Legenda o Stefanie Huli

Downo, downo temu, za górami, za lasami i sam juz nie boce za cym jesce, było se pikne beskidzkie miastecko, co to nazywało sie Szczyrk. A w tym Szczyrku zył se górol, ftóry nazywoł sie Stefan Hula. Był on narciarskim skockiem i barzo fcioł zdobyć olimpijski medal. Kie zatem zblizoł sie cas olimpiady, to trenowoł on piknie, coby w cas igrzysk być w jak najlepsej formie. Nie ino na nartak duzo ćwicył, ale tyz duzo hyboł po zbocak Skrzycznego i Klimczoka – dwók piknyk wiersycków wznosącyk sie nad Szczyrkiem. No i kie tuz przed wyjazdem na olimpiade hyboł se po górskiej perci, to wybiegł nagle z lasa na pokrytom śniegiem polane, a tamok… na mój dusiu! Prowdziwie dziwacny widok – jakisi stary, nawet barzo stary górol, w śmiesnej copecce z pomponem, wełnianym swetrze i w pumpak jeździł se po tej polanie na nartak. Ale jakik nartak! To były jakiesi starodowne deski, z jakiegosi muzeuma chyba, bo w casak, kie zył nas skocek Stefan, nifto juz takik nie uzywoł.

– Witojcie, krzesny! – zacepił Stefan nieznajomego – Jak sie wom tutok jeździ?

– A piknie, barzo piknie – odpowiedzioł tamten. – Mom ze sobom barzo smakowite oscypki, po skostowaniu ftóryk moge jo na tyk nartak i jeździć, i skakać i pikne biegi ryktować. Fcecie, panocku, jednego?
Zanim Stefan zdązył odpowiedzieć, tajemnicy cłek wyciągł zza pazuchy oscypka i podoł skockowi.

– Zabiercie go ze sobom na olimpiade – pedzioł przy tym. – Jak bedziecie tamok skakać, to przed pierwsym skokiem zjedzcie połowe, a przed drugim – drugom połowe. Zróbcie tak, a nie pozałujecie.

Stefan był zaskocony. Ale coby nie okazać sie nieuprzejmym, wziął oscypka, a potem ściągł z grzbietu plecak, coby schować w nim ten nieocekiwany podarunek. Zaroz postawił plecak na ziemi u swyk stóp, pochylił sie nad nim, otworzył i piknie zapakowoł oscypka do środka. Kie zaś sie wyprostowoł… uwidzioł, ze tajemnicego cłeka juz nimo!

– Na mój dusiu! – wykrzyknął Stefan. – Kany sie on podzioł? A, pewnie odjechoł na tyk swyk starodownyk skijak do lasa. Ino… Zaroz! A skąd on wiedzioł, ze jo jestem skockiem jadącym na olimpiade? Cóz. Musioł widzieć mnie w telewizji, kie oglądoł transmisje z pucharu świata. I najwyraźniej piknie mnie rozpoznoł.

No i Stefan wrócił do domu i zacął ryktować sie do wyjazdu na olimpiade, ftóro była barzo daleko, bo jaz w Korei Południowej. Nie wiedzioł ino, cy posłuchać rady tego dziwnego narciorza cy nie posłuchać. W końcu uznoł, ze co mu skodzi zabrać jednego oscypka ze sobom. No i zabroł.

Kie zaś rozpocął sie olimpijski konkurs skoków, to nas Stefan tuz przed wyjściem na skocnie zjodł połówke tego otrzymanego od nieznajomego sera. Zaroz potem siodł na belce i hipnął. Ale na mój dusiu! Jak hipnął! Sakramencko piknie! Nolozł sie na pierwsym miejscu! Teroz więc nie mioł juz wątpliwości – przed drugim skokiem musi zjeść drugom połowe. Ba kie seł na te piknom koreńskom skocnie, coby hipnąć z niej ponownie, to nagle… uwidzioł lezącyk na ziemi i wijącyk sie z bólu trzek skocków: jednego miemieckiego i dwók norweskik.

– Ejze, krześni! – zawołoł Stefan. – Co sie z womi dzieje?
– O, Jezusicku! O, Jezusickuuu! – jęcoł Miemiec i dwók Norwegów. – Nie posłuchali my nasyk trenerów i to był nas błąd! Nasi trenerzy ostrzegali nos, cobyśmy przez całom olimpiade ani rozu nie pozirali w kierunku Korei Północnej. Ale przed kwileckom ukwalowali my, ze kie roz, ino na jednom sekundecke, tak z ciekawości poźremy w tamtom strone, to nic sie nie stonie. Ach! Jakie z nos były głuptoki! Ledwo ześmy w te zakazanom skierowali nase spojrzenie – bijący z tamtego kraju totalitaryzm tak straśliwie nos poraził, ze padli my na ziem i teroz syćko nos boli i cierpimy sakramencko. O, Jezusickuuuuuuuuuu!

Heej! Luto sie zrobiło Stefanowi, kie widzioł tyk trzek bidoków w takim stanie. I zacął śpekulować, jak by im tutok pomóc. No i pomyśloł tak:
– A moze te połówka oscypka by im pomogła? Skoro ten ser mo takom dziwnom moc, ze pomago wygrywać zawody, to fto wie? Moze mo tyz właściwoście lecnice?

No i Stefan wyciągł ten kawałecek oscypka, ftóry mu sie ostoł. Od łyzwiorki, ftóro przypadkiem przechodziła podązając na trening, pozycył na kwilecke łyzwe. Ostrzem tej łyzwy pokroił oscypka na trzy cynści. A potem wartko pocęstowoł nimi trzek cierpiącyk skocków. Na mój dusiu! Syćka trzej od rozu ozdrowieli! I mogli piknie przystąpić do skakania w drugiej kolejce. No i okazało sie, ze Miemiec, ftóremu trafiła sie najwiękso cynść, wygroł zawody. Norweg, ftóry dostoł ik kapecke mniejsom, zajął drugie miejsce. A drugi Norweg, ftóry dostoł najmniejsom, zajął miejsce trzecie. Nas bidny Stefan zaś – nolozł sie poza podium. Krucafuks! Ułamka punktu mu do tego podiuma zabrakło! Ale jednak zabrakło.

Niedługo potem jednak, kie nas skocek mioł juz wracać do wioski olimpijskiej, znienacka natknął sie na… tego samego starego górola, ftórego spotkoł niedowno w Szczyrku.

– O, Jezusicku! – wykrzyknął zdumiony sportowiec. – A skąd zeście sie tutok wzięli, krzesny?
– A, przyjechołek pokibicować nasym olimpijcykom – odpowiedzioł ów górol, a potem… wyciągnął z kieseni dwa barzo pikne złote medale, choć nienowe racej, wyglądały na narusone juz zębem casu.
– Wiecie, co to jest? – spytoł tajemnicy cłek. – Jedno to złoty medal olimpijski dlo zwycięskiego skocka narciarskiego na zimowyk igrzyskak w 1940 rocku. A to drugie – to taki sam medal, telo ino, ze z igrzysk z 1944 rocku. Cało bida w tym, ze i jednom, i drugom olimpiade trza było odwołać, bo w tym casie przez świat tocyła sie straśliwo wojna. Dlotego nifto tyk medali nie dostoł. Ale to niedobrze! Na cyjejsi syi powinny one w końcu piknie zawisnąć. No i jako ze tak ślachetnie sie zachowoliście, oddaliście bidnym cierpiącym rywalom swojego oscypka, rezygnując tym samym z pewnej wygranej – oba medale dostojecie wy.
– Jo? – Stefan był zupełnie skołowany. – Na mój dusiu! Kimze wy w ogóle jesteście, krzesny?
– A, jedni wołajom na mnie Dziadek, drudzy Marusarz, a wy wołojcie, jako fcecie – padła odpowiedź. – A teroz pochylcie sie, muse te dwa medale zawiesić wom na syi.

No i Stefan pochylił sie piknie. A kie juz był pochylony… nagle go olśniło. Przybocył se, ze „Dziadek” Marusarz to przecie… nifto inksy jak downy wicemistrz świata w skokak! Śtyrokrotny olimpijcyk – i przed wojnom, i po wojnie. A do tego wielokrotny mistrz Polski, w tym na skocni Skalite w Szczyrku w 1949 rocku. Ale… cy to mozliwe, coby to był on we własnej osobie?

Stefan wyprostowoł sie, ale… „Dziadka” juz tutok nie było. Oddalił sie wartko cy jak?
– E, chyba miołek jakiesi zwidy po przejściak dzisiejego dnia – pomyśloł Stefan.
Ba ledwo tak pomyśloł – na syi zadzwoniły mu dwa pikne złote medale. Na mój dusicku! A więc jednak to nie mogły być zwidy! Medale były prowdziwe!

I tak nas siumny skocek wrócił z olimpiady z dwoma zupełnie inksymi medalami, niz sie spodziewoł. Inksymi, ale wcale nie płónymi. Wręc przeciwnie! Tak niezwykłyk medali nifto inksy na tyk igrzyskak nie dostoł.

A! I jesce jedno. Ta łyzwiorka, co to pozycyła Stefanowi swojom łyzwe do pokrojenia oscypka, to była poni Mirai Nagasu. Dzień później – dzięki temu, ze maluśkie okruski tego oscypka przykleiły sie do jej łyzwy – zdołała ona wyryktować potrójnego aksla. JAKO TRZECIEJ DOPIERO ŁYZWIORCE W HISTORII IGRZYSK OLIMPIJSKIK. Wycyn ten sprawił, ze jej druzynie (bo to były akurat zawody druzynowe) udało sie wywalcyć pikny brązowy medal. Tak więc nie ino narciorzom ten oscypek od Dziadka przysłuzył sie piknie. Hau!