Pozytki ze śpiącyk rycerzy

Fto mo ochote odwiedzić Wisłe, rodzinne miasto nasego Adasia Małysza, ten moze dojechać tamok na przykład przez Ustroń, co to od północy z tom Wisłom sąsiaduje. A kie bedziecie przez ten Ustroń przejezdali, to sami uwidzicie, jakie pikne zielone wiersycki sie nad nim wznosom. Jeden z tyk wiersycków nazywo sie Czantoria i przechodzi przezeń polsko-czesko granica. A zgadnijcie, co sie w środku tej Czantorii nojduje? Jo potela myślołek, ze to samo, co w kozdej inksej beskidzkiej górze, cyli na przykład flisz karpacki. Jaz wpodł mi w łapy listopadowy numer „N.p.m.-u”. Zacąłek go przeglądać, jaze wycytołek tamok, ze w środku Czantorii som… śpiący rycerze!* Bajako! Ino pocątkowo nawet okolicni mieskańcy o tym nie wiedzieli. W końcu jednak cało rzec wysła na jaw za sprawom pewnego kowala z Nydka (Nydek to wioska po czeskiej stronie Czantorii). Roz przybył do tego kowala tajemnicy rycerz na piknym rumaku. I pedzioł, ze potrzebuje trzystu podków, po ftóre zgłosi sie za trzy dni. Krucafuks! Trza było zatem ryktować sto podków dziennie! Nie znom sie na kowalskiej robocie, więc nie wiem, cy to jest łatwe zadanie cy nie, ale podejrzewom, ze niełatwe. Ba cóz – klient nas pon. Moze ten kowal zastosowoł TesTeqeckowom metode GTD, a moze jakomsi inksom, w kozdym rozie z realizacjom zamówienia piknie wyrobił sie na cas.

Po trzek dniak rycerz – tak jak zapowiedzioł – przyjechoł po odbiór podków. Heeej! Barzo sie uciesył, kie uwidzioł, ze som one gotowe! Załadowoł je na konia, a potem polecił kowalowi, coby wroz z nim udoł sie ku Czantorii. Jako juz godołek, klient nas pon, więc kowal rycerza posłuchoł. No i rusyli rozem w droge. Dotarli do jakiegosi otworu w skale. Wesli doń, przecisnęli sie przez skalny korytorz i… wysli na dziedziniec wielkiego zamku!

– Na mój dusiu! – zdumioł sie kowal. – Kany jo jestem?
– To tajemnica wojskowo – odpowiedzioł rycerz. – Chociaz… właściwie moge jom wom zdradzić, bo i tak zodno ciura nos tutok nie nojdzie. Jesteście, panocku, na zamku zamieskałym przez trzystu siumnyk rycerzy. Na rozie rycerze ci śpiom. Ale kie Śląsk nojdzie sie w niebezpieceństwie – to oni syćka zaroz sie pobudzom i wyrusom na pomoc. Haj. Ino tak se pomyślołek, ze coby ta pomoc była skutecniejso, to nasym koniom przydałyby sie porządne podkowy. Dlotego piknie wos, panocku, pytom, cobyście te konie podkuli.

No i kowal wziął sie do roboty. Cały rok upłynął, zanim podkuł syćkie konie. Ale wreście robote skońcył i wte dostoł od tajemnicego rycerza worek z zapłatom. Co było w worku? Tego kowal nie wiedzioł. Ale obawioł sie, ze niewiele, bo worek był straśnie lekki. Ba cóz… spróbujcie pedzieć takiemu uzbrojonemu po zęby osiłkowi, ze wos osukoł! Bidny kowal woloł nie ryzykować. Pociągnął ino smętnie nosem, wziął ten worek i opuścił zamek. Po kwilecce obyrtnął sie za siebie, a wte… okazało sie, ze zamek zniknął! Ino Czantoria piknie sie ku niebu wznosiła.

Kowal wrócił do chałupy. To, co mioł w worku, postanowił wysypać na stół. Myśloł, ze wysypywanie zajmie mu ino krótkom kwilecke. A tymcasem… o, krucafuks! Sypoł i sypoł! Złotymi i srebrnymi monetami! Godom wom – choćbyście setke bankomatów obrabowali, to i tak nie uzbierolibyście telo dutków, kielo wyleciało z tego worka. Haj.

I tak oto przygoda kowala zakońcyła sie piknym hepi-endem. A rycerze? Cóz, śpiom se dalej w środku Czantorii. Ale jak ino Śląsk nojdzie sie w niebezpieceństwie – to zaroz wstanom i na pomoc wyrusom. Bajako.

Wom, ostomili, pewnie tak jak i mi, ta cało opowieść skojarzyła sie z legendom o śpiącyk rycerzak w Tatrak? No ale to dobrze wiedzieć, ze tacy rycerze nie ino w Tatrak som, ale w Beskidzie Śląskim tyz. I fto wie? Moze takze w Wielkopolsce? I na Mazowsu? I na Pomorzu? I w róznyk inksyk regionak? Jeśli fcecie, to mozecie nawet wyjść do pola i przyłozyć ucho do ziemi, coby sprawdzić, cy ze środka jakiesi zbiorowe chrapanie nie dochodzi.

Dobrze by było, kieby sie okazało, ze tyk rycerskik podziemnyk dormitoriumów jest więcej, niz sie syćkim potela wydawało. Bo jakiesi niebezpieceństwo wse nom moze zagrozić. Jakie? Wojna – na scynście chyba nie. Smoki chyba tyz nie – zreśtom z jednym smokiem z Krakowa zyjemy przecie tutok w piknej przyjaźni. Natomiast kryzys gospodarcy – to niestety jest właśnie ante portkas.** Na rozie moze jesce rycerze-zbawcy budzić sie nie musom (mom zreśtom nadzieje, ze nie bedom musieli). Ale tak na wselki wypadek – niek bedom w pogotowiu, coby poratowali nos syćkik w rozie potrzeby. Bo jo ocywiście nie wątpie, ze oni znajom sie nie ino na wojowaniu, ale na ekonomii tyz. Hau!

P.S. Pikne podziękowania dlo Grazynecki z Ustronia! Bo w „N.p.m-ie” ta legenda o rycerzak w Czantorii była przedstawiono w barzo wielkim skrócie. Grazynecka natomiast przysłała mi dokładniejsom wersje. I jo te wersje właśnie – ocywiście po owcarkowemu – tutok wom przekazołek.

* R. Jędrzejczyk, Śpiący rycerze bronią Czantorii, „N.p.m. – magazyn turystyki górskiej” 2011, nr 11 (128), s. 51-52.
** Dobrze pedziołek: „ante portkas”, nie „ante portas”. W końcu kie pon Hannibal seł na Wiecne Miasto, to chyba zodnyk portów w tamtyk okolicak nie napotkoł? Natomiast na portki, choćby schnące po praniu na słonku, mógł sie kasi nieopodal Rzymu natknąć.