Bacowe marzenie na święta

Wiedzieliście, ostomili, ze Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi, otworzył Salon Piękności w Nowym Targu? Jeśli nie wiedzieliście – to teroz juz wiecie. Na drzwiak jest tamok wymalowany napis: KTO PRZEZ TEN PRÓG PRZECHODZI – TEGO NASZ SALON ODMŁODZI!

No a w łoński poniedziałek przysła do mojej gaździny Józka spod grapy i pedziała:
– Słysałak, ze jutro twój chłop fce sie do Felkowego Salonu Piękności wybrać.
– Mój chłop? – zdziwiła sie gaździna. – Skąd to wiecie?
– Po prostu wiem – pedziała Józka.

Tako juz ona jest. Wie o syćkim, co sie w nasej wsi dzieje. Wprowdzie u nos to syćka o syćkik syćko wiedzom, ale Józka – wie jesce więcej niz syćko. Nie wiadomo skąd, ale wie. No i jak zwykle okazała sie piknie wiarygodnym źródłem informacji. Bo we wtorek, z samiućkiego ranka, baca pedzioł do gaździny:
– Matka, muse jechać do Nowego Targu jednom sprawe urzędowom załatwić.
– Jedź, ojciec, jedź – pedziała gaździna udając, ze niewiele jom to interesuje. – W Nowym Targu som tak pikne urzędy, ze jaz skoda by było do nik nie pojechać.

Bace kapecke zdziwiło, co ta gaździna godo, ale najwozniejse dlo niego było to, ze nie prociwiała sie jego wyjazdowi. Wyseł z chałupy, wsiodł do auta i pojechoł. A gaździna zaroz chyciła za telefon i zadzwoniła do Staska Kowanieckiego.
– Stasiu! – rzekła. – Mógłbyś mnie swym autem do Nowego Targu podwieźć? Mój chłop kasi pojechoł, a mi sie właśnie przybocyło, ze muse jednom woznom sprawe w urzędzie załatwić.
– Akurat dzisiok? – zdziwił sie Stasek. – Tuz przed świętami fce sie wom, krzesno, jechać do urzędu?
– No, niestety muse – odpowiedziała gaździna. – Mój chłop nie daruje mi, jeśli przed świętami tej sprawy nie załatwie.

Cóz. Stasek to dobry chłop. Rozumioł, ze kie sprawa jest pilno i wozno – to trza pomóc i ślus. Wartko więc hipnął do swego auta, podjechoł pod nasom chałupe i zaroz wroz z gaździnom w strone Nowego Targu rusył. W Nowym Targu gaździna zacęła tłumacyć Staskowi, kany mo jechać, jaze pod Felkowy Salon Piękności zajechali. Wte gaździna pedziała:
– Dziękuje ci, Stasiu. Tutok wysiadom, a ty juz mozes jechać do wsi. Wróce autobusem.
– Krzesno, ale tutok jest Salon Pięknosci, a nie zoden urząd! – zauwazył Stasek.
– Ano jest – zgodziła sie gaździna. – Ale sprawa, ftórom muse załatwić, jest tak trudno, ze lepiej, cobyk wyglądała jak najpikniej. Wte przed urzędnikami bede miała więkse sanse.
– Jako fcecie, krzesno – pedzioł Stasek.

Wypuścił gaździne z auta i pojechoł do wsi. A gaździna wesła do Salonu. Było tamok wielkie pikne biurko, za ftórym jakosi młodo dziewcyna siedziała.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – spytała dziewcyna.
– W nicym, dziecko – pedziała gaździna. – Jo se sama pomoge. Muse ino chłopa noleźć.
– Chłopa? – zdziwiła sie dziewcyna. – Obawiam się, że zaszła jakaś pomyłka. My nie świadczymy usług matrymonialnych.
– Nimo zodnej pomyłki – odrzekła pewno siebie gaździna i nacisła na klamke drzwi do kolejnego pomiescenia.
– Tam nie wolno wchodzić bez uzgodnienia terminu wizyty! – prociwiła sie dziewcyna uprzejmie, ba stanowco.
– No to zapis mnie na wizyte, dziecko – popytała gaździna.
Dziewcyna wyciągła terminorz, przewróciła pare kartek i pedziała:
– Może być czwarty stycznia przyszłego roku?
– Pewnie ze moze! – zgodziła sie bez zastanowienia gaździna.
A kie dziewcyna zapisała wizyte w terminorzu, gaździna pedziała:
– No to termin uzgodniłak. Więc teroz juz moge wejść.
– Ale dopiero czwartego stycznia! – zauwazyła dziewcyna.
– Przecie pedziałaś, dziecinko, ze nie wolno tamok wchodzić bez wceśniejsego uzgodnienia terminu wizyty. Ale nic nie godałaś, ze tylko w tym terminie – odparła gaździna i nie tracąc więcej casu, otwarła drzwi.

A za drzwiami była pikno barzo nowocesno izba z dwiema lezankami. Na jednej z nik lezała jakosi poni, a na drugiej – ftosi, fto mioł buty takie, jakie nosi mój baca, portki takie, jakie tyz nosi mój baca i jesce kosulke dokładnie takom, jakom mój baca. Nie widać było ino, jakom mo kufe, bo przykrywało jom cosi takiego zielonego, co to fachowo nazywo sie chyba maseckom regenerującom.
– Matka? Co ty tutok robis? – odezwoł sie spod tej masecki głos bacy.
Gaździna nic nie pedziała, ino chyciła chłopa za kołnirz i wyciągła z izby.
– Odwołuje te wizyte 4 stycnia! – zawołała w przelocie do oniemiałej dziewcyny za biurkiem.
I wyprowadziła bace na ulice. Dopiero tamok go puściła.
– Mom cie, weredo! – zawołała. – Mozes pedzieć, co ty tutok robis?
– No… jo… nie wiedziołek, matka, cy ci sie ten pomysł spodobo – zacął tłumacyć baca – ale fciołek sie odmłodzić.
– Odmłodzić?! – Gaździna wzięła sie pod boki. – Cosi mi sie widzi, ojciec, ze ty barzo dobrze wiedziołeś, ze mi sie ten pomysł wcale nie spodobo!
– Jo ci zaroz, matka, syćko wyjaśnie… – wystękoł baca.
– Nicego wyjaśniać nie musis! – przerwała gaździna – Sama sie syćkiego domyślom! Zgłupło ci sie na starość! Jakosi baba wpadła ci w oko i postanowiłeś sie dlo niej wypięknić!
– Matka… – próbowoł wtrącić baca, ale gaździna nie dała se przerwać.
– Na kielo roków fciołeś sie odmłodzić, beskurcyjo? Na kielo? Na trzydzieści? Na dwajścia? Na osiemnoście?
– Na pięć – odpowiedzioł baca.
– Cooo? – Gaździna nie była pewno, cy sie nie przesłysała. – Na pięć? Fciołeś wyglądać na pięć roków? To kogo ty, ojciec, fciołeś poderwać? Jakomsi poniom przedskolanke?
– Doj mi wreście, matka, dojść do słowa – popytoł baca. – Jo nikogo nie fciołek poderwać. Sło mi ino o to, ze święta Bozego Narodzenia som barzo pikne…
– No, som – zgodziła sie gaździna. – Ale co z tego?
– I choinka jest barzo pikno.
– No, jest.
– I prezenty pod choinkom tyz som pikne.
– Som, som. Ba mozes wreście pedzieć, ojciec, ku cemu ty zmierzos?
– Ano ku temu, ze święta wprowdzie som pikne, ale jednak nie tak jako wte, kie było sie dzieckiem. Bo kie było sie dzieckiem, to cłek był bardziej beztroski, nie zamartwioł sie róznymi bździnami i wte inacej na choinke poziroł, na prezenty pod tom choinkom…
– Cóz, ojciec… – westchnęła gaździna, ftórej gniew juz na scynście przeseł. – Było, minęło. To juz nie wróci.
– Ba jo właśnie fce, coby wróciło! – zawołoł baca. – I kie dowiedziołek sie, ze ten Felkowy Salon obiecuje swym klientom odmłodzenie, to jo postanowiłek tak sie odmłodzić, coby być pięciolatkiem i znów cuć te dziecięcom radość ze świąt Bozego Narodzenia!
Gaździna poźreła na wymazanom zielonym mazidłem kufe bacy.
– Nie fce cie martwić, ojciec – pedziała – ale ty wcale na pięciolatka nie wyglądos.
– A na kogo? – spytoł baca.

W witrynie Felkowego Salonu stało wielkie lustro. Gaździna wymownie wskazała na nie palcem. Baca podeseł do witryny i przejrzoł sie w lustrze. Przejrzoł sie, uwidzioł te swojom zielonom kufe i zawołoł:
– O, Jezusicku!
I… podł nieprzytomny na chodnik.
– Na mój dusiu! – przeraziła sie gaździna. – Co jo narobiłak! Bidok zawału dostoł! Doktora! Doktora! Jest tutok jakisi doktór?!

Tak głośno krzycała, ze nawet w środku Salonu Piękności jom usłyseli. Na ulice wybiegła ta poni, co to w Salonie na lezance obok bacy lezała. Widać było, ze wybiegła nagle, bo miała na twarzy takom samom masecke, jako pokrywała kufe bacy.
– Jestem lekarzem. Co się stało? – spytała.
– Mój chłop uwidzioł swe odbicie w lustrze i podł na zawał! – biadoliła gaździna. – Myślałak, ze takie rzecy ino w legendzie o Bazylisku som mozliwe!
Poni doktór pochyliła sie nad nieprzytomnym bacom. Obejrzała go i wreście pedziała:
– Spokojnie. Pani mąż tylko zemdlał.
Gaździna odetchła z ulgom. A poni doktór zacęła klepać bace po polickak. Zaroz baca otworzył ocy. Poźreł na te poniom doktór z maseckom na twarzy i… zacał krzyceć:
– Nieeee! Jo juz nie fce w to lustro pozirać!
– Niech pan się uspokoi – przemówiła łagodnie poni doktór. – Jestem lekarzem. A dokładnie – lekarzem pediatrą.
Baca zerwoł sie na równa nogi.
– Poni jest pediatrom? – fcioł sie upewnić.
– Jestem – potwierdziła poni doktór. – Ale to w tej chwili nie ma żadnego znaczenia.
– Na mój dusiu! To mo ogromne znacenie! – zawołoł baca. – Pediatra sie mnom zajmuje! Prowdziwy pediatra! A więc udało sie! Jestem znów dzieckiem! Jestem pięciolatkiem! Na mój dusicku! Muse obsłudze tego Salonu piknie podziękować!
Baca wybośkoł poniom pediatre w oba policki i nazod ku Salonowi pohyboł.
– Ojej! – zmartwiła sie poni doktór. – Pani mąż kiedy padł zemdlony, chyba musiał uderzyć w coś głową.
– Nawet jeśli – to nic mu nie bedzie – odrzekła gaździna teroz juz zupełnie spokojno. – On telo rozy dostoł w łeb na róznyk weselak, ze z pewnościom na takie uderzenia jest nie mniej odporny niz sam pon Śwarceneger.
– Ale dlaczego myśli, że jest pięciolatkiem? – dopytywała sie poni doktór. – To albo wynik urazu, albo jakaś choroba psychiczna!
– Moze i choroba – odrzekła gaździna. – Ale na takom chorobe to jo mom w chałupie barzo pikne lekarstwo.

Poni doktór poźreła dziwnie na gaździnie, poradziła jej, coby jednak skontaktowała sie ze specjalistom od zdrowia psychicnego, a potem wróciła do Salonu.
Gaździna zaś mrukła pod nosem:
– Niekze ta. Ten jeden roz pozwole chłopu ciesyć sie ze świąt jak dziecko. Ale po świętak – zaroz przyboce mu, ze nieletnim nie wolno pić Smadnego Mnicha. I wte od rozu wydorośleje! Hehe!

To powiedziawsy, gaździna zatarła ręce z zadowolenia. Heeej! Co prowda, to prowda. Kie gaździna wyciągnie flaske Smadnego, to Piotruś Pan długo w moim bacy nie posiedzi. Ale póki co – niek raduje sie on tymi świętami tak, jako sie radowoł drzewiej, kie nie był jesce starym górolem, ino małym górolickiem. Skoro mojo gaździna wytrzymo przez te pare dni ze zdziecinniałym bacom, to chyba i jo jakosi wytrzymom. Hau!

P.S. I wom, ostomili, tej dziecięcej radości w nadchodzące święta zyce. Ale nie ino takiej. Bo przecie som i inkse rodzaje radości z Bozym Narodzeniem związane. Tyk inksyk rodzajów tyz zyce wom piknie! Zyce tego Alecce, Alsecce, Amigeckowi, Anecce Chochołowskiej, Anecce Holenderskiej, Anecce Schroniskowej, Alfredzickowi, Babecce, Badzieleckowi, Basiecce, BlejkKocickowi, Danusiecce, Emilecce, EMTeSiódemecce, Enzeckowi, Fomeckowi, Gosicce, Grazynecce, Grzesickowi, Helenecce, Heretickowi, Hokeckowi, Hortensjecce, Inecce, Innocencickowi, Jagusicce, Janickowi, Jarutecce, Jasieckowi, Jerzeckowi, Jędrzejeckowi, Józefickowi, KaeSicce, Kapisonecce, Kiciafecce, Kiniecce, Maackowi, Małgosiecce, Mietecce, Misieckowi, Moguncjuseckowi, Mordechajeckowi, Motyleckowi, Mysecce, Okonickowi, Olecce, Orecce, Paffeckowi, PAKeckowi, Poni Agnieszce, Poni Basi i Ponu Pietrowi (i Rudolfowi!), Poni Dorotecce, Poni Justynie i Maćkowi, Plumbumecce, Profesoreckowi, Rysberlineckowi, Sebastianickowi, Teresecce, TesTeqeckowi, Tsubakecce, Tubyleckowi, Ubukruleckowi, Waniliowej Mysecce, Wawelokowi, Yanockowi, Zbyseckowi, Zeeneckowi, Zimbabwecce, syćkim politykowym blogowym gazdom, redaktorom i cytelnikom, całej ludzkości i całej zywine na całej kuli ziemskiej. A jeśli poza tom kulom kryncom sie jesce jakiesi ufoludy, to im ocywiscie tyz piknyk świąt zyce. Bajako! 😀