Kozice na Paśportak

Rok temu opowiedziołek wom, ostomili, jak to pojechołek na Paśporty Polityki wroz z tatrzańskimi niedźwiedziami. Wkrótce potem Basiecka – w komentorzu z 18 stycnia, godziny 8:38 – zaproponowała, cobyk na następnom takom gale zabroł… kozice. I cóz… Właściwie to cemu nie? Cy one w cymkolwiek som gorse od miśków? Ano nie som. Telo ino, ze… był jeden problem. Przetransportować niedźwiedzie z Podhola do Warsiawy nie było jaz tak trudno, bo tej zywiny w Tatrak jest niespełna śtyry tuziny. Kozic natomiast… po polskiej stronie Tater zyjom całe setki, a po słowackiej – jesce więcej setek. Więc nawet jak pomyślołek, ze ino te polskie zabiere, to i tak – jak dlo jednego ino przewodnika – robiła sie z tego sakramencko licno wyciecka. Bajako.

Ba licyłek po cichu na to, ze skoro Basiecka wpadła na ten pomysł z kozickami, to moze tyz załatwi im syćkim jakiesi bilety do tej Warsiawy? I wiecie co? Załatwiła! Piknie załatwiła! Zdobyła 394 bilety na pociąg do stolicy! I to w dodatku na przedziały sypialne pierwsej klasy!

Biletów było telo, kielo trza. Bo wprowdzie teroz w polskik Tatrak oficjalnie zameldowanyk jest 385 kozic, ale osiem kozicek ze strony słowackiej dowiedziało sie o tyk Paśportak i one tyz fciały pojechać. W sumie więc ik było 393. No a bilet trzysta dziewięćdziesionty cworty – był dlo mnie.

W poniedziałkowy poranek 9 stycnia przybyłek w Tatry i z piknom pomocom Maryny Krywaniec skrzykłek syćkie polskie kozicki i tyk pare słowackik. Potem udali my sie do Zakopanego. Nie cudowali ludzie, kie na zakopiańskik ulicak uwidzieli cały kierdel kozic? Ano… kapecke cudowali. Ale ino kapecke. Bo uznali, ze skoro niedźwiedzie juz od pewnego casu schodzom z gór i zaglądajom do miasta, to niby cemu kozice nie miałyby tego robić?

Piknie dotarli my do dworca kolejowego. Pociąg juz na nos cekoł. I zgodnie z planem rusył w droge punktualnie o godzinie 16:44. Zgodnie z planem tyz – o 4:44 dojechoł do Dworca Centralnego we Warsiawie. Casu mieli my jesce sporo. Do Paśportów pozostawało ponad piętnoście godzin. Postanowili my więc, ze pozwiedzomy se miasto. No i pozwiedzaliśmy. Ino warsiawiacy furt przyglądali sie nom z zaciekawieniem. Cóz, setki kozic chodzące po stołecnyk ulicak to racej nie jest codzienny widok. Jako juz pisołek ku Tanakeckowi 10 stycnia o godzinie 15:26, wielu myślało, ze ta zywina przyjechała po to, coby iść protestować pod Sejmem. Swojom drogom… zastanawiom sie teroz… ze skoro w Komitecie Obrony Demokracji cosi sie ostatnio pokiełbasiło, to moze przydołby sie jakisi Kozitet Obrony Demokracji? Chyba bede musioł kiesik o tym z kozickami pogodać. Haj.

No nic. Połazili my se po tej Warsiawie, połazili, a z wiecora posli ku Teatrowi Wielkiemu.

– Jaki pikny teatr! – zakwyciły sie kozicki, kie uwidziały ten wielki hyrny gmach. – Świnica to moze nie jest, Kościelec tyz nie, mimo syćko jednak pikny.
– Dobra, krzesne i krześni – zwróciłek sie do moik rogatyk kompanów. – Teroz przyseł cas pomyśleć, jak wy syćka dostoniecie sie do środka.
– Moze przez dach? – zaproponowały kozice. – Hipniemy na wierch tej budowli, a wy od środka nojdźcie jakomsi klape cy inkse drzwi na dach i piknie nos wpuścicie.
– A docie rade dostać sie na sam wierch tego budynku? – spytołek.
– Do kogo to godocie? – oześmiały sie kozice. – Do zywiny, dlo ftórej codziennościom jest śmiganie po pionowyk turniak?

No przecie! Ale głuptok ze mnie! Dlo wos, ludzi (nie mówiąc juz o nos, psak), wdrapanie sie po ścianie warsiawskiego Teatru Wielkiego to byłby nie lada wycyn. Nielicni z wos moze daliby rade to zrobić, ale pewnie nieźle by sie przy tym natrudzili. Natomiast dlo kozicek – to była łatwizna. Nim zdązyłek cokolwiek pedzieć – one juz były na górze. Powspinały sie bez najmniejsego wysiłku.

– Na co cekocie, krzesny? – zacęły wołać do mnie z góry. – Chodźcie ku nom, bo zacyno sie nom tutok kotwić.

Nie zwlekołek dłuzej. Pohybołek do teatru. I starając sie nie rzucać ludziom w ocy, zakrodłek sie do środka. Na scynsćie nolezienie wyjścia na dach nie zajęło mi zbyt duzo casu. Kie je nolozłek, to otworzyłek piknie i rozejrzołek sie wokoło. Uwidziołek, ze jestem na wierchu lewego skrzidła teatru. Kozice dojrzały mnie i pognały syćkie w mojom strone. Juz miały zacąc włazić do środka, kie nagle… stało sie cosik, cego sie nie spodziewołek. Usłysołek, ze ftosi tutok idzie. Jacysi ludzie! O kruca! Pochłonięty sukaniem wyjścia na dach, nie zauwazyłek, ze paru zaprosonyk na Paśporty gości dostrzegło mnie i zaciekawiło sie, kany lezie ten wielki bioły owcarek. Tyk ludzi było najwyzej dziesięciu. Ale kie wysli na dach i uwidzieli nagle tłum kozic, to zaroz zacęli wydzwaniać do kogo popadło i kwolić sie, ze właśnie ujrzeli cosi niesamowitego. Nietrudno było przewidzieć, ze zaroz ściągnom tutok kolejni ludzie. I ocywiście ściągnęli. Zacęła sie normalno pielgrzymka na dach Teatru Wielkiego. Rzec jasno syćka cudowali, w jaki sposób pikne górskie kozice nolazły sie w samym środecku Warsiawy. Więksość uznała, ze pewnie w teatrze ryktowane jest nowe przedstawienie abo Halki, abo Harnasiów i jakisi awangardowy rezyser wpodł na pomysł, coby sprowadzić na nie prowdziwyk dzikik mieskańców Tater w charakterze zywej dekoracji.

W tym tłumie ludzi było niemało fotoreporterów. Od rozu zacęli pstrykać zdjęcia. I – z zawodowego przyzwycajenia – wołali przy tym do kozic: Pani kozico! Tutaj spojrzeć proszę! Proszę spojrzeć w lewo! Tutaj! Tutaj! O, tak!

Pstryk! Pstryk! Błysk! Błysk! Krucafuks!!!

Ci, co zawodowymi fotografami nie byli, chycili smartfony abo inkse ustrojstwa i zacęli se robić selfia na tle tatrzańskiej zywiny. Kozdy kryncił sie to tu, to tam, coby wypaść na swoim selfiu jak najlepiej. Ludzie wpadali na siebie co kwila. Furt ftosi kogosi nawoływoł. Straśny harmider sie zrobił. Haj.

– Krzesny! Co tu sie dzieje? – zawołały ku mnie kozice. – Cemuście sprowadzili tutok telo ludzi?
– Jo nikogo nie sprowadzołek – broniłek sie. – Sami przyśli.
– No to teroz hybojcie na dół i na najwyzsym piętrze pod tym dachem pootwierojcie syćkie okna.
– Okna? Po co?
– Nimo casu na wyjaśnienia. Wartko lećcie je otwierać!

Nic z tego nie rozumiołek. Po kiego diaska mom otwierać okna? Zeby wpuścić mróz z pola? Przecie tutok mo sie odbyć wręcanie Paśportów, a nie przedstawienie Królowej Śniegu. No ale niekze ta. Zbiegłek na dół, na najwyzse piętro skrzidła, we ftórym sie nojdowołek. Były tamok jakiesi biura cy cosi w tym rodzaju. Hybołek od pokoju do pokoju i po kolei otwierołek syćkie okna. Kapecke ik było. Ze dwajścia chyba. Kie juz otworzyłek ostatnie… nagle usłysołek dobiegający z zewnątrz straśliwy krzyk:
– Aaaa…!!!
A zaroz potem:
– Auć!

I po kwili przez dopiero co otwarte okno wpodł jakisi pon. Na mój dusiu! Fto to był? Poźrełek na niego. Ooo! Poznołek! Wy, ostomili, pewnie tyz go znocie z telewizji.

Ba za kwilecke znów dało sie słyseć, ino tym rozem kapecke dalej:
– Aaaa…!!! Auć!

Pohybołek do inksego pokoju. Okazało sie ze tamok wpadła przez okno jedno poni. Tyz znano z telewizji.

A potem znów:
– Aaaa…!!! Auć!
– Aaaa…!!! Auć!
– Aaaa…!!! Auć!

I po kozdym takim „Aaaa…!!! Auć!” do środka wpadoł jakisi cłek. Jednyk poznowołek, inksyk nie, a jesce inksi wydawali mi sie skądsi znani, ino nie mogłek se przybocyć skąd. Na mój dusicku! W sumie z piętnostu ludzi tak powpadało! Abo i sesnostu. Syćka praskali w podłoge, ba zaroz podnosili sie, rozcierali obolałom po upadku rzyć, a potem… chwiejnym pocątkowo krokiem wychodzili z pokoi na korytorz. Wyglądali na skołowanyk. Jo zreśtom tyz skołowany byłek. No bo nijak nie mogłek pojąć, jak oni syćka dostawali sie utok przez okna najwyzsego piętra? Fruwali cy jak? Po kwili przez te okna zacęły wskakiwać… moje kozicki! Tyz wylazły zaroz na korytorz. A jak ino wylazły… to zaroz tyk kilkunostu ludzi rzuciło im sie na syje. Zacęli przytulać sie do nik, boskać je i wołać:
– Zbawczynie nasze! Ocaliłyście nas! Kochane koziczki! Dzięki wam jesteśmy uratowani!

Na mój dusiu! Nigdy nie słysołek o tym, coby w Tatrak choć roz spotkanie kozicy z cłowiekiem wyglądało w taki właśnie sposób. Moze to od tego smogu we Warsiawie ludzie zgłupli? – zacąłek sie zastanawiać. A na głos zawołołek:
– Hej! Cy ftosi wyjaśni mi, o co tutok idzie?
– Juz piknie wyjaśniomy, krzesny – pedziały kozice. – Kie na dachu pojawił sie tłum ludzi, ftórzy zacęli pstrykać zdjęcia i ryktowali przy tym straśliwy tumult, my od rozu pomyślały, ze na takiej wysokości, ka nimo zodnyk zabezpieceń, moze to sie skońcyć niescynściem. Dlotego właśnie kazały my wom zejść i pootwierać okna. W tym samym casie cynść z nos zajęła stanowiska na ciągnącym sie nad oknami gzymsie. No i kie – zgodnie z nasym przewidywaniami – ci najmniej ostrozni ludzie zacęli spadać, to my, stojąc na owym gzymsie, tak trykały ik w locie rogami, coby trafiali prościutko w otwarte okna.
– Ha! – zaciekawiłek sie. – Naprowde tkwiąc na wysokiej pionowej ścianie mozno spadającego cłowieka tryknąć tak, coby nadać mu odpowiedniom trajektorie?
– Radząc se na co dzień ze stromiznami, nabywomy rózne umiejętności – pedziały kozice. – Zreśtom poźrejcie na wynik nasej kozickowej akcji ratunkowej: licba uratowanyk – sesnoście, licba – nieuratowanyk – zero.
– Aha… – pomaluśku wreście zacąłek sie syćkiego domyślać. – Cyli jak słysołek krzyk „Aaaa!”, to właśnie ftosi spadoł, a kie słysołek „Auć!”, to wskutek wasyk tryknięć?

Kozice potwierdziły.

– A zostoł jesce ftosi tamok na dachu? – Fciołek sie upewnić, ze nikomu nie grozi juz niebezpieceństwo.
– Nikogo. Pozostali ludzie, zrozumiawsy, ze przebywanie w takim miejscu to nie śpasy, wycofali sie i wrócili do środka.

Nagle rozległy sie dzwonki zapowiadające, ze paśportowo gala wkrótce sie rozpocnie. Syćka pognali ku widowni. Jo z kozickami tyz. Po drodze ci ocaleni przez kozice spotkali sie z tymi, ftórzy przed kwileckom tyz byli na dachu, ale opuścili go normalnom drogom, a nie powietrzno-okiennom. Ci drudzy odetchnęli z ulgom, kie dowiedzieli sie, ze tym pierwsym nie stało sie nic złego i ze zodnyk karetek pogotowia wzywać nie trza.

Kie juz noleźli my sie na widowni, kozice zajęły miejsca na ostatnim balkonie. Wiadomo – dlo tej wysokogórskiej zywiny im wyzej, tym lepiej. Kapecke skoda ino, ze tak odległyk od sceny miejsc nie ukwyciły kamery, kie transmisja z tegorocnej gali sła na zywo w TVN-ie. No ale trudno.

Jo z kolei usadowiłek sie mozliwie najblizej pona Henryka Sawki (on tyz był wśród zaprosonyk i siednął se w cwortym rzędzie, w fotelu numer 36), bo pomyślołek, ze przy takim ponu powinno być wesoło. No i było! Cały cas śpasowoł! Haj.

Zacęła sie urocystość. Po kolei ogłasano, fto zdobył Paśport w jakiej kategorii. Cy miołek swojego faworyta? Ano miołek. Poniom Anne Smolar, ftóro – jak dowiedziołek sie od poni Owcarkowej – jest sakramencko sympatycnom osobom (choć pozostali nominowani – myśle, ze tyz). Tak więc my oboje piknie kibicowali poni Annie. No i… wygrała! Na mój dusiu! Piknie wygrała! Dostała pikny Paśport w kategorii teatr.

Ocywiście była tyz naso Poni Dorotecka, ftóro jak zwykle wręcała Paśport w kategorii muzyka powozno. Tym rozem trafił on w ręce barzo fajnej dyrygentki – poni Marzeny Diakun. Fto jesce zostoł laureatem – tego, jeśli jesce nie wiecie, bez trudu dowiecie sie przez Gugla abo inksego Binga.

Kie ujawniono juz syćkik zwycięzców tegorocnej edycji, tradycyjnie popytano ik, coby wesli na scene i piknie zapozowali do wspólnego zdjęcia. No i zacęli wchodzić. TVN w tym momencie zakońcyło transmisje, coby nadać film Tłumaczka ze śwarnom poniom Kidman. Ale na mój dusiu! Kieby ta transmisja potrwała jesce choć pare minutek, to cało Polska uwidziałaby na ekranak telewizorów, jak współprowadząco gale poni Grażyna Torbicka podbiego jesce do mikrofonu i woło:
– Drodzy państwo, drodzy państwo! Nagrody już rozdane, ale… jeszcze kogoś należałoby tu nagrodzić. Niektórzy z was już doskonale o tym wiedzą, a niektórzy pewnie nie, ze tuż przed tą galą miało miejsce wydarzenie, które mogło się skończyć naprawdę tragicznie. Niespełna dwie godziny temu kilkanaście osób spadło z dachu tego teatru. Aż strach pomyśleć, jak musiałby się skończyć upadek z takiej wysokości. Ale… wszyscy zostali uratowani przez kozice, które widzę, że zajmują teraz miejsca na samym końcu widowni. Tylko i wyłącznie dzięki tym wspaniałym stworzeniom te kilkanaście osób nadal jest wśród żywych. Brawa dla dzielnych kozic! Nagrodźmy je owacjami na stojąco!

No i syćka na widowni powstali i zacęli bić brawo. Ocywiście najmocniej klaskali właśnie ci, ftórzy zawdzięcali siumnym kozickom zycie.

– Co ja mówię! – znów zabrała głos poni Grażyna. – Niech to będą owacje nie na stojąco, tylko na skacząco! Przecież kozice słyną nie z tego, że stoją, ale z tego, że skaczą po skałach.

Syćka uznali, ze to dobry pomysł. I zacęli skakać i klaskać jednoceśnie. O, Jezusicku! Naprowde syćka skakali! I młodzi, i starzy. I artyści, i dziennikorze. I organizatorzy, i goście. Po prostu syćka. Jaz ten cały teatr trząsł sie tak piknie, ze kieby nie wyryktowoł go tak solidny architekt jak pon Corazzi, to pewnie by sie rozlecioł. Bajako.

A potem… zwycajnie gala sie skońcyła, kozicki wróciły w Tatry, a jo wróciłek do swojej wsi pod Turbaczem. Ba teroz… tak se myśle – heeej! – ze jeśli kiedykolwiek powstonie ksiązka pod tytułem Historia owacji, to koniecnie powinna być w niej opisano ta, ftóro miała miejsce podcas tegorocnego rozdania Paśportów Polityki. Bo owacji na stojąco w historii tego świata zadziało sie juz wiele. Ale owacji na skacąco – to potela chyba jesce nika nie było. Ani w Polsce, ani w San Escobarze, ani w zodnym inksym kraju. Hau!

P.S.1. A pod ostatnim wpisem nowy gość do Owcarkówki przybył – Ozzecek. Powitać Ozzecka barzo piknie! 🙂

P.S.2. Zaś w następnom sobote, 21 stycnia, piknie se tutok poświętujemy. Bo w tym dniu bedom Jagusickowe i Kapisoneckowe imieniny. Zdrowie Jagisucki i Kapisonecki! 🙂