Tsunami na Dunajcu

Fto w blogu pona Marka Penszki cytoł wpis z 27 kwietnia, ten wie, choć teroz w Szczawnicy zodnego mostu nad Dunajcem nimo, to „dawno temu był, póki go dunajeckie tsunami nie zniosło.” A to całe tsunami to sprawka hyrnego brata Cypriana, XVIII-wiecnego kameduła z Cyrwonego Klastoru. Znocie Cyrwony Klastor? Nojduje sie on w barzo piknym miejscu, nad Dunajcem, tak jak Szczawnica, ino kapecke wyzej i po słowackiej stronie. Fto zaś poźry stamtąd na strone polskom i zadrze głowe do wierchu, ten sakramencko pikny widocek na Trzy Korony uwidzi.

Ale wróćmy do brata Cypriania. Naprowde to on sie nazywoł Frantz Ignatz Jaschke i pochodził ze śląskik Polkowic.* Piknie znoł sie na ziołolecnictwie. A zbiory jego ziół mozecie se dzisiok obejrzeć w muzeum TANAP-u w Tatrzańskiej Łomnicy.** Storo pienińsko legenda gwarzy, ze lubił on nie ino zioła zbierać, ale tyz latać. A ze w jego casak samolotów jesce nie było, musioł se sam cosi do latania wyryktować No i wziął sie za ryktowanie wielkik skrzydeł. Wbrew prawom boskim! Bo od latania to som przecie ptoki, nietoperze i nieftóre robale, a nie ludzie. Brat Cyprian dobrze o tym wiedzioł, ale diask kusił go straśnie. No i niestety w umyśle kameduła diabelsko pokusa wzięła góre nad potrzebom zbawienia dusy. Zakonnik nie spocął, dopóki nie zrobił se takik skrzydeł, za pomocom ftóryk na samiućkie Trzy Korony mógł dolecieć. A rozu pewnego polecioł jaze ku Tatrom. Co za urągające prawom natury zuchwalstwo! Tego było juz za wiele! Kie ten osiemnastowiecny lotnik nad Morskim Okiem przelatywoł, nagle poraził go piorun przez niebieskiego janioła zesłany. Niescynśnik runął w dół i zamienił sie w skałe, ftórom dzisiok kozdy miłośnik Tater zno pod nazwom Mnich.***

Telo godo storo legenda. Cy godo prowde? Cy Pon Bócek rzecywiście mo coś przeciwko ludzkiemu lataniu? No przecie ze nie! Kieby mioł, to w skały zamieniliby sie i bracia Wright, i lotnicy z Dywizjonu 303, i pon Armstrong, ocywiście ten księzycowy, nie ten trąbkowy. Tymcasem oni syćka nie tylko nie zamienili sie w zodne skały, ale jesce hyr zdobyli!

A poza tym na pewno wielu z wos widziało tatrzańskiego Mnicha na własne ocy. A fto widzioł, ten wie, kielo ten Mnich mo wzrostu. Straśnie duzo! No to przecie kieby taki olbrzym był bratem Cyprianem, to do Cyrwonego Klastoru nigdy by go nie przyjęli, bo by sie tamok zwycajnie nie zmieścił.

Pedziołek kiesik, ze legendy ludowe prowde godajom. Bo godajom. Ale o bracie Cyprianie akurat to jest legenda nie ludowo, ino kamedulsko. Cemu kameduli takom legende wyryktowali, zaroz sie dowiecie. Najpierw jednak opowiem wom, jak to z tym hyrnym mnichem było w rzecywistości.

To ze ten zakonnik-naukowiec był pionierem słowackiego i w ogóle światowego lotnictwa, jest prowdom. I prowdom jest tyz, ze na skrzydłak, jakie se wyryktowoł, mógł z Cyrwonego Klastoru na Trzy Korony dolecieć. Ale to mu nie wystarcało. Jemu marzyły sie loty międzykontynentalne. Ino co trza w tyk skrzydłak poprawić, coby dało sie na nik przebyć wiele tysięcy kilometrów? Siedząc nad Dunajcem brat Cyprian myśloł, myśloł i… wymyślił! Silnik odrzutowy! W dodatku nie taki smrodliwy, jako te dzisiejse silniki, ale ekologicny, napędzany specjalnie przyrządzanom miesankom ziół. Kie zakonnik, skonstruowoł taki silnik, to wyciągł go przed klastor, coby wypróbować jego działanie. Do specjalnego zbiornika wloł wyryktowany przez siebie ziołowy wywar. Włącył silnik i… Krucafuks!!! Jak nie hukło! Jak nie zaduło! Odrzutowo-ziołowy silnik frunął do wierchu obalając swego konstruktora na ziemie i polecioł kasi ku gwiazdom. A siła podmuchu była tak wielko, ze na Dunajcu zrobiła sie sakramencko potęzno fala. No i bidny most w Szczawnicy ocywiście nie mioł zodnyk sans. A trza wom wiedzieć, ze nie tylko most ucierpioł. Straśnie duzo skód narobiło sie w wielu naddunajeckik wsiak, na polak i w obejściak. Wielko fala uspokoiła sie dopiero pod Starym Sączem, bo przecie jest to po pierwse miejsce mocno związane z hyrnom świętom Kingom, po drugie jest tam mnóstwo piknyk zabytków, a po trzecie w przysłości właśnie tamok mioł sie urodzić najsłynniejsy góralski filozof, jegomość Tischner. Nawet bezrozumnemu zywiołowi głupio było niscyć tak niezwykłom miejscowość.

To cud, ze nas wynalazca, ftóry był tego silnika najblizej, przezył. Ale wnet nowe niebezpieceństwo nad nim zawisło. Kie chłopy dowiedziały sie, fto im tyk syćkik skód narobił, tłumnie posły ku Cyrwonemu Klastorowi i pedziały, ze nie odejdom, póki kameduli nie wydadzom im winowajcy.

– Na sokolickiej sośnie go powiesimy! – wołały. – Za poślednie ziebro! Jak zbójnika!

Na takie wołania przeorowi klastoru zol sie brata Cypriana zrobiło. Bo skód nieostrozny mnich narobił, to prowda, ale przecie nie naumyślnie

– Oj, niepotrzebnie sie trudziliście, ostomili, przychodząc tutok – pedzioł przeor. – Brata Cypriana w Cyrwonym Klastorze juz nimo.
– Jak go tu nimo, to ka jest? – spytoł tłum.
– Pofrunął na tej swojej latającej masynie nad Morskie Oko, a tamok z wyroku boskiego piorun go poraził i w skałe zamienił.
– Prowde godocie? – fcioł sie upewnić tłum.
– Pódźcie se ku Morskiemu Oku i sami sprawdźcie – pedzioł przeor. – Jeśli uwidzicie tamok skałe przybocującom mnicha, to bedziecie wiedzieli, ze godom prowde.

No i posły chłopy ku Morskiemu Oku. A przeor wezwoł syćkik zakonników z klastoru do modłów, coby rzecywiście nolazła sie nad tym piknym tatrzańskim stawem jakosi skała choć kapecke przybocująco mnicha. Modły, jako widać, zostały wysłuchane. Dzięki temu więcej juz chłopy Cyrownego Klastoru nie nachodziły. A naprędce wymyślone przez zacnego przeora kłamstwo (tyz zacne, bo przecie ratujące ludzkie zycie) stało sie legendom znanom pod Pieninami do dziś.

Ino jasne było, ze nad Dunajcem brat Cyprian dłuzej zostać nie moze, bo prędzej cy później, ftoś spoza klastoru go uwidzi i wte prowda o nim wyjdzie na jaw. Opuścił więc Pieniny, przeniósł sie do Anglii i zmienił nazwisko na James Watt. Wkrótce zajął sie ryktowaniem silników parowyk, bo uznoł, ze som one duzo bezpiecniejse niz odrzutowe. W kotle pod jednym ze swoik nowyk silników spalił syćkie notatki dotycące latania, bo straśnie sie boł, coby za ik sprawom nie wynikło jakieś nowe niescynście. Dlotego właśnie pon Pinkwart w przewodniku po północnej Słowacji napisoł: „Ani kroniki klasztorne, ani osobiste zapiski Cypriana nie potwierdzają jego zainteresowań awiatyką”.****

Kapecke skoda ze te notatki spłonęły. Bo pewnie wystarcyło dokonać w tyk ziołowyk silnikak paru poprawek i teroz mielibyśmy piknie ekologicne samoloty. A tak – momy odrzutowce zatruwające środowisko śmierdzącymi spalinami. Fuj! Jak śmierdzącymi! Hau!
 

P.S. I jesce jedno. Bo pon redaktor Marek Penszko napisoł, ze most w Szczawnicy zostoł wprowdzie zniscony, ba pale po nim zostały. No i ftoś wyryktowoł komentorz, ze w Szczawnicy był, ale zodnyk pali wbityk w dno Dunajca nie widzioł. Jak to wytłumacyć? Barzo łatwo. Aromat z tyk ziół, ftóre posłuzyły bratu Cyprianowi jako paliwo do silnika, wciąz snuje sie po Pieninak i okolicak. A aromat ten wywołuje barzo osobliwe halucynacje: cłek, ftóry im ulegnie, nie potrafi dojrzeć wbityk w rzeke pali. Miejscowi jednak juz sie na te zioła uodpornili. No i dlotego przyjezdzający do Szczawnicy turyści zodnyk pali nie widzom, natomiast pon Marek widzi je doskonale.

* M. Pinkwart, Północna Słowacja. Zakopane 1996, s. 137.

** E. Krizanova, B. Puskarova, Hrady, zamky a kastiele na Slovensku. Bratislava 1990, s. 67. A ten cały TANAP to ocywiście Tatrzański Park Narodowy, ino po słowacku.

*** U. Janicka-Krzywda, Legendy Pienin, Kraków 1997, s. 32-36.

**** M. Pinkwart, op. cit., s. 137.