Wirusy

Krucafuks! Nigdy więcej takik długik łikendów jak ten ostatni! Pogoda w tyk dniak była kiepsko. A przez to, ze była kiepsko, na nasom hole przysło straśnie mało śwarnyk turystek i siumnyk turystów. Tym samym nie barzo było od kogo wyłudzać pikne kanapki. Bajako. Nie to jednak było najgorse. A co było? To juz dłuzso historia…

Najpierw, ostomili, pocułek jakisi barzo dziwny zapach. Nie przybocowoł on zodnego z zapachów znanyk mi potela.

– Cujecie to samo co jo? – spytołek pozostałyk owcarków na holi, Dunaja, Harnasia i Modynia.
– Cujemy – usłysołek w odpowiedzi. – To cosi zywego. Ale niewidzialnego zarozem. Co to moze być?

– Ej, dziwnie pachnąco niewidzialno zywino! – zawołołek. – Kim wy jesteście i cego tutok fcecie?
– My? Hehe! Jesteśmy wirusami – odpowiedziało to „cosi”. – Momy ino kilkadziesiont nanometrów wzrostu i dlotego nie mozecie nos uwidzieć. Zaroz naryktujemy tutok piknyk chorób! Hehe!
– Niedocekanie wase! – zawołołek – Jesteśmy piknie zascepieni na rózne plugastwa, ze wściekliznom włącnie.
– Na nos nimo scepionki. Hehe! – zarechotały niewidocne gołym okiem niepiloki. – Ale tak poza tym to my nie do wos psów przysli, ino do owiec.
– Precki od nasyk owiecek!- zawarcołek. – Nie pozwolili my skrzywdzić ik wilkom – i wom tyz nie pozwolimy!

I zaroz, wroz z Dunajem, Harnasiem i Modyniem, zacęli my tak sakramencko ujadać, ze jaz baca z juhasami zdziwili sie, o co nom idzie. Tak, tak, ostomili. Jeśli was pies ujado, a wy nie wiecie cemu, to moze znacyć, ze on sceko na wirusy, ftóryk nie widzi jako wy, ale za to piknie cuje je swym psim nosem.

Wirusy znowu zarechotały. Wiedziały ancykrysty, ze som tak małe, ze nawet nie momy jak ik ugryźć.

No i niebawem – kruca – zacęło sie… Beskurcyje zaatakowały nase owiecki. Wprowdzie dorosłe osobniki okazały sie być na nie odporne, ale jagnięta – juz takiej odporności nie miały. Zacęły słabnąć i marnieć w ocak. I kwiliły ino cichutko, nie rozumiąc, cemu spotkała je tako krziwda. Jaz zol było pozirać! Bidoki ledwo przysły na świat – a świat od rozu tak okrutnie je potraktowoł.

Matki choryk jagniąt mecały rozpacliwie. Barany bez skutku starały sie je uspokoić. Zreśtom one same tyz spokojne nie były, widząc, co sie dzieje.

Baca próbowoł pomóc bidockom sposobami wypróbowanymi przez jego przodków i przodków tyk przodków. Ale niestety tym rozem te syćkie starodowne sposoby zawiodły. W końcu baca wezwoł weterynorza. Weterynorz przybył na nasom hole, obejrzoł jagnięta i… pokryncił głowom. Pedzioł, ze to nowy rodzaj owcego wirusa, odkryty zaledwie dwa roki temu, mało groźny dlo dorosłyk owiec, ale dlo jagniąt – zabójcy. Baca spytoł, jak mozno tego wirusa pokonać. Weterynorz znów pokryncił głowom i pedzioł, ze niestety potela nie noleziono na to plugastwo sposobu. A potem spakowoł sie i wrócił na dół, ostawiając na holi zmartwionego bace.

– Baco – odezwali sie juhasi – moze ten weterynorz sie pomylił? Moze to nie jest ten niebezpiecny wirus, ino cosi mniej groźnego?
– Moze… – westchnnął baca. – Ale to dobry weterynorz. Rzadko sie myli.
– To co zrobimy? – spytali juhasi.
– Trza usilnie pytać Pona Bócka – rzekł baca – coby przywrócił tym bidnym jagniątkom zdrowie.

No i zaroz baca i juhasi zacęli sie gorliwie modlić.

– Krzesny – pedzieli ku mnie Dunaj, Harnaś i Modyń. – Moze nie bedzie tak źle? Moze Pon Bócek usłysy modły bacy i juhasów i w jakisi cudowny sposób zniscy te mikroskopijne weredy?
– Moze? – odpowiedziołek. – Ale nie mozemy przecie syćkik nasyk trudnyk spraw przerzucać na barki bidnego Pona Bócka. My tyz powinniśmy posukać jakiegosi rozwiązania.
– Ale co my, zwykłe owcarki, mozemy zrobić z tymi wirusami? – spytali Dunaj, Harnaś i Modyń. – Mocie jakisi pomysł?
– Na rozie nimom – pedziołek. – Ale dojcie mi spokojnie sie zastanowić. Spróbuje cosi wymyślić.

I postanowiłek pohybać na Polane Cioski pod Kiczorom, coby tamok siednąć pod smrekiem i pozirając w dal, pośpekulować, jak mozno temu całemu niescynściu zaradzić. Pohybołek na skróty przez gęsty las. W pewnej kwili do mojego nosa wpodł pikny zapach kiełbasy jałowcowej. No to skrynciłek w bok, coby sprawdzić, co to za kiełbasa. Zreśtom owcarki, ftóre majom w brzuchu jałowcowom, łatwiej wynojdujom rozwiązania problemów niz owcarki o pustyk brzuchak Wartko uwidziołek źródło zapachu. Krucafuks! Pikny kawał kiełbaski wisioł przywiązany do smrekowej gałęzi. Wystarcyło podbiec, hipnąć i chycić jom w zęby. Ale… nie zrobiłek tego. Cemu? Bo widziało mi sie to cosi podejrzane. Znom sie przecie dość dobrze na ludzkik zwycajak i nic mi nie wiadomo o tym, coby cłowiek, ot tak bez powodu, zawiesoł na gałęzi kiełbase w samym środku lasu. Powęsyłek ostroznie i… syćko stało sie jasne. Sidła! Wokoło była porozkładano cało kupa sideł! A kiełbasa – jak widać – miała posłuzyć za przynęte. Najpewniej dlo wilków. Nie wiedziołek, fto te sidła ostawił. Pewnie jakisi kłusownik mioł ochote na wilcom skóre. Abo przyjął zlecenie, od jakiejsi weredy, ftóro takom skóre fciała posiąść.

Cóz. Wilki to straśne beskurcyje, bo polujom na nase owiecki. Ale nawet te beskurcyje nie zasługujom na to, coby wpaść w łapy jakiegosi sakramenckiego kłusownika. Więc za pomocom nolezionyk na ziemi patyków zacąłek ostroznie zamykać te syćkie straśliwe potrzaski. Jeden po drugim. Kie zamkłek ostatni, usłysołek nagle za swymi plecami:
– Dzięki, krzesny!
Obyrtłek łeb za siebie. Za mnom nojdowało sie całe stado wilków. Stały pod wiater i dlotego wceśniej nie pocułek ik zapachu.
– Za co mi dziękujecie? – spytołek.
– Za ocalenie – odezwoł sie jeden z wilków, wyglądający na starego wyge. – Jestem przywódcom tego stada. I miołek wielkom ochote na te kiełbase. Kiebyście sie tutok nie noleźli, hipnąłbyk ku niej i byłbyk zgubiony. Bo przyznoje, ze nie przysło mi do głowy, ze to moze być pułapka.
– Cóz – pedziołek – na przysłość dobrze wom radze, cobyście uwazali na wselkie zarcie porzucone w środku lasu przez ludzi. Jestem wprowdzie najwięksym przyjacielem cłowieka, ale to nie zmienio faktu, ze nieftórzy ludzie to straśliwie niebezpiecne i podstępne ancykrysty.
– Bede uwazoł. I jesce roz piknie dziękuje – pedzioł przywódca stada. – A w dowód wdzięcności obiecuje wom, ze juz nigdy zoden wilk z mojej watahy nie bedzie atakowoł wasyk owiec.
– Być moze niedługo nie bedzie juz kogo atakować – westchnąłek.
– Jak to? – spytoł wilk.
– Nase jagnięta – pedziołek – zaatakowoł wirus. A jagnięta to przecie przysłość nasego stada. Jeśli wirus zniscy te przysłość – za jakisi cas ostonie sie ino pusto hola.
– O jakim wirusie godocie, krzesny? – spytoł wilk.

Opowiedziołek dokładnie, jakie to niescynście nom sie przytrafiło. Wilk wysłuchoł mnie uwaznie. Potem kapecke pomyśloł, jaz w końcu pedzioł tak:
– Krzesny, a moze jest jednak jakisi sposób na tego wirusa, ino ten was weterynorz o nim nie wie? Znocie moze jakiesi dobre casopismo z medycyny zywinowej?
– Hmm… – zastanowiłek sie – przeglądołek roz jeden ranking pism weterynaryjnyk. I boce, ze pierwse miejsce zajął tamok „Dżurnal of Wetrynery Internal Medisin”.
– Krucafuks! – zaklął wilk. – Nie mogli krótsego tytułu wymyślić? Straśnie trudno go zapamiętać!
– No to pismo nojdujące sie na drugim miejscu miało krótsy tytuł: „Wetrynery Risercz”.
– Co? „Swetry, Nery i Ser”? Dziwny tytuł jak na casopismo medycne. Ale przynajmniej łatwiejsy do zapamiętania.
– Jakie znowu „Swetry, Nery i Ser”! – zawołołek. – Pise sie „Veterinary Research”, a godo: „Wetrynery Risercz”.
– Yyy… no tak – pedzioł wilk. – W kozdym rozie jeśli w jakisi sposób zdobęde to pismo, to przejrze je. I jeśli nojde w nim cosi, co mogłoby pomóc wasym jagniętom – dom wom znać.
– A cy wy w ogóle umiecie cytać? – spytołek tak z ciekawości.
– Nie, bo potela ta umiejętność nie była mi potrzebno – odpowiedzioł wilk. – Ale postarom sie wartko naucyć. A potem od rozu biere sie za studiowanie fachowej literatury.

Na mój dusiu! Ino pozazdrościć temu sietniokowi optymizmu! Myśloł, ze cytania mozno naucyć sie w jednom kwilecke. Podsunął mi on jednak pewien pomysł. Przecie jo sam mogłek przejrzeć arytkuły napisane przez weterynaryjnyk mędroli. Przynajmniej te, ftóre trafiły do internetu. I moze faktycnie nojde o tym wirusie cosi, cego nas weterynorz nie wiedzioł?

Nie tracąc casu pohybołek nazod na hole. Zabocyłek nawet o tej wisącej na smrekowej gałęzi kiełbasie, ftórom teroz – kie syćkie sidła zostały unieskodliwone – mozno było bezpiecnie chycić. Ale niekze ta. Co najwyzej kłusownik, ftóry zastawił te sidła, kie uwidzi, ze pułapka mu sie nie udała, to zje se te kiełbasecke na pociesenie. Haj.

Stasek Kowaniecki, ftóry zabroł na nasom hole laptopa, był na scynście wroz z bacom i pozostałymi juhasami furt zajęty modlitwom o uratowanie bidnyk jagniętek. Mogłek więc korzystać z jego laptopa bez przeskód. No i zaroz wziąłek sie za przeglądanie stron poświęconyk chorobom zywiny. Przeglądołek, przeglądołek… Ba o tym sakramenckim wirusie nie mogłek noleźć nic. Natrafiłek ino na ten artykuł . Ba tamok napisali ino to samo, co pedzioł weterynorz – ze nimo na te beskurcyje lekarstwa.

– Krzesny, noleźliście cosi wreście? – zacął dopytywać Modyń.
– Jesce nie – odpowiedziołek. – Ale pockojcie. Przecie nie przejrze całego internetu w pare godzin.
– My mozemy pockać – rzekł Dunaj. – Ale wirusy cekać nie bedom. A bidne jagniątka wyglądajom juz tak, jakby tliły sie w nik ostatnie iskierecki zycia….
– Wiem! – warknąłek. – Wiem krucafuks! Ale co jo poradze? Nika nic o sposobak na to plugastwo nie pisom! Hauuuuuuu… – zawyłek.

Cułek sie bezradny. Sakramencko bezradny. Syćko wskazywało na to, ze faktycnie nie było dlo nasyk jagniąt zodnego ratunku. Miołek ochote chycić Staskowego laptopa i wrzucić ze złościom do kotlika, we ftórym baca warzy mleko na oscypki. Ba zanim zdązyłek to zrobić, nagle odezwoł sie Harnaś:
– O, kruca! Tylko tego nom brakowało!
– Cego? – spytołek.
– Wilki! – zawołoł Harnaś. – Som tamok na skraju lasa!
– Pogonimy beskurcyje? – spytoł Dunaj.

Juz fciołek pedzieć, ze ocywiście, ze pogonimy, kie zauwazyłek, ze to jest to samo stado, ze ftórym niedowno spotkołek sie przy zastawionej przez kłusownika pułapce. No to ono chyba nasyk owiec nie zaatakuje? Nie po tym, jak zapobiegłek wpadnięciu jego przywódcy w straśliwe sidła?

– Pockojcie, krześni – zwróciłek sie do kompanów. – Kwilecke jesce pockojcie.

Wilki tymcasem podesły kapecke w strone owiec, a potem sie zatrzymały. Po kwili ik przywódca pedzioł barzo głośno, barzo wyraźnie i – kapecke teatralnie:
– O! Co jo widze! Chore jagnięta!
– Bajuści – pedziały pozostałe wilki, tyz barzo głośno i wyraźnie. I tyz nieco teatralnie. – Jak myślicie, wodzu? Na co one mogom być chore?
– Na takiego jednego wirusa. Znom jo te chorobe, bo cytołek o niej w prestizowym casopiśmie weterynaryjnym „Swetry, Nery i Ser”.
– Ooo! To ciekawe! I co tamok napisali? Cy zjedzenie takik zarazonyk jagniąt nie grozi, ze my tyz sie rozchorujemy?
– Nie momy sie cego obawiać. W tym „Swetry, Nery i Ser” napisali, ze dlo wilków te wirusy som zupełnie niegroźne. Natomiast wilki dlo nik – to juz inkso sprawa. Kie zjadomy zarazone jagnięta, to te wirusy wroz ze zjedzonym mięsem dostajom sie do nasyk flaków, ka zostajom poddane działaniu nasyk enzymów.
– I co? Nase enzymy zabijajom je?
– To nie byłoby dlo nik jesce takie straśne. Ba nase enzymy nie uśmierzcajom ik, ino sprawiajom, ze beskurcyje dostajom barzo osobliwej głupawki.
– A jak ta głupawka wyglądo? Powiedzcie, wodzu.
– A, powiem wom, powiem. Ta barzo osobliwo głupawka wyglądo tak, ze wirusy opuscajom nase ciała przez grucoły łojowe. A potem hybajom ku najblizsemu mrowisku cyrwonyk mrówek i tamok zacynajom wyśpiewywać: „Cyrwone mrówki som głupie! Cyrwone mrówki som głupie! Tralalala!” A cyrwone mrówki barzo nie lubiom, kie ftosi je obrazo. Więc zacynajom pluć ku wirusom swym jadem. I wiecie, jak ten mrówkowy jad na nie działo?
– Nie wiemy, wodzu, powiedz.
– Ukatrupio je! Ale to nie jest natychmiastowo śmierzć. O, nie! To jest śmierzć barzo powolno. Poprzedzajom jom straśliwe męcarnie. Wyobroźcie se, ze kie naukowcy uwidzieli, jak okrutne męki przezywajom te wirusy od tego jadu, to doznali takiego wstrząsu, ze potem musieli przez pół roku chodzić na psychoterapie, coby wrócić do równowagi psychicnej. Choć przecie to nie oni te męki przezywali, ani nawet ik bliscy, ino jakiesi głupie mikroby. Bajako. Tak właśnie napisali w tym „Swetry, Nery i Ser”. A przecie w prestizowym casopiśmie naukowym nie wypisywaliby byle cego.
– Bajuści. Nie wypisywaliby. To co? Bieremy sie za zjadanie tyk choryk jagniąt? Przecie nie bedziemy sie przejmowali tym, ze wirusy, ftóre ik zaraziły, bedom cierpiały potem straśliwe męki.
– Jasne! Nasyćmy przez kwile nase ocy i nozdrza piknie cekającom nos uctom, a potem – bieremy sie do jedzenia!

Krucafuks! Jakosi nie widzi mi sie, coby w „Veterinary Research” napisano takie bździny. Chyba ze w numerze primaaprilisowym. Ale niewozne. Wozne było to, ze kie wilki tak godały między sobom, to mój nos pocuł, ze… zapach tyk sakramenckik wirusów zacyno sie od nos oddalać. Moi owcarkowi kompani poculi to samo… Na mój dusicku! Wirusy przestrasyły sie tego, co rzekomo mogłyby z nimi zrobić wilce enzymy! Porzuciły nase jagnięta i w uciekaca! Ik zapach był coroz słabsy, coroz słabsy… jaz zanikł zupełnie. Beskurcyje musiały noleźc sie barzo daleko. Pewnie jaz za Dunajcem. Abo jesce dalej.

– Baco! Poźrejcie! – zawołali juhasi. – Jagnięta chyba odzyskujom siły!
– Mocie racje! – zawołoł zdumiony baca. – One zdrowiejom! O, Jezusicku! Osłabione som straśnie, ale piknie zdrowiejom! Pon Bócek wysłuchoł nasyk modlitw i wyryktowoł cud, ze ten sakramencki wirus poseł precki!

Eh, ten mój baca. Od rozu syćko musi cudem tłumacyć. A przecie tutok zodnego cudu nie było. No chyba ze… ta kiełbaska i sidła w środku lasu zostały podrzucone przez Pona Bócka, a nie przez kłusownika… I to zadecydowało o dalsym biegu wydarzeń… Ftóz to wie?

Stary wilk tymcasem oddalił sie od nasej holi wroz ze swojom watahom. Ale pohybołek wartko za nim, coby mu piknie podziękować.

– Nie dziękujcie mi, krzesny – pedzioł wilk, kie nazod my sie spotkali. – Po prostu musiołek odwdzięcyć sie za to, ze dzięki wom nie wpodłek w pułapke. Pocątkowo, jako wom godołek, fciołek naucyć sie cytać, coby posukać ratunku dlo wasyk jagniąt w literaturze weterynaryjnej. Ale potem wymyśliłek inksy sposób. Na scynście – jak sie okazało – skutecny.

Ano skutecny. Piknie skutecny! Jaz worce go opisać w „Veterinary Research”. Ino tamok chyba nie publikujom artykułów napisanyk przez zywine. Jeśli jednak tamtejso redakcja zmieni swoje nastawienie do autorów nie-ludzi, to wroz z owym wilkiem, za drobne kiełbaskowe honorarium, chętnie opisemy te niekonwencjonalnom metode walki z owcym wirusem. Ku piknemu pozytkowi i dlo baców, i dlo owiecek, i dlo syćkik, co lubiom oscypki i bundze. Hau!

P.S. No a do nasej Owcarkówki dwoje nowyk internetowyk wędrowców zajrzało: Anetecka i Jerzecek Pieculecek. Powitać piknie nowyk gości! I jałowcowom ze Smadnym Mnichem pocynstować! 😀