Zbójnicki honor Maryny Krywaniec

Jak Marynie Krywaniec, kotu i mnie posły badania naukowe nad neutrinami – to juz ostomili wiecie. Co było potem? Ano po zakońceniu nasyk badań Maryna fciała polecieć ku swoim Tatrom. Ale wte spytołek jom:
– Wiecie co, krzesno? A nie polecielibyście do Holandii?
– Do Holandii? – zastanowiła sie orlica. – Juz roz próbowałak. I bocycie chyba, co z tego wysło?
– Bajako. Zamiast do Holandii, trafiliście do Południowej Afryki – pedziołek, dobrze bocąc Maryninom przygode, o ftórej opowiedziołek wom we wpisie z 31 marca 2009 rocku.
– Ale nie przejmujcie sie – dodołek po kwilecce. – Kozdy przecie mógł sie pomylić.
– No dobrze, ba co jo mom w tej Holandii robić? – spytała Maryna.
– Syćkiego sie dowiecie – pedziołek. – Ino pockojmy, jaz mój baca i gaździna pódom spać.

No i późnom nocom – kie gaździna juz piknie spała, a baca piknie społ i jesce pikniej chrapoł – zakradli my sie z Marynom do chałupy. Tamok włącyłek komputer, otworzyłek mojego bloga, a potem pokazołek i przecytołek orlicy komentorz Anecki z 14 października, z godziny 12:14:

Niech to diabli, chyba przyjdzie mi Marynę wypożyczyć?!
A to za sprawą srok. Tak je zimą podkarmiałam, że „bestyje” rozmnożyły się, jak chwasty i moich śpiewaków, kosy ma sie rozumieć, przegoniły.
W tym roku wyjątkowa cisza w ogrodzie panowała. A jeszcze niedawno cała kosowa rodzina koncertowała do późnego wieczora. Czas na porządki. Trzeba przywrócić równowagę w ptasim świecie, a to potrafi tylko Maryna!!!!
Myślę, że nie odmówi tej skromnej przysługi!?

– No i jak, krzesno – spytołek Maryne. – Chyba nie odmówicie?
– Pewnie, ze nie! – padła zdecydowano odpowiedź. – Przecie jo zbójnik jestem, a nawet harnaś. No to nie moge odmówić pomocy komusi, fto jej potrzebuje. Inacej splamiłabyk swój zbójnicki honor.
– Piknie! – uciesyłek sie. – No to teroz, krzesno, pokoze wom trase, coby tym rozem nic sie wom nie pokiełbasiło.

Otworzyłek na komputrze guglowom mape. Popytołek Gugle, coby wyryktowały trase od mojej wsi do Holandii. Ino wiecie co? Ta mapa w Guglak jest jednak kapecke głupio. No bo pokazuje ona, jak dojechać do celu autem, pokazuje, jak dojść na piechote, ba jak trafić drogom lotnicom – tego nie pokazuje. A Maryne przecie właśnie tako droga najbardziej interesowała.

Ba jakosi my se poradzili. Maryna piknie naucyła sie, kany powinna lecieć. I tym rozem nie było takiej mozliwości, coby poleciała w złym kierunku. Haj.

Rankiem orlica rusyła w droge. Leciała, leciał, leciała… I jakosi tak na wysokości Lubonia Wielkiego uwidziała w dole stado srok. Nolazły se one tamok jakomsi wyzerke i tłocyły sie wokół niej, hałasując przy tym sakramencko.

– To chyba nie som te sroki, co przegoniły Aneckowe kosy? – pomyślała Maryna. – Za daleko od Holandii. Ale fto je tam wie? Moze one zyjom w Holandii, a do Polski przyleciały w odwiedziny do krewnyk? Lepiej bedzie, jak z nimi pogodom.
Orlica sfrunęła w dół.
– Hej, sroki! – zawołała.
– Przerwa śniadaniowo! – odpowiedziały sroki.
– To jedzcie se to śniadanie dalej, ba słuchojcie, co bede ku wom godała – poleciła orlica. – Otóz z wiarygodnyk źródeł wiem, ze przynajmniej nieftóre z wos barzo brzyćko zachowujom sie wobec kosów.
– Fto? My? – spytały sroki głosami niewinątek.
– Wy! Wy! – odrzekła Maryna. – Utrudniocie tym bidokom zywobycie! Tako spokojno kosowo rodzinka osiedlo sie kasi blisko ludzi, piknie tym ludziom śpiewo, ludzie sie do tyk śpiewów przyzwycajajom… A wy wte co? Przeganiocie tyk śpiewoków precki, weredy jedne! Bidne kosy musom se sukać nowyk terenów, a ludzie zamiast piknyk kosowyk koncertów musom słuchać wasyk srokowyk skrzeków! I jak wom nie wstyd!
– Oj, wstyd nom, wstyd – pedziały skrusone sroki. – Przeprasomy piknie. To juz sie więcej nie powtórzy.
– Na pewno? – Maryna jakosi cuła, ze takim beskurcyjom nie nalezy zbytnio ufać.
– Przysięgomy na groby nasyk przodków na Pęksowym Brzyzku! – oświadcyły urocyście sroki.
– No, dobrze. I lepiej, cobyście dotrzymały swej przysięgi – ostrzegła Maryna. – Inacej bedziecie miały do cynienia z moimi śponami.

I odfrunęła, zabocowując zupełnie o tym, ze przecie na Pęksowym Brzyzku nie jest pochowano ani jedno sroka.
– Mojo misja jest łatwiejso, niz sie spodziewałak – pomyślała zadowolono. – Syćkie napotkane po drodze sroki bede poucała, ze nie wolno im prześladować kosów. A kie dolece do Holandii…

– Krzesno! Krzesno! – Wołanie pozostawionyk w tyle srok przerwało Marynine rozmyślania.
Orlica zawróciła.
– O co wom idzie? – spytała.
– Fciały my ino wyjaśnić, kogo właściwie nie wolno nom przeganiać? Kosów cy kabanosów?
– Kosów! Przecie wyraźnie godałak, ze kosów! – przybocyła Maryna.
– Tak właśnie sie nom wydawało – pedziały sroki. – Ale na wselki wypadek wolały my sie upewnić.
– No to teroz juz sie upewniłyście – pedziała Maryna. – Zegnom.

I znów rusyła w droge. Nie odleciała jednak daleko, jak sroki znowu zacęły wołać:
– Krzesno! Krzesno!
Maryna zawróciła po roz drugi.
– Cego wy jesce fcecie?
– Fciały my sie dowiedzieć, o ftóre kosy wom chodziło?
– Jak to o ftóre?
– No bo my znomy dwa gatunki kosów: kos śpiewak (Turdus ericetorum) i kos obrozny (Turdus torquatus). To ftórego z tyk dwók gatunków nie wolno nom przeganiać?
– Zodnego krucafuks! – Maryna zacęła juz tracić cierpliwość. – Choćby było milion gatunków kosów, to od kozdego z nik mocie sie trzymać z dala! Rozumiecie?
– Tak, tak, rozumiemy – pedziały sroki. – Przepytujemy piknie, ześmy niepotrzebnie wos zawróciły.
Maryna przyjęła przeprosiny i znów zerwała sie do lotu.

– Juz chyba wystarcająco duzo casu tutok straciłak – pomyślała. – Muse lecieć, bo inacej to do świąt do tej Holandii nie dotre.
A tymcasem sroki znów zawołały:
– Krzesno! Krzesno!
– No, nie! – zeźliła sie Maryna.
Ale zawróciła. Fciała mieć pewność, ze te beskurcyje bedom dobrze bocyły syćko, co im nakazała.
– Cego jesce fciałyście sie dowiedzieć? – spytała, kie znów nolazła sie przy srokak.
– E, nicego – usłysała w odpowiedzi. – Ino uświadomiły my se, ze zasła pomyłka. Bo to przecie nie kosy dzielom sie na śpiewaki i obrozne, ino drozdy!
– I po to ino wołałyście mnie nazod ku sobie? – spytała z wyrzutem Maryna.
– No, fciały my wos przepytać za nasom pomyłke – pedziały sroki. – I więcej juz nie bedziemy wos niepokoić.
– Oby – burkła Maryna.

I po roz kolejny poderwała sie do lotu.
– Moze jednak napotkanyk po drodze srok nie powinnak poucać? – zacęła śpekulować. – W sumie przecie wystarcy, jak pouce ino te weredy, ftóre zmusiły Aneckowe kosy do przeprowadzki.

Fciała tyz zacąć sie modlić, coby znowu nie usłyseć okrzyku: „Krzesno! Krzesno!” Ale zanim zacęła… to go właśnie usłysała.
– Śpasy se ryktujecie cy jak? – spytała, kie wróciła ku srokom po roz kolejny. – Miałyście mnie juz nie niepokoić!
– To prowda. Przepytujemy piknie – pedziały sroki sprawiając wrazenie barzo skrusonyk. – Ba momy jesce jedno – dosłownie jedno – pytanie.
– No to godojcie – westchnęła Maryna. – Byle wartko.
– Fciały my sie dowiedzieć, cy na Kajmanak tyz nie wolno nom przeganiać kosów?
– Na Kajmanak? Jakik Kajmanak? – Maryna zupełnie nie rozumiała pytania.
– To takie wyspy barzo daleko stela – wyjaśniły sroki. – Dlo ludzi te Kajmany słynom jako raj podakowy. No to pomyślały my, ze moze jest to tyz raj srokowy i moze wolno tamok srokom przeganiać kosy?
– Nie wolno!!! – rykła Maryna. – Nika wom tyk kosów nie wolno przeganiać! Ani na Kajmanak, ani nika we wsekświecie!
– Rozumiemy – pedziały sroki. – I barzo piknie dziękujemy za wycerpującom odpowiedź. Więcej pytań juz nie momy.

Ale ocywiście kie ino Maryna kawałecek odleciała – sroki miały kolejne pytanie. A potem kolejne. A potem jesce kolejne… Pytały, cy zakaz przeganiania kosów jest prawomocny, cy w dni świątecne tyz ten zakaz obowiązuje, cy jest sansa, ze przegonienie kosa nie bedzie karane za względu na znikomom skodliwość społecnom… i tak dalej, i tak dalej. Za kozdym rozem sroki obiecywały, ze więcej pytań do orlicy nie bedom juz miały. A bidno Maryna coroz bardziej opadała z sił. Kie sroki fciały zawrócić jom po roz sto pięćdziesionty, orlica postanowiła tym rozem ik nie słuchać. Ba wte sroki jom dogoniły (bidocka była juz tak wymęcono, ze nietrudno było jom dogonić) i zacęły zasypywać kolejnymi pytaniami. Maryna – ledwo zywo i juz zupełnie skołowano – rzekła tak:
– Słuchojcie, ancykrysty… Godom wom po roz ostatni…. Nigdy, pod zodnym pozorem nie wolno wom przeganiać… drozdów… To znacy… fciałak pedzieć… kajmanów… To znacy… kabanosów obroznyk… I nie bedzie zodnej znikomej skodliwości świątecnej… Eee… O, Jezusicku!… Słabo mi!…

Orlica opadła na ziem i zemdlała. No, krucafuks! I jak jo mom nazwać to, co te sroki jej zrobiły? Molestowanie? Racej nie. Mobbing? Chyba tyz nie. O! Juz wiem! Sroking!

Trza jednak oddać tym weredom sprawiedliwość – kie orlica straciła przytomność, to głupio sie im zrobiło.
– Prowdziwy twardziel z niej – pedziały z uznaniem. – Ftosi inksy downo dołby za wygranom i odwołoł ten zakaz przeganiania kosów. A ona – nie!

Sroki postanowiły Marynie pomóc. Nie wiedziały ino jak. Ba uznały, ze skoro jest ona tatrzańskim ptokiem, to najlepiej zabrać jom ku Tatrom i tamok posukać jej krewnyk. Wciągły bezwładnom Maryne na rozłozystom smrekowom gałąź, ftóro lezała nieopodal, pewnie ucięto przez jakiegosi drwala. A potem wspólnie uniesły te gałąź do wierchu i rusyły na południe. Zanim doleciały do Tater, przelatywały nad mojom wsiom. Całe scynście, ze dojrzoł je kot, ftóry akurat kryncił sie po podwórzu.
– Na mój dusiu! – zawołoł. – Widziołek juz rózne lotnie, paralotnie, motolotnie… Ale smrekolotnie to jo chyba widze po roz pierwsy! Cego to ci głupi ludzie nie wymyślom! Zaroz! To chyba nie ludzie! To sroki!
– Sroki? – Kie to usłysołek, od rozu tknęło mnie złe przecucie. Poźrełek do wierchu. Psy wprowdzie nie majom tak dobrego wzroku jak koty, ale tyz uwidziołek, ze cosi dziwnego pośród obłocków frunie.
– Ej! – zawołołek ku wierchowi. – Wy, co tamok fruwocie, wylądujcie tutok na kwilecke. Piknie pytom.

Sroki, kapecke strudzone juz transportem Maryny, nawet chętnie mnie posłuchały. Na mój dusiu! Teroz dopiero my z kotem uwidzieli, kogo one na tej smrekowej gałęzi niesły! Maryna tymcasem pomału dochodziła do siebie. Ale wyglądała marnie. Zakrodłek sie więc do chałupy i wyniesłek z kuchni flaske Łąckiej Śliwowicki. I wnet wroz z kotem wlali my do dzioba poskodowanej pare kropel. Pomogło! Wprowdzie mocny trunek prasnął orlicom roz w lewo i roz w prawo, ale zaroz potem – nazod była w pełni sił. A po kwili wroz ze srokami opowiedziała kotu i mnie, jak to sie stało, ze tutok do nasego obejścia trafiły.

– No to ładnie! – pedziołek, kie wysłuchołek całej opowieści. – A tamok w Holandii bidne kosy nadal nie mogom ku Aneckowemu domkowi wrócić.
– Co gorso – sprawy sie pogmatwały – rzekła Maryna. – Bo co mi te sroki naryktowały głupiego śpasu – to naryktowały. Ale kie straciłak przytomność – to one piknie mi pomogły! No i teroz nie barzo moge przeciwko srokom działać. Inacej byłabyk niewdzięcnicom i splamiłabyk swój zbójnicki honor.
Na kwile zamilkła i sie zamyśliła.
– No i jestem w rozterce – dodała po kwilecce. – Zbójnicki honor nakazuje mi pomóc Anecce i zbójnicki honor nie pozwalo mi występować przeciwko srokom. Jak mom pogodzić jedno z drugim?

Na mój dusiu! To faktycnie sie porobiło. Takiego konfliktu honorów to nawet pon Boziewicz nie przewidzioł.

Ale oto… okazało sie, ze sroki zaciekawiła naso śliwowica, ftóro tak piknie postawiła Maryne na nogi. Zacęły pytać, coby im tyz dać skostować. No to jo pedziołek im, ze je pocynstuje, ale… pod jednym warunkiem – za najpierw polecom do Holandii, odsukajom tamok Aneckowe kosy i sprawiom, coby nazod ku Anecce wróciły. Srokom tak barzo zalezało na skostowaniu śliwowicki, ze od rozu sie zgodziły. I nie fcąc tracić casu, zaroz rusyły ku piknej Krainie Wiatraków.

No i w ten sposób honor Maryny zostoł uratowany – bo nolozł sie ftosi, fto zgodził sie w jej zastępstwie przywrócić ptasi porządek w Aneckowyk stronak. Jak sroki sie z tego zadania wywiązom? Tego nie wiem. Ale jakosi wywiązać sie musom. Bo pokiela nie bede mioł oficjalnego potwierdzenia od Anecki, ze kosy nazod u niej koncertujom, to jo beskurcyjom ani kropelki Łąckiej Śliwowicy nie dom. Hau!