Jak dutki Felka znad młaki uratowały Hameryke

Na mój dusiu! Ale bida była w Hameryce! Straśno bida! Teroz juz po syćkim, ale – jak pewnie bocycie – jesce dwa tyźnie temu ten kraj pogrązony był w kryzysie budzetowym. Kryzysie, ftóry wziął sie stela, ze pon Obama fcioł ukwalować budzet wroz z reformom systemu opieki zdrowotnej. No i demokraci, kie sie o tym dowiedzieli, to pedzieli, ze pomysł jest pikny. Ale republikanie – wręc przeciwnie, stwierdzili, ze ta reforma jest głupio i ze jeśli rozem z niom budzet mo być ukwalowany, to lepiej, coby budzetu nie było wcale. Co sie przez to w Hameryce działo – to wie kozdy, fto choć pobieznie śledził w tym casie wiadomości ze świata. Haj.

Jo wte akurat, jako wiecie, byłek w rezerwacie Nawahów w Arizonie. A kie stamtela wróciłek i kie nazod nolozłek sie w mojej wsi, to wlozłek do swej budy, zwinąłek sie w kłębek i fciołek kapecke odpocąć po trudak podrózy. Ba długo nie polezołek, jak z wierchu doseł ku mnie jakisi sakramencki huk odrzutowyk silników. Po kwili przed budom stanął kot mojej gaździny.
– Krzesny! – zawołoł. – Wielki samolot krązy nad nasom wsiom! Nie wiem, cy to nie jest przipadkiem Air Force One.
– Air Force One?! – wykrzyknąłek. – Co wy za bździny godocie? Przecie to samolot hamerykańskiego prezydenta! Niby cemu miołby on tutok latać? Coby okolice Turbacza z lotu ptoka pozwiedzać cy jak?
– A skąd jo to mom wiedzieć? – odporł kot. – Ruscie swom rzyć i sami sprawdźcie.

Wygramoliłek sie niechętnie z budy. Faktycnie, jakisi całkiem spory odrzutowiec latoł nad nasymi głowami. Po kwili… z samolota wyskocyło kilkanoście osób. Zaroz pootwierały sie tym osobom pikne spadochrony i pomalućku zacęły one opadać na ziem. Jakosi tak instynktownie wyculi my wroz z kotem, ze kierujom sie one ku Felkowi znad młaki, co to jest najbogatsy w mojej wsi. Krucafuks! Cosi dziwnego ryktowało sie tutok. Ino nie barzo wiadomo było co. Pohybali my we dwók ku Felkowej chałupie. Kie my tamok dobiegli, spadochroniorze właśnie lądowali nieopodal. Wyglądało na to, ze jeden z nik był piknie chroniony przez pozostałyk. Fto to był?… O, Jezusicku! Zaroz go rozpoznołek! To był… pon Barack Obama! Obama we własnej osobie! W mojej wsi! Uwierzycie? No… chyba uwierzycie, bo przecie jo wse ino prowde tutok godom.

Pon Obama uwolnił sie od spadochrona i zaroz – otocony przez piknie uzbrojonyk ochroniorzy – rusył ku Felkowemu obejściu. Felek wnet wyseł niespodziewanym gościom naprzeciw. Najwyraźniej był zaskocony tom wizytom nie mniej niz jo z kotem. Kie rozpoznoł hamerykańskiego prezydenta – mało nie zemdloł!
– Good morning! – zawołoł piknie rozpromieniony pon Obama. – You are Mr. Felek of the Mlaka, aren’t you?
– Ye… ye… ye… yes, I am – wykrztusił z siebie Felek, ftóry, jako juz kiesik wom godołek, piknie naucył sie angielskiego, kie zrozumioł, ze pomoze mu to w interesak.

No i zaroz pikno rozmowa w tym właśnie języku sie potocyła.

– Ostomiły ponie prezydencie – rzekł Felek – witom piknie w moik stronak, ale… co wy właściwie tutok robicie?
– Moze lepiej wejdźmy do chałupy i wte pogodomy – zaproponowoł pon Obama.
No i syćka wesli do chałupy. Na scynście my z kotem wiedzieli, kany trza sie zakraść, coby tyz dostać sie do środka. Felek zaprowadził gości do salonu.
– Mr. Felek – rzekł pon Obama, kie juz syćka w tym salonie sie noleźli – wolołbyk, coby absolutnie nifto nie dowiedzioł sie o nasym spotkaniu. Mom nadzieje, ze dochowocie tajemnicy?
– Tajemnica w mojej wsi?! – zawołoł Felek. – Ponie prezydencie, jo nie wiem, jak to jest w górskik wsiak w Hameryce, ale w górskik wsiak w Polsce – syćka syćko o syćkik wiedzom. Nie wiadomo jak to sie dzieje, ale tak właśnie jest i ślus. Załoze sie, ze w ciągu pół godziny cało mojo wieś bedzie wiedziała, ze jesteście u mnie.
– W ciągu pół godziny? Cało wieś? Haha! Dobry śpas! – Pon Obama zacął sie śmiać, a kie jego ochroniorze uwidzieli, ze ik przywódca sie śmieje, to uznali, ze oni tyz powinni.
– Ale do rzecy, Mr. Felek – pedzioł po kwili pon Obama. – Jak wom na pewno wiadomo, mój kraj nolozł sie w wielkiej bidzie. Republikanie w Kongresie nie fcom ukwalować budzetu, a przez to, ze nie fcom go ukwalować, to dziejom sie straśnie rzecy: urzędy som niecynne, muzeumy tyz som niecynne, nawet parki narodowe som niecynne! Jak tak dalej pódzie, to niedługo niecynny bedzie cały kraj! Caluśki!
– No, współcuje piknie, ostomiły ponie prezydencie, ale musieliście jaz tutok przylatywać, coby mi, prostemu Felkowi, o tym godać? – cudowoł Felek.
– Mr. Felek – pedzioł na to pon Obama. – Przyleciołek tutok, bo wiem, ze wy mozecie mojemu krajowi piknie pomóc. Kie zgodzicie sie dać kapecke dutków na wyryktowanie u nos tego nowego systemu zdrowotnego, to wte republikańscy kongresmeni uwidzom, ze system ten ino w nieduzej cynści bedzie ryktowany z dutków federalnyk. Kie zaś to uwidzom, to mom nadzieje, ze zgodzom sie wreście zatwierdzić nowy budzet. Bajako.
– Ale cemu to właśnie moik dutków potrzebujecie? – nie mógł zrozumieć Felek. – Mało to mocie własnyk miliarderów?
– Kapecke ik momy – przyznoł pon Obama. – I nieftórzy z nik nawet piknie zgodzili sie dofinansować ten system. Ale niestety telo, co oni dali, to ciągle za mało, coby przekonać tyk upartyk republikanów. Dlotego postanowili my posukać pomocy od jakiegosi bogaca za granicom. Najlepsi z najlepsyk agentów CIA zacęli sukać, fto byłby tutok najbardziej odpowiedni. Sukali, sukali, sukali… jaz noleźli wos.
– Krucafuks! – zaklął Felek po polsku. – Cy te głuptoki z CIA myślom, ze jo jestem jakisi Święty Mikołaj cy jak?
– Co godocie, panocku? – spytoł pon Obama.
– E, nic, nic, ostomiły ponie prezydencie – pedzioł Felek, tym rozem znów po angielsku. – Godom, ze wasym agentom musiało sie cosi pokiełbasić, bo prowda jest tako, ze jo nimom zodnyk dutków.
– Zodnyk dutków? – zdziwił sie pon Obama. – A ta luksosowo chałupa? A te auta w wasym obejściu? A te obrazy, co wisom wokoło na ścianak, to chyba nie som jakiesi tanie reprodukcje?
– A bo u nos w Polsce jest taki zwycaj, ze syćka zyjom na kredyt – pedzioł Felek. – I jo tyz syćko, co tutok mom, to dzięki kredytom, ftóryk nigdy w zyciu nie dom rady spłacić. Prowda jest tako, ponie prezydencie, ze jo nimom nic. Bidok jestem i telo.
– Skoda, straśno skoda… – zafrasowoł sie pon Obama. – Byliście ostatniom nadziejom dlo mojego kraju…

I zrobił tak zmartwionom mine, ze jaz zol Felkowe serce ścisnął. I kieby Felek był kapecke – ino kapecke! – mniej skąpy, to zaroz przyznołby sie, ze jednak dutki mo i to całkiem sporo.

– Ponie prezydencie! – zawołoł nagle jeden z ochroniorzy. – Pod chałupom jakisi tłum zacął sie zbierać!

Na mój dusiu! Faktycnie! Chyba syćka mieskańcy mojej wsi przybyli pod Felkowy dom!

– Tłum? – zdziwił sie pon Obama. – Cyzby wysło na jaw, ze jo tutok jestem? Mój pobyt w tyk stronak mioł być ściśle tajny!
– Hahaha! Ściśle tajny! – zaśmioł sie Felek. – Przecie godołek, ze w pół godziny cało wieś bedzie wiedziała, ze tutok jesteście. Aleście mi nie wierzyli, ino myśleliście, ze jo śpasuje.
– Niedobrze – zafrasowoł sie najwozniejsy z ochroniorzy. – Nie spodziewali my sie tutok spotkania z całym tłumem ciekawskik. A przecie w tej zbieraninie moze być jakisi zamachowiec!
– Zamachowiec? Tutok? – Felek znów sie zaśmioł. – Od rozu widać, panocku, ze jesteście w tej wsi po roz pierwsy.

Ba widząc zdenerwowanie pona bodyguardowego, podeseł do okna, otworzył je, wyjrzoł do pola i zawołoł:
– Ludzie! Idźcie do domów! Bo ino bidnyk prezydenckik ochroniorzy stresujecie!
– Nie tak wartko, Felek – pedzioł na to stojący na cele tłumu sołtys. – Najpierw powiedz nom, co robi u ciebie sam pon Obama?
– Cóz – odporł Felek wzrusając ramionami – drobne nieporozumienie i telo. Pon Obama myśloł, ze jo mom duzo dutków.
– A nimos? – głos zabrała Józka spod grapy. – Przecie kozdy wie, ze mos ik telo, ze mógłbyś temu ponu drugi Bioły Dom wybudować.
– A nawet drugi Manhattan – dodoł Wincenty.
– I drugie American Dream – dodała Janiela. – Jo wprowdzie nie boce, co to za budowla, ale słysałak kiesik, ze jest w Hameryce cosi takiego, co tak sie właśnie nazywo.

No i syćka zacęli se śpasować z Felkowego kutwiarstwa. Wte odezwała sie mojo gaździna:
– Słuchojcie, to musi być jakosi barzo powozno sprawa. Skoro pon Obama zdecydowoł sie przylecieć po dutki jaz tutok, do nasego Felka, to znacy, ze barzo musi tyk dutków potrzebować. I jeśli ik nie dostonie – to pewnie nie bedzie mioł z cym wracać do tej swojej Hameryki i juz na wse zostonie w nasej wsi.
– Chyba mos, matka, racje – pedzioł stojący obok gaździny mój baca. – Ino kie on w tej nasej wsi zostonie, to co bidok bedzie tutok robił?… Wiem! Juz wiem! Zatrudnie go u siebie jako juhasa!
– Barack Obama juhasem?! – wykrzyknął Felek. – Tego byk sie po wos, baco, nie spodziewoł, ze mozecie mieć takie głupie pomysły.
– A niby cemu głupie? – obrusył sie baca. – Kie bidok zamiesko w nasej wsi, to przecie bedzie musioł z cegosi zyć! No to nauce go ryktować oscypki, nauce pilnować owiecek i bedzie z niego pikny juhas!
– Wybijcie se to, baco, z głowy! I w ogóle niek syćka wybijom se z głowy, coby ten pon zamieskoł u nos! – prociwił sie Felek. – Przecie ten cłowiek naraził sie połowie świata! Iranowi, Syrii, Al-Kaidzie, talibom… Jeśli tutok zamiesko, to przyciągnie ku nom armie terrorystów i róznyk inksyk ancykrystów! I co bedzie z moimi interesami, kie międzynarodowi terroryści zacnom sie tutok panosyć? Na mój dusiu! To jo juz lepiej dom mu telo dutków, kielo fce, byleby tutok dłuzej nie zostawoł.

– Mr. Felek, o cym wy godocie z tymi ludźmi? – wtrącił nagle pon Obama. – Jo nie znom polskiego. O cym wy godocie?
– Yyy… yyy… – stękoł Felek. – A, niewozne. Ponie prezydencie, dom wom jednak dutki. Dom wom telo, kielo trza, coby ten was kryzys budzetowy wreście sie skońcył.
– Jak to? – zdziwił sie pon Obama. – Przecie godoliście przed kwileckom, ze zodnyk dutków nie mocie.
– A, pare grosy jakosi sie nojdzie. – pedzioł Felek. – Dom wom te dutki, ino wracojcie juz do domu, bo poni Michelle na pewno juz straśnie sie za womi stęskniła.
– Mojo Michelle! Mojo ostomiło Michellecka! – Pon Obama wyraźnie sie wzrusył. – Mocie racje, Mr. Felek. Wracom do domu. Ba najpierw niekze wom piknie podziękuje. Od casu pona Kościuszki i pona Pułaskiego zoden Polak nie przysłuzył sie Hameryce tak piknie jako wy.

Prezydent wyściskoł piknie Felka. A potem jeden z ochroniorzy kasi zatelefonowoł i w ciągu kwadransa od strony Lubania przylecioł pikny helikopter, do ftórego hamerykański prezydent wsiodł wroz z całom swojom obstawom. Wnet śmigłowiec wzniesł sie do wierchu i odlecioł.

A następnego dnia… po świecie ozesła sie wieść, ze hamerykański Kongres przyjął wreście pikny budzet. Syćkie stany – od Florydy po Alaske i od Maine po Hawaje – odetchnęły z ulgom. Nie wiedziały ino, ze to dzięki nasemu Felkowi mogły tak piknie odetchnąć.

Heeej! A kieby jednak Felek dutków ponu Obamie nie doł… I kieby wskutek tego pon Obama zostoł juhasem u mojego bacy… To wte – na mój dusiu! – mieliby my takiego juhasa, jakiego jesce nie mioł zoden baca w caluśkiej historii karpackiego pasterstwa! No ale niekze ta. Hau!

P.S. A pod ostatnim wpisem uwidziołek, ze przybył ku Owcarkówce nowy gość – Pawełecek Markiewicek. Powitać Pawełecka Markiewicka barzo piknie! 😀