Cizplecakami

Wiecie, ostomili, jak jesce ćwierć wieku temu pod Turbaczem jeździło sie autobusami? Na mój dusiu! Jeśli była pełnia sezonu wakacyjnego – i jesce w dodatku pikno pogoda – to na nieftóryk trasak dostonie sie do autobusu wcale nie było łatwom rzecom. Wjezdzoł taki autobus na dworzec PKS-u w Rabce abo inksym Nowym Targu. A tamok – cekoł juz tłum, ftóry spokojnie mógłby trzy abo śtyry autobusy wypełnić. Pon kierowca otwieroł drzwi i… na autobus rusoł sturm nicym atak husarii na Turków abo inksyk Swedów. Z kolei pon Kościuszko pewnie w takik kwilak z nieba poziroł i wzdychoł:
– Eh, kiebyk mioł jo takik ludzi pod Maciejowicami, to inacej losy tamtejsej bitwy by sie potocyły. Zupełnie inacej!

Ba tłum, opróc tego, ze atakowoł autobus, prowadził tyz straśliwom sarpacke sam ze sobom. Nie moge pedzieć, coby panowało tamok prawo pięści, ale prawo łokci – jak najbardziej. Im lepiej sie ftosi tymi łokciami rozpychoł, tym więkse mioł sanse na zajęcie miejsca siedzącego. Ba kie ftosi zdobył ino stojące – to tyz sie ciesył, ze w ogóle wsiodł, a nie zostoł na dworcu.

Pon kierowca casem wpuscoł więcej pasazerów, casem mniej, ale wiadomo było, ze prędzej cy później ogłosi:
– Koniec! Nimo juz więcej miejsca!
– Wpuśćcie nos, ostomiły ponie kierowco – pytali ci, ftórzy jesce nie wsiedli.
– Nimo miejsca i ślus! – odpowiadoł kierowca.

Ludzie próbowali wziąć go na litość:
– Ponie kierowco, my tutok do doktora jedziemy, bo momy po styrdzieści stopni gorącki! Do nasyk dzieci jedziemy, co tęskniom za nomi i płakajom! Do nasyk ojców i matek, co z głodu właśnie umierajom, więc my fcemy bochenek chleba im zawieźć!

Ba pon kierowca był niewzrusony. Cemu? Cóz. Kie downyk kierowców znienacka chytało pragnienie, to wypijali borygo. A borygo to przecie płyn do chłodnicy. To dziwicie sie, ze po takim płynie ik serca były zimne jak lód?

Kie ludzie widzieli, ze po dobroci nic nie wskórajom, nieftórzy próbowali, wepchnąć sie na siłe. Ba pon kierowca zamienioł sie wte w autobusowego pona Rejtana: stawoł w drzwiak i własnym ciałem droge zagradzoł. Kosuli rozdzierać nie musioł, bo ona i tak juz była zębem casu rozdarto. Kie jednak komusi – mimo bohaterskiego oporu kierowcy – udawało sie wedrzeć do środka, wte oburzony pon kierowca wołoł:
– Nie ujdzie to wom na sucho! Jedziemy na milicje!
– No to se jedźcie – odpowiadali pasazerowie. I tak jakosi wse okazywało sie, ze „Jedziemy na milicje” to był ino taki zwrot retorycny. Cy moze racej taki osobliwy akt kapitulacji ze strony kierowcy, ftóry uznawoł, ze skoro ftosi juz sie do tego autobusu wepchnął, to niekze ta.

Autobus w końcu rusoł w droge. Ale to jesce nie był koniec pekaesowskiego dramatu. To był dopiero koniec pierwsego aktu. Zaroz zacynoł sie akt drugi. Oto autobus jechoł zatłocony tak sakramencko, ze Księga Guinnesa niek sie schowo z tymi syćkimi rekordami w ilości osób miescącyk sie w jednym aucie. Górole sie tłocyli i turyści. Ci pierwsi z wielkimi siatkami pełnymi zakupów. Ci drudzy – z plecakami pełnymi syćkiego.
– Krucafuks! – złościli sie górole. – Ci z plecakami zajmujom najwięcej miejsca! Kieby nie oni – byłoby tutok piknie luźno!
Padały tyz inkse przekleństwa, krótse niz „krucafuks”, ale zacynające sie na te samom litere.

Dlo góroli syćko było jasne – winnymi wselkik niescynść komunikacyjnyk som „ci z plecakami”. A właściwie: „cizplecakami”, bo najcynściej określenie to wypowiadono jednym tchem.

„Cizplecakami” ocywiście sie bronili:
– A jak momy jechać? Na dachu?
– Pieso powinniście iść! Jesteście turystami, cy nie jesteście?
– Jesteśmy, ba coby zacąć piesom wyciecke, to musimy przecie najpierw dojechać do jakiegosi ślaku. Nie?
– A, precki z tymi wasymi ślakami! Jak nie mozecie iść pieso, to w domu siedźcie!
– Fcielibyście mieć autobus ino dlo siebie, samoluby!
– A wy myślicie, ze syćko wom tutok wolno!
– A wy mozecie pocałować nos w rzyć!
– A wy nos!

I tak oto rosła wzajemno nienawiść między górolami a „tymizplecakami”. Fto mioł racje? Ocywiście, ze górole! Przecie jakosi musieli oni jeździć do miasta, do pracy, na zakupy, a potem jakosi musieli do swyk chałup wrócić. Tymcasem przez „tykzplecakami” było to sakramencko utrudnione.

Ale „cizplecakami” ocywiście tyz mieli racje. W końcu góry som i wse były nie ino dlo góroli, ba dlo syćkik, ftórym sie one podobajom. A skoro sie podobajom, to worce je zwiedzić. A coby zwiedzić, to od casu do casu trza sie jakimsi autobusem przejechać.

Cóz… U jegomościa Tischnera, jak wiadomo, prowdy były trzy. Z kolei u najsłynniejsej góralskiej poetki, poni Wandy Czubernatowej z Raby Wyżnej, prowdy som dwie: naso i waso. No i w tyk downyk PKS-ak były właśnie te dwie prowdy: górole mieli swojom, a „cizplecakami” swojom. I obie prowdy były piknie obiektywne.

Pekaesowski dramat na scynście końcył sie hepi-endem. Prędzej cy później pasazerowie zacynali z autobusu wysiadać. Kie wysiadali z nik przyjezdzni, to – rzec jasno – dalej mieli ze sobom plecaki, ale w mowie miejscowyk juz przestawali być „tymizplecakami”. Tak to juz jakosi było, ze słowo „cizplecakami” – przynajmniej pod Turbaczem – dotycyło ino turystów w PKS-ie, a nie turystów w ogóle.

Na polu, poza autobusem, nifto juz nikomu nie wadził, było wystarcająco duzo miejsca dlo syćkik. I wte dlo góroli ci przyjezdni to juz nie byli znienawidzeni „cizplecakami”, ino ostomili goście, ftóryk trza piknie w nasyk górak przyjąć. A dlo przyjezdnyk miejscowi to juz nie były sakramenckie samoluby, ino śwarni górole, równie pikni jako góry dookoła.

A potem przyseł 1989 rocek i wiele sie zmieniło… Jednym zabrakło dutków na jakiekolwiek wakacje. Drudzy zarobili ik telo, ze zacęli jeździć za granice. Abo kupili se auta -i wte autobusy przestały im być potrzebne. Trzeci – z góroholizmu przestawili sie na pracoholizm i na wyprawy pod Turbacz nie mieli juz casu. A w samyk górak – opróc autobusów PKS-u pojawiły sie prywatne mikrobusy i tym samym przejęły cynść pasazerów. Poza tym co bogatsi górole wyryktowali całom mase sklepików spozywcyk. Tym samym plecaki turystycne zrobiły sie mniej pękate, bo juz nie trza wozić ze sobom zapasów zywności na tydzień abo dwa – syćko mozno juz było piknie kupić w samyk górak. No a kie plecaki zrobiły sie mniej pękate – to od rozu mniej miejsca w środkak komunikacji zacęły zajmować.

Tak więc barzo wiele rzecy sprawiło, ze teroz w jezdzącyk w górak autobusak nimo juz tak straśliwyk tłoków jako kiesik. A słowo „cizplecakami” jakosi znikło. Wyglądo na to, ze górolom spod Turbacza słowo to było potrzebne wyłącnie do wściekania sie na jezdzącyk PKS-em niepiloków. Było – a teroz juz nie jest. Ba nic juz nie zmieni tego, ze kiesik je uzywono. Dlotego moim owcarkowym zdaniem słowo „cizplecakami” jak najbardziej powinno widnieć w słownikak gwary góralskiej. Teroz to juz ino jako archaizm – ale powinno. Hau!

P.S.1. A Basiecka, ftóro chyba piknie sie z plecakami przyjaźni (tutok nawet jest zdjęcie jednego z jej przyjaciół), mo dzisiok urodziny. No to zdrowie Basiecki! 😀

P.S.2. Nie wiem, cy z plecakiem cy bez, w kozdym rozie nowy gość do Owcarkówki przyseł – Teodorecka. No to powitojmy jom piknie! Haj! 😀