Ćma

Na mój dusiu! Mom wrazenie, ze nie dalej jako tydzień temu było Świętego Wojciecha, dzień, we ftórym posłek z bacom, juhasami i owieckami na hole. A tutok – juz momy Świętego Michała! Trza bedzie zatem sie zbierać, zamykać bacówke, sałasy i pognać owiecki w dół. A hola – bedzie musiała na nos pockać do następnej wiosny.

Ostatnie dni na holi wse skłaniajom do rozmyślań o pasterskim zywobyciu. A wcora pod Turbaczem był cichy, spokojny wiecór, przy kosarak paliła sie pozostawiono przez juhasów watra, wokoło pachniało jesieniom – w takik warunkak tym bardziej fciało sie takie rozmyślania snuć… Ba nagle jedno rzec popsuła cały nastrój! Jakosi ćma wyleciała z lasa, przefrunęła mi koło nosa i pognała ku watrze.
– O, Jezusicku! – wołała zakwycono. – Jaki pikny ogień! Jaki niebiańsko pikny ogień!
– O, Jezusickuuuuuuuuu!!! – Zaroz zawołała znowu, ale tym rozem nie zakwycono, ino przerazono. Ba wy tyz byście tak zawołali, kiebyście sie pośród gorącyk płomieni noleźli. Nie mogłek na to pozirać! Wartko hipłek ku watrze i przedniom łapom prasłek ćme w kufe. A potem natychmiast te łape cofłek, coby samemu sie nie poparzyć. Ćma upadła na ziem obok watry. W pierwsej kwili nawet nie byłek pewien: zyje cy nie? Zyła!
– O, Jezusicku… o, Jezusicku… o, Jezusicku – stękała dochodząc powoli do siebie. – Dziękuje wom, krzesny! Zycie mi uratowaliście!
– Drobiazg – odpowiedziołek. – Ciągle ratuje owce przed wilkami, to roz dlo odmiany moge uratować ćme przed ogniem. Ale wyjaśnijcie mi, co wom strzeliło do głowy, coby tak w ogień sie pchać?
– Jo sama nie wiem, co mi do głowy strzeliło – przyznała ćma. – Uwidziałak te watre. Takom piknom ona mi sie zdała! Takom cudnom! Takom boskom! Nie mogłak sie powstrzymać, coby w niom nie hipnąć!
– No to teroz juz wiecie, krzesno, cym grozi nadmierny zakwyt piknom watrom – pedziołek. – Na przysłość uwazojcie.
– Ocywiście, bede uwazała. Jesce roz piknie dziękuje wom za ocalenie!
Ćma poderwała sie do lotu. Frunęła ku lasowi, ale zanim do tego lasa dotarła, zerkła ukradkiem ku watrze. I…
– O, Jezusicku! – wykrzyknęła. – To naprowde barzo pikny ogień!
I zaroz nolazła sie w płomieniak po roz drugi!
– Aj! Aj! Parzy! Ratunku!
Co miołek zrobić? Nie fciołek być pierwsym w historii Podhola owcarkiem, ftóry wołania o pomoc nie posłuchoł. Znowu prasłek tego sakramenckiego owada w kufe. Ćma znowu wyleciała z ognia i legła nieprzytomno na ziemi.
– Dziękuje wom, krzesny! Dziękuje! – pedziała, kie odzyskała świadomość.
– Drobiazg – odpowiedziołek tak jakosi cując, ze teroz lepiej niz kiedykolwiek wceśniej wiem, co to jest deża-wi. – Ba po coście drugi roz w ten ogień sie pchali? Przecie wiedzieliście juz, co wos tamok ceko?
– No, wiedziałak, wiedziałak – pedziała ćma cyrwieniąc sie. Nie byłek ino pewien, cy ze wstydu sie cyrwieniła, cy to płomienie ogniska tak jom oświetlały.
– Tak mi sie jednak ten ogień spodoboł – godała dalej – takiego zakwytu on naryktowoł w mojej owadziej dusycce, ze zupełnie zabocyłak, co mnie przed kwileckom spotkało.
– Wiecie co, krzesno? – odpowiedziołek. – Mom dlo wos dobrom rade. Polećcie wy wartko ku lasowi i nawet nie próbujcie na te watre pozirać. Bo od pozirania na niom cosi wom sie w głowie kiełbasi, a wte jo muse wos ratować. Tymcasem jo miołek na te noc kapecke inkse plany niz bicie rekordu świata w ratowaniu komuś zycia.
– Mocie racje, krzesny, mocie racje – pedziała ćma. – Kie nie mozno sie pokusie oprzeć, to najlepiej jej unikać. Lece do lasa, a na ten ogień nawet nie poźre.
I poleciała ku lasowi. Jednak kie doleciała do drzew, chyciła jom tęsknica za tymi płomieniami, ftóre dlo niej były chyba równie cudne jako dlo Felka znad młaki cudne som dutki. Postanowiła jesce ten jeden, jedyny roz poźreć na juhaskie ognisko. Ino z daleka. Z bezpiecnej odległości, coby znowu jej nie podkusiło. No i poźreła.
– Ten ogień jest coroz pikniejsy! – zawołała i… jak opętano pognała ku watrze z takom prędkościom, ze F-Sesnoście nie mogłoby sybciej. Wartko stanąłek na wprost niej. Zacąłem machać ogonem. Kie ćma nolazła sie nade mnom, wyryktowany przez mój ogon wiaterek sprawił, ze wpadła w turbulencje. Tor jej lotu kapecke sie zmienił: zamiast dolecieć do ognia, wylądowała w kubku z zyntycom, ftórej za dnia mój baca zabocył dopić. Od paru godzin ten kubek stoł se w trowie i jakosi ani baca, ani juhasi go nie zauwazali.
– Ratunku! Nie umiem pływać! – zawołała ćma, choć powinna sie racej ciesyć, bo przecie jej lot mógł sie skońcyć duzo tragicniej. W końcu dlo samolotów pewnie tyz byłoby lepiej, kieby od awarii nie rozbijały sie o ziemie, ino wpadały do wielkiego, pełnego zyntycy basenu.
– Po coście, krzesno, zawracali? – spytołek. – Mieliście lecieć do lasa.
– Nie spodziewałak sie, ze tutok wpodne! – padła odpowiedź ze środka kubka. – Fciałak polecieć ku ogniu, a nie ponieść śmierzć w odmętak zyntycy!
– Aha, rozumiem, ze w ogniu to byście śmierzci nie ponieśli? – Nie mogłek sie powstrzymać od tej kapecki złośliwości.
Ale zaroz nachyliłek sie do kubka, ostroznie chyciłek ćme w zęby i wyciągłek jom z tego, co przecie powinno słuzyć jako napój, a nie jako pułapka na owady. A potem poniesłek ćme w las. Wypuściłek jom dopiero wte, kie uznołek, ze juz jesteśmy wystarcająco daleko od holi, coby temu głuptokowi nie fciało sie ku niej wracać.
– No to jo lece – pedziała zaroz ćma i frunęła do wierchu.
– Kany? – spytołek.
– Do tego piknego ognia! – odpowiedziała ćma.
Krucafuks! Za wceśnie jom wypuściłek! Trza było póść z niom przynajmniej do Obidowca i dopiero wte ślebode jej zwrócić!
– Spalicie sie, krzesno! – próbowołek jom ostrzec.
– Nie spale sie, bede ostrozno – usłysołek w odpowiedzi.
I ćma pognała ku holi. Nie mogłek jej – kruca – chycić, bo za wysoko leciała. Mogłek ino biec za niom, ba wiedziołek, ze zaroz bede bezradnie pozirać, jak bidocka ginie w ognisku. Dotarli my do krańca lasa. Zaroz zacynała sie hola.
– Psio mać! – zaklęła nagle ćma. Zatrzymała sie i przysiadła na gałęzi smreka.
– Co sie stało? – spytołek.
– To sie stało, ze jakisi fudament właśnie niscy te piknom watre! – odpowiedziała ćma jaze trzesąc sie z gniewu.
Poźrełek ku holi. Nad watrom stoł Wojtek Murzyn i gasił jom polewając wodom z wiadra.
– To jeden z nasyk juhasów – pedziołek.
– Chyba jeden z frasów! – Ćme ogarnioł coroz więksy gniew. – Oby mu takie prysce na kufie wyskocyły, jakik zodnym Klerasilem nie do sie usunąć! Oby takiego łupiezu dostoł, jakiego nawet wielko becka Nizoralu nie wylecy! Oby…
– Oj, krzesno, krzesno. Widze, zeście źli jako osa – przerwołek te litanie klątw.
– Fciałabyk być jako osa! – wypaliła ćma. – Mogłabyk wte przynajmniej tego ancykrysta uządlić!
– Powinniście mu być wdzięcni – odpowiedziołek. – Kieby nie zrobił on tego, co zrobił, ta watra byłaby teroz wasym grobem.
– Eee, tam – odparła ćma. – Tym rozem byłabyk ostrozniejso. A co byk se pośród tyk cudnyk płomieni pobyła, to byk se pobyła! Heeej! Pobyła byk se, kieby nie ta ludzko wereda! O, Jezusicku! Jaki pikny ogień to był! Jaki pikny!

No i jak miołek z tom ćmom godać, skoro nie przekonało jej nawet to, ze przed kwileckom dwa rozy o mało co nie zginęła w ogniu? Ona wiedziała lepiej i ślus. Na mój dusiu! Wy, ludzie, gwarzycie, ze najlepsom naukom to jest nauka na własnyk błędak. Ale wyglądo na to, ze ta ćma to nawet na błędak nie moze sie nicego naucyć. Zreśtom… nie ona jedno. Hau!

P.S.1. Co u Profesorecka? Co u Waweloka? Tego nie wiemy. Ba bocymy, ze we środe Wawelok mo urodziny, więc w tym dniu jego zdrowie jak najbardziej bedziemy pili! 🙂

P.S.2. A we cwortek, moi ostomili, Alecka i Jerzorecek na ślubny kobierzec hipnom. Zdrowie Młodej Pary! A ze Hortensjecka, ftórej przez kilka dni w Owcarkówce nie bedzie, pytała mnie, cobyk i w jej imieniu pikne zycenia Nowozeńcom złozył, to składom je i w jej imieniu i swoim owcarkowym 🙂