Godziny odwiedzin

W ostatni piątek gaździna przybiegła ku mojemu bacy na hole. Dysała przy tym sakramencko. Widać było, ze musiała sie ku nom barzo śpiesyć.
– Hej, matka! – zawołoł baca na jej widok. – Cosi mi sie widzi, ze jakomsi pilnom sprawe mos!
– A mom, mom! – przyznała gaździna. – Muse tej bidnej Hance pomóc!
– Ftórej Hance? – spytoł baca. – W nasej wsi jest ponad dwajścia Hanek.
– Idzie mi o te Hanke, co to jest siostrom Wojtka – wyjaśniła gaździna.
– Ftórego Wojtka? – dopytywoł baca. – W nasej wsi jest pięciu Wojtków, ftórzy majom siostre Hanke.
– O Wojtku Murzynie godom – pedziała gaździna.
– Aaa, to juz łatwiejso sprawa – pedzioł baca. – Wojtków Murzynów, ftórzy majom siostre Hanke, jest w nasej wsi ino dwók.
– A jo mom na myśli tego Wojtka Murzyna, ftóry jest twoim juhasem.
– Teroz juz syćko jasne! – uciesył sie baca. – Ale cemu godos, ze jego siostra jest bidno? Przeniesła sie do miasta i zbyt wielkik dutków moze nie zarabio, ale chyba wiedzie jej sie nienajgorzej?
– Zaroz ci syćko opowiem, ojciec – odrzekła gaździna. Pockała kwilecke, jaze oddech jej sie uspokoi i zacęła opowiadać.
– Dzieciak tej Hanki mioł wypadek. Jakiesi auto go potrąciło!
– Ooo… – zmartwił sie baca. – Groźny był ten wypadek?
– Doktory pedziały, ze bidocek bedzie musioł wiele tyźni w śpitalu polezeć. Ale wyzdrowieje.
– No to całe scynście! – odetchnął baca.
– Ano scynście – zgodziła sie gaździna. – Ba jest tyz jedno niescynście. Bo Hanka nie moze swego dziecka w tym śpitalu odwiedzać.
– Jak to? – zdziwił sie baca. – Własnego dziecka nie moze?
– No nie moze! Hanka codziennie do osiemnostej musi w pracy siedzieć. A w tym śpitalu w dni roboce to godziny odwiedzin tyz som do osiemnostej. No i kie po pracy próbuje sie ona do owego śpitala dostać, to juz nie fcom jej weredy wpuścić!
– Moze z dyrektorem śpitala powinna pogodać? – zaproponowoł baca.
– Juz próbowała – odpowiedziała gaździna. – Jednego ranka stała przed wejściem i cierpliwie cekała na tego dyrektora. A kie sie docekała i przedstawiła mu swojom prośbe, to wies, co on zrobił? Zacął na niom wrzesceć! Krzycoł, ze to jest śpital, a nie dworzec kolejowy, ka kozdy moze wchodzić i wychodzić, kie fce! I ze najlepiej bedzie, kie łózko z jej dzieckiem zostonie wystawione na ulice, to wte bedzie mogła se je odwiedzać o kozdej porze! Przy straznikak śpitalnyk i przy idącyk do pracy doktorak i pielęgniarkak takom scene jej urządził! Jaze spłakała sie bidocka straśnie! A potem zadzwoniła do swej matki, coby jej o tym syćkim opowiedzieć. Matka zaś przybiegła ku mnie i syćko mi powtórzyła.
Baca podrapoł sie po głowie.
– No, nie do sie ukryć, ze nieładnie sie ten dyrektor zachowoł.
– Nieładnie!? – gaździna tak ryknęła, ze chyba jaz w Nowym Targu było jom słychać. – Nieładnie to by było wte, kieby pozycył od kogosi pięć złotyk i nie oddoł. A to, co on tej Hance zrobił, to jest jedno wielkie sakramenckie łoterstwo!
– Mos, matka, racje – pedzioł baca rozkładając ręce. – Ale cóz mozno na to poradzić?
– Ano mozno – pedziała gaździna. – Wypozyc mi na jakisi cas Wojtka Murzyna i Staska Kowanieckiego.
– To moi dwaj najlepsi juhasi! – zauwazył baca.
– Na kilka dni tylko, poradzis se bez nik – stwierdziła gaździna. – Wojtek na pewno bedzie fcioł ze mnom pojechać, bo przecie to o jego rodzine idzie. A Stasek jest barzo silny, to przydo mi sie piknie do ryktowania tego podkopu…
– Jakiego podkopu? O cym ty, matka, godos? – zdziwił sie baca.
– A! Zabocyłak ci pedzieć, jaki mom plan! – uzmysłowiła se gaździna. – Postanowiłak pozbierać najsilniejsyk chłopów we wsi. Pojedziemy zrobić do tego śpitala podkop. Dzięki niemu Hanka piknie bedzie mogła chodzić do swego dziecka nawet poza tymi sakramenckimi godzinami odwiedzin.

Baca nie był pewien, cy to dobry pomysł. Boł sie, ze kieby sprawa wysła na jaw, to gaździna mogłaby póść do hereśtu. Przyznom, ze jo tyz sie kapecke bołek, ale mniej niz baca, bo miołek nadzieje, ze jeśli gaździne zamknom, to wroz z kotem i Marynom Krywaniec cosi wymyślimy, coby jom z hereśtu wyciągnąć. Być moze baca, kasi w podświadomości, tyz mioł takom nadzieje, bo po namyśle zgodził sie, coby Wojtek i Stasek na pare dni go opuścili.

No i wkrótce gaździna zacęła ryktować wielkom wyprawe do dalekiego miasta. Kosty całej akcji pokrył Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w nasej wsi. Wprowdzie Felek pocątkowo nie fcioł sie zgodzić, ale gaździna pedziała mu, ze Hanka ciągle jest jesce młodo, śwarno, a chłopa mo siumnego, więc nigdy nic nie wiadomo – dziewcyna moze być w ciązy. A jeśli on, Felek, odmówi pomocy dziewcynie w ciązy, to mysy mu pozrejom cały jego majątek. No i wte Felek sie przestrasył i postanowił zrobić syćko, cego gaździna bedzie od niego potrzebowała.

Gaździna wartko zgromadziła pikny sprzęt potrzebny do ryktowania podkopu. I jesce zamówiła autokar, coby tyk najsilniejsyk chłopów z nasej wsi do tego śpitala dowieźć. W ostatniej kwili pomyślała se, ze do takik prac przydałyby sie tyz kaski ochronne. Spytała Felka, cy kasi w swoik magazynak takik nimo. Niestety nie mioł. Mioł ino chełmy Wikiningów, takie z rogami, bo ryktowoł je na zamówienie jednej skandynawskiej firmy. Gaździna uznała, ze lepse som te chełmy niz nic i wzięła ik pare śtuk.

No i autokar z górolami rusył do dalekiego miasta. Jechoł, jechoł, jaze dojechoł na miejsce. Zatrzymoł sie na tyłak śpitala. Tamok – na polecenie gaździny – górole postawili kibelek typu toi-toi. W tym kibelku właśnie miało sie zacynać to tajne podziemne przejście. Od rozu wzięto sie do roboty. Górole na zmiane uwijali sie w dzień i noc. Kieby ftosi bacnie obserwowoł postawiony pod śpitalem kibelek, to by sie pewnie zdziwił, ze ciągle ftosi tamok wchodzi i ciągle wychodzi, a ci, co wychodzom, som jakosi tak straśnie umorusani. No i paru przypadkowyk przechodniów musiało być zawiedzionyk, bo traf fcioł, ze potrzebowali z tego kibelka skorzystać, a tutok wse okazywało sie, ze zajęte.

Heeej! Niewiele brakowało, coby podkop zostoł piknie ukońcony! Ale jednak nie zostoł… A to syćko dlotego, ze ludzie z mojej wsi som górolami, nie górnikami i na podziemnyk robotak za dobrze sie nie znajom. Nie wiedzieli, jak taki wydrązony w ziemi korytorz zabezpiecyć, coby sie nie zawalił. No i jednego wiecora, kie do zakońcenia roboty niewiele juz brakowało, na tyły śpitala wyseł sam pon dyrektor. Wyseł, coby zakurzyć papierosa, a przy okazji powygrzewać sie kapecke w promykak zachodzącego słonka. Kie kurzył tego papierosa, to dreptoł zamyślony roz w jednom, a roz w drugom strone. Nagle… O, Jezusicku! Chodnik pod nim sie zarwoł i chłop wpodł do tego podziemnego korytorza! Prasnął na rzyć i krzyknął „Au!” A potem ujrzoł przed sobom mojom gaździne, Wojtka Murzyna i Staska Kowanieckiego, bo właśnie oni akurat przy ryktowaniu podkopu pracowali. Gaździna była nie mniej zaskocono niz pon dyrektor.
– Kim wy jesteście? – spytała.
– Jestem dyrektorem tutejszego szpitala – przedstawił sie dyrektor. – A wy to kto?
– My… – zacęła gaździna i w pierwsej kwili nie barzo wiedziała, co dalej pedzieć. Najwyraźniej nie spodziewała sie, ze sam pon dyrektor zascyci ik tutok swojom obecnościom. Gorąckowo myślała, co by tu teroz zrobić. I wymyśliła! Uśmiechnęła sie tak, jak w łesternie corne chraktery sie uśmiechajom i pedziała:
– Jesteśmy diaskami. A jo jestem diablica pracująco, co to zodnej pracy sie nie boi.
Na mój dusiu! Gaździna i juhasi z tymi rogami na chełmak od Felka, cali brudni od tej podziemnej roboty i jesce do tego ledwo widocni w mrokak korytorza kapecke ino rozświetlonego przez dosyć słabe latarki… to naprowde wyglądali jak diaski!
– W takim razie gdzie ja w ogóle jestem? – zaciekawił sie dyrektor
– Cóz, zdarzył sie wypadek – odrzekła gaździna. – Dachówka z wasego śpitala spadła wom na głowe i ponieśliście natychmiastowom śmierzć. Witojcie w piekle, panocku!
– W pie… pie… piekle? – wykrztusił z siebie pon dyrektor.
– A wom sie widziało, ze kany? W niebie? – zadrwiła gaździna. – Rozejrzyjcie sie piknie i sami oceńcie, cy to miejsce moze na niebo wyglądać!
– Ale czy mi się dobrze wydaje, że wy mówicie po góralsku? – zauwazył pon dyrektor.
– Dobrze sie wom wydoje – pedziała gaździna – bo widzicie, panocku, w piekle jest na odwyrtke niz na ziemi.
– Na odwyrtkę? Co na odwyrtkę? – próbowoł dociec pon dyrektor.
– No, na odwyrtke – powtórzyła gaździna. – Tak jak na ziemi najpikniejso jest ziemia góralsko, to tutok góralskie piekło jest najstraśliwsym ze syćkik piekieł, panocku.
– Ale ja – zacął tłumacyć sie pon dyrektor – nie byłem aż tak zły. Przyznaję, święty też nie byłem. Chyba jednak nie zasłużyłem na najgorsze piekło?
– Haha! – zaśmiała sie gaździna. – Kozdy tak godo, ze nie zasluzył! A bocys, weredo, jak niedowno nie fciołeś bidnej matki do dziecka w śpitalu dopuścić? Matki, ftóro nie mogła tutok przyjść w godzinak odwiedzin?
– Yyy… yyy… – jąkoł sie dyrektor. – Coś sobie przypominam. Ale przecież jest wiele powodów, żeby nie zezwalać na odwiedziny poza wyznaczonymi godzinami.
– I jesce więcej jest powodów, coby zezwalać!!! – Gaździna tak ryknęła, ze pon dyrektor jaz sie skulił.
A gaździna ku Wojtkowi i Staskowi sie obyrtła i zawołała:
– Biercie te beskurcyje do najgorętsego kociołka!
– Z przyjemnościom! – zawołali juhasi, ftórzy nie barzo wiedzieli, jaki jest nowy plan gaździny, wiedzieli za to z doświadcenia, ze na ogół jej plany som barzo dobre.
– Czy koniecznie musi być najgorętszy? – jęknął pon dyrektor.
– To jest decyzja samego Lucypera! – oznajmiła gaździna. – Jeśli fcecie, mozecie napisać do niego podanie z prośbom o przeniesienie do chłodniejsego kociołka. Ale na rozpatrzenie bedziecie musieli długo pockać. Bo wiele jest potępionyk dus, co to z róznymi sprawami do nasego Księcia Ciemności występujom. I dlotego nie do on rady rozpatrzeć wasego podania sybciej jako za tysiąc roków.
Gaździna znów sie obyrtła ku juhasom.
– Na co cekocie, chłopaki? Biercie go!
– Nie! Litości! – Pon dyrektor podł przed gaździnom na kolana. – Błagam! Dajcie mi jeszcze jedną szansę! Błagaaaam!
No i chłop zaloł sie łzami jako małe dziecko i zacął gaździne po butak bośkać. Gaździna udała, ze zacyno sie wahać. Wreście spytała:
– A bedziecie pozwalać, coby rodziny mogły o kozdej godzinie odwiedzać pacjentów?
– Będę! – zapewnił pon dyrektor.
– I bedziecie mili i dlo pacjentów, i dlo ik rodzin?
– Będę!
– I skońcycie z tom bezdusnom biurokracjom w wasym śpitalu?
– Skończę! Przysięgam! – zawołoł dyrektor unosąc do wierchu dwa palce prawej dłoni.
Gaździna znów udała, ze sie kapecke waho, a potem pedziała:
– No, skoro tak piknie obiecujecie poprawe, to niekze ta. Skazanie wos na wiecne potępienie i tak jesce sie nie uprawomocniło, więc dostoniecie jesce jednom sanse. Ale pamiętojcie! Jeśli znowu choć roz skrzywdzicie jakiegosi pacjenta abo kogosi z jego najblizsyk, to zaroz tutok wracocie!
– Ach! Dziękuję! Stokrotnie dziękuję! – wołoł pon dyrektor i znowu gaździne po butak boskać zacął.
Po kwili zapytoł:
– No to którędy do wyjścia?
– Jakiego wyjścia? – spytała gaździna.
– No, do wyjścia z piekła – pedzioł pon dyrektor.
– Nie tak wartko, panocku! – zawołała gaździna. – Najpierw pocęstujemy wos piwem, cobyście potem nie godali, ze my, diaski, nie jesteśmy gościnne.
– Nigdy bym nie śmiał czegoś takiego o was powiedzieć! – zapewnił pon dyrektor. – Naprawdę proszę się z tym piwem nie kłopotać. Ja już sobie pójdę…
– Odmawiocie przyjęcia od nos pocęstunku!? – rykła gaździna i zmierzyła dyrektora piorunującym spojrzeniem.
– Sko… sko… skoro nalegacie… – Roztrzęsiony pon dyrektor uznoł, ze tej „diablicy pracującej” lepiej sie nie prociwiać.
Gaździna poleciła Wojtkowi i Staskowi hipnąć po Smadnego Mnicha. Skrzynka tego piwa nojdowała sie w autokarze. Miało ono zostać wypite, coby uccić ukońcenie podkopu. No ale teroz wysło na to, ze przydo sie ono do inksego celu. Juhasi pohybali do autokaru. Zaroz wrócili z piknym piwem. Gaździna wzięła jednom flaske, otworzyła jom, podała dyrektorowi i poleciła:
– Pijcie!
Pon dyrektor posłusnie wypił. Potem gaździna kazała mu wypić drugom flaske, potem trzeciom, a potem cwortom. Dyrektor piknie syćko wypijoł. Ba wreście to piwo uśpiło go sakramencko. Kie skońcył cwortom flaske, to tak zacął chrapać, ze chyba syćkie krety w promieniu dziesięciu kilometrów przepłosył.

– Nimo teroz casu do stracenia! – Gaździna zwróciła sie do juhasów. – Zawołojcie pozostałyk chłopów! Do jutra rana nie moze być po tym tunelu najmniejsego śladu!

No i ten tak pracowicie ryktowany podkop zasypano w kilka godzin. Twardo śpiącego dyrektora połozono pod śpitalnom ścianom. Gaździna kazała ino pozbierać syćkie zasłonki z autokarowyk okien i przykryć nimi bidoka, coby nie zmorzł, bo nocka była chłodno.

Przyseł poranek. Dyrektor cały cas społ se smacnie na środku chodnika. Przechodzący ulicom ludzie myśleli, ze to jakisi pijok i woleli go nie rusać. Jaze trafiła sie tamok wracająco z nocnej zmiany pielęgniarka.
– Panie dyrektorze! – zawołała. – Co pan tutaj robi, panie dyrektorze?!
Dyrektor otworzył ocy. Nie do końca jesce przytomny zacął wygrzebywać sie z autokarowyk zasłonek i mamrotoł:
– Ehm… Jakiś okropny koszmar mi się przyśnił! Dobrze że to był tylko sen…
W tej kwili z poplątanej zasłonki wyturlała sie pusto flaska po Smadnym Mnichu. Dyrektor zaroz rozbudził sie całkowickie! Zrozumioł, ze to wcale mu sie nie śniło!

Co zrobił potem? Ano pohyboł do śpitala. Tamok cym prędzej dowiedzioł sie, jaki jest telefon do Hanki. Zaroz ku niej zadzwonił, barzo gorąco przeprosił za nieuprzejme traktowanie i obiecoł, ze od dzisiok pozwoli jej odwiedzać dziecko, kie ino bedzie fciała. Wkrótce całom nasom wieś obiegła wiadomość, ze ten dyrektor zmienił sie nie do poznania! Podobno stoł sie najmilsym śpitalnym dyrektorem w całej Unii Europejskiej!

Tak więc cało ta historia barzo dobrze sie dlo Hanki skońcyła. Dlo gaździny tyz dobrze sie skońcyła – nie syćko wprowdzie posło zgodnie z jej planem, ale cel osiągła, no i mimo obaw bacy nie posła do hereśtu. A nie mozno wyklucyć, ze dlo tego dyrektora tyz dobrze sie to syćko skońcyło. No bo te diaski, na ftóre on trafił, były fałsywe. Ale fto wie? Moze zanim on sie zmienił, to w tym prowdziwym piekle prowdziwe diaski prowdziwy kociołek dlo niego ryktowały? Ftóz to moze wiedzieć? Hau!

P.S. Heeej! To dopiero imprezowanie jutro bedzie! Oj, bedzie! Bo jutro momy imieniny Emilecki, Gosicki, Małgosiecki i Margecki. Zdrowie ostomiłyk Solenizantek! 😀