Kapelus – niespodziewany ciąg dalsy

„Ach, co to był za ślub!” – powtarzano we syćkik polskik mediak, w dniu, kie angielski ksiąze William piknie ozenił sie z ponnom Kate Middleton. No to pon Młynarski, co to jest autorem tyk słów, musioł chyba dostać za ten jeden dzień telo tantiem, ze teroz mógłby se kupić za nie caluśki pałac Buckingham. I jesce na kawałecek Big Bena by mu zostało. Haj.

Ze jo na tym ślubie byłek – to juz wiecie. Choć pocątkowo nie fciołek sie z tym ujawniać, bo niezupełnie mom sie cym kwolić. Jo wybrołek sie tamok z pewnom misjom. Ale tej misji nie wypełniłek. I dlotego wolołek w ogóle sie nie przyznawać, ze byłek naocnym świadkiem tego, cym w ostatni dzień kwietnia zyło całe Zjednocone Królestwo. Ba najpierw Basiecka zacęła cosi podejrzewać, a potem EMTeSiódemecka nolazła kasi zdjęcia, ftóre niezbicie dowodziły, ze jo byłek na tym ślubie obecny. Więc cóz, dalse ukrywanie prowdy nimo sensu. Niek zatem opowiem od pocątku, jak to było.

W łońskim tyźniu, w nocy z cwortku na piątek, siedziołek se na holi, przy laptopie jednego z nasyk juhasów. Juz miołek tego laptopa wyłącyć, kie uwidziołek, ze przyseł ku mnie jakisi e-mail. Z cyrwonym wykrzyknikiem! Nadawcom e-maila był… nie fto inksy jak Monty. Bocycie Monty’ego? To ulubiony piesek królowej Elzbiety II. W łońskim roku on i jo uratowali królewskom pare z rąk porywacy, o cym opowiedziołek wom we wpisie z 18 lipca.

Co ten Monty teroz ku mnie pisoł? Ano to: Ostomiły, owcarku. Wyboc, ze jo ci głowe zawracom, kie ty – z tego, co mi wiadomo – jesteś zajęty pilnowaniem owiecek na holi. Ba tutok w Anglii jedno wozno dama nolazła sie w wielkiej bidzie. Idzie o nasom poniom premierowom – Samanthe Cameron. Wyobroź se, owcarku, ze spotkało jom prowdziwe niescynście! W jej safie zalęgły sie mole i zjadły syćkie kapeluse! Tymcasem u nos jest takie starodowne prawo, ze kozdo baba zaprosono na ślub w rodzinie królewskiej musi przyjść w nakryciu głowy. I w cym teroz bidno poni Cameron pódzie na ślub księcia? Przecie nie pohybo rano do pierwsego lepsego sklepu i nie kupi se tamok pierwsego lepsego kapelusa! To musi być kapelus godzien ksiązecego ślubu! Ba do tego ślubu zostało niecałe pół doby! I dlotego właśnie zwracom sie ku tobie, owcarku, z pytaniem: nimos moze jakiegosi gotowego kapelusa dlo poni premierowej? Takiego, co to by sie nadoł na tak podniosłom urocystość?

Cóz, Felek znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi, mo w Krakowie barzo pikny salon, ka moze mogłoby sie cosi dlo poni premierowej noleźć. Ba cy zdąze przed ślubem dostać sie do tego salonu, wybrać tamok cosi stosownego i pohybać do Anglii? Wpodłek na inksy pomysł. Wysłołek do Monty’ego e-maila, ka do załącnika wrzuciłek zdjęcie góralskiego kapelusa, a w treści listu napisołek ino: Witoj, Monty! Cy to by sie nadało?

O, Jezusicku! – odpisoł wartko Monty – Jaki pikny kapelus! To chyba jakisi barzo ceniony projektant mody w wasym kraju musioł cosi takiego wyryktować! Kie poni Cameron załozy to na głowe – to bedzie najwięksy kapelusowy hit na tym ślubie!

Nie wiem, ostomili, cy znocie choć jeden powód, coby nie pomagać brytyjskiej poni premierowej. Jo nie znołek zodnego, więc postanowiłek pomóc. Trza ino było sybko działać, bo casu było naprowde niewiele. Zaroz napisołek Monty’emu, ze rusom do Londynu.

Piknie! – odpisoł Monty. – Spotkojmy sie na tyłak Opactwa Westminsterskiego. Bedzies wiedzioł, owcarku, jak tamok trafić?

Mom nadzieje, ze tak. – napisołek w odpowiedzi. – W rozie cego bede wselkom londyńskom zywine pytoł o pomoc.

No i wyłącyłek laptopa. Chyciłek góralski kapelus nalezący jednego z juhasów mojego bacy. Bacowskiego wolołek nie rusać – w ostatnim casie baca juz sie wystarcająco nabiedził z powodu casowego braku swojego ulubionego nakrycia głowy.

Pognołek wroz z kapelusem w dół. Wydostołek sie na droge z Krościenka do Nowego Targu. Hipnąłek tamok do jednej przejezdzającej furgonetki, a potem do tira, ftóry – jak sie pikne okazało – jechoł jaz do Krakowa. Potem wystarcyło pohybać do Balic i tamok zakraść sie do lecącego do Londynu samolota.

I tak oto juz po roz drugi w ciągu ostatnik miesięcy nolozłek sie na angielskiej ziemi. A kie juz sie na niej nolozłek, to pognołek ku centrum Londynu. Piknie dotorłek do Westminstera. Monty – zgodnie z obietnicom – juz cekoł na mnie pod tamtejsym Opactwem. Zascekoł radośnie na mój widok. A potem poprowadził mnie dobrze sobie znanymi zaułkami. Jaze noleźli my sie w murak Opactwa. Więksość zaprosonyk gości była juz tamok obecno. Trwały ostatnie przygotowania do piknej urocystości.

Na mój dusiu! Ale te koleje losu som pokryncone! Niecałe dziesięć godzin temu ryktowołek sie do spokojnej nocy pod Turbaczem, a teroz – nojdowołek sie w murak hyrnego londyńskiego kościoła i brołek udział w wydarzeniu, na ftóre poziroł cały świat!

Ksiąze William był juz w Opactwie. Syćka w podnieceniu cekali na przyjazd pary królewskiej, no i – scynśliwej ponny młodej. Nifto nie zwracoł uwagi na kryncące sie dwa psy, ze ftóryk jeden mioł na głowie kapelus polskik góroli.

Wroz z Montym zacęli my sie rozglądać za poniom premierowom. Wreście udało nom sie jom wypatrzeć! A więc do dzieła! Przedniom łapom wartko ściągłek kapelus ze swego łba, chyciłek w zęby, skupiłek sie i – rzuciłek. Kapelus frunął przez nasiąknięte wielowiekowom historiom westminsterskie powietrze. Na mój dusiu! Ściany tego kościoła z pewnościom juz niejedno widziały. Ale latającego góralskiego kapelusa – chyba jesce nigdy.

Cy mój rzut był celny? Byłby… kieby pon premier Cameron nie pochylił sie nagle nad swojom małzonkom, coby sepnąć jej cosi do ucha. I przez to kapelus zamiast na głowie poni premierowej – wylądowoł na ponu premierze! I zaroz wokół poństwa Cameronów zrobiło sie porusenie.

– Skandal! – wołano. – To juz prowdziwy skandal! Chłop w kościele w kapelusu na głowie! Co to za niekulturalno para z tyk Cameronów! Baba powinna mieć kapelus – a nimo! Chłop powinien nie mieć kapelusa – a mo!

– Jo nic nie winien! – bronił sie pon Cameron. – To nie moje.

I coby pozbyć sie jak najsybciej kłopotu, ściągnął kapelus ze swej głowy i rzucił go precki. Kapelus znów pofrunął i… wylądowoł na głowie inksego gościa – pona Rowana Atkinsona.

– Poźrejcie! Poźrejcie! – zacęli godać ludzie. – Pon Atkinson tyz jest tutok w kapelusu! No, ale wiadomo przecie, ze jemu to ino śpasy w głowie. Więc akurat w jego wypadku – nimo sie cemu dziwić.

– Ale jo przecie nie planowolek na dzisiok zodnego śpasowania – zacął sie tłumacyć pon Atkinson. – Cyzbyk juz narytkowoł telo śpasów, ze teroz to nie jo je kontroluje, ino one mnie?

Pon Atkinson zdjął kapelus ze swej głowy, poźreł na niego z charakterystycnym jasiowo-fasolowym grymasem, a potem cisnął ten niefciany rekwizyt ku środkowi kościoła. Jo wte tyz na środek kościoła pohybołek. Kapelus zatocył w powietrzu łagodny łuk i – osiodł na moim łbie.

A więc musiołek jesce roz spróbować podrzucić ten kapelus poni premierowej. Tym rozem postanowiłek podejść blizej celu, coby była więkso sansa, ze drugo próba bedzie juz udano.

Nagle… jak spod ziemi wyrosła przede mnom królowa Elzbieta! A wroz z niom ksiąze Filip. Oboje właśnie przybyli do kościoła.

– Filipecku! Filipecku! – zawołała królowa ku swemu małzonkowi. – Cy to nie ten piesek, co to fciałak mu nadać tytuł ślachecki?
– Bajuści, to chyba on! – zgdził sie ksiąze Filip.

No, krucafuks! Jako juz zbocowołek w tym wpisie z 18 lipca, miołek jo otrzymać z rąk brytyjskiej królowej tytuł lorda. I musiołek wte wartko uciekać z Londynu, coby tego tytułu nie dostać. Po upływie telu miesięcy myślołek, ze królowa juz o mnie zabocyła. A tutok sie okazało – ze wcale nie!

Królowa Elzbieta rusyła zaroz w mojom strone.
– Elzbietecko, kany ty idzies?! – spytoł ksiąze Filip, zaskocony zachowaniem małzonki.
– To bedzie pikny dzień! – odpowiedziała królowa i dalej sła ku mnie. – Ślub mojego wnuka i nadanie tytułu ślacheckiego barzo zacnemu, choć tajemnicemu psu!

Krucafuks! W uciekaca! I to wartko! Bo inacej zostone sakramenckim lordem! Rzuciłek sie do uciecki. Ale Elzbieta II pognała za mnom.

– Piesku! Piesku! Pockoj na mnie! – wołała. – Fce ci nadać ślachecki tytuł!

Bidno królowa! Nie rozumiała, ze to, co jest wielkim honorem dlo cłowieka, niekoniecnie musi być honorem dlo owcarka podhalańskiego. Juz wolołbyk, coby zamkła mnie w Towerze.

Kieby nie ten tłum, uciekłbyk bez trudu. Ba w takim ścisku, jaki tamok był, nie miołek sans na rozwinięcie swojej normalnej owcarkowej prędkości. Klucyłek pomiędzy barzo woznymi gośćmi, ba co mi sie kapecke udało oddalić od królowej, to ona nazod zacynała mnie doganiać. Jaz nagle… wpodłek prosto w objęcia jakiejsi barzo śwarnej poni. Fto to był? Zorientowołek sie dopiero po kwili. Krucafuks! To samiućko Victoria Beckham! Nase nieocekiwane spotkanie jakisi paparacci uwiecnił na zdjęciu, o cym dowiedziołek sie dopiero wte, kie uwidziołek ten i ten obrazek w albumie EMTeSiódemecki.

Fciołek poniom Beckham piknie przeprosić i uciekać dalej. Ale ona ścisnęła mnie mocno i zawołała:
– Piesku! Jakiś ty pikny! Skądześ sie tutok wziął?

Nie fcąc być nieuprzejmy, polizołek jom po policku. A co! Niek inkse owcarki mi zazdroscom, ze zlizołek puder z policka jednej z najhyrniejsyk Angielek.
– Słodki jesteś! – zakwyciła sie poni Beckham. – Jeśli okaze sie, ze jesteś bezpański, to jo cie przygarne i dom ci na imie – Cukierecek.

Krucafuks! To juz mi sie mniej podobało. Cukierecek to mo być imie dlo zaprawionego w bojak z wilkami pasterskiego psa? Inkse owcarki pęknom ze śmiechu!

Tymcasem dobiegła ku nom zdysano królowa.
– Poni Victoria! Co za spotkanie! – uciesyła sie monarchini. – A ten piesek to was?
– Na to wyglądo – pedziała poni Beckham.
– W takim rozie – pedziała królowa – chyba uciesy wos wiadomość, ze jo tego pieska ucynie lordem?
– Mój Cukierecek bedzie lordem? – uradowała sie poni Beckham. – Piknie! Mój ślicny piesiunio bedzie lordem Cukiereckiem!
– A więc ta ostomiło zywinka nazywo sie Cukierecek? – zaciekawiła sie królowa. – Barzo ładne imie! W sam roz dlo tak śwarnego pieska!

O, Jezusickuuu!!! Cemu ten Monty mnie w to syćko wciągnął! Nie fce być tutok ani kwili dłuzej! Jo fce na mojom hole pod Turbaczeeeeem!

A królowa i poni Beckham zacęły mnie głaskać, drapać za uchem, przytulać… To syćko byłoby nawet barzo miłe, kieby nie groźba zostania lordem. Cy mogłek uciec od tyk dwók poń? Niby mogłek. Ino bołek sie, ze wyrywając sie z ik objęć, moge niefcący posarpać ik pikne kiecki. Wyobrazocie se, jaki to byłby dlo nik wstyd na cały świat? Nie fciołek ik narazać na takom przykrość.

Tymcasem zgromadzeni w Opactwie goście nagle sie ozywili.
– Ponna młoda! Ponna młoda juz przyjechała!

Królowa i poni Beckham wyprostowały sie, poźreły w strone wejścia i na kwilecke przestały sie mnom zajmować. Jeśli miołek uciekać – to właśnie teroz! Hipnąłek przed siebie i pohybołek na oślep. To cud, ze nie zgubiłek przy tym kapelusa. Hybołek, hybołek i wtem… mojo głowa znienacka zaplątała sie w jakisi wielki bioły materiał. Nic nie widziołek, ino samom biel dookoła, zupełnie jak byk ugrzązł we własnyk kudłak. Krucafuks! Co to było? Po kwilecce odgodłek. O, Jezusicku! To był tren od sukni ponny Kate! Co robić? Cóz. Nie miołek inksego wyjścia, jak pockać na dogodny moment, coby wyswobodzić sie z tej biołej pułapki.

Ponna młodo tymcasem rusyła ku ołtarzowi. Za niom sła jej siostra trzymając w rękak końcówke piknego trenu. A pomiędzy nimi dwiema – słek jo z łbem zaplątanym w ten sakramencki materiał. Nie wiem, cy ftosi zauwazył wte, ze spod trenu wystajom śtyry biołe kudłate łapy. Być moze syćka byli tak zapatrzeni w śwarnom Kate, ze nifto nie zwrócił uwagi na to, co sie działo kapecke za niom.

Ponna Kate dosła do ołtarza i zajęła miejsce przy swym księciu, nie z bojki wprowdzie, ale co tam! Ksiąze to ksiąze. Haj.

No i zacęła sie ceremonia ślubno. Sam arcybiskup Canterbury jom odprawioł. W stosownej kwili zwrócił sie do księcia Williama takimi słowami:
– William Arthur Philip Louis wilt thou have this woman to thy wedded wife, to live together according to God’s law in the Holy Estate of Matrimony? Wilt thou love her, comfort her, honour and keep her in sickness and in health and forsaking all other, keep thee only unto her, so long as ye both shall live?

W dosłownym tłumaceniu znacy to: „Ostomiły Williamecku, cy fces, coby to oto dziewce stało sie twojom babom i cy fces z niom zyć jak Pon Bócek przykazoł? Fces jom miłować, kupować jej pikne kiecki, kie bedzie zdrowo i parzyć ziółka, kie bedzie choro, pokiela oboje bedziecie zyli?”

I wte – krucafuks – stało sie cosi niedobrego! Ksiąze William był tak sakramencko przejęty, ze nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa! Na mój dusiu! Cyzby zamiast piknego ślubu miała być pikno klapa? Na ocak całego świata?

– Hau-hau! – zawołołek spod trenu ponny młodej, co w tłumaceniu na ludzki znacy: „Ostomiły ksiąze, powiedzcie wreście to sakramenckie ‚Tak’! Przeprasom – sakramentalne, nie sakramenckie.”

No i ku mojemu zaskoceniu syćka, co usłyseli moje „Hau-hau!”, pomyśleli, ze to ksiąze pedzioł: „I will”. A to znacy po angielsku: „Na mój dusicku! Pewnie ze fce!”

Ufff! Ksiąze William odetchnął, choć nie barzo wiedzioł, fto go wyręcył. A arcybiskup zwrócił sie teroz do ponny Kate:
– Ostomiło Katecko, cy fces, coby ten oto siuhaj stoł sie za kwilecke twoim chłopem? Cy pokiela oboje bedziecie zyli, to fces go piknie miłować, nawet wte, kie on bedzie zostawioł swe skarpetki na środku salonu zamiast w kosu na brudnom bielizne?*

Na mój dusiu! Tym rozem z przejęcia zaniemówiła ponna Kate! Znów więc zawołołek „Hau-hau!” i znów syćkim sie zdało, ze usłyseli słowa: „I will”.

No a potem na scynście oboje poństwo młodzi odzyskali pewność siebie i dalse powtarzanie za arcybiskupem słów przysięgi małzeńskiej sło im juz gładko.

Ceremonia pikno była, ba wreście sie skońcyła. Nowozeńcy rusyli ku wyjściu. I kie tak śli, to udało mi sie wreście oswobodzić łeb z tego sakramenckiego trenu. Ba wolołek póki co trzymać sie blisko młodej pary. Bo dzięki temu królowa nie mogła mnie znów zacąć gonić. W końcu jak by to wyglądało, kieby monarchini uganiała sie za psem dookoła pary nowozeńców.

Ksiąze William i Kate, cyli teroz juz księzna Cambridge, byli tak zapatrzeni w siebie, ze chyba w ogóle mnie nie zauwazyli. Ach, ci ludzcy młodzi! Haj.

Przed Opactwem na świezo upieconyk małzonków cekała tako specjalno brycka – trza przyznać, ze duzo okazalso od tyk, co to wozom ceprów po Dolinie Kościeliskiej. William i Kate wsiedli do niej. Jo tyz tamok hipnąłek – aby ino być cały cas blisko nowozeńców. Brycka rusyła. I tak oto najhyrniejso w dzisiejsym dniu para – a wroz z niom jo – odbyła piknom przejazdzke wśród wiwatującyk tłumów. Jak jo wte wyglądołek – to tyz w EMTeSiódemeckowym albumie mozecie uwidzieć.

Pomaluśku zblizali my sie do pałacu Buckingham. No to pomyślołek, ze lepiej stela zniknąć, bo kie nojde sie za ogrodzeniem pałaca – uciecka przed królowom moze być trudniejso. Wyskocyłek więc z wozu i wartko zmiesołek sie z łumem gapiów. A potem pohybołek do pobliskiego Saint James’ Parku. Tamok postanowiłek kapecke odpocąć.

– Owcarku! Owcarku! – usłysołek nagle za sobom.
Poźrełek do tyłu. To był Monty!
– Owcarku! – Ulubiony piesek królowej zaroz był przy mnie. – Muse ci piknie podziękować!
– Za co? – spytołek. – Nie spisołek sie! Nie dostarcyłek poni premierowej kapelusa.
– Niekze ta – Monty machnął łapom. – Pogwarzom o gafie poni premierowej przez pare dni, a potem… abo Hamerykanie chycnom bin Ladena, abo cosi inksego sie wydarzy – i dziennikorze bedom mieli inksy temat do roztrząsywania. Ale, owcarku, dokonołeś duzo wozniejsej rzecy! Ludzie nie zauwazyli, co sie działo, ba jo – widziołek syćko! Kiebyś w tym Opactwie nie hauknął w odpowiedniej kwili, ze ślubu byłyby nici! Uratowołeś królewskom rodzine przed straśliwom kompromitacjom!

Na mój dusiu! Co prowda, to prowda. No to całe scynście, ze ten mój przyjazd do Anglii nie był całkowicie daremny. Bajako.

Ale wiem juz jedno – jeśli znowu zdarzy sie tak, ze bede musioł pohybać do Londynu, to muse cosi zrobić, coby tym rozem królowa mnie nie rozpoznała. Najlepiej, jak przebiere sie za ratlerka. Abo inksom cziłałe. Hau!

* Jeśli ftosi mo wątpliwości, cy nie pokrynciłek cegosi w tłumaceniu, to niek poźre tutok, a przekono sie, ze nic nie pokrynciłek.