Tysiąc wilków pod Turbaczem

Krucafuks! Wcora z samiućkiego ranka przyleciała ku mnie na hole Maryna Krywaniec. Była barzo rozgorąckowano.
– Krzesny! Krzesny! – wołała, ledwo mogąc złapać oddech.
– Witojcie – odpowiedziołek. – Co sie stało?
– Bida! – rzekła Maryna tonem nie wrózącym nicego dobrego, po cym kwilecke odsapła, ba zaroz zacęła godać dalej. – Całe watahy wilków idom tutok.
– Watahy wilków? Pewnie majom apetyt na nase owiecki? No to dostanom od nos baty, jak zwykle – zaśmiołek sie.
Pozostałe owcarki na holi – Harnaś, Dunaj i Modyń – tyz zacęły sie śmiać, kie usłysały, co pedziołek.
– Obawiom sie, ze tym rozem, to wy oberwiecie, a nie one – odparła orlica. – Tyk wilków jest kilkaset. A moze nawet tysiąc? W kozdym rozie straśnie duzo.
– Tysiąc wilków? – Od rozu przestało nom być do śmiechu.
– Pościągały beskurcyje krewnyk i znajomyk z całyk Karpat, nawet ze Słowacji, z Ukrainy i z Rumunii – pedziała Maryna. – Latając wysoko nad wierchami, zauwazyłak, ze w dole cosik duzo zacyno sie tyk wilków gromadzić. Postanowiłak więc sprawdzić, co sie dzieje. No i podsłuchałak ik rozmowy. Godały, ze majom juz dosyć tego, ze śtyry owcarki spod Turbacza furt se z nik śpasujom. Dlotego ściągły posiłki, coby sie z womi ostatecnie rozprawić.
– Krucafuks! – zawołołek. – Trza więc bedzie skrzyknąć owcarki z całej okolicy. Ze Słowacji tyz. Skoro te weredy popytały słowackie wilki, my popytomy słowackie owcarki.
– Nie zdązycie – pedziała Maryna. – One som juz barzo blisko. Zbyt blisko, cobyście zdązyli wezwać pomoc.
– Hmm… – zastanowiłek sie. – A myślicie, krzesno, ze zdązymy nase owiecki sprowadzić bezpiecnie do wsi, zanim te beskurcyje tu dotrom?
– Kilka owiecek moze by sie dało… – śpekulowała Maryna. – Ale całego stada nie docie rady. Tym bardziej, ze przecie baca i juhasi bedom próbowali wos powstrzymać, bo nie bedom rozumieli, co robicie.
– Tyz prowda. – Znów sie zastanowiłek. – W takim rozie moze wartko pohybom w dół i przynajmniej psy z nasej wsi sprowadze do pomocy?
– Ino co to wom do? – spytała orlica. – Co wom pomoze pare psów wobec takiej armii wilków?
– Lepso niewielko pomoc niz zodno – stwierdziłek.
– Jak uwazocie, krzesny. – Maryna wzrusyła swymi pierzastymi ramionami.
– To rusom wartko w droge, a wy – zwróciłek sie do Harnasia, Dunaja i Modynia – pilnujcie dobrze stada.

Moi trzej owcarkowi kompani zapewnili, ze ocywiście bedom piknie pilnować. Maryna pedziała, ze wobec powagi sytuacji ona tyz tutok zostonie i tyz bedzie owiecek pilnowała. Jo zaś i pohybołek do wsi. Ba najsybciej jako mogłek, wróciłek na hole nazod.
– I co, krzesny? – spytały mnie trzy owcarki i Maryna. – Widzimy, ze zoden pies z womi tutok nie przyseł.
– Ano zoden – odpowiedziołek.
– No to bida – zmartwił sie Modyń.
– My niestety tyz nie momy dobryk wiadomości – pedzioł Dunaj. – Jedno owiecka nom zginęła! Po prostu nagle znikła! Widocnie nieftóre wilki juz tutok dotarły i ukradkiem porwały bidocke, kie zoden z nos w jej strone nie poziroł.
– Nawet jo tego nie zauwazyłak – przyznała Maryna. – Choć przecie latom wysoko i widze więcej niz ci, co po ziemi chodzom.
– Na mój dusicku… – westchnął Harnaś. – Potela nie zdarzyło sie, coby wilki upolowały choć jednom z nasyk owiecek. Jaz do dzisiok…
– Pockojcie, krześni, pockojcie, dojcie mi dojść do słowa… – zacąłek godać, ba zaroz przerwołek, bo nagle pocułek złowrogi zapach.
– Krześni, cujecie to co jo? – spytołek. – Te wilki chyba juz tutok idom!
Pozostałe owcarki wciągły powietrze w swe nosy. Pocuły to samo. Było więc jasne, ze zaroz stoniemy oko w oko ze śmierztelnie niebezpiecnym wrogiem. A więc zdązyłek wrócić na hole dosłownie w ostatniej kwili.
– Wartko! – zawołołek. – Trza syćkie owce zagonić do kosarów!

No i zaroz kazali my całemu stadu schronić sie za ogrodzeniem. Ino baca z juhasami straśnie sie zdziwili.
– Co te psy ryktujom? – cudowali. – Cemu nagle kazom owieckom do kosarów iść? Przynapiły sie cy jak?
– O, krucafuks! – zawołoł juhas Stasek Kowaniecki. – Te psy wcale nie som takie głupie! Wiedzom, co robiom! Poźrejcie!
No i baca wroz z dwoma pozostałymi juhasami, Wojtkiem Murzynem i Józkiem Smrekiem, rozejrzeli sie wokoło. I jaz ik zamurowało. Zza rosnącyk wokół smreków powyłaziły te straśliwe krwiozerce drapiezniki. Wysły – i otocyły nasom hole. Noleźli my sie w samym środecku wielkiego, niesamowitego wilcego kręgu. Maryna miała racje – tyk beskurcyjej było z tysiąc.
– Baco – zwrócił sie do mojego bacy Józek Smrek. – Jesteście najstarsi z nos. Powiedzcie, ze juz kiesik widzieliście cosi takiego i udało sie wom przezyć.
– Pedzieć moge – pedzioł blady jak śmierzć baca. – Ale byłoby to najwiękse kłamstwo w moim zywobyciu.
– To co momy robić? – spytoł równie blady Wojtek Murzyn.
– Schrońcie sie wartko w sałasie, dobrze zamknijcie drzwi i przez komórke wezwijcie pomoc – polecił baca. – Ba jo bede tutok stoł i bronił owiecek, coby nigdy nifto nie mógł pedzieć, ze byłek złym pasterzem.
– Krucafuks! – zaklął Stasek. – Sami bedziecie tutok ik bronili? Mowy nimo! Przyznoje, ze jaz nogi mi sie trzynsom, kie na te ancykrytsty pozirom. Ale do zodnego sałasa nie bede sie chowoł , ino bede bronił owiecek wroz z womi!
– Jo tyz bede bronił owiecek! – oświadcył Wojtek Murzyn.
– I jo tyz! – zapewnił Józek Smrek.

Baca próbowoł wytłumacyć juhasom, ze nimo sensu, coby sie narazali, ale ci sie uparli i ślus.

W końcu baca i juhasi rozstawili sie po śtyrek stronak kosarów. Z ciupagami w rękak cekali, jaz pierwsi napastnicy zblizom sie ku nim. Modyń, Harnaś, Dunaj i jo tyz zajęliśmy pozycje obronne. Poodsłaniali my swe kły i groźnie warceli. Maryna Krywaniec krązyła nad holom, gotowo w kazdej kwili uzyć swyk śponów i swego potęznego dzioba.

– Pomóz nom, Ponie Bócku! – wołoł baca i juhasi. – Spraw, coby te wilki prasnął piorun. Abo coby ziemia je pochłonęła. Abo coby one syćkie przesły na wegetarianizm.

Jo zaś westchnąłek po cichutku tak:
– Ponie Bócku, nie słuchoj ik próśb, ino wysłuchoj mojej. Bo jo mom pewien pomysł na te beskurcyje, o cym zreśtom wies, bo przecie wies syćko. No to mojo prośba jest tako, coby ten mój pomysł okazoł sie dobry, a nie głupi. I telo.

Wilki na rozie nie atakowały. Wyglądało na to, ze fciały sie najpierw ponapawać nasom bezradnościom.

– No i co, niepiloki? – kpiły se ze mnie i z pozostałyk owcarków. – Myśleliście, ze wse bedziecie na tej holi wierchowali? Koniec z womi!
– Nie poddomy sie bez walki! – krzyknął Modyń.
– To sie nie poddawojcie! Hehe! – zaśmiały sie wilki. – Ale ta walka bedzie trwała barzo krótko. Poźrejcie, kielo nos jest. A wos kielo? Ino śtyrek ludzi i śtyry owcarki!
– I jesce jedno orlica – odezwała sie Maryna Krywaniec. – Jo tyz bede broniła tyk owiecek przed womi, weredy jedne!
– Widzicie? – zawołołek. – Wy mocie ino siły lądowe, a my – i lądowe, i powietrzne.
– Hehe! Juz sie boimy! – zarechotały wilki. – Z jednom głupiom orlicom rozprawimy sie równie wartko jako z ludźmi i womi owcarkami!
– Dobra! Dosyć tego godania! – zawołoł wilk, ftóry chyba dowodził tom całom armiom. – Skoda tracić cas, kie telo tłuściutkik owiecek ceko na nos. Do ataku!
– Do atakuuuuu! – zawyły syćkie wilki.

O, Jezusicku! Wyobrazocie se wycie tysiąca wilków w jednym miejscu naroz? Tego sie nie do opisać. Nawet ciarki nom po plecak nie przebiegły – bo te ciarki sparalizowoł tak wielki strach, ze nie mogły sie bidocki rusyć.

Rusyły sie za to wilki. Tysiąc ancykrystów przeciwko jednemu bacy, trzem juhasom, jednej orlicy i śtyrem owcarkom. Krucafuks!

Nagle… spomiędzy smreków od strony Bukowiny Waksmundzkiej wybiegł jesce jeden wilk. Stanął zdysany i zawołoł:
– W uciekaca! Komu zycie miłe, niek wartko stela ucieko!
– Cy wy godocie, krzesny? – zdziwiły sie pozostałe wilki. – Chyba wom sie zgłupło!
– To wom sie zgłupło, ze tracicie tutok cas, zamiast uciekać! Dwajścia tysięcy psów nadciągo w nasom strone, coby rozsarpać nos na kawałecki!

Wilki oniemiały.
– Dwajścia tysięcy psów? A skąd one sie wzieły?
– A nie pomyśleliście sietnioki o tym, ze w dzisiejsyk casak dzięki satelitom ludzie widzom syćko, co sie na Ziemi dzieje? Nie usło więc uwadze tyk ludzi, ze wilki z połowy Europy rusyły nagle ku Gorcom. Od rozu syćkie telewizje zacęły o tym trąbić. A ze wiele psów wroz z ludźmi telewizje oglądo, to stwierdziły, ze musimy cosi knuć ze skodom dlo ik dwunoznyk przyjaciół. Więc zaroz postanowiły wyrusyć przeciwko nom.
– Daleko som te psy?
– Cy jo wiem? Trudno pedzieć, bo postanowiły podejść ku nom pod wiater. Moze som dziesięć kilometrów stela? Moze pięć?
– O, Jezusickuuu! – Wilki przeraziły sie straśnie. – Pewnie mogom być jesce blizej! Moze dwa kilometry stela? A moze ino jeden? Abo kilkaset metrów? Z dwudziestoma tysiącami psów nie momy zodnyk sans! W uciekaca!

Na mój dusicku! Ale panika wśród tyk beskurcyjej sie zrobiła! Rzuciły sie syćkie do uciecki. A ze w popłochu uciekały w rózne strony, to co kwila jeden na drugiego wpadoł. Jaz skoda, ze nie miołek wte zodnej kamery. Byłby barzo pikny film do Jutuba. Haj.

No i wkrótce na holi nie było juz ani jednego wilka. Baca z juhasami jaz skakali z radości, choć nijak nie mogli pojąć, cemu te beskurcyje tak nagle uciekły. I nawet nie zauwazyli, ze ten jeden wilk, ftóry pojawił sie na końcu, nika nie uciekł, ino schowoł sie za wielkim jałowcem. A po paru kwilak zza tego jałowca wysła… pikno owiecka. Dokładnie ta, o ftórom Dunaj, Harnaś i Modyń sie martwili, ze została porwano przez wilki.

Bo prowda jest tako, ostomili, ona wcale nie została porwano. Powiem wom, co sie z niom działo. Kie opuscołek hole, dręcyła mnie myśl, cy jest sens hybać na dół po pomoc, skoro wsparcie psów ze wsi i tak niewiele by nom dało wobec takiej armii wilków. Ba nagle wpodł mi do głowy pewien pomysł. Wartko chyciłek młodom owiecke, ftórom właśnie mijołek i zabrołek jom ze sobom. Akurat Harnaś, Dunaj, Modyń i Maryna ukwalowali, fto ftórego kawałka holi bedzie pilnowoł. Dlotego nie zauwazyli, ze jedno owca posła ze mnom. Za to potem zauwazyli jej brak. I dlotego właśnie pomyśleli, ze bidocke dopadły wilki.

Tymcasem jo i ta owca zesliśmy do wsi i posli ku chałupie Felka znad młaki. Tamok kazołek owiecce pockać na polu, sam zaś zakrodłek sie do Felkowej chałupy i z salonu myśliwskiego i wykrodłek piknom skóre wilka. Kie wróciłek do owiecki i zaroz jom w te skóre ubrołek. Następnie pedziołek jej tak:
– Ukryjecie sie, krzesno, w tym przebraniu w lesie, kasi niedaleko nasej holi. Kie przyjdom wilki, to wejdziecie pomiędzy nie i nagodocie im bździn, ze zblizo sie ku nim dwajścia tysiecy sakramencko groźnyk psów.
Owiecka bała sie straśnie. Pytała, cemu jo sam sie za tego wilka nie przebiere. Wytłumacyłek jej, ze piknie byk sie przebroł, kieby nie to, ze ta wilkowo skóra jest na dlo mnie zdecydowanie za mało. W końcu sie zgodziła. Zrozumiała, ze los całego stada lezy w jej rękak. A racej – w jej kopytkak. Ot – i cało prowda o „wilku”, ftóry naryktowoł nasym wrogom takiego stracha.

Tak to było, ostomili. A tak w ogóle to na pewno wiedzieliście o tym, ze wilk w owcej skórze jest dlo owiecek barzo niebezpiecny. Ale cy wiedzieliście, ze owiecka w wilcej skórze tyz moze pośród wilków całkiem nieźle namiesać? Jeśli nie – to teroz juz wiecie. Hau!

P.S. A dzisiok jest pikne święto na zaprzyjaźnionym blogu – więc na tym tyz jest. Bo dzisiok Pon Pieter mo imieniny i urodziny naroz. No to zdrowie Pona Pietra! 😀