Pleonazm

Pleonazm jęz. wyrażenie składające się z wyrazów to samo lub prawie to samo znaczących, np. cofać się w tył, wracać z powrotem.
(gr. pleonasmós)

Tak w PWN-owskim Słowniku wyrazów obcych napisali. Słownik języka polskiego – tyz PWN-owski – jako przykład pleonazmu podoje mokrom wode, a pon Kopaliński – wyrazenia: w tym samym rodzaju i gatunku, nadal pozostaje oraz obaj bliźniacy.

Jo uzyłek słowa „pleonazm” w poprzednim wpisie, ale nie zwróciłek na nie więksej uwagi. Za to Badzielecek zwrócił. I barzo dobrze. Bo o słowie tym trza pedzieć cosi więcej. Zwłasca w blogu ryktowanym pod Turbaczem.

A syćko zacęło sie od pona Kazimierza Sosnowskiego i jego ucnia. Słyseliście kiesik o ponu Kazimierzu Sosnowskim? Hej! Zacny był to cłek! Piknie nase góry miłowoł! I piknie dlo polskiej turystyki sie zasłuzył! To dzięki niemu w 1925 rocku pierwse schronisko na Turbaczu wyryktowano.

Był tyz ten pon Sosnowski naucycielem w Krakowie. A coby swojom miłościom do gór młodziez polskom zarazić, jeździł z ucniami na wyciecki w Beskidy. Jedno z tyk wyciecek przyjechała… do mojej wsi! Wycieckowice zatrzymali sie na noc u dziadka Felka znad młaki, bo ten Felkowy dziadek mioł najwięksom w całej wsi stodołe, we ftórej całkiem sporo grupa ludzi mogła na sianie piknie przenocować.

A przed stodołom stała pompa. Jedyno pompa w całej wsi! Rankiem ucniaki wstały, wysły do pola i od rozu tom pompom sie zainteresowały. No i zaroz jakiesi śpasy zacęły przy tym urządzeniu ryktować, bawiły sie, wygłupiały, jaz… pompa sie zepsuła! Krucafuks! Ale narobiły młokosy ponu Sosnowskiemu wstydu! Naucyciel ocywiście piknie dziadka Felka przeprosił i zapłacił za skode jakiesi dutki. Ale kie wrócił do Krakowa, dalej cuł straśny wstyd. Cy jesce kiedykolwiek bedzie mógł sie w mojej wsi pokazać? Cy zapłacił wystarcająco duzo, coby skode naprawić? Cy dziadek Felka nie rozpowie wokoło, ze pon Sosnowski prowadzi wyciecki, ftóre som gorse od najgorsej zarazy? Te pytania straśnie bidnego naucyciela dręcyły. Wreście wpodł na pewien pomysł. Wezwoł do siebie najwięksego łobuziaka spośród ucestników niedownej wyciecki i spytoł go:
– Powiedz mi, młodzieńcze, czy jest ci przykro, żeś wraz z kolegami pompę goszczącego nas gazdy zniszczył?
Uceń zwiesił głowe.
– Jest mi bardzo przykro, panie psorze.
– A czy chcesz, żebym wasz postępek puścił w niepamięć?
– Bardzo chcę, panie psorze! Ale czy to możliwe?
– Możliwe, możliwe. Posłuchaj, młodzieńcze. Mam dla ciebie zadanie. Otóż chciałbym jak najszybciej dowiedzieć się, co ten gazda mówi innym góralom o naszej wycieczce. Pojedziesz więc do tej wsi, w której ostatnio byliśmy, porozmawiasz z tym gazdą, a potem czym prędzej wrócisz do Krakowa i opowiesz mi, co ów gazda o nas mówi. W twoich rękach spoczywa teraz los twój i twoich kolegów. Jeśli wywiążesz się z zadania należycie, nie zostaniecie za swój wybryk ukarani.

Uceń nawet sie uciesył, ze takie zadanie od pona Sosnowskiego dostoł. Odbyć podróz na cudzy kost – kozdemu by sie to spodobało. No i uceń rusył w droge. A wkrótce pon Sosnowski dostoł od niego depese. A wiadomościom w tej depesy to było jedno słowo: PLEONASM.
– Co to ma znaczyć? – zdziwił sie naucyciel. – Chłopak zwariował czy co? A może jest w niebezpieczeństwie i za pomocą jakiegoś szyfru prosi o ratunek?
Pon Sosnowski przeraził sie, ze zyciu ucnia moze coś grozić. Fcioł rusyć bidokowi z pomocom, ale nie wiedzioł jak. Próbowoł wysnuć jakisi wniosek z tajemnicej treści depesy. Przecytoł jom wspak, ale… MSANOELP brzmiało tak samo bez sensu jak PLEONASM. A moze litery poprzestawiać trza? Pon Sosnowski zacął kombinować. Ale okazało sie, ze z liter ryktującyk słowo PLEONASM mozno tworzyć rózne wyrazy na barzo rózne sposoby. O, choćby takie:

PENS MOLA
NOS MA LEP
LEN MOPSA
NEOPSALM
LEON PASM
PAL NOSEM
MELON PSA

Cy we ftórejś z tyk kombinacji kryła sie wiadomość, jakom nadawca depesy fcioł ponu Sosnowskiemu przekazać? A moze ze słowa PLEONASM jakomsi jesce inksom treść wyryktować by sie dało? Bidny naucyciel głowił sie i głowił, ale nic mądrego wymyślić nie umioł. Był juz bliski załamania nerwowego. I nagle… ftosi zapukoł do jego mieskania. Uceń wrócił! Zdrów i cały!
– Wróciłeś! Wróciłeś! – radowoł sie pon Sosnowski. – A ja już się martwiłem, że coś złego spotkało cię w drodze!
– E, co by miało mnie złego spotkać, panie psorze? – spytoł uceń pozując na twardziela (ale Toma Mixa, nie Dżona Łejna, bo Dżon Łejn to był wte jesce zupełny dzieciak).
– Nie wiem, ale depesza, którą nadałeś, brzmiała dość tajemniczo – zauwazył pon Sosnowski.
– Ach, depesza! – przybocył se uceń. – Wszystko wyjaśnię, panie psorze. Ale muszę zacząć od początku, od mojego przybycia do tej wsi w Gorcach.
– Cały zamieniam się w słuch – pedzioł pon Sosnowski.
Uceń wziął głęboki oddech. Od rozu było widać, ze zanosi sie na dłuzsom opowieść.
– Przybyłem do tej wsi, w której byliśmy z panem psorem na wycieczce – zacął uceń. – Udałem się do tego gazdy, któremu zepsuliśmy pompę. Przywitałem się z nim i od razu powiedziałem, w jakim celu pan psor mnie do niego posłał. A gazda popatrzył na mnie, długo nic nie mówił, tylko patrzył. Patrzył i patrzył. Tak jakby nad czymś się zastanawiał. Wreszcie tak do mnie rzekł: „Wies co, chłopce? Jo ci barzo chętnie powiem, co ludziom we wsi godom o wasej wyciecce. Ale musis najpierw póść ze mnom do korcmy i postawić mi gorzołecki. Bo tak straśnie mi w gardle zaskło, ze dopóki nie zwilze gardła, to nie dom rady ani słowa z siebie wydobyć”.
– Co za bezczelność! – oburzył sie pon Sosnowski. – Nawet jeśli wyrządziliśmy temu gaździe szkodę, nie miał prawa żądać od tak młodego człowieka jak ty stawiania gorzały w karczmie! Mam nadzieję, że odmówiłeś?
Uceń zwiesił głowe.
– Nie odmówiłem, panie psorze. Pomyślałem, że jeśli odmówię, to on nie będzie mi chciał nic powiedzieć.
Pon Sosnowski chrząknął głośno na znak swego niezadowolenia. Ale po kwili pedzioł:
– No, może i racja. A co było potem?
– Potem, panie psorze, poszliśmy do tej karczmy. Postawiłem gaździe gorzałkę, ale jemu było mało, więc musiałem postawić mu po raz drugi. A potem po raz trzeci, czwarty i piąty… Sam już nie wiem, ile tej gorzały mu postawiłem. W końcu powiedziałem: „Panie gospodarzu, więcej gorzały panu nie postawię, dopóki nie dowiem się, co pan ludziom mówi o naszej wycieczce.” On wtedy spojrzał na mnie mętnym wzrokiem, czknął kilka razy i wymamrotał tak, że z trudem mogłem zrozumieć, co mówi: „Pytos, chłopce, co jo godom o wasej wyciecce? No to powiem ci, co godom. Godom, ze to była wyciecka podróznico.”
– Wycieczka podróżnicza? – Pon Sosnowski zrobił wielkie ocy. – No tak, po takiej ilości gorzały trudno było oczekiwać, żeby gadał do rzeczy.
– Ale ja tak łatwo nie ustąpiłem, panie psorze – pedzioł uceń. – Pytałem gazdę dalej. Spytałem go: „To może powie pan chociaż, co pan mówi ludziom o zepsuciu przez nas pompy?” On na to odpowiedział: „Jo godom ludziom to, ze psując te pompe zniscyliście jom.” Wtedy postanowiłem spytać, czy naprawa pompy dużo kosztowała. I wie pan psor, co on powiedział?
– Co? – spytoł pon Sosnowski.
– Powiedział mi tak: „Fces wiedzieć, chłopce? No to ci powiem. Za naprawe tej pompy musiołek zapłacić banknotem z papieru.” Próbowałem się dowiedzieć, ile wart był ten banknot, ale on odrzekł: „Ej, chłopce, przestoń ty męcyć bidnego górola”, a potem położył głowę na stole i usnął. I nie sposób było go obudzić. Tak więc bardzo żałuję, panie psorze, ale… nie wykonałem zadania.
Ostanie słowa z trudem przesły ucniowi przez gardło.
– A właśnie że wykonałeś! – stwierdził ku zaskoceniu ucnia pon Sosnowski. – Górale to ludzie otwarci. Gdyby ten gazda miał do nas naprawdę wielki żal, na pewno by ci o tym powiedział. A skoro nie powiedział – to znaczy, że nadal mogę śmiało tę wieś odwiedzać! Zgodnie z danym ci słowem, daruję tobie i twoim kolegom karę za zepsucie tej pompy!
– Oh! Dziękuję, panie psorze, dziękuję! – uciesył sie uceń.
– Ale powiedz mi, co było dalej – popytoł pon Sosnowski. – Ciągle nie wiem, czemuś wysłał do mnie tak dziwną depeszę.
– No więc – uceń ciągnął swom opowieść – gdy zrozumiałem, że niczego więcej od gazdy się nie dowiem, opuściłem wieś, po czym dotarłem do Nowego Targu. Z Nowego Targu chciałem czym prędzej ruszyć do Krakowa. Ale pamiętałem, że pan psor chciał jak najszybciej dowiedzieć się, co ten gazda o nas mówi. I wtedy wpadłem na pomysł, żeby nadać depeszę – jasne było, że depesza dotrze do pana psora szybciej niż ja. Poszedłem na pocztę i chciałem wysłać stamtąd taki tekst: SZANOWNY PANIE PROFESORZE. TEN GAZDA MÓWI, ŻE NASZA WYCIECZKA BYŁA WYCIECZKĄ PODRÓŻNICZĄ, ŻE PSUJĄC POMPĘ ZNISZCZYLIŚMY JĄ I ŻE ZA JEJ NAPRAWĘ ZAPŁACIŁ ON BANKNOTEM Z PAPIERU. JEDNYM SŁOWEM TEN GAZDA TYLKO TAKIE TAM PLE-PLE O NAS MÓWI. ŁĄCZĘ WYRAZY USZANOWANIA.
– To bardzo długa wiadomość jak na depeszę – pedzioł pon Sosnowski. – Gdybyś coś takiego nadał, musiałoby to sporo kosztować.
– Urzędniczka na poczcie powiedziała to samo – pedzioł uceń. – Zaproponowała mi, żebym jakoś to skrócił. Pogłówkowałem i wykreśliłem wszystko oprócz kawałka ostatniego zdania. I wtedy wiadomość, którą chciałem nadać, brzmiała tak: GAZDA PLE-PLE O NAS MÓWI.
– Ale taka wiadomość do mnie nie doszła. To znaczy, że nawet na tak krótką nie miałeś pieniędzy? – domyślił sie pon Sosnowski.
– Ano nie miałem, panie psorze – pedzioł uceń. – Pokazałem urzędniczce, ile pieniędzy mogę wydać na depeszę. Po tym, jak temu gaździe gorzałę stawiałem, wiele mi nie zostało. W dodatku parę groszy musiałem zachować, żeby mieć za co do Krakowa wrócić. Ale urzędniczka, kiedy zobaczyła, ile pieniędzy mogę jej dać, powiedziała, że nawet na tak skróconą wiadomość to nie wystarczy. Wtedy spytałem: „A na ile wystarczy?” A ona na to: „Żal mi cię, kawalerze, ale tylko na jedno słowo. W dodatku nie może być ono za długie, bo długie słowo będzie kosztowało drożej.”
– I jak widać, skróciłeś swą wiadomość do jednego słowa – wtrącił pon Sosnowski. – Tyle tylko, że ja nigdy w życiu z takim słowem się nie spotkałem.
– Cóż miałem począć, panie psorze? – odrzekł uceń. – Przyjrzałem się temu zdaniu: GAZDA PLE-PLE O NAS MÓWI. Odrzuciłem słowo GAZDA, bo pomyślałem, że to jasne, iż telegram ode mnie musi dotyczyć gazdy spod Turbacza. Ze słowa PLE-PLE odrzuciłem jedno PLE, bo pomyślałem, że po co dwa razy pisać to samo? Ze słowa MÓWI zostawiłem tylko pierwszą literę – wszak kazał mi pan dowiedzieć się, co gazda o nas mówi, liczyłem wię na to, że pan psor się domyśli, od czego skrótem jest to M. No i po takim skracaniu zostało mi: PLE O NAS M. Połączyłem to wszystko w jedno słowo – PLEONASM – i pokazałem urzędniczce. Urzędniczka powiedziała, że tym razem moich pieniędzy wystarczy.
– A więc to tak było! – zawołoł pon Sosnowski, kie wreście cało zagadka sie wyjaśniła. – To słowo PLEONASM znaczyło, że gazda mówi ple-ple! Że mówi: wycieczka podróżna, niszczyć psując i banknot z papieru!
– Właśnie tak, panie psorze – pedzioł uceń.
– No widzisz, młodzieńcze? Chyba jednak przeceniłeś mój rozum, bo ja absolutnie niczego z twojej depeszy nie mogłem pojąć! – zaśmioł sie pon Sosnowski. – A swoją drogą… Hmm… PLEONASM… Ciekawe słowo…

Pon Sosnowski pomyśloł, ze nimo jesce w języku polskim nazwy dlo takiego wyrazenia, ftóre składo sie ze słów znacącyk to samo. No to najwyzso pora je wyryktować! A dlo upamiętnienia tej całej przygody z dziwnom depesom cemu by takiego wyrazenia PLEONASMEM nie nazwać?

Pomysł pona Sosnowskiego spodoboł sie syćkim mieskańcom Krakowa. I syćkim światłym Polakom. Ino nie kozdemu dane było dowiedzieć sie, w jaki sposób słowo to powstało. Profesor jednego uniwersytetu pedzioł, ze musi ono pochodzić z greckiego. Profesor inksego uniwersytetu stwierdził, ze zgodnie z prawidłami polskiej mowy powinno sie ono końcyć nie na -ASM, tylko na -AZM, tak jak SARKAZM abo MARAZM. No i w końcu PLEONASM – zamieniony w PLEONAZM – trafił do słowników wyrazów obcyk. A niesłusnie tam trafił! Bo to przecie pikne polskie słowo! Spod samiućkiego Turbacza! Hau!

P.S.1. A najblizsy cwortek bedzie pikny! Bo w tym dniu Gosicka sie nom urodzi! Zdrowie Gosicki! 🙂

P.S.2. Piątek bedzie równie pikny! Bo w piątek z kolei urodzi sie Alecka! Zdrowie Alecki! 🙂