewa to właściwie zodno strata.
– No… faktycnie, zodno – nie mogłek nie przyznać niedźwiedziowi racji. – Zatem weźcie se jesce jednom. A potem zaryccie i w uciekaca.
No i niedźwiedź znów sie pocęstowoł. Śliwka wartko znikła w jego wielkiej gymbie.
– O, Jezusicku! – zawołoł. – W zyciu nie jodłek więksego przysmaku! Krzesny, eee… ten gazda chyba sie nie pogniewo, jeśli jesce jednom śliwecke zjem?
– O, nie! – tym rozem sie prociwiłek. – Cosi mi sie widzi, ze potem bedziecie fcieli jesce jednom, a potem jesce… Jaz ogołocicie całe drzewo. Dosyć! Zrobili my, co mieli zrobić i hybomy.
– No wy chyba przesadzocie, krzesny – oburzył sie niedźwiedź – Zjedzenie trzek śliwecek nazywocie ogołoceniem drzewa? Ka zeście sie takik głupot naucyli? U ludzi cy jak?
– Hmm… – zacąłek sie wahać. – A jeśli zjecie trzeciom śliwke, to nie bedziecie zaroz pytali o cwortom?
– Za kogo my mnie mocie? Za jakiegosi zarłoka? – niedźwiedź znów sie oburzył. – Jak godom, ze na tej trzeciej poprzestone, to poprzestone i ślus.
Westchnąłek.
– Niekze ta – ustąpiłek. – Weźcie se jesce jednom.
No i niedźwiedź se wziął.
– Pycha! – uciesył sie. – Cy moge zjeść jesce cwortom? To juz naprowde bedzie ostatnio.
– Nieeee! – tym rozem nie zamierzołek ustąpić. – Nawet o tym nie myśl, weredo! Zaroz syćko zjes i nic bidnemu gaździe nie ostawis!
– A wy sie zachowujecie jak pies ogrodnika, a nie pies bacy – zarzucił mi niedźwiedź. – Sami nie zjecie i drugiemu nie docie. Widzicie, kielo śliwek jest na tym drzewku? Widzicie? Ze dwa wiadra sie uzbierajom. Abo nawet trzy. Więc co takiego sie stonie, jeśli zjem jesce ino jednom?
– Juz po raz cworty słyse, ze zjecie ino jednom! – zeźliłek sie. – Zaroz usłyse to po roz piąty, po roz sósty i siódmy… Mocie ostawić te śliwki! Mocie je zaroz ostawić!
– A co jo sie bede womi przejmowoł – stwierdził w końcu niedźwiedź. – Co wy? Dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, coby mi rozkazywać? Cy jak?
I wnet fudament zacął bez opamiętania wcinać jednom śliwke po drugiej. No to jo zacąłek ujadać i próbowołek go przegonić. Ale on ino łapom opędzoł sie ode mnie jak od komara. Krucafuks! Z tym prawie trzymetrowym olbrzymem nie miołek zodnyk sans.
– Krzesny. – Skoro siłom nie mogłek nic zdziałać, postanowiłek spróbować negocjacji. – Nie zol wom tego gazdy, ze go syćkik śliwek pozbawicie?
– Zol… mniam… barzo zol… mniam, mniam – odpowiedzioł niedźwiedź, nie przerywając przy tym jedzenia. – Ale to jest niestety silniejse ode mnie… Mniam! Mniam! Mlask! Mniam!
W pewnej kwili niedźwiedź, coby ułatwić se uctowanie, odłamoł od drzewa wielkom gałąź, obficie obwiesonom piknym owocami. Tego juz było za wiele! Hipłek ku gałęzi i chyciłek jom w zęby. Zaskocony niedźwiedź nie zdązył jej przytrzymać i teroz jej posiadacem byłek jo.
– E, krzesny! – obrusył sie niedźwiedź. – To mojo gałąź! Jak fcecie, to ułomcie se inksom. Oddowojcie!
Ocywiście ani mi w głowie było oddawać. Zacąłek uciekać ze swom zdobycom dookoła chałupy. Niedźwiedź rzucił sie za mnom w pogoń.
– Oddowojcie! – wołoł. – Oddowojcie mi moje śliwki!
Nagle… otrzworzyły sie drzwi chałupy. To gazda sie obudził i postanowił wyjrzeć do pola, fcąc sprawdzić, co to za rumor mu sie pod domem ryktuje. Krucafuks! Te drzwi otworzyły sie tuz przed moim nosem! I zaroz w nie prasłek, bo niestety nie zdązyłek skryncić. Nie stała mi sie zodno krziwda, ale w kwili zderzenia puściłek gałąź. Wnet pokwycił jom stary gazda.
– A to co? – spytoł zdziwiony.
Niedźwiedź i jo przystanęli. Cekali my teroz, co ten gazda zrobi. Trza przyznać, ze niedźwiedź nie bajdurzył – chłop naprowde wyglądoł na piknie dobrodusnego cłeka. Cy faktycnie był tyz dziwakiem? To pewnie zalezy od tego, co wy ludzie rozumiecie pod słowem „dziwak”. Ale dobrodusny był na pewno.
Gazda poziroł na nos, poziroł na ułamanom gałąź, podumoł kapecke i wreście pedzioł:
– Juz wiem, co sie tutok stało. Ten pies hyboł dookoła mojej chałupy z tom gałęziom – a więc próbowoł mi jom ukraść. Za to ten niedźwiedź – kie uwidzioł złodzieja – postanowił mu te gałąź odebrać. I dlotego tak go gonił.
– Auuuuuu! – zawyłek, co w tłumaceniu na język ludzki znacy: „Nimo sprawiedliwości! No, nimo!”
– Misiu – gazda tymcasem zwrócił sie do niedźwiedzia. – Nie wiem, cy rozumies ludzkom mowe, ale jeśli rozumies, to wiedz, ze w nagrode za to, ześ fcioł udaremnić kradziez, mozes se zjeść syćkie owoce z mojej śliwy. Syćkie! W końcu ty tyz jesteś stworzenie boze, to niby cemu miałyby ci sie te pikne śliwecki nie nalezeć?
– A ty, piesku – teroz gazda zwrócił sie ku mnie – wstydź sie! Nieładnie kraść!
– No widzicie, krzesny? – triumfowoł niedźwiedź. – Nie pozwalaliście mi jeść śliwek z tego drzewa, a ten miły gazda – piknie pozwolił!
Nic nie pedziołek, ino obraziłek sie. Na gazde – ze mnie niesprawiedliwie ocenił. I na niedźwiedzia – ze jest beskurcyja i telo.
Wróciłek wartko na hole pod Turbaczem. W nienajlepsym humorze. Jedyne, na co miołek ochote, to jak najsybciej zabocyć o tej całej przygodzie. Na drugi dzień, kie posiedziołek na holi, kie popozirołek na pikne widocki wokoło, to juz prawie udało mi sie zabocyć. Prawie… Ba nagle na holi pojawił sie… ten sakramencki niedźwiedź! Zakrodł sie ku mnie po cichutku, tak coby ani baca, ani juhasi go nie zauwazyli.
– Witojcie, krzesny – pedzioł niedźwiedź. – Fciołek z womi pogodać.
– A idźcie precki – warknąłek. – Jestem zajęty, muse owiec pilnować.
– Ba jo fciołek wos piknie przepytać – pedzioł niedźwiedź skrusonym głosem.
Obyrtłek sie do fudamenta rzyciom.
– Krzesny – jęknął błagalnie niedźwiedź.
Niechętnie, ba nazod obyrtłek sie ku niemu.
– Pódziecie stela wreście cy mom zacąć tak głośno scekać, coby zwrócić uwage bacy i juhasów? – spytołek.
– Pockojcie, krzesny, mom cosi dlo wos.
Niedźwiedź hipnął w las, ale zaroz wrócił z małym woreckiem z zębak. Co było w tym worecku? Odgodłek po zapachu, zanim niedźwiedź zdązył wyjaśnić.
– Tutok w środku som pikne śliwki – pedzioł. – Kie objadołek drzewo tego miłego gazdy, to pare owocków pospadało na ziem. Gazda pozbieroł je piknie i zapakowoł w ten worecek. I doł mi go, mówiąc, zebyk wziął se to na później. No i pocątkowo owsem, fciołek sam to zjeść. Ale potem… Zacąłek sie zastanawiać nad swoim zachowaniem… I pomyślołek, ze te śliwki nalezom sie wom. Choć Pon Bócek mi świadkiem, jakom wielkom miołek na nie ochote! No to jak? Przyjmiecie je, krzesny, wroz z przeprosinami?
Krucafuks! Dalej zły byłek na te beskurcyje. A poza tym jo nie przepadom za śliwkami. No chyba ze przeinacone na Łąckom Śliwowice. Ale z drugiej strony… pozirołek na tego kudłatego olbrzyma z niescynśliwom minom… I uświadomiłek se, ze on naprowde musioł noleźć w sobie barzo duzo siły woli, coby przez całom droge spod Tater na mojom hole nie zjeść tyk śliwek… I co jo miołek zrobić? No co? Wybacyłek ancykrystowi. I wziąłek od niego ten worecek.
Tak więc, ostomili, wse w Owcarkówce cęstowołek wos kiełbasom jałowcowom, oscypkiem i Smadnym. Teroz zaś – moge wos jesce pocęstować śliwkami. Świezutkie i pikne. Prosto z drzewa podtatrzańskiego gazdy. Jeśli lubicie śliwki – biercie śmiało i jedzcie, kielo mocie ochote.
Hau!
Komentarze
Biedny misio, jest naprawdę wspaniały! To nielada wyczyn odmówić sobie przysmaku, aby Ciebie Owczareczku przeprosić. 😀
Ale mniamuśnie wyglądają te śliweczki! :-))) Wcale się nie dziwię niedźwiedziowi!
Można by z nich nasmażyć powideł, tak po starodawnemu, w piekarniku, bez odrobiny cukru. A przymrozku kapeńkę dostały? Bo wtedy, kiedy im sie skórka przy szypułce od mroziku pomarszczy, są najsłodsze!
Oj Owczarku – przypomniałeś mi moje stare grzechy z młodości, gdy „chodziło się” na śliwki do okolicznych ogródków (( Na szczęście ja już się poprawiłem, jak ten niedźwiedź, a drzewa ze śliwkami jeszcze chyba rosną, jak u tego gazdy ))
Do spowiedzi nie pójdę, bo już nie ma z czego się spowiadać )) ale te „historie” gdzieś w człowieku siedzą, mimo iż kurz dość grubą warstwą przysypał te stare „grzeszki”.
Za to poruszony tu został ciekawy temat – przyjaźń między zwierzętami ) To tak jak u ludzi, najpierw się trzeba poczubić, by przekonać się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie ))
Owczarku! O naiwny! Ty wierzysz temu łobuzu, niedźwiedziu? Przecież on dostał od starego gazdy cały wór tych śliwek i mały woreczek na pestki – żeby nie zaśmiecać parku narodowego. Zeżarł prawie wszystkie śliwki, a to, co zostało, przesypał do woreczka na pestki i wspaniałomyślnie Ci dał. A to łotr!
Pod poprzednim wpisem spóźnione, ale szczere życzenia dla dydyjecki.
O masz, Owczarek mnie z tymi śliwkami…właśnie wczoraj „na jedzonym” u Pona Pietra napisałam byłam:
Alicja
16 września o godz. 14:38
Elap,
ja prawie zawsze bywałam w Polsce we wrześniu i tam się węgierkowałam przekonana, że tu węgierek nie ma. Widocznie są, skoro pojawiły się w sklepie 🙂 Mała rzecz, a cieszy.
Wygląda jak węgierka, smakuje jak węgierka ? węgierka!
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_9319.JPG
Na Bartnikach było kilka śliw ? węgierek, ?poniemieckich?.
Jeszcze nie zdążyły dojrzeć, a już się właziło na drzewo i zajadało.
Mama zagotowywała kompoty i smażyła powidła, zbieranie owocu należało do tych, co łazili po drzewach. Tyle tego było, że na wszystkie słoiki brakowało półek w spiżarni i piwnicy, bo przecież nie tylko węgierki lądowały w słoikach. Najszybciej schodziły mirabelki, prosto ze słoika.
A propos śliwek, Jerzor miał taki dyżurny abstrakcyjny dowcip, ja nie mam pamięci do dowcipów, ale brzmiało to mniej więcej tak:
Wspina się krowa na drzewo.
Ktoś pyta – krowo, a po co tam się wspinasz?
Jak to po co – odpowiada krowa – po śliwki!
Ależ krowo, to nie jest śliwka, to topola, dopowiada ten pod drzewem.
Na to krowa – nie szkodzi, śliwki mam w torbie 😉
Syćko nojlepse z Uherskiej dziedziny – śliwki tez 😉
@Alicja: Może to nie była krowa, tylko niedźwiedź. Wtedy wszystko by się zgadzało z tą torbą ze śliwkami i wspinaniem na drzewo. A Owczarek? Ujadał pod topolą.
W miejscach wydzielonych na stawianie namiotu jest stół i Iawka. Na każdym stole jest umocowana plakietka z rysunkiem niedzwiedzia I innej zywiny. Obok rysunkow jest lista co nalezy trzymac w zamkniętym bagażniku lub specjalnym metalowym pojemniku. Wszystko po to, aby nie zwabiać zywiny.
Na tej liscie sa między innymi śliwki , czeresnie, jalowcowa, Smadny, pusta butelka po smadnym, opakowanie po jalowcowej, czyli jednym slowem żywność. Jest tam rowniez wymienione mydło I pasta do zębow. To zapachy przyciagaja zywine.
TesTeq`u
g.14,14
Jesteś niezawodny! 😆
Orca pisze: W miejscach wydzielonych na stawianie namiotu jest stół i Iawka. Na każdym stole jest umocowana plakietka z rysunkiem niedzwiedzia I innej zywiny.
To miłe, że zwierzątka mają wyznaczone swoje miejsca przy ludzkich stołach. Wiedzą, gdzie powinny usiąść, żeby nikogo nie podsiąść. I integracja z naturą przebiega w spokoju i ciszy przerywanej jedynie odgłosami przełykania piwska…
@hortensja: Do usług!
Testeq
Zgadzam sie. To jest bardzo miłe
TesTequ,
to zdecydowanie była krowa, a nie niedźwiedź, gdyby niedźwiedź, to nie byłby to dowcik * abstrakcyjny 🙂
*dowcik = dowcip, autorstwo małego naonczas Jasia Z. „Taki dowcik zasłyszałem…” zwykł powiadać. Jasio jest już całkiem duży (trzydziestka stuka) i mówi świetnie po polsku, mimo że wychował się w paru krajach świata.
Ze sliweczek,to najbardziej lubie powidelka.Te musze sprowadzac,albo dyrdac po nie do polskiego sklepu.
Pamietam z mlodosci wyprawy na sliwki.Razu pewnego przyszlo uciekac i zgubilam ‚papucia”.Potem byly „geste” tlumaczenia,oj „geste” 😆
Owcarku-nastepnym razem, w ramach przeprosin misiu powinien przyniesc antalek miodku.Moze byc pitny 😉 Na pewno nie pogardzimy!!!
Śliwka w alkoholu, czyli łącka śliwowica ) Tę wspaniałą śliwkę w płynie piłem raz w życiu ( a to dlatego, ze nie ma możności, nie wiem czy i dzisiaj tak jest, nigdzie kupić. Nie mówię tu o śliwowicy lub passoverze który można kupić w handlu.
Jeżeli nie ma się rodziny w Łącku lub znajomości u proboszcza, to nie ma szans najmniejszych na ten napitek (( Nikt nie produkuje, nikt nie pija, choć zapach śliwek unosi się w powietrzu )) Poza tym taką śliwowicę trzeba umieć wypić, by się nie zadławić )) Tak „na oko” wyrób ten posiada jakieś 70 procent etanolu )) Po wypiciu smak zostaje na lata )))
Minęła kolejna noc w górach. Niedzwiedz jeszcze sie nie zjawil przy naszym namiocie. To chyba z braku sliwek. 🙂
Jest za to świezo sparzona kawa.
Wawrzku,
70% miała, trzeba ją było dość ostrożnie popijać.
Śliwowicę łącką dostałam kiedyś w Warszawie od wspominanej tutaj niedawno Mietecki. Miałam nawet gdzieś butelkę, ale całkiem niedawno wyrzuciłam. Pustą od dawna, niestety!
Chyba zrobię nalewkę śliwkową. Nie mam spirytusu, ale na blogu w sąsiedztwie ludziska wrzucili garść przepisów, są i takie, do których wystarczy wódka i śliwki. To coś dla mnie. Śliwki już na ukończeniu, poprosiłam o świeżą dostawę jutro 🙂
Sliwki chętnie bym zjadla, ale niedzwiedz chyba tez.
Zostawie ten pomysl az wrócimy do domu.
Do portu w Port Angeles przed chwila przplynal prom z Victorii, B.C. Prom piknie nazywa sie Coho. Coho to odmiana łososia, ktory co roku we wrzesniu wraca z Pacyfiku do rzeki Sol Duc.
Do rzeki Ewlha przplynal po raz pierwszy od okolo 100 lat łosoś odmiany Chinook.
Ja się chętnie poczęstuję. Lubię śliwki zwłaszcza węgierki a jak jest ich za dużo i występuje klęska urodzaju to zrobimy powidła śliwkowe do naleśników 🙂
@ulotna_wiecznosc: Jeśli chcesz się poczęstować, musisz się przebrać za Wielką Niedźwiedzicę. 😀
Powidła śliwkowe. Smacznie brzmi.
Zastanowilam sie ile razy widzialam niedzwiedzia . Raz blisko. Przeszedl okok mnie I zupelnie mnie zignorowal.
Jestem pewna, ze niedzwiedzie widzialy mnie o wiele czesciej niz ja niedzwiedzie.
Misie-to jakis zart natury?! Takie to kosmate,miluskie z malymi uszkami,oczkami…..Podjada sobie a to jagody,a to miodzik,malinki i insze jagody.Nie pogardzi rybka,a zwlaszcza lososiem,moze byc prosto z wody, albo talerza turysty.Ale jak „przylozy”te swoja lapka,to ……ratuj sie kto moze!!!! 🙁
😉
Ana,
Masz racje. Misie wygladaja sympatycznie, ale, uwaga!, nie szukajmy towarzystwa misia w gorach lub gdziekolwiek. On tego nie chce.
Tu jest moje najblizsze spotkanie z misiem. Zajadal krzaki borowek. Razem z liscmi. Spojrzal na mnie kilka razy, ale kiedy przechodzil przez droge to nawet sie nie obejrzal w lewo I w prawo.
Stanelismy na srodku drogi, aby zablokowac samochody, ktore moglyby tam przejezdzac. Oczywiscie po to, aby mis uniknal potencjalnej kolizji.
Jesli ktos chce obserwowac zywine, najlepiej robic to w deszczowy dzien. W sloneczny dzien zywina jest pochowana w krzakach.
http://www.youtube.com/watch?v=KR86gLkKbaY
Też widziałam czarnego niedźwiedzia, ale nie w takich pięknych okolicznościach przyrody. Nasz był na wysypisku śmieci w pobliżu Kenory (Ontario). Wysypisko było ogrodzone siatką, ale nie dość porządnie.
Twój misio, Orca, nie dość, że sobie poje, to jeszcze kwiatków się nawącha 😉
A ten „mój” przebierał jakieś marne resztki na śmietniku.
Zalaczam kilka zdjec z pobytu w gorach. Troche informacji o niedzwiedziach, zdjecia grzybow, lososie wracajace na tarlo w miejsce, gdzie zaden losos nie byl od 100 lat, granica z Kanada, glowne biuro Indian Elwha Klallam, wyroby artystyczne Harvest Moon z plemienia Quinault i kilku innych artystow, Harvest Moon we wlasnej osobie, wejscia na szlaki gorskie i na koniec uzbrojony polawiacz krabow. Ten sympatyczny pan powiedzial, ze zlapal tylko kilka krewetek. Powiedzial, ze wroci pozniej, aby lapac rekiny. Mieso z rekinow sluzy jako przyneta na kraby. Tu najwieksze rekiny sa okolo 3/4 metra dlugosci.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/September19201302?authkey=Gv1sRgCP3k4pP_ucK7HQ#5925498662195518242
Alicja,
Widok misia w smietniku jest dosyc przykry.
Przy odjezdzie spotkalismy bardzo sympatyczna pare studentow, ktorzy przyjechali na dwa miesiace z dalekiej Szwajcarii. Zapytali, czy mozemy rozmienic banknot 20-dolarowy. Oplata za miejsce na polu namiotowym wynosi $12.00 za noc. Niestety, jak kazdy Amerykanin, nie nosimy ze soba gotowki tylko karty plastikowe i ksiazeczki czekowe. Natomiast turysta z innego kraju musi niestety placic gotowka.
Oni bardzo sie zmartwili, ze nie moga natychmiast pozostawic oplaty w specjalnie wyznaczonym miejscu. Dla wyjasnienia, oplata odbywa sie na zasadzie zwyklej ludzkiej uczciwosci. Przypomnialo mi sie, kiedy na blogu pisalismy o poczuciu odpowiedzialnosci Szwajcarow.
Wytlumaczylam im, gdzie moga rozmienic pieniadze. Powiedzielismy im, aby zostawili notatke dla „park ranger” w specjalnie wyznaczonym miejscu, i wyjasnili, ze pojechali rozmienic banknot $20.00 dolarowy i pozostawia oplate przed zachodem slonca. Zapewnilismy ich rowniez, ze absolutnie nikt nie bedzie ich scigal za to spoznienie. To sytuacja byla dosyc zabawna.
Jeszcze na odchodnym zapewnilismy ich, „don’t worry, the park rangers are very nice”.
Orca pisze: Przy odjezdzie spotkalismy bardzo sympatyczna pare studentow, ktorzy przyjechali na dwa miesiace z dalekiej Szwajcarii. Zapytali, czy mozemy rozmienic banknot 20-dolarowy. Oplata za miejsce na polu namiotowym wynosi $12.00 za noc.
1. Z tego, co wiem, w USA panują dość ścisłe wykładnie dotyczące napiwków. Czy opłata namiotowa nie powinna być powiększona o napiwek dla strażnika? Może powinni zostawić całe $20?
2. Skoro nie mieliście drobnych, to jak Wy zapłaciliście? Jak za pomocą karty „pozostawiliście opłatę w specjalnie wyznaczonym miejscu”?
Zaciekawiło mnie ORCO, w jakim celu Indianki te białe owocki zbierają. Pamiętam je z dzieciństwa, nazywaliśmy je śnieguliczkami, a służyły do strzelania. Pod naciskiem palców własnie tak głośno pękały. Tyle, że chyba są trujące!
A jeśli chodzi o ludzka uczciwość, to przykład z Niemiec. Na polach bardzo często rolnicy wysadzają kwiaty, które można sobie samemu zbierać. Pola są niegrodzone, przy każdym jest stanowisko samoobsługi, czyli skrzyneczka na pieniądze, z opisem, ile dany kwiat kosztuje, i nożyk do ścinania tych kwiatów. Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, aby po zebraniu odpowiedniej ilości, nie zapłacić. No, i nie muszę chyba dodawać, co pomyślałam sobie, gdyby to u nas było! ;-(
fusilla pisze: A jeśli chodzi o ludzka uczciwość, to przykład z Niemiec. Na polach bardzo często rolnicy wysadzają kwiaty, które można sobie samemu zbierać. Pola są niegrodzone, przy każdym jest stanowisko samoobsługi, czyli skrzyneczka na pieniądze, z opisem, ile dany kwiat kosztuje, i nożyk do ścinania tych kwiatów. Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, aby po zebraniu odpowiedniej ilości, nie zapłacić. No, i nie muszę chyba dodawać, co pomyślałam sobie, gdyby to u nas było!
U nas? Taka skrzyneczka każdemu się przyda, więc jako pierwsza zostałaby „zebrana” z pola. Razem z ewentualną, zostawioną przez Niemców zawartością. 🙁
TES TEQ!
Dokładnie tak pomyślałam. I kwiaty byłyby zabrane, albo przynajmniej połamane!
Fusillo – śnieguliczka to bardzo fajne białe „strzelające” owocki ) Podobno są wykładnikiem nadchodzącej zimy. Jeżeli na krzewie jest ich niewiele, to zima będzie łagodna i z niewielką ilością śniegu, gdy krzew jest mocno obsypany odwrotnie (( Ja zauważyłem, że w tym roku niewiele ich jest ) Zobaczymy na wiosnę ))
TesTeq,fusilla- wraz z „wysypem”slowianskich dusz juz niedlugo tubylcy zostana wyleczeni z jakiegokolwiek zaufania do rodzaju ludzkiego.
W mojej krainie do niedawna przyznawano doplaty do czynszow,tym ktorzy malo zarabiali.Wystarczylo zlozyc odpowiednia prosbe w gminie.Ale jak sie okazalo,ze „bracia” z krajow wsch.Europy, „odciazyli” Holindrow ze 100 milionow euro,podstawiajac figurantow,zmieniono zasady przyznawania doplat,wprowadzono kontrole i …………….uczciwym utrudniono dostep do pomocy!!!!!! 🙁
TesTeq,
Odnosnie napiwkow: Napiwki placi sie w prywatnych instytucjach za usluge. Na przyklad restauracja lub fryzjer. Napiwkow nie placi sie instytucjom panstwowym. Park narodowy jest instytucja panstwowa.
Bardzo czesto osoby zwiedzajace parki zostawiaja oplaty wyzsze od wymaganych. To jest nasza forma podziekowania za ustanowienie I za ochrone tych pieknych terenow. To nie sa napiwki.
Odnosnie oplaty. Oplacamy swoj pobyt czekiem.
W miejscach, gdzie wolno ustawiac namiot nie ma straznikow. Kazde wydzielone miejsce jest ponumerowane. Przy oplacie na kopercie nalezy podac imie, nazwisko, daty pobytu I numer rejestracyjny samochodu jesli ktos nie podrozuje pieszo lub rowerem. „Ranger” przyjezdza przynajmniej raz dziennie, aby upewnic sie, ze wszyscy sa bezpieczni.
fusilla,
Ja rowniez bylam ciekawa do czego sluza te biale kuleczki. Po drodze do budynku Elwha Klallam widzialam kobiety zbierajace te owoce I pomyslalam, ze zapytam w drodze powrotnej. Niestety, kiedy wracalismy, nikt nie zbieral tych owocow. Zapytam przy nastepnej okazji.
Podajesz przyklad z kwiatami w Niemczech. Jadac w kierunku gor lub wybrzeza mieszkancy okolic czesto przy drodze zostawiaja kawalki porabanego drewna zawiazanego sznurkiem w pojedyncze pakunki („bundle”). Jest to bardzo wygodne dla tych, ktorzy chca palic ognisko podczas wyprawy w gory lub na plaze. Obok jest kartka z cena I puszka na pieniadze. Kto chce zabiera „bundle” I zostawia pieniadze w puszce.
Podam Wam inny przyklad „slowianskich dusz”. Pisalam wczesniej o tym, jak uniknac kontaktu z niedzwiedziem. Opakowania od jedzenia I rozne smieci nalezy natychmiast wyrzucic to smietnika, ktory jest zamykany w specjalny sposob. Zywina tego nie otworzy.
Pamietam kiedys w jednym namiocie bylo kilka osob, ktore porozumiewaly sie jezykiem zjednoczonych proletariuszy. Wieczorem, po posilku, wrzucili smieci do duzej torby plastikowej, torbe postawili przed namiotem I poszli spac.
A propos slowianskich dusz-czytalam wspomnienia (zamieszczone w Polityce) bylych,stacjonujacych w Polsce sowieckich braci i siostr.Jedna z nich wspomina,jak naprzeciwko mieszkal gospodarz,ktory mial poletko truskawek.Rosly sobie spokojnie i ku jej zdziwienu nikt ich jeszcze nie uklradl 😮 Ale co mnie najbardziej zaskakuje,to ich zdziwienie,ze JESZCZE cos stoi,i rosnie i JESZCZE nie zostalo ukradzione…………….a POWINNO???????
Orca,
… postawili torbę przed namiotem I poszli spać.
A jaki był ciąg dalszy? Czy można puścić wodze fantazji? 😯
PS. Fajny kod dzisiaj mam: 28UE
hortensja,
Jest ciag dalszy. Nie byla to naturalna selekcja.
W gre wchodzilo bezpieczenstwo wszystkich osob, ktore spedzaly weekend w tym miejscu. Na jednym z zamieszczonych zdjec jest ostrzezenie,, ze niedzwiedz upatrzyl sobie to miejsce z powodu pozostawionej zywnosci.
Wracajac do naszych bohaterow: minela chyba godzina czasu, podeszlismy do tego namiotu z zamiarem nawiazania rozmowy. Nikt sie nie odzywal. Doszlismy do wniosku, ze spia. Zabralismy torbe ze smieciami I wyrzucilismy do metalowego pojemnika na smieci.
Aby uniknac pytan, nastepnego rana powiedzielismy im, co zrobilismy z ich smieciami.
Orca,
czyli, że skończyło się pomyślnie. Ja w pierwszej chwili pomyślałam, że niedźwiedź przyszedł w nocy i nieźle nastraszył towarzystwo.
Ale nie przypuszczałam, że niektórzy turyści, szczególnie z naszego regionu są tak bezmyślni.
U nas farmerzy często wystawiają (zwłaszcza w czasie weekendu) stół przy drodze (dom jest zwykle w lekkim oddaleniu od drogi), a na nim to, co maję do sprzedania – owoce, warzywa, miód, czasem domowe konfitury, słonecznik, kukurydza słodka, przy tym ceny. Rzadko tam kto siedzi, bo weekend weekendem, a farma potrzebuje doglądania. To są takie nieduże, piknikowe stoły, towaru też niedużo – z większym towarem jedzie się do mojego miasta na Rynek.
Bierzesz, co tam ci się zamarzy i zostawiasz pieniądze czy czek – raczej pieniądze, bo wybierający się w okolice ludzie wiedzą, że coś ich może po drodze skusić. Gdyby farmer nie wyszedł na swoje, wystawiony raz do wiatru nie wystawiałby już więcej swoich produktów bez stróża, pilnującego kasy 🙂
Orca pisze: Zabralismy torbe ze smieciami I wyrzucilismy do metalowego pojemnika na smieci.
Myślałem, że to skrzaty podkradają śmieci, a tu okazuje się, że to orki! 😀
ANA!
I w ten sposób, powiedzenie „Polak potrafi”, nabrało bardzo pejoratywnego znaczenia! 🙁
WAWRZEK!
O tym połączeniu ilości strzelających, białych kulek, z lekka lub sroga zimą, nie słyszałam!
Te biale kulki chodza mi po glowie. Z ciekawosci zagooglilam, ale wole uslyszec slowa od osob, ktore to zbieraja. Troche cierpliwosci.
fusilla i Wawrzek – strzelajcie z tych kulek, ale proponuje tego nie smakowac. To dla ostroznosci.
TesTeq,
O smieceniu i naszych dziarskich bohaterach moglabym napisac wiele wiecej przykladow. Nie ma potrzeby.
ORCA!
Spokojnie! Od małego wiem, że to małe, białe, okrągłe, strzelające, jest trujące!!!
Dlatego takam ciekawa, po co Indianki to zbierają?
hortensja,
Zachowanie, ktore opisalam to wyjatki.
Wczesniej napisalas, „Czy można puścić wodze fantazji?” Pomyslow mam kilka, ale one pozostana pomyslami.
fusilla,
Dobrze, ze to juz wiemy. O zastosowaniu dowiemy sie pozniej.
Ana (15:52),
przybyszów z Europy Wschodniej na Zachodzie jest sporo, Europa Wschodnia jest rozległa, Zachodnia trochę mniejsza i bogatsza – to uwarunkowania historyczne.
Nic nie tłumaczy złych zachowań, ale wolałabym, żebyś nie wskazywała paluszkiem na tych troglodytów z Europy Wschodniej, że to tylko oni są tacy „be”.
Ty też jesteś z Europy Wschodniej, chociaż geograficznie to jest Europa jak najbardziej środkowa (środek geograficzny Europy w okolicach Piątku pod Warszawą).
Ludzie jak ludzie, są jacy są, złodziej czy morderca jest postacią obecną w każdym kraju, bez względu na warunki w jakich żyje.
Jeśli kradnie biedny, jestem w stanie go zrozumieć.
Bogatych złodziei, niekoniecznie tych, którzy kradną z półki supermarketu bo są głodni lub chcą się napić, też nie brakuje, a może jest ich więcej.
Witojcie! Na mój dusiu! Święty Michał coroz blizej. A jak Święty Michał przyjdzie, to bedzie pora zejść z owieckami do wsi. No i owiecki postanowiły se jak najpikniej pouzywać tyk ostatnik dni na holi, a przez to – krucafuks – trza ik uwazniej pilnować. Tak więc, ostomili, podrzucom tutok pikne zapasy jałowcowej i Smadnego, coby dlo nikogo nie zabrakło i juz hybom dalej pilnować owiecek, coby sie mi po całyk Gorcak nie rozlazły. Do zobacenia mom nadzieje, ze za niedługo! 😀
Dzien dobry,
Owczarek jak zwykle podarowal nam mega super, jak mowi moja corka, opowiastke.
Orca,
Twoje komentarze sa bardzo fajne! Kiedys, gdy bylem nieco mlodszy kazdego roku w pierwszym tygodniu pazdziernika jezdzilem z namiotem do New Hampshire i Vermont podziwiac kolory jesieni. Dwa razy niedzwiedzie zrobily mi „porzadek” w moich zapasach zywnosci. Nie zostawilem resztek jedzenia, ale I tak szukaly. Ze zlosci porozrzucaly zamkniete puszki gdzie tylko mogly.
Raz zajechalem do State Park bardzo pozno, bylem sam, ani zywej duszy. Palilem ognisko do okolo 2 nad ranem. Przyszly okolo czwartej. Slyszac ich obecnosc czulem sie bardzo nieswojo. Byly lub byl tux przy moim namiocie.
Orca,
Nie zwracaj uwagi na uwagi. Kto nie poznal atmosfery tutejszych campingow moze pozostac tylko przy swoich docinkach.
Zyczylbym sobie by w Polsce zaminiono wszystkie McDonaldy na campingi w amerykanskim stylu!!!!
Nowy,
Twoj opis przygod z niedzwiedziami jest komiczny, ale wiem, ze to nie sa zarty. Nie wyobrazam sobie, co przechodzilo Tobie przez mysl, kiedy niedzwiedz ocieral sie o Twoj namiot.
Zgadzam sie, ze campingi sa bardzo dobrze zaplanowane. Oznaki cywilizaji sa na tyle dyskretne, ze turysci sa bezpieczni na dzikim terenie.
Podczas naszego kilkudniowego pobytu obok nas przewineli sie turysci z Manitoby, Brazylii, Szwajcarii i kilku stanow U.S. Wszyscy doceniaja przywilej bezposredniego dostepu do dzikiej natury i bardzo to szanuja.
Ranger Josh podzielil sie kiedys swoim doswiadczeniem w gorach. Szedl w nocy, pelnia ksiezyca, slychac cisze, zaczarowany swiat. Nagle uslyszal lamanie galezi. Zapalil latarke i skierowal swiatlo w kierunku odglosow. Zobaczyl kilkadziesiat malych zoltych swiatelek skierowanych na niego. Ranger Josh powiedzial, ze zrobil to, co kazdy szanujacy sie ranger powinien zrobic w takiej sytuacji. Uciekl! Uciekal tak dlugo, az zobaczyl swiatla ranger station.
Nastepnego dnia poszedl w miejsce, gdzie w nocy widzial tajemnicze swiatelka. Na polanie bylo duze stado łosi. W ciemnosci oczy łosia odbijaja sie od latarki zoltym kolorem.
Jesli w nocy zobaczysz dwa czerwone swiatelka, to sa oczy niedzwiedzia.
Nowy pisze: Zyczylbym sobie by w Polsce zaminiono wszystkie McDonaldy na campingi w amerykanskim stylu!!!!
Hola, hola! Może tę rewolucję zacznij od Stanów, gdzie jest więcęj McDonaldów niż w Polsce. To ze Stanów ta zaraza przyszła do Polski, a nie na odwrót.
TesTequ,
owszem, że ze Stanów, ale gdyby Polacy nie chcieli, toby na rynek nie wpuścili „fastfoodów”. Nie jest to choroba dotycząca Polski, ale w ogóle Europy, zapatrzonej we wszystko, co amerykańskie, takie mam wrażenie.
W Polsce za moich czasów (lata 70-te) były znakomite zapiekanki (Wrocław, przejście podziemne na Świdnickiej), niedrogie. Potem, a może i przedtem, nie pamiętam, nastały hot-dogi, też z Ameryki.
Ludziska chcą, ludziska mają, Nowy nic nie jest temu winien.
Tu dygresja –
dziecięciem będąc, kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje z Dolnego Śląska do Babci za Kraków („pod” głupio pisać, bo Babcia mieszkała na północ od Krakowa, a mnie się kojarzy zawsze, słuchając tego*). Mama piekła kurę, gotowała jajka na twardo, pomidory, ogórek, owoce i to się zabierało na drogę, żeby gdzieś tam w połowie drogi, najchętniej przy lasku się zatrzymać i spożyć. W ramach popitki – domowe soki. Ale to było dawno i prawie nieprawda, gdyby nie pamięć moja.
Drogi były inne, samochody inne (zaliczyłam tę trasę Mikrusem!) jechało się te 300 km. prawie cały dzień i to była prawdziwa wyprawa „pod Kraków”.
http://www.youtube.com/watch?v=WKSgJ4lKieU
Teraz z Krakowa do Wrocławia jedzie się 2 godziny z groszem po autostradzie bez „osobowości”, bez znaków szczególnych, nie wiesz, czy to w Niemczech, czy w Holandii, czy gdzie tam. Głodnego kierowcę nakarmią sieciowe restauracyjki szybkiej obsługi na stacjach benzynowych. Świat się zmienia i co było, se ne vrati, pane Falficka…
A tu Mrusia w swoim luksusowym apartamencie 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_9337.JPG
Ponury i deszczowy dzisiaj dzień. Ostatni dzień lata 🙁
„W Polsce za moich czasów (lata 70-te) były znakomite zapiekanki (Wrocław, przejście podziemne na Świdnickiej), niedrogie. Potem, a może i przedtem, nie pamiętam, nastały hot-dogi, też z Ameryki.”
Źle się wyraziłam – słowo „też” trzeba wykreślić, bo zapiekanki były naszym polskim wymysłem, a nie amerykańskim!
Alicja: Ja nie dyskutuję o pochodzeniu gorących bułek z kotletem, ale o zapędach Nowego, który sanację chce zaczynać od Polski, a nie od Imperium Szybkotycia. Idzie na łatwiznę.
Polacy mogli nie wpuścić na swój rynek fastfoodów? To pogląd doskonale pasujący do peerelowskiej gospodarki planowej, a nie wolnego rynku. Jak sobie wyobrażasz to niewpuszczanie?
ALICJA!
A jajca gotowane na twardo, na każdą wycieczkę szkolną ,pewnie też pamiętasz! I lemoniadę ze zdobycznych cytryn, co to jedna cytryna starczała na cały garniec! Moja Mamusia jeszcze dokładała jakieś sery w słupkach, i małe gomółki twarogu! Do tego była specjalna skrzyneczka, inaczej tego teraz z perspektywy lat ubiegłych nie nazwę, w której te wszystkie smakowitości czekały na skonsumowanie!
Tylko nie wiedzieć czemu, najbardziej pamietam ten zapach gotowanych jajek!!!
TesTequ,
„niewpuszczanie” wyobrażam sobie prosto, co zreszta wynika z mojego wpisu, po prostu nie kupuję, ja – konsument.
I wtedy interes pada, bo nie ma nabywców.
ALE…jak nabywca jest, woli hamburgera kupić, niż ugotować obiad – to jego sprawa. Z takich przybytków (SUBWAY, gdzie można sobie samemu skomponować kanapkę), korzystam tylko w podróży. Tutaj ludziska idą na „obiad” do McDonaldsa i myślą, że to jest taniej i szybciej. Może szybciej i nikt nie musi tego gotować, ale taniej na pewno nie jest. Przeciętny zestaw kosztuje ok.6$, hamburger + cola + małe frytki, może nawet wiecej, kiedyś zapamiętała mi się taka cena. Powiedzmy, że jest nas 4 osoby w rodzinie. Za ok. 30$ przyrządziłabym dla nas dobry obiad.
Fastfoody mają swoje miejsce, ale nie jako codzienne żywienie.
Nowy nie musi uzdrawiać Imperium Szybkotycia, Nowy jest tam tylko chwilowo. Ponieważ znam Nowego osobiście, wiem, o co biega, ale to już nie nasza sprawa. Ludziska tego chcą i co im zrobisz – nic panie nie zrobisz…
Z innej beczki – oj, jak tego szukałam! Z pierwszej płyty SBB, którą dostałam od Jerzora. Wideo nie tamtejsze (nie wiem, czy w ogóle było takowe), ale muzyka ta sama 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=F_kV0WSw1q4
@Alicja: No więc zgodzisz się ze mną, że wolny rynek sprzyja plebejskim gustom. Większość ludzi chce jeść zmielone racice, to jedzą. Żadne apele Nowego, ani nasze marzenia tu nie pomogą. My nie kupimy, ale milion ludzi kupi.
TesTequ,
Nowemu z piersi się wyrwało pobożne życzenie i ja to tak odczytałam.
Pogodnej niedzieli życzę, u mnie przestało padać, wyszło słoneczko zza chmury 🙂
p.s. „plebejskie gusta”?
De gustibus non disputandum est!
W nieznanej okolicy też hołduję plebejskim gustom, bo wierzę, że McDonaldowe racice są sterylniejsze od przypadkowych zapiekanek i kebabów.
Nowy pisze o wycieczkach do New Hampshire i Vermont, aby podziwiac jesienne kolory. Te stany slyna z pieknych barw jesieni.
Chcialabym Wam pokazac kolory, ktore dominuja co roku we wrzesniu w rzece o nazwie Cedar River. Do tej rzeki wracaja dwie odmiany lososia – Chinook i Sockeye.
Nie trzeba jechac w gory, aby obserwowac powrot lososia do Cedar River. Rzeka przeplywa przez miasto Renton, a widok wracajacych lososi i ich kolory dodaja jesiennego nastroju.
Sockeye zamienia kolor na czerwony, glowa ryby zabarwia sie na zielony kolor. Chinook zamienia kolor na czerwono-bialy.
http://www.youtube.com/watch?v=iqpkuPK6EJI
Wiadomo, że nie jada się codziennie w makdonaldzie 😉 tylko od przypadku do przypadku. Ale generalnie ludziom się nie chce szykować jaj na twardo, piec kurczaków czy brać słoja z ogórkami na drogę – nie te czasy. / coś o śliwkach: pytam moje kuzynki podkarpackie: robicie powidła? obfitość owoców wielka, śliwki niebiańsko pyszne..i co? eeee, nie ma kto zrywać, nie ma komu drylować, słoików wyparzać, stać nad kociołkiem, a kto to będzie mieszał przez dwa dni, a cukier trzeba kupować, a gaz się zużywa…/.Lepiej iść do sklepu i kupić 🙁
@ Alicja(23.47) – nikogo kochaniutka palcami nie wytykam,ino trzymam sie,jak zawsze faktow.A te nie klamia,I jak zapodano nasi „bracia”z wschodniej i srodkowej Europy chyzo zapelniaja tutejsze cele wiezienne.A,ze inni kradna??? To ich problem.Jak zauwazylas,ja ze wschodniej sciany,to mnie wlasnie boli,ze naszych tam coraz wiecej.
I jak Nowy napisal,chodzi o to wyczucie.Skoro stoja kwiaty,owoce,czy rowery przed sklepem nie przytwierdzone grubym lancuchem,to nie znacze,ze mozne wszystko skrasc!!!!!
O te mentalnosc chodzi. 😉 😀
Hej.
Orca,
po kolory to do mnie zapraszam, już festiwal się zaczyna! Powolutku, ale jednak. Podejrzewam, że w Stanach nie wspomina się w kategorii oszałamiających kolorów jesiennych, a przecież to u nas króluje klon cukrowy, który jest głównym malarzem tej jesieni. I tenże liść klonowy mamy na fladze kanadyjskiej 🙂
http://en.wikipedia.org/wiki/Maple_leaf
Nie ujmując nic Vermontowi, New Hampshire, Maine oraz w dużej części stanowi Nowy Jork (szczególnie północ) – Ontario, Quebec i cała wschodnia Kanada ma naprawdę wiele, a obszarowo na pewno, do zaoferowania jesienią 🙂
U nas naprawdę nie tylko białe niedźwiedzie, słowo!
Ana,
to nie jest wschodnia mentalność, to jest mentalność ludzi biednych oraz wszelkiej maści cwaniaczków. Biedny człowiek kradnie z desperacji, co potrafię zrozumieć, a cwaniaczek dlatego, że po co ma pracować, jak może się „przejechać” lekutko na plecach innych.
„Na wschód od Edenu” świat nie jest tak wyrównany, jak w Holandii czy Niemczech, przecież wiesz.
Trochę pochopnie rzucać takie oskarżenia bez podania danych statystycznych. O „Ruskich” też różnie mówią, podobnie jak w Stanach o Meksykanach. Utrwalanie stereotypów.
W Polsce też istnieją różne powiedzenia regionalne, które nijak mają się do stanu faktycznego i są obraźliwe – na przykład „kieleckie scyzoryki”, Łódź „słynna z kieszonkowców” i tak dalej.
A Polak i Węgier to nie takie znowu słodkie dwa bratanki.
Świat się zmienił, stereotypy zostały i są powtarzane.
Na przykład, że „żyją ze sobą jak pies z kotem”. No to ja każdemu takiego życia zyczę 🙂
https://www.google.ca/search?q=pies+z+kotem&client=firefox-a&hs=nFU&rls=org.mozilla:en-US:official&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=fCc_UqyPIcWdyQHQq4CYBg&ved=0CC8QsAQ&biw=1683&bih=916&dpr=1
POTWORKO!
Do dojrzałych węgierek, a najlepiej jeszcze nadgryzionych przymrozkiem, cukru nie potrzeba!
Tylko słoiczki wyparzone, a potem okrągły papierek nasączony spirytusem, np. salicylowym ( aby nie kusił ). Po smażeniu w piekarniku, na powidełka w słoiku się taki papierek kładzie, zamyka wieczko, i nigdy w życiu jakaś pleśń najdzie! :-))) A jaka mniamuśność!!!!!
ANA!
No właśnie! Jadę sobie co dzień na dwugodzinną przerwę! Mam dwie opcje do wyboru. Rower, który sobie stoi w garażu, oraz audicę stareńką, obok!
Niezależnie od tego, jaki pojazd wybieram, drugi stoi sobie spokojnie, a ja bramy garażowej na te dwie godziny nie zamykam, Nie ma przeszkód, aby garaż ogołocić! I co? Ano nic! Zawsze wszystko na swoim miejscu! Można? Jasne, że tak, i pewnie nie ma znaczenia nacja, bo z przeciwnej strony, wynajmuje Niemka dwie chałupki innostrańcom! Przewijali się tu różni przez ten rok, kiedy tu jeżdżę. Słoweńcy, Turcy, Bułgarzy, Rumuni, o naszych nie wspomnę, i nigdy nic nie zginęło! Prawie by tu przysłowie nasze pasowało: z kim przystajesz, takim się stajesz! 🙂
wiem, no palce lizać! ale mówię, że im się nawet zbierać nie chce! tragedia po prostu.
Nie umiem skracać sznureczków… to jedno z moich ulubionych 🙂
https://www.google.ca/search?q=pies+z+kotem&client=firefox-a&hs=nFU&rls=org.mozilla:en-US:official&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=fCc_UqyPIcWdyQHQq4CYBg&ved=0CC8QsAQ&biw=1683&bih=916&dpr=1#facrc=_&imgdii=_&imgrc=Vk6KMtH7phmqnM%3A%3BDUBLRtbwXYfMcM%3Bhttp%253A%252F%252Fwww.funpic.hu%252Ffiles%252Fpics%252F00040%252F00040263.jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fswir.us%252Fangielski%252Fpoprzedni%252F%3B640%3B423
Zgadzam sie z Ana. U mnie polega to na tym, ze imigranci z Rosji, ktorzy zintegrowali sie z tutejszym srodowiskiem, zyja zasadami zgodnymi z naszym srodowiskiem. Imigranci, ktorzy „zyja” w kraju, z ktorego przyjechali, czesto stosuja zwyczaje typowe dla danego kraju. Jako przyklad ponownie podam gierojow ze wschodu. Jest ich tutaj dosyc duzo.
Zanim pewna grupa przedsieborczych bohaterow trafila do wiezienia za oszustwa, prowadzili warsztat samochodowy. W tym warsztacie specjalizowali sie w manipulowaniu ilosci mil zarejestrowanych na liczniku samochodu. To znaczy sztucznie redukowali przebieg mil w samochodzie. Nikt tu o czyms takim nie slyszal. Sedzia byl zaszokowany.
Nagminnie niszcza srodowisko, kradna i smieca.
Czy wiecie po czym odroznic trujacego grzyba od jadalnego? Trujacy grzyb jest kopniety wprawna noga natomiast jadalny grzyb jest rownie sprawnie wyciety nozykiem. W parkach nie wolno zbierac grzybow.
Slowo Rosjanie kojarzy sie tu z oszustwami.
Nie zgadzam sie z Alicja odnoscie imigrantow z Meksyku. W stanie WA Meksykanie pracuja, sa uczciwi, i bardzo sympatyczni. Wnosza bardzo duzo nowego swoja tradycja i kultura.
Rosjanie dla porownania, szukaja metod, aby zyc z roznych systemow pomocy spolecznej.
Moje uwagi nie dotycza Rosjan zintegrowanych z tutejszym stylem zycia.
Tu sa rowniez duze grupy imigrantow z Niemiec i z krajow Skandynawskich. Przebywanie z tymi ludzmi, podobnie jak z przybyszami z Meksyku, to wielka przyjemnosc. Sa kulturalni, a jakakolwiek przestepczosc jest im zupelnie obca.
To tyle w duzym skrocie.
fusilla,
Te powidla musza byc bardzo smaczne.
Alicja,
Wiem, ze w Twoich stronach sa rowniez piekne kolory jesieni. Natomiast kanadyjski „maple syrup” uzywam regularnie do pieczonego lososia.
Jesień sprzed paru lat:
http://alicja.homelinux.com/news/jesien/
Orca,
to nie jest moja opinia o Meksykanach, to jest obiegowa opinia, która krąży po Stanach, a ja zaznaczyłam, że nie podoba mi się stereotypowanie.
Tak samo, jak nie podoba mi się „Cyganie cię ocyganią”, Żydzi cię „wyżydzą” („Jew you down”), Polacy kradną itd.
Napisałam – cwaniaczków mniejszych czy większych nie brakuje w żadnym narodzie i tak myślę, to jest moja opinia. Emigranci „pierwszej fali” są zauważalni, media niestety zajmują się ciemną stroną księżyca, a przecież zdecydowana wiekszość emigrantów zabiera się za organizowanie sobie życia na nowym miejscu, poszukiwanie pracy itd.
Medialnie to jest nudne, niestety.
Alicjo-smie watpic,czy tylko o biedaczkow chodzi??? Czy do nich tez musze zaliczyc mordujacych lomami cala rodzine,czy taranujacych samochodem wystaw jubilerskich sklepow???? 😮
Oczywiscie,ze w innych narodach sa oprychy i zlodzieje.Ale czyz z tego powodu mamy odwracac glowe,jak „nasi” kradna.Nie kto inny,jak wlasnie my powinnismy zadbac,zeby takich „parszywych jablek”w naszym koszu bylo najmniej.A to wieczne usprawiedliwianie rodzimych zlodzieii, nazywam pseudopatriotyzmem.Dla mnie zlodziej,bandyta jest tym kim jest i nalezy go tepic.Niezaleznie jakiego jest pochodzenia i koloru skory.Nie wszystko niestety da sie tzw.rodzima historia wytlumaczyc i usprawiedliwic!!!!
Ja nie odwracam głowy, Ana. Mnie też boli, jak „nasi”. Ale tacy nasi, jak wszyscy inni. Rzezimieszek jest rzezimieszkiem i tyle, trochę krajów zwiedziłam i mam zdanie, jakie mam.
Jak sobie wyobrażasz „zadbanie o ten koszyk”? Ten koszyk mnie nie obchodzi i nie poczuwam się do dbania o niego. Ja nikogo nie usprawiedliwiam. Życie się toczy jak się toczy. Tyle na temat.
Ale ale…
Nawiązując do tematu, opowiem, jak to było w roku 1985, na sześć mu szło, pojechaliśmy do Meksyku. Żadne Acapulco ani takie tam – włóczyliśmy się samochodem po bezdrożach i małych miejscowościach, zdjęcia poniżej zamieszczam, marne skany.
Mój stosunek do Meksykanów jest bardzo osobisty. Pamiętam Wigilię w Tampico, byliśmy jedynymi „gringos” w kościele – nie dlatego, że jesteśmy wielce wierzący (ja nie), ale mieszkaliśmy w hotelu na rynku, obok kościoła. Do dziś pamiętam ten stukot szpilek (Meksykanki zawsze się elegancko ubierają na wyjście z domu), byłam ciekawa, jak wygląda pasterka w Meksyku. Była to bardzo poruszająca uroczystość, mimo, że nie znam hiszpańskiego. Maciek został specjalnie uhonorowany – otóż dzieciom rozdaje się cukierki na pasterce. Naznosili mu tyle, że nie mógł udźwignąć!
Wtedy było też tak, że gdziekolwiek chciało się zaparkować, zjawiał się jakiś chłopak małonastoletni i oferował usługi, że się samochodem zaopiekuje. Można było na nich polegać jak na Zawiszy. Z ochotą płaciliśmy kilka razy wiecej, niż prosili. To nie żadne „wielkopaństwo”, gdyby ktoś chciał mi zarzucić. Te dzieciaki zasługiwały na adekwatną zapłatę.
Teraz już nie ma tego bezpiecznego Meksyku na trasach, które przejechaliśmy, na dobra sprawę nigdzie w Meksyku nie jest bezpiecznie, nawet (a może zwłaszcza) w tych strzeżonych Acapulco i tak dalej. Świat się zmienia. Zmienia się koszyk.
http://alicja.homelinux.com/news/Mexico/
Alicja pisze: Wtedy było też tak, że gdziekolwiek chciało się zaparkować, zjawiał się jakiś chłopak małonastoletni i oferował usługi, że się samochodem zaopiekuje. Można było na nich polegać jak na Zawiszy. Z ochotą płaciliśmy kilka razy wiecej, niż prosili. To nie żadne ?wielkopaństwo?, gdyby ktoś chciał mi zarzucić. Te dzieciaki zasługiwały na adekwatną zapłatę.
No chyba żartujesz! 😯
Szanuję Twój punkt widzenia, ale całkowicie się z nim nie zgadzam. Ci wszyscy „samozwańczy parkingowi”, to bezczelni wyłudzacze i szantażyści. W normalnym, przyzwoitym kraju można zostawić otwarty kabriolet i nikomu nie wpadnie do głowy, żeby coś z niego wyciągnąć. Więc po co to pilnowanie? Opłata „za ochronę”? To mafijny sposób na życie, a nie żadna „adekwatna zapłata”!
Oj, TesTeq…wcale „se” nie żartuję. Kraj jest jaki jest, najwyżej możesz zaprotestować i tam nie jechać, do tego „nienormalnego, nieprzyzwoitego kraju” 🙄
Proszę, postaw w normalnym, przyzwoitym kraju otwarty kabriolet, ze dwie torby w nim, marynarkę czy sweterek i zobacz, co się będzie działo. W nienormalnym kraju graniczącym od północy z Meksykiem zostawiłam w zamkniętym samochodzie reklamówkę z zabrudzonymi majtkami dziecka. Działo się to w wielkim mieście Nowy Jork, w centrum Manhattanu, przy Time Square, w samo południe, tłumy ludzi, środek lata…
Wróciliśmy do samochodu po 5 minutach – szyba wybita i po reklamówce śladu, ha ha! się ktoś obłowił! Ale wybita szyba niestety, kosztowała.
Innym razem Floryda Keyes, mały ruch, pusto. Zatrzymaliśmy się na poboczu, zeszliśmy z 10 metrów niżej do wody. I znowu – szybka akcja, nawet nie słyszeliśmy jak „poszła” przednia szyba i zniknęła prawie pusta papierowa torba z resztkami jedzenia. Problem był – bo był to grudzień, okres świateczny, warsztaty nieczynne, a do Kanady jakoś trzeba wrócić. Od tamtej pory nigdy nie zostawiam NIC w samochodzie, w żadnym normalnym czy nienormalnym kraju, chyba że w zamkniętym bagażniku.
Proponuję, żebyś przeprowadził taki eksperyment w swoim kraju i podzielił się wrażeniami…
p.s.A propos tego pierwszego przypadku, w pobliżu był policjant, więc zgłosiliśmy rzecz, policjant spisał wszystko, świadków nie było, chociaż MUSIAŁ ktoś to widzieć, bo tam przewalały się tłumy, jak to na Time Square w weekendowe południe.
No więc spisać spisał, ale od razu nam powiedział, na co możemy liczyć. Wiatr w polu. Nie chodziło o brudną bieliznę, ale o szybę….
Jak tylko nabędę kabriolet, zrobię to dla Ciebie.
Nie wspieram żebraków i parkingowych pilnowaczy. Na propozycję zaopiekowania się samochodem odpowiadam uprzejmie, że nie mam gotówki, ale chętnie zapłacę kartą. Jeszcze żaden menel mi z tego powodu nie porysował lakieru. Może po prostu mam szczęście…
A nad Zalewem Zegrzyńskim stoją kabriolety i jakoś nikt ich nie rusza, ale daleki jestem od stwierdzeń, że Polska w swoim całokształcie jest aż tak przyzwoitym krajem.
Byłeś w Meksyku? Nie byłeś, to nie mów mi o parkingach tamże…
W Polsce (ani nigdzie, na dobrą sprawę, bo poza Meksykiem sto lat temu nie mieliśmy okazji, ani wówczas wyboru) nie wspieramy „żebraków, meneli” i kogo tam – parkuję na płatnych parkingach.
Nigdy nie parkujemy na chodnikach, co jest nagminne w Polsce, przecież są parkingi. Jak ktoś ma samochód, to powinno go być stać na parking. Blokowanie chodnika dla pieszych jest chamstwem.
A skoro o parkingach, to jest u nas jeszcze jeden sposób na parkowanie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Car-pooling
W mojej wsi jest kilka takich miejsc i korzystają z nich przede wszystkim osoby dojeżdżające do pracy. Te miejsca parkowania (darmo) są rozstawione na rogatkach, gdzie dojeżdżają autobusy.
Oczywiście można się umówić ze znajomymi, zostawić samochody i podróżować jednym, albo autobusem właśnie.
Moja wieś jest niestety, bardzo rozległa obszarowo, a ponieważ jest to naprawdę stare miasto, uliczki w centrum są wąziutkie i nie da się na nich parkować. Instytucje typu szpitale, uniwersytet mają miejsca do parkowania, ale trzeba za nie płacić, najlepiej wykupić karnet miesięczny. Dla przykładu miejsce na Queens U. to 80$ miesięcznie. Komu się opłaca, to się opłaca, ale Jerzor jeździ rowerem mniej więcej 8-9 miesięcy w roku. Jak zasypie i przymrozi, wtedy samochodem, a i to zostawia na bezpłatnym parkingu i szoruje do pracy ok. 4 km na nogach. Nie z oszczędności ani jedno, ani drugie. Po pierwsze rower, bo lubi, bądź co bądź to jest 30 km do i z pracy, a jak nie ma warunków na jazdę rowerem, to szybki marsz z owego miejsca parkowania. Niektórzy tak mają.
Życzę szybkiego posiadania kabrioletu, jak wygram w tutejsze lotto, to Ci sprezentuję 😉
Alicja pisze: Byłeś w Meksyku? Nie byłeś, to nie mów mi o parkingach tamże…
To w Meksyku też jest Zalew Zegrzyński? 😯
A tak serio – Ty piszesz o Meksyku i Kanadzie ze swojej perspektywy, a ja o Polsce ze swojej, dziwacznej perspektywy faceta, który wie, że najbardziej potrzebujący wstydzą się poprosić o pomoc, a uliczni żebracy to zorganizowany przemysł wyłudzania pieniędzy. Na wszelki wypadek powtórzę dwa razy: NIE PISZĘ O MEKSYKU! NIE PISZĘ O MEKSYKU!
Nie musisz powtarzać, nie musisz powtarzać!
Jestem w Polsce co roku i też „potykam” się o problem żebraków (ul. Świdnicka we Wrocławiu, a szczególnie okolice Przejścia Podziemnego).
Omijam, ale tak jak mówisz, ci najbardziej potrzebujący trzymają się z boku albo wcale ich na ulicy nie ma, a ci natarczywi to mafia, cóż innego mają do roboty. No i co pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz…
I żeby nie było, u nas też są takie zjawiska, częste w centrum, a już zwłaszcza duzych/wielkich miast. Wysiadują młodzi ludzie i żebrają. Zaproponuj komuś takiemu pójście do knajpy (albo do sklepu spożywczego na zakupy), żeby głodnego nakarmić (zaproponowałam kiedyś), to cię opluje! Oni nie wysiadują tam, bo nie mają na chleb. Nie mają na używki różnego rodzaju. Takiego świata nie chce mi się „zbawiać”. W krajach tzw. trzeciego świata trochę inaczej to wygląda, pojeździłam trochę i widziałam conieco, jak chociażby wiosną tego roku w trzech krajach Ameryki Południowej. Gdzie jest bogato, jest bogato, straż, mury i zasieki z drutu kolczastego, często pod napięciem elektrycznym (w RPA to samo). Wszędzie tam, gdzie jest głęboki rów między tymi, co mają, a tymi, co ledwo-ledwo, jest żebractwo. Przypomniała mi sie RPA – piękny kraj, ale kraj wielkich kontrastów. Ja byłam po tej słonecznej stronie. Rów między słoneczną stroną a ciemną stroną księżyca jest tak wielki, że nie opłaca się go przekraczać – ryzykuje się życiem.
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/
Za to jo, zaroz po Świętym Michale, wprowdzie nie bede w Meksyku, ale bede całkiem blisko. Scegóły w postskriptumie do następnego wpisu 😀
Czekamy z niecierpliwością na Ciebie Owczarku!