Niedźwiedzi trener

Gdy spotkasz niedźwiedzia:
– jeśli spotkamy niedźwiedzia należy oddalić się w sposób cichy i spokojny – NIE NALEŻY UCIEKAĆ, ABY NIEDŹWIEDŹ NIE POTRAKTOWAŁ CIĘ JAK ZDOBYCZ! Nie należy także wchodzić na drzewo – niedźwiedź robi to znacznie lepiej.
[…]
– jeśli staniesz z niedźwiedziem oko w oko delikatnie rozepnij pas biodrowy plecaka, aby w razie czego móc go zrzucić – może zainteresuje się nim. NIE RÓB GWAŁTOWNYCH RUCHÓW, kontroluj jego zachowanie (nie patrz mu w oczy).
– jeśli niedźwiedź obserwuje cię i ma uszy położone do tyłu NAWET NIE RUSZAJ SIĘ! później powoli wycofuj się.
– jeśli jednak niedźwiedź nie straci zainteresowania tobą delikatnie połóż się na ziemi, podkurcz nogi, osłoń rękoma szyję i twarz – w większości przypadków niedźwiedź zostawi Cię w spokoju – w najgorszym razie powinien najwyżej podrapać.

Takom to instrukcje na wypadek spotkania z niedźwiedziem mozecie noleźć na stronak zakopiańskiego portalu internetowego.

– Syćko piknie – pomyślołek. – Ino cy ftosi zadboł o to, coby poucyć niedźwiedzie, ze kie cłowiek połozy sie na ziemi, podkurcy nogi, osłoni syje i kufe, to im, niedźwiedziom, wolno takiego cłeka co najwyzej podrapać?

Worce było to sprawdzić przy najblizsej okazji. No i niedowno w okolicak holi, ka mój baca owiecki pasie, pocułek niedźwiedzi zapach. Zaroz pohybołek tamok, skąd ten zapach dochodził.

– Hej, krzesny! – zawołołek do kudłatego olbrzyma, kie go uwidziołek.
– Cego fcecie, krzesny? – spytoł niedźwiedź.
– Fciołbyk jo – powiedzmy, ze w celak naukowyk – dowiedzieć sie, co robicie, kie spotkocie cłowieka?
Niedźwiedź stanął na tylnyk łapak, coby przedniom móc podrapać sie po głowie.
– Cy jo wiem? – pedzioł. – Jo to racej starom sie spotkań z ludźmi unikać. Bo cłowiek to jest taki cudok, ze z nim to właściwie nigdy nic nie wiadomo.
– No ale załózmy, ze spotkaliście sie oko w oko z cłowiekiem – pedziołek. – Ten cłowiek połozył sie na ziemi, podkurcył nogi, a kufe zasłonił rękami. Co wte robicie?
Niedźwiedź znów stanął na tylnyk łapak – tym rozem, coby obie przednie rozłozyć w geście bezradności.
– Krucafuks! Nie wiem! – pedzioł. – A powinienek wiedzieć?
– Pewnie ze powinniście! – zawołołek. – Mocie nie robić cłowiekowi krziwdy. Mozecie go co najwyzej kapecke podrapać. Tako jest instrukcja.
– Instrukcja dlo kogo? Dlo ludzi cy dlo niedźwiedzi?
– Dlo jednyk i drugik, głuptoku! – odpowiedziołek. – Skoro dotycy ona wspólnego spotkania cłowieka z niedźwiedziem, to przecie nie moze być tak, ze wskazówki dlo jednej strony som sprzecne ze wskazówkami dlo drugiej. Bo to byłby absurd. Jasne?
– No, chyba jasne – mruknął niedźwiedź. – Ino wiecie, krzesny, teoria teoriom, a praktyka praktykom. Nie moge wom obiecać, ze kie spotkom sie oko w oko z cłowiekiem, to bede bocył o tej instrukcji.

W tej kwilecce przysła mi do głowy pewno myśl. Trening! Niedźwiedź powinien trenować spotkanie z cłowiekiem. I wte – kie spotko go naprowde – bedzie umioł właściwie sie zachować.
– Krzesny – pedziołek. – Spotkojmy sie o północy pod zbójnickim kościółkiem na skraju Nowego Targu.
– Po co? – spytoł niedźwiedź.
– Po to, coby naucyć wos odpowiedniego postępowania z cłowiekiem. W końcu chyba nie fcecie, coby leśnik wos chycił i posłoł do zoo za niewłaściwe zachowanie?

Niedźwiedź ocywiście, ze nie fcioł. Tak więc o północy spotkali my sie pod zbójnickim kościółkiem. Stamtela poprowadziłek miśka do centrum miasta. Zakradli my sie do jednego sklepu odziezowego, nalezącego do Felka znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi. W środku sklepu stały rózne manekiny poubierane w rózne portki, kiecki i inkse bluzki.

– Co to takiego? – spytoł niedźwiedź, bo takie manekiny to on pierwsy roz w zyciu uwidzioł.
– Ludzie – odpowiedziołek.
– E, nie pachnom ludźmi – zauwazył niedźwiedź.
– A słyseliście o tym, ze miody dzielom sie na naturalne i śtucne? – spytołek.
– No, kiesik słysołek.
– To z ludźmi tak samo – pedziołek. – Ci, ftóryk widzicie w lesie, to som ludzie naturalni. A ci tutok – to ludzie śtucni.
– I som tak samo do rzyci jak miód śtucny? – zaciekawił niedźwiedź.
– To jest zagadnienie na dłuzsy wykład, krzesny – odpowiedziołek. – Na rozie zabiermy stela jeden egzemplorz. Przydo sie nom jako pomoc treningowo.
– Jako co? – spytoł niedźwiedź.
– Krucafuks! – zdenerwowołek sie. – Biermy, co trza i uciekojmy. Bo jak nos zaroz tutok nojdom, to wos zamknom w zoo, a mnie w schronisku dlo bezdomnyk piesków.

Dlo niedźwiedzia był to wystarcająco pikny argument, coby pogłębianie wiedzy na temat zastosowania śtucnyk ludzi odłozyć na później.

Zabrali my z Felkowego sklepu manekin rodzaju zeńskiego, ubrany w taki barzo elegancki kostium. Pomyślołek se, ze moge później podrzucić ten kostium mojemu bacy. Bedzie mioł na prezent imieninowy dlo córki.

Zaciągli my manekin do lasa nad Waksmundem, w miejsce, ka zodnyk ślaków turystycnyk nimo, więc była duzo sansa, ze ludzie nie bedom nom przeskadzali.

Zacynało juz świtać. Wroz z niedźwiedziem noleźli my nieduzom polanke i tamok połozyli my manekina na ziemi.

– I co teroz bedziemy z tom śtucnom babom robili? – spytoł niedźwiedź.
– Wyobroźcie se, ze to jest cłowiek, ftórego właśnie spotkaliście w lesie – pedziołek. – Wiecie, jak powinniście sie zachować?
– Nie – odporł krótko niedźwiedź. – Połózcie mi tutok prowdziwego cłowieka, to bede moze wiedzioł.
– MOZE? – spytołek. – Wy mocie to wiedzieć NA PEWNO! Zacynomy więc trening. Wysilcie wyobraźnie. Pomyślcie, ze to jest prowdziwo baba. Baba, ftóro właśnie postanowiła wykraść z dzikiej pscelej barci cały miód, na jaki wy mieliście ochote. W dodatku ona pedziała, ze syćkim niedźwiedziom brzyćko pachnie z gymby…
– Tak pedziała?! – ryknął niedźwiedź. – A to beskurcyja jedno!

Rzucił sie na manekin, posarpoł na nim ten pikny kostium, drapnął go po kufie tak, ze ostały sie po tym drapnięciu sakramencko brzyćkie ślady.

– Pockojcie, krzesny! Pockojcie! – zawołołek. – Nie mozecie być tak brutalni! Kieby to był prowdziwy cłowiek, moglibyście go zabić!
– To po co wereda godała, ze niedźwiedziom śmierdzi z gymby? – usłysołek w odpowiedzi.

Zanim zdązyłek cosi na to pedzieć… na polane wyseł nagle jakisi grzybiorz. Widocnie musioł to być jeden z tyk grzybiorzy, co to na grzybobranie wybierajom sie barzo wceśnie, coby zdązyć przed inksymi noleźć najpikniejse okazy. No, krucafuks! Tak starannie wybrołek miejsce, ka ludzie nie chodzom. I właśnie dzisiok akurat jakisi musioł przyjść!

– Na mój dusiu! – pomyślołek. – Pewnie rózne rzecy ten pon spodziewoł sie uwidzieć w samiućkim środecku lasu. Ale owcarka, niedźwiedzia i manekina – to chyba sie nie spodziewoł.

Zdoje sie jednak, ze grzybiorz w ogóle mnie nie zauwazył. Jego uwage przykuł znęcający sie nad manekinem niedźwiedź.

– O, rany! – wykrzyknął. – Ta bestia zaatakowała jakąś młodą kobietę!

Cy to był cłek z natury barzo odwozny, cy ino uległ jakiemusi kwilowemu impulsowi – tego jo nie wiem. W kozdym rozie chłop z dzikim krzykiem pohyboł ku niedźwiedziowi i zacął go okładać kosykiem na grzyby. A grzybki – ftóre tak pracowicie uzbieroł – fruwały ino po polanie.

– Panocku! Panocku! – zawołołek, zabocowując, ze grzybiorze psiego języka racej nie znajom. – Zasło nieporozumienie! To nie jest prowdziwo poni! Ta poni jest śtucno! A poza tym – niedźwiedzie som pod ochronom i nie wolno ik bić.
– Ale ten pon przecie wcale mnie nie bije – stwierdził niedźwiedź, dlo ftórego potęznego cielska takie uderzenia kosykiem to faktycnie racej nie mogły być zbyt bolesne. – Ten pon mnie tylko łaskoce! Hahaha! Ino jo straśnie sie boje łaskotek! Hahaha! Juz nie moge! Haha! O, Jezusicku! Hahahahahaha!

Broniąc sie przed łaskotkami niedźwiedź machnął na oślep łapom i tak sie złozyło, ze prasnął prosto w kufe manekina. Manekinowo głowa frunęła do wierchu, a potem spadła i poturlała na skraj polany.
– Nieee!!! – przeraził sie grzybiorz. – Ten potwór urwał biednej dziewczynie głowę!!!
I zaroz potem – zemdloł.

– Co mu sie stało? – spytoł niedźwiedź.
– Nie wiem, mom nadzieje, ze to nie zawał – pedziołek. – Ale na wselki wypadek zabiermy stela tego śtucnego cłowieka, bo kie bidok sie ocknie, to bedzie myśloł, ze poziro na zmasakrowane ludzkie zwłoki.

Zabrali my manekina wroz z oderwanom głowom do lasa i ukryli między smrekami. Potem wrócili na polane. Bidny grzybiorz nadal lezoł nieprzytomny.

– Wiecie co, krzesny? – pedzioł niedźwiedź. – Jo nie fce nic godać, ale podobno jesteście najwięksym przyjacielem cłowieka. A skoro tak, to chyba powinniście jakosi pomóc temu bidokowi?
– Racja – pedziołek. – Sprawdze, cy nimo on przy sobie telefonu komórkowego. Jeśli mo – wyśle sms-a do GOPR-u.

Zacąłek przeglądać kiesenie w kurtce grzbybiorza. Pocątkowo nie mogłek zodnej komórki noleźć. Z jednej kieseni wypodł ino dowód osobisty. Ocywiście wepchłek go nazod tamok, skąd wypodł. Rozpiąłek bidokowi kurtke i odkryłek, ze mo on telefon w wewnętrznej kieseni. Juz fciołek ten telefon wyciągnąć, kie niedźwiedź zawołoł:
– Krzesny! Ten pon chyba odzyskuje przytomość!

Faktycnie – chłop zacął otwierać ocy. Obawiołek sie jednak, ze kie uwidzi nad sobom niedźwiedzia, to zemdleje nazod.
– Schowojcie sie wartko! – zawołołek ku niedźwiedziowi.
– A to cemu? – spytoł miś. – Skoro juz mom okazje poźreć na cłowieka z barzo bliska, to niek sie chociaz dokładnie mu przyjrze.
– A fcecie, coby on nazod zacął wos łaskotać? – spytołek. – Podobno straśnie boicie sie łaskotek.
– Tyz prowda – przyznoł niedźwiedź. – No juz dobrze, chowom sie.
I wartko opuścił polane.

Grzybiorz tymcasem pomalućku doseł do siebie. Zacął sie rozglądać.
– Dziwne – pedzioł. – Jestem pewnie, że widziałem, jak niedźwiedź atakował tu młodą kobietę. Ale gdyby tak było – powinny tu leżeć szczątki tej biedaczki. I pełno krwi.
Grzybiorz wstoł i zacął chodzić wokół polany.
– Ślady niedźwiedzia są – pedzioł, widocnie znoł sie na tropak leśnej zywiny. – I to świeże! Miałem więc omamy czy nie? Ale jeśli ta krwiożercza bestia jest tu gdzieś blisko – to chyba lepiej stąd wiać.

Jesce roz sie rozejrzoł i teroz dopiero zwrócił uwage na mnie.
– O, jaki ładny piesek! Chodź, psinko. Dam ci coś.

Sięgnął do swego niewielkiego plecaka i wyciągnął zeń… pikny kawał kiełbasy jałowcowej!
– Pojedz sobie, psinko. Ale uciekaj stąd, bo tu niedźwiedź grasuje. Ja w każdym razie się zmywam.

Grzybiorz chycił swój kosyk, ba nawet nie zatroscył sie, coby pozbierać rozsypane grzyby, ino wartko sie oddalił. Kie był on juz daleko, na polane wrócił niedźwiedź. I pedzioł, ze właściwie to on mo juz dosyć trenowania spotkań z cłowiekiem. Jo zreśtom chyba tyz miołek juz dosyć bycia trenerem niedźwiedzi. Haj.

Co było dalej? Cóz, jo zjodłek podarowanom przez grzybiorza kiełbase a niedźwiedź zjodł porzucone przez niego grzyby. Kostium z manekina – po niedźwiedziej akcji – nie wiem do cego sie nadawoł, ale juz na pewno nie na prezent dlo córki bacy. Postanowili my więc odnieść manekina do Felkowego sklepu. Moze Felek nojdzie jakiegosi zdolnego krawca, ftóry piknie pozsywo ten kostium i bedzie jak nowy?

Pockali my do nocki i posli z nasym manekinem do Nowego Targu. Po drodze jesce wykrodłek z Felkowej hurtowni pikny klej, coby oderwanom głowe nazod do tułowia przykleić. Przez pomyłke ino przykleili my te głowe na odwyrtke – przodem do rzyci i tyłem do brzucha. Skoda ze był to klej sybkoschnący. Inacej moze udałoby sie nom jesce te głowe poprawić. Haj.

Następnego dnia, kie Felek dowiedzioł sie, ze jeden manekin w jego sklepie zostoł kapecke przeinacony, to podobno wściekł sie straśnie. Fcioł nawet zawiadomić policje. Uznoł, ze to robota bojowników z Greenpeace, ftórzy od downa tępili go za sprzedawanie futer. Ba juz wkrótce humor Felkowi piknie sie poprawił. Bo przyseł na zakupy do tego sklepu jeden właściciel galerii śtuki nowocesnej i kie uwidzioł tego manekina, to od rozu postanowił kupić go od Felka za straśnie duzo dutków.

Powiem wom jesce, ze zol mi było tego grzbiorza. Co by nie godać, chłop zachowoł sie barzo porządnie – rzucił sie cłowiekowi na ratunek. A ze nie wiedzioł, ze to nie jest prowdziwy cłowiek – to juz inkso sprawa. No i piknom kiełbaskom mnie pocynstowoł! A teroz – bidok z mojej winy turbowoł sie pewnie, cy naprowde widzioł niedźwiedzia atakującego dziewcyne cy mioł ino zwidy? Krucafuks! Dobrze, ze zapamiętołek jego adres z dowodu osobistego, ftóry – jako godołek – z kieseni mu wylecioł. Wpodłek na pomysł, coby wysłać na ten adres list takiej treści:

Mój Drogi Wybawco. Jestem tą młodą kobietą, którą niedawno uratowałeś przed atakiem niedźwiedzia na leśnej polanie. Podczas pobytu w Polsce zdołałam opanować tylko podstawy Twojego języka, ale z tego, co zrozumiałam wówczas z Twojego krzyku, wnoszę, że pomyślałeś, że ten niedźwiedź urwał mi głowę. Nie martw się! Tak się nie stało. W ferworze bohaterskiej walki z tą bestią najwyraźniej nie zwróciłeś uwagi, że po polanie potoczył się Twój koszyk na grzyby, a nie moja głowa. Sam niedźwiedź zaś zląkł się Twojej waleczności i uciekł – dokładnie w chwili, kiedy Ty straciłeś przytomność. Żałuję, że nie zostałam na polanie do momentu, gdy się ocknąłeś, ale z bardzo ważnych względów musiałam zdążyć na autobus do Nowego Targu, żeby wrócić na czas do mojej rodzinnej Anglii. Na szczęście – zupełnie przypadkiem – idąc z tej polany do autobusu natknęłam się na zaprzyjaźnionego agenta 008 z brytyjskiego wywiadu. Kręcił się on tam przebrany za owczarka podhalańskiego w celu zbadania, czy gdzieś w Gorcach nie zaszyli się terroryści. Gdy opowiedziałam mu, co przed chwilą przeżyłam i jak mnie uratowałeś, zgodził pójść do Ciebie i przy Tobie czuwać, dopóki nie odzyskasz przytomności.
Pewnie po przeczytaniu powyższych słów zrobił Ci się w głowie mętlik i zastanawiasz się, kim ja właściwie jestem? Wyjawię Ci. Ale proszę, żebyś zachował wszystko w najgłębszej tajemnicy. Jestem… Kate Middleton – od paru miesięcy brytyjska księżna, świeżo upieczona żona księcia Williama i synowa księcia Karola. Jeszcze jednak nie zdążyłam przywyknąć do monotonnego dworskiego życia. Dlatego postanowiłam wyrwać się na trochę i potajemnie odbyć krótką, szaloną podróż po Europie. No i trafiłam w polskie Gorce. Tam właśnie wybrałam się na wycieczkę, podczas której natknęłam się na tego straszliwego niedźwiedzia – niedźwiedzia, przed którym Ty, mój Najdroższy Wybawco, mnie ocaliłeś!
Gdy wróciłam do Anglii, agent 008 na moją prośbę zdobył Twój adres. Dzięki temu mogę wysłać do Ciebie ten list. Poza tym agent 008 zna biegle wszystkie unijne języki – to on przetłumaczył ten list na polski.
Teraz już chyba domyślasz się, Najdroższy Wybawco, dlaczego proszę Cię o zachowanie całej sprawy w tajemnicy? Gdyby prasa brukowa dowiedziała się o mojej potajemnej wyprawie, to – och! – nie zostawiłaby na mnie suchej nitki! Tabloidowi dziennikarze nie znają litości. Zaraz zaczęliby się rozpisywać, że ta moja wyprawa odbyła się w celu spotkania z jakimś kochankiem. To byłoby straszne! Mam nadzieję, Najdroższy Wybawco, ze to rozumiesz i nikomu nie powiesz, że mnie w tych Gorcach spotkałeś? Ufam, że taki dżentelmen jak ty nie dopuści, żeby te obrzydliwe brukowce sponiewierały honor biednej księżnej?
Do końca moich dni będę jednak pamiętała, że zawdzięczam Ci życie! Zawsze będziesz moim Bohaterem!
Dozgonnie Ci wdzięczna
Księżna Kate

Treść listu przesłołek e-mailem do Monty’ego, ftóry – moze bocycie – jest ulubionym pieskiem królowej Elzbiety II. Popytołek go o pomoc w realizacji mojego planu. Na scynście Monty piknie sie zgodził. Zaroz wydrukowoł rzekomy list od Kate na piknym papierze. A kie Kate podpisywała jakiesi dokumenty, Monty sprytnie i niepostrzezenie podsunął ten papier wprost pod jej pióro. Kie juz mioł oryginalny podpis księznej, włozył papier do królewskiej koperty i wysłoł na adres nasego grzybiorza. List musi być teroz w drodze. A na kopercie – ocywiście musi być pikno piecątka brytyjskiej Royal Mail. No i jo se myśle, ze kie grzybiorz ten list przecyto, to od rozu duzo lepiej sie pocuje. Pocuje sie jak prowdziwy bohater! Hau!

P.S. KOMUNIKAT BUDOWEJ KOMISJI WYBORCEJ W SPRAWIE NADANIA TRZEM DZIEWCYNOM Z KRAKOWA HONOROWEGO OBYWATELSTWA OWCARKÓWKI. Głosów oddano: telo, kielo trza (w tym caluśko Kanada). Głosów za: sto procentów. Głosów przeciw: zodnyk. Głosów niewoznyk: tyz zodnyk. Niniejsym uznoje sie, ze honorowe obywatelstwo Owcarkówki zostało trzem studentkom z Krakowa piknie nadane. Haj.