Monsieur Feléc

Niedowno godali my w Owcarkówce o straśnym zmartwieniu rządu francuskiego, miemieckiego i paru inksyk: co zrobić z nadmiarem scepionek na świńskom grype? Scepionek, ftóre rządy najpierw kupowały bez opamiętania, a teroz lezom one w magazynak i ino sie marnujom? No i Basiecka pedziała, cobyk to jo wroz z kotem mojej gaździny cosi wymyślił. EMTeSiódemecka od rozu uznała, ze to barzo dobry pomysł. Cóz, mozemy we dwók spróbować – pomyślołek. Mozemy postarać sie sprowadzić te scepionki do nasej wsi, a potem pogłówkować na tym, do cego mozno by ik uzyć. Ino jak je sprowadzić? Ha! Jako juz godołek, najlepiej było skorzystać z pomocy Felka. Jak myślicie? Pomógł? Ano pomógł! Pomógł barzo piknie! A w jaki sposób? Ano w taki, ze nieświadomie wyryktowoł nom piknom okazje. Bo tak sie złozyło, ze właśnie postanowił wysłać do jednej hyrnej francuskiej winnicy zamówienie na dwajścia kartonów wina. Fcioł je sprowadzić do jednego ze swoik sklepów. No i wysłoł zamówienie listem zwykłym, bo na polecony zol mu było dutków. Wystarcyło mu juz to, ze musioł tłumaca opłacić, coby przetłumacył treść zamówienia z polskiego na francuski. Z wiecora poseł ku poccie i koperte z zamówieniem wrzucił do wisącej przed wejściem skrzynki. Całe scynście, ze ta skrzynka była juz straśnie przerdzewiało. Wystarcyło ino wziąć pikny kij, pomóc jej rozlecieć sie do reśty, a potem chycić ten Felkowy list.

List zabrołek do chałupy. Otworzyłek koperte. No i wroz z kotem kapecke my to zamówienie Felka przerobili: pare słów zamazali korektorem (wykradzionym z Felkowej hurtowni), potem starannie ułozyli kartke w drukarce komputrowej i… po kwilecce słowa „dwajścia kartonów wina” zostały zastąpione słowami: „dwajścia ton scepionek na świńskom grype”. Kapecke ino trza było ccionke zmniejsyć, bo inacej litery by sie nom nie pomieściły. Ale tak w sumie, to Felkowe zamówienie po nasej przeróbce wyglądało całkiem piknie.

Zamówienie wsadzili my do nolezionej w biurku koperty. A na kopercie napisali ino: RZĄD FRANCJI. No i zanieśli to ku poccie i dorzucili do lezącej pod rozwalonom skrzynkom sterty listów. Rano pon listonos przyseł do pracy. Kie rozsypone na ziemi listy zauwazył, zaroz starannie je pozbieroł.

Heeej! Nawet nie myślołek, ze kie pracownicy Pocty Polskiej uwidzom, ze list zaadresowany jest do francuskiego rządu, to piknie sie pośpiesom z jego dostarceniem. Dostarcyli go barzo sybko. A kilka dni później pod Felkowom chałupe zajechały trzy pikne corne auta. W mojej wsi jesce nigdy nifto takik aut nie widzioł. A tutok – na mój dusicku – od rozu trzy naroz! Z aut najpierw powysiadały barcyste chłopy w ciemnyk garniturak i cornyk okularak. Potem wysiodł pon w jasnym garniturze. A potem jesce jeden pon, taki niewysoki, scupły. Na koniec wysiadła poni, ftóro – trza to ucciwie przyznać – była barzo śwarno. Śwarno i elegencko.

Felek zaroz wyskocył z chałupy, coby sprawdzić, fto to taki tak niespodziewanie ku niemu przyjechoł?
– Monsieur Feléc? – spytoł niewysoki pon.
– Ku mnie godocie? – fcioł sie upewnić Felek. – Jo owsem, na imie mom Felek. Ale na nazwisko wcale nimom Mesje.
Pon w jasnym garniturze cosi sepnął niewysokiemu ponu do ucha.
– Oh! Bonjour, monsieur Feléc! – zawołoł niewysoki pon. – Vous avez rendu un grand service a la République française! Veuillez agréer ici, au nom de notre gouvernement, l’expression de notre profonde gratitude!
– To zapewne po francusku – mruknął do siebie Felek ryktując w ten sposób plagiat z koziołka Matołka.
A potem pedzioł:
– Panocku. Jo przepytuje wos piknie, ale niestety znom ino dwa francuskie słowa: „l’argent” i „la richesse”.
– Nic nie szkodzi, monsieur Feléc, jestem tłumaczem – odezwoł sie pon w jasnym garniturze. – Pozwoli pan, monsieur, że przedstawię panu prezydenta Republiki Francuskiej, pana Nicolasa Sarkozy’ego oraz jego małżonkę, panią Carlę Bruni.
– O, Jezusicku! – zawołoł oniemioły Felek. – Poni Carla Bruni ku mnie przyjechała! Samo poni Carla Bruni!
A kie juz kapecke ochłonął, to dodoł juz spokojniej:
– No ale to, ze pon prezydent Francji tyz ku mnie przybył, to tyz piknie.
Następnie podeseł do poni Bruni, wziął jom pod ramie i pedzioł uprzejmie:
– Ostomiło poni, zaprasom do mojej skromnej chałupy.
I poprowadził śwarnego gościa ku drzwiom. Przechodząc przez próg, obyrtnął sie do tyłu i pedzioł do pona Sarkozy’ego:
– Pon, ponie prezydencie, ocywiście tyz moze wejść.
Tłumac przetłumacył prezydentowi, co Felek pedzioł. No i zaroz za Felkiem i poniom Bruni poseł najpierw pon Sarkozy, a potem tłumac i ci syćka ponowie w ciemnyk garniturak. Felek zaprowadził gości do salonu. Odsunął od stołu jedno krzesło i barzo uprzejmie popytoł poniom Bruni, coby siadła. Wyciągnął z safy kielisek i flaske jakiegosi straśnie drogiego zagranicnego trunku. Postawił kielisek przed poniom Bruni i napełnił go. A potem pedzioł do pona Sarkozy’ego:
– Jeśli pon fce, ponie prezydencie, to ocywiście pon tyz moze se wyciągnąć kielisek z safy i sie napić.
Tłumac przetłumacył Felkowe słowa na francuski.
– Dziękuje wom, monsieur Feléc, barzo piknie wom dziękuje – pedzioł pon Sarkozy.
– Ba najpierw – godoł dalej, a tłumac ocywiście cały cas syćko tłumacył – winien jestem wyjaśnienie, po co ku wom przyjechołek? Otóz, monsieur Feléc, za te ogromnom przysługe, jakom oddaliście rządowi Francji, postanowili my odznacyć wos Legiom Honorowom pierwsej klasy! A ze ta waso zasługa jest przeogromno, postanowiłek osobiście ku wom przyjechać i w wasej własnej chałupie nadać wom to pikne odznacenie.
Pon Sarkozy wyciągnął z kieseni legio-honorowy order. Ponowie w ciemnyk garniturak zacęli nucić Marsylianke. Francuski prezydent urocystym krokiem podeseł do Felka i przypiął mu order do kosuli. A zaroz potem hipła ku Felkowi poni Bruni, pogratulowała mu i wybośkała w oba policki. Na mój dusiu! Felek był wniebowzięty!
– Co za pikny dzień! Co za pikny dzień! – wołoł. – Poni Carla Bruni mnie pocałowała!!!
Po kwili dopiero dodoł:
– Ocywiście to, ze dostołek te Legie Homarowom, to tyz piknie. Ciekawe ino, co jo takiego zrobiłek, ze taki zascyt mnie spotkoł?
– Jak to co! – zawołoł pon Sarkozy. – Monsieur Feléc! To wyraz nasej wdzięcności za to zamówienie, jakie pon ostatnio do Francji wysłoł!
– Zamówienie do Francji? – Felek sie zamyślił. W końcu przybocył se o tym zamówieniu na dwajścia kartonów wina.
– To w tej wasej Francji wystarcy złozyć jedno zwycajne zamówienie i juz sie dostoje Legie Homarowom? – spytoł.
– Zwycajne zamówienie! – Pon Sarkozy sie roześmioł. – Monsieur Feléc! Pon musi być barzo skromnym cłowiekiem, skoro to, coście zrobili, nazywocie zwycajnym zamówieniem!
– O, tak! O, tak! – Poni Bruni zgodziła sie z małzonkiem. – Mało, ze jest pon prowdziwym bohaterem, to jesce w dodatku jesteście barzo skromni!
Felek scyrwienił sie na kufie.
– Cóz… – pedzioł. – Skoro za cosi takiego mozno dostać całusa od śwarnej francuskiej prezydentowej i jesce do tego Legie Homarowom, to jo gotów jestem jesce roz takie zamówienie złozyć.
– Naprowde, monsieur Feléc? Naprowde? – zakwyciła sie poni Bruni.
– Jasne, ze tak, ostomiło poni prezydentowo! – odrzekł Felek. – Gotów nawet jestem zakupić dwa rozy więcej tego towaru! Co jo godom! Trzy rozy więcej! Śtyry rozy więcej! Dziesięć rozy!
– Pon jest naprowde niezwykły, monsieur Feléc – stwierdził z uznaniem pon Sarkozy. – Zaroz zadzwonie do poni Merkel i pona Gordona Browna i powiem im, coby przestali sie zamartwiać tymi scepionkami, bo pon syćko od nik kupi!
Pon Sarkozy wyciągnął z kieseni telefon komórkowy.
– Eee… Kwilecke… – Felek zmarscył brwi. – Właściwie to o jakik scepionkak wy godocie?
– Jak to o jakik? O tyk na świńskom grype, coście je u nasego rządu zamówili – odpowiedzioł pon Sarkozy.
– Jo? – zdziwił sie Felek. – Jo zamówiłek ino dwajścia kartonów wina!
– O zodnym winie nic nie wiem – pedzioł pon Sarkozy. – Wiem ino, ze do nasego rządu przysło od wos zamówienie na dwajścia ton scepionek przeciw świńskiej grypie. Tak straśnie my sie uciesyli, ze wreście ftosi fce nos uwolnić od tego nadmiaru scepionek, ze zaroz zapakowali my do tira te dwajścia ton i wysłali ku wom. Nie przyjechoł jesce tutok ten tir?
– Nic nie przyjechało – pedzioł Felek.
– Dziwne – zamyślił sie pon Sarkozy. – Wyrusył przed nomi, juz downo powinien tutok być.
– Monsieur le président! Monsieur le président! – zawołoł nagle wyglądający przez okno jeden z tyk ponów w ciemnyk garniturak. – Jakiesi auto pod chałupe zajechało!
– No i co z tego? – spytoł pon Sarkozy.
– Z auta wysiado Jean-Jacques!
– Jean-Jacques? – Pon Sarkozy wyraźnie sie zaniepokoił.
– Fto to jest ten cały Jean-Jacques? – spytoł Felek.
– To kierowca tego tira ze scepionkami – wyjaśnił pon Sarkozy. – Ale nie rozumiem, cemu on przybył tutok zwykłym autem, a nie tirem?
Po kwili Jean-Jacques weseł do Felkowej chałupy. Mine mioł takom, jakom musioł mieć pon Napoleon, kie spod Moskwy uciekoł. Na jego kufie widać było pare zadrapań, jakby go jakisi galijski kogut podzioboł. A jego kurtka i portki racej nie wyglądały na ostatni krzyk paryskiej mody. Jakiesi takie pomięte były i kapecke posarpane.
– Jean-Jacques! – zawołoł pon Sarkozy. – Co sie stało? Ka twój tir? Ka scepionki?
– Nimo tira! Nimo scepionek! Syćko stracone, monsieur le président! – jęknął Jean-Jacques.
– O, Jezusicku! Godojze, co sie stało? – nalegoł pon Sarkozy.
– Tak jak mi poleciliście, monsieur le président, rusyłek ze scepionkami do Polski – pedzioł Jean-Jacques. – A coby jak najsybciej trafić do celu, zdołek sie na GPS-a. Pocątkowo syćko sło piknie. Jaz dojechołek do miasta Kraków. Tamok zaś, monsieur le président, ten sakramencki GPS kazoł mi okrązyć to miasto trzy rozy! Potem kazoł mi jechać do miasta Katowice i okrązyć je śtyry rozy. Potem poprowadził mnie do Czech, potem na Słowacje, potem na Węgry, a potem znowu do Czech…
– O, bidny Jean-Jacques! – rozculiła sie poni Bruni. – Moze trza było wyłącyć tego GPS-a i zdać sie na zwykłom mape?
– Tak w końcu zrobiłek – pedzioł Jean-Jacques. – Wróciłek nazod do Polski i nolozłek sie w polskik górak. Jechołek takom drogom, co to zacęła sie piąć coroz wyzej i wyzej. Nie była jaz tak stromo jako nase alpejskie drogi, ale jednak stromo. A pogoda była brzyćko, więc tym trudniej mi sie jechało. No i w dodatku byłek juz sakramencko zmęcony tym ciągłym błądzeniem. Jaz nagle… na drodze przede mnom pojawił sie niedźwiedź! Prowdziwy bioły niedźwiedź! Na mój dusicku! Bez namysłu obyrtłek kierownice. I wte mój tir wpodł w poślizg i… oh, mon Dieu! Zacąłek zjezdzać stromym zbocem w dół! Byłek pewien, ze juz po mnie! Ale wte stała sie rzec niezwykło! Ten bioły niedźwiedź pohyboł za moim autem, otworzył drzwi do mojej kabiny i wyciągł mnie do pola!
– No to miołeś scynście, Jean-Jacques – pedzioł pon Sarkozy kapecke wstrząśnięty tom całom historiom.
– Ogromne! – zawołoł Jean-Jacques. – Bo ten tir w końcu zatrzymoł sie kasi w dole i zaroz potem… cały stanął w płomieniak! I spalił sie wroz z tymi syćkimi scepionkami! A kieby nie ten niedźwiedź, to i jo byk sie spalił!
– Niek pon mi powie, monsieur Feléc – pon Sarkozy zwrócił sie do Felka. – Cyzby w wasym kraju zyły biołe niedźwiedzie?
– I tak, i nie – pedzioł Felek. – To znacy nie tak downo temu zyły u nos chłopy, co to sie za biołe niedźwiedzie przebierały i za pare dutków pozowały turystom do zdjęć. Sam kiesik zatrudniłek takiego jednego na niedalekiej Gubałówce. Ale nie miołek z tego przedsięwzięcia zbyt duzego dochodu, więc je zarzuciłek. Myślołek, ze inksi tyz zarzucili, ale jak widać nie syćka.

****************************

Hehehe! Bioły niedźwiedź! Wiecie, fto to był tak naprowde? E, chyba nie muse wom godać, bo pewnie juz sami sie domyślocie. Ale za to pewnie ciekawi jesteście, jak dosło do mojego spotkania z tym tirem? No to powiem wom. Jo tego dnia właśnie wybrołek se z wizytom do śwagra w Kluszkowcak. No i kie nolozłek sie na drodze biegnącej ku Przełęcy Snozka, uwidziołek nagle tira. Mioł on przycepionom literke F, więc od rozu wiedziołek, ze to z Francji. A kie przybocyło mi sie to zamówienie, co to my je wroz z kotem w imieniu Felka wysłali, to zaroz se pomyślołek ze to pewnie te nase scepionki jadom! Z radości jaze na środek drogi wybiegłek. Przyznoje – było to lekkomyślne. A ten bidny Jean-Jacques widocnie ze zmęcenia wziął mnie za biołego niedźwiedzia. No i – jako juz wiecie – stracił panowanie nad autem i zacął sie stacać po zbocu w dół doliny Dunajca. Krucafuks! Nie mogłek pozwolić, coby ten bidok z mojej winy zginął! Pohybołek za tirem co sił w nogak. Dogoniłek to wielke auto, chyciłek zębami klamke, a potem wartko wskocyłek do kabiny kierowcy, złapołek za kołnirz ledwo zywego ze strachu Jean-Jacquesa i wyciągłek go z samochodu. Całe scynście, ze tamok, ka go wyciągłek, lezoł wysoki śnieg. Dzięki temu bidnemu Francuzowi poza paroma zadrapaniami nic sie nie stało. A tir – jako tyz juz wiecie – nagle sie zapalił. No i te nase syćkie scepionki posły precki niestety.

Jean-Jacques zaś przez ładnyk pare minut lezoł w śniegu. Pomalućku dochodził do siebie. Wreście wstoł. Najpierw poźreł na lezącego w dole płonącego tira, potem sie obyrtnął, wrócił na droge i zacął machać ku przejezdzającym autom. No i traf fcioł, ze zatrzymoł auto, ftórym mój baca ze Szczawnicy wracoł. Baca francuskiego wprowdzie nie zno, ale kie Jean-Jacques wyciągnął z kieseni kartecke, ka była napisana nazwa nasej wsi i nazwisko Felka, to od rozu sie domyślił, ka mo tego bidoka podwieźć. I podwiezł. I tak właśnie Jean-Jacques trafił w końcu do Felkowej chałupy.

****************************

– Na mój dusiu! – zawołoł Felek, kie kierowca tira skońcył opowiadać o swojej przygodzie, a tłumac te opowieść na polski przetłumacył. – Niezwykło historia! Nadal jednak nie rozumiem, o co idzie z tymi scepionkami? Jo nic takiego nie zamawiołek!
– Jesteście tego pewni, monsieur Feléc? – spytoł pon Sarkozy.
– Na tysiąc procentów! – odrzekł z przekonaniem Felek.
– Cóz… – westchnął pon Sarkozy. – Wyglądo na to, ze i wom, i nom ftosi zrobił jakisi głupi śpas. I co teroz bedzie? Jak by mało było tego, ze nas rząd skompromitowoł sie kupnem zbyt duzej ilości scepionek! Kie wyjdzie na jaw, ze my wysłali te scepionki na zamówienie, ftórego nie było, to kompromitacja bedzie jesce więkso!
– I co teroz, ostomiły Nicolasecku? – spytała poni Bruni.
– Nie wiem, ostomiło Carlecko, nie wiem – odrzekł pon Sarkozy. – Obawiom sie, ze to juz koniec mojej kariery politycnej. Mogom oskarzyć mnie, ze próbowołek w jakisi nielegalny sposób pozbyć sie nadmiaru scepionek. Mogom pozbawić mnie stanowiska prezydenta, a nawet wsadzić do hereśtu.
– Do hereśtu! O, Jezusickuuu! Mój mały, bidny Nicolasecek miołby do hereśtu póść? Jo tego nie przezyjeeee!
Poni Bruni wybuchła płacem. A Felkowi głupio sie zrobiło. Kie tak poziroł na zalewającom sie łzami pierwsom dame Republiki Francuskiej, pocuł, ze cosi chyto go za gardło. Wyciągnął chustecke i łagodnie przemówił:
– No, nie płakojcie juz, nie płakojcie. Tako śwarno prezydentowo nie moze przecie płakać. Syćko bedzie dobrze. Niekze ta. Jo zapłace za te syćkie scepionki, coby sie nifto wasego rządu nie cepioł, ze marnujecie publicne dutki. A do wraka tego spalonego tira to jo zaroz wyśle jednom ze moik firm z odpowiednim sprzętem, coby wartko to zelastwo uprzątli.
– A docie rade zrobić to tak, coby sprawa nie nabrała rozgłosu? – spytoł pon Sarkozy.
– Juz mojo w tym głowa, coby nie nabrała – pedzioł Felek.
– Oh! Merci, monsieur Feléc! Merci beaucoup!- zawołała poni Bruni ocierając łzy. – Pon to chyba musi być w swojej wsi znony z wielkiej hojności?
– Eee… jooo… – zacął sie jąkać Felek, nie wiedząc, cy tak piknej poni lepiej skłamać cy pedzieć prowde.
– Ocywiście, ze jest! – Pon Sarkozy wybawił Felka z kłopotu. – Przecie to widać! Ino ten nas zacny monsieur Feléc jest tak skromny, ze niezręcnie mu sie tom hojnościom kwolić!
Poni Bruni chyciła Felka za ramiona i wybośkała w policki chyba ze sto rozy. Pon Sarkozy tyz fcioł go wybośkać, ale Felek pedzioł, ze nimo takiej potrzeby, wystarcom zwykłe słowa podziękowania. Tymcasem tłumac i syćka ponowie w ciemnyk garniturak bili brawo i wołali:
– Vive la France! Vive la Pologne! Vive monsieur Feléc!

W końcu nadeseł cas pozegnania. Prezydencko para, tłumac i ponowie w ciemnyk garniturak posli do swyk aut i rusyli w droge. Kie odjezdzali, to poni Bruni pozirała przez tylnom sybe i machała Felkowi. Pon Sarkozy tyz machoł, ale Felek nawet tego nie zauwazył. Tęsknym wzrokiem ino odprowadzoł poniom Bruni do najblizsego zakrętu i septoł przy tym:
– Je t’aime, madame, je t’aime… Adieu…
Bo tak jakosi nagle przybocyło mu sie, ze opróc „l’argent” i „la richesse” zno jesce pare inksyk słów po francusku.

No i sami widzicie. Mimo starannie opracowanego planu nie udało sie mi i kotu sprowadzić tyk przeciwgrypowyk scepionek pod Turbacz. Chociaz jednak… dzięki nom wiadomo juz, do cego między inksymi mozno wykorzystać nadmiar tyk scepionek: do umacniania przyjaźni polsko-francuskiej! Ino cy w związku z tym, nie uwazocie, ostomili, ze kot i jo zasłuzyli na te Legie Honorowom nie mniej niz monsieur Feléc? Ale niekze ta. Ona i tak jest niejadalno. Hau!

P.S.1. Pikne podziękowania dlo Poni Eli za odtworzenie pierwsyk słów prezydenta Sarkozy’ego do Felka. Bo jo sam jakosi nie umiołek ik odtworzyć 😀

P.S.2 Downo nie było w Owcarkówce okazji do picia zdrowia. Ale oto w najblizsy cwortek Jagusickowe i Kapisoneckowe imieniny bedom. No to zdrowie Jagusicki i Kapisonecki! 😀