O tyranie, co fcioł zastrasyć ślebodnyk ludzi

Downo, downo temu, 24 stycnia 2008 rocku, umieściłek tutok wpis pod tytułem „Noga pona Santa Anny”.* A Bobicek (ftóry teroz juz wędruje po Niebieskik Holak, ale piknie go bocymy i piknie pozdrawiomy!) Alecka, Poni Dorotecka, Gosicek, Lukrecjecka, TesTeqecek, BlejkKocicek, Zeenecek i Alfredzicek wspólnymi siłami wyryktowali pod tym wpisem piknom i zabawnom poezje.

No ale tak w ogóle, ostomili, to mozemy sie z tego pona Santa Anny śmiać, ba tym, co za jego zycia nojdowali sie pod jego rządami, zupełnie nie było do śmiechu. Bo ten pon to był straśliwy krwawy despota i straśliwie terroryzowoł cały swój pikny meksykański kraj. Zamiast przestrzegać piknej demokratycnej konstytucji Meksyku, to ryktowoł swoje własne łoterskie prawa. Krucafuks! Jego pocynania straśnie nie podobały sie mieskańcom Teksasu, ftóry wte jesce był cynściom państwa meksykańskiego, ale… tak to sie potocyło, ze od pocątku roków trzydziestyk XIX wieku zamieskiwało go więcej hamerykańskik osadników niz Meksykanów. I to przede syćkim ci Hamerykanie (ba teksańscy Meksykanie – cynściowo tyz), przywykli do zywobycia w ślebodzie i demokracji, pedzieli, ze skoro Santa Anna mo w rzyci demokratycnom konstytucje, to oni majom w rzyci Santa Anne. I w październiku 1835 rocku wyryktowali powstanie przeciwko dyktaturze.

Co wte zrobił pon Santa Anna? Ano… zebroł wielkom armie i rusył na Teksas. W lutym 1836 rocku dotorł do zabudowań downej misji katolickiej, znanej pod nazwom Alamo (obecnie jest to miejsce w samym centrum piknego miasta San Antonio, a być w tym mieście i nie uwidzieć Alamo, to tak jakby być w Pizie i nie uwidzieć Krziwej Wiezy). Tamok stacjonowoł jeden z powstańcyk oddziałów. No i zacęło sie oblęzenie. Heeej! Teksańcycy bronili sie dzielnie. Przez prawie dwa tyźnie odpierali ataki duzo potęzniejsej armii. Ale niestety na dłuzsom mete byli bez sans: ik było ino 186, a żołnirzy przeciwnika – ładnyk pare tysięcy. Alamo zaś nie było zodnom solidnom fortecom, otacały je ino wątłe mury, nie przewidziane do odpierania oblęzeń. 6 marca 1836 rocku nastąpił śturm, ftóry zakońcył sie straśliwom masakrom obrońców. Więksość z nik zginęła w walce. Nielicni zdecydowali sie poddać, ale i oni zaroz zginęli, bo pon Santa Anna od rozu kazoł syćkik jeńców pozabijać. Alamo przeinacyło sie w budzące groze i przygnębienie, zasłane trupami pole…

– Hehehe! – radowoł sie pon Santa Anna, pozirając na swoje krwawe dzieło. – Dobro robota! Teroz, kie syćka uwidzom, ze nimom dlo buntowników zodnej litości, cało reśta tej zbuntowanej zgrai zaroz sie rozpierzchnie. Bedom sie trzynśli przede mnom ze strachu i bedom sie bali nawet pomyśleć o mnie cosi brzyćkiego. Hahahaha!

Ale ancykryst straśnie sie przelicył. Na mój dusiu! Myśloł, ze na wieść o maskarze w Alamo syćkik Teksańcyków ogarnie trwoga, tymcasem oni… poculi nie strach, ino sakramenckie oburzenie i wściekłość. Zamiast pośpiesnie zakońcyć powstanie – zacęli jesce licniej chytać za broń. I choć teoretycnie nadal byli słabsi niz armia wroga, to kipiała w nik tako straśliwo złość, ze kilka tyźni po upadku Alamo dopadli te armie nad potockiem San Jacinto i po prostu roznieśli jom na strzępy. A tym, co najskutecniej zagrzewało ik do boju, był gniewny okrzyk: „Remember the Alamo!” (cyli w dosłownym tłumaceniu: „Pamiętojcie, ostomili, o nasyk bidnyk kompanak z Alamo krucafuks!!!”)

– O, Jezusicku! W uciekaca! – pomyśloł pon Santa Anna, kie juz widzioł, ze jego klęska jest nieunikniono. Zaroz chycił jakiegosi żołnirzyka, zabroł mu mundur, we ftóry wartko sie przebroł i… próbowoł umknąć z pola bitwy, udając, ze on nie jest tutok zodnym władcom, ino takim se zwycajnym seregowym żołnirzem. Nie doł rady jednak uciec. Jeden z powstańców go zauwazył i wziął do niewoli. Ten jednak nadal licył, ze sie wykpi, podając sie za zwycajnego bidnego Meksykanina. Zgubiło go lizusostwo jego podwładnyk, ftórzy tyz dostali sie do niewoli. Bo ci – na widok swego wodza zaroz zacęli sie pręzyć i salutować, wykrzykując: „El presidente! El presidente!” No i wereda wpadła. Teksańcycy w mig zrozumieli, kogo majom w gorzci.

Co było dalej? Ano… siumni zwycięzcy kazali ponu Santa Annie wynosić sie z Teksasu (oni sami, kieby władali językiem polskim, pewnie uzyliby mocniejsego casownika, tyz na „w”). Ba najpierw zmusili go do podpisania porozumienia, we ftórym obleśniok ten zrzekł sie władzy nad tutejsom ziemiom i przystoł na to, ze teroz to juz nie bedzie cynść Meksyku, ino niepodległo Republika Teksasu.**

Pokonany i upokorzony dyktator opuścił teksańskom ziemie i przez całom reśte swego zywobycia mógł sie tamok udać juz tylko i wyłącnie metodom „palcem po mapie”. Tak to właśnie było, ostomili. Haj.

A dlocego jo wom w ogóle o tym syćkim opowiadom? Hmm… cy jo wiem? Moze dlotego, ze nastoł listopad, a listopad kojarzy sie z powstaniem listopadowym, a paru weteranów tego powstania wyemigrowało do Teksasu i tamok przyłącyło sie do tej hyrnej i piknej walki przeciwko tyranii?*** Tak. Chyba właśnie z tego powodu przybocyła mi sie ta historia. Historia ku przestrodze dlo syćkik tyranów myślącyk, ze ślebodnyk ludzi mozno łatwo zastrasyć. Hau!

P.S. Pod poprzednim wpisem pojawili sie w Owcarkówce nowi goście – Rosemarecka, Jagodecka i Dezerterecek. No to powitać piknie całom trójke! I Smadnym Mnichem pocęstować! 🙂

*Na mój dusicku! A dopiero teroz odkryłek, ze dwa roki później… nika indziej jak tutok w Polityce ukazoł sie artykuł Noga Santa Anny 🙂


** A w 1845 rocku ludność tej Republiki zagłosowała w referendumie za przyłąceniem do Stanów Zjednoconyk – i tak tyz sie stało. Stela właśnie wziął sie pikny stan Teksas.

*** Wśród hamerykańskiej Polonii krązy nawet legenda (powielano tyz w publikacjak nad Wisłom), ze jeden z powstańców listopadowyk, pon Feliks Wardziński, był właśnie tym, ftóry w bitwie nad San Jacinto chycił Santa Anne do niewoli. To jednak nie jest prowdom. Pon Wardziński owsem, walcył w tej bitwie, ale żołnirzem, ftóry pojmoł meksykańskiego dyktatora, był pon James Augustus Sylvester, bo to właśnie jego dowodzący Teksańcykami generał Houston odznacył za ten wycyn (S. Houston, The Writings of Sam Houston, 1913-1863. The University of Texas Press, Austin 1938., vol. 1, s. 435).