Jak przodek mojego bacy spotkoł sie z Ku Klux Klanem

Opowiadołek juz wom kiesik, jak to przodek mojego bacy pomógł ponu Lincolnowi wygrać wojne secesyjnom. I o tym, jak pomógł Indianom pokonać pona Custera. I jak ponu Piłsudskiemu pomógł bolsewików pobić. Ale o tym, jak doprowadził Ku Klux Klan do upadku, to jo wom jesce nie godołek. To znacy pedziołek, ze to zrobił, ale nie pedziołek jak. No to powiem teroz.

Z tym Ku Klux Klanem, ostomili, to było tak, ze powstoł on zaroz po wojnie secesyjnej, ba w ciągu kilu roków hamerykański rząd piknie sie z tymi sietniokami rozprawił i potem przez prawie pół wieku był z nimi względny spokój. Jaze nastoł rok 1915 i wte ta formacja sie odrodziła. Pocątkowo była ona nielicno. Ba w 1920 roku – jako napisoł pon Colin Flint – pojawili sie w jej seregak publicyści Edward Young Clarke i Elizabeth Tyler, ftórzy ozywili te organizacje głosąc hasła prohamerykańskie, antykatolickie, antyimigranckie, antymurzyńskie i antysemickie. Hasłom tym towarzysyły wezwania do wielkiej moralnej krucjaty przeciwko przemytnikom alkoholu, rozpustnikom, skorumpowanym biznesmenom i w ogóle kozdemu, fto nie stosuje sie do zasad społecnego współzycia. Tako kampania zaowocowała wzrostem licebności ku-klux-klanowców i na pocątku roków dwudziestyk XX wieku były ik juz śtyry miliony.*

Tym ftórzy spytajom, o co sło z tymi przemytnikami alkoholu, przybocuje, ze w Hameryce były to casy prohibicji. Prohibicji, ftórom Ku Klux Klan gorliwie popieroł. Tak więc u takiego zatwardziałego ku-klux-klanowca nie było nawet co licyć na choćby jednom flaske Smadnego Mnicha. Ale niekze ta. Gorzej, ze te fudamenty zacęły coroz bardziej wpływać na hamerykańskom polityke. W paru stanak udało im sie wprowadzić swoik zwolenników do Kongresu i na urzędy gubernatorów. Związany z nimi był tyz jeden z hamerykańskik prezydentów – pon Warren Harding.** Robiło sie więc coroz bardziej groźnie krucafuks!

Tymcasem pon Edward Young Clarke stoł sie w Ku Klux Klanie kimś w rodzaju sarej eminencji. Pocątkowo organizacji wychodziło to na dobre. Zyskiwała ona nie ino nowyk cłonków, ale tyz całkiem sporo dutków. Dzięki obrotności tego pona w 1922 roku do kasy Klanu wpływało co najmniej 10 tysięcy dolarów dziennie.*** I wte pon Clarke uznoł, ze organizacja zrobiła sie wystarcająco potęzno, coby zawładnąć całom Hamerykom. Zacął ryktować tajne plany, o ftóryk wiedziało ino śtyrdziestu jego najbardziej zaufanyk współpracowników. A coby jego knowania nie wysły przedwceśnie na jaw, kupił se pewnom storom, opusconom rezydencje pośród pustkowi Dzikiego Zachodu i tamok swoik kompanów zaprosił, coby z ik pomocom nadać swym planom ostatecny kstałt.

Ba niedaleko tej rezydencji był rezerwat, ka zyli se Indianie, a wroz z nimi przodek mojego bacy, ftórego zona – jako juz kiesik wom godołek – była córkom hyrnego wodza Czejenów. No i jeden Indianin z tego rezerwatu, o imieniu Ciekawski Niedźwiedź, wybroł sie roz – ot, tak z ciekawości – ku tej rezydencji. A kie odkrył, ze ftosi w środku siedzi, zakrodł sie i podsłuchoł rozmowe, jakom ku-klux-klanowcy tamok prowadzili. Kie dowiedzioł sie, co pon Clarke knuje, zaroz do przodka mojego bacy pohyboł.
– Bioły bracie! Bioły bracie! – zawołoł. – Blade kufy z Ku Klux Klanu zebrały sie w storej chałupie koło rezerwatu! Jest ik telo co śtyry rozy palców u obu rąk!
– Ku Klux Klan tutok? – zdziwił sie przodek mojego bacy. – Co oni fcom tu robić?
– Podsłuchołek ik rozmowe – pedzioł Ciekawski Niedźwiedź. – Ukwalowujom, jak by tu opanować całom Hameryke, a potem zrobić z niej kraj bez Murzynów, bez Zydów, bez katolików i w ogóle bez kogokolwiek, fto jest inksy jako oni!
– Krucafuks! – zaklął przodek bacy. – Trza bedzie cosi z tym zrobić!
– Moze zwołomy syćkik Indian z rezerwatu, napadniemy na nik i oskalpujemy? – zaproponowoł Ciekawski Niedźwiedź.
– Skoda trudu, cyrwony bracie – pedzioł przodek bacy. – Przecie oni chodzom w tyk swoik dziwacnyk kapturak, więc i tak nie bedzie widać, ze som oskalpowani.
– No to mozno im te kaptury zabrać – zauwazył Indianin.
– Ano mozno – zgodził sie przodek bacy. – Ale nawet kie tyk śtyrdziestu ancykrystów oskalpujemy, to zostanom jesce śtyry miliony inksyk. W akcie zemsty mogom nasłać na nos wielkom armie i wte nie domy im rady.
– Co zatem robić, bioły bracie? – spytoł Ciekawski Niedźwiedź.
– Mom pewien pomysł – pedzioł górol. – Ba muse jak najprędzej noleźć sie w tej storej rezydencji, zanim te sietnioki stamtąd wyjadom i zacnom wcielać swe plany w zycie!

Ciekawski Niedźwiedź wartko nolozł przodkowi bacy najlepsego konia w całym rezerwacie. Górol od rozu dosiodł tego konia i ku storej rezydencji pognoł. Kie tamok dotorł, podeseł do drzwi i zapukoł. Otworzył mu jeden z kompanów pona Clarke’a.
– Cego? – spytoł nieuprzejmie ku-klux-klanowiec.
– A, witojcie, panocku – pedzioł przodek mojego bacy. – Jade z daleka i kapecke zgłodniołek. Uwidziołek te chałupe i pomyśłolek se, ze moze dostołbyk tutok cosi do jedzenia?
Zanim ku-klux-klanowiec zdązył sie odezwać, ku drzwiom podeseł sam pon Clarke i zawołoł:
– Nimos tu cego sukać, niepiloku! Lepiej rusoj wartko w dalsom droge, bo inacej pozałujes!
– Oh! Co za stanowcość! Co za dumno postawa! – Przodek mojego bacy udoł, ze pon Clarke mu zaimponowoł. – To wy pewnie z Ku Klux Klanu jesteście? Bo ino w Ku Klux Klanie som takie siumne chłopy! No nie?
Pon Clarke nie był zadowolony, ze ftosi obcy odkrył, ze tutok narada Ku Klux Klanu sie odbywo.
– Dobrze wom radze, wynoście sie stąd i wartko zaboccie, zeście tutok byli!
– Moge sie wynieść, niekze ta – pedzioł przodek bacy. – Dziwie sie ino, ze hyrny Ku Klux Klan siedzi se tutok spokojnie, kie niedaleko stąd nojduje sie miastecko, ka sami Murzyni mieskajom i straśnie sie z wos śmiejom!
– Śmiejom sie z nos? – oburzył sie pon Clarke. – Z nos? Najlepsyk synów tego kraju?
– Dokładnie tak, panocku – pedzioł przodek mojego bacy. – Jakomsi godzine temu przejezdzołek przez to miastecko i godom wom – ani jednego biołego tamok nie uwidziołek! Byli sami corni i cosi godali, ze majom w planie syćkik Murzynów przenieść z Afryki do Hameryki…
– Niedocekanie ik!!! – ryknął pon Clarke. – Mozecie nos wartko zaprowadzić do tego murzyńskiego miastecka?
– Nie jest mi ono po drodze – pedzioł przodek bacy – ale dlo tak genialnego ku-klux-klanowca, na jakiego wy mi wyglądocie, to jo zrobie syćko!
Piknie to połechtało prózność pona Clarke’a, ze zostoł nazwany genialnym. Zaroz kazoł swoim kompanom pozakładać stroje organizacyjne i rusyć na murzyńskie miastecko.
– Ponie Clarke, a co z planami opanowania Hameryki? – spytali ku-klux-klanowcy.
– Później! – zadecydowoł pon Clarke. – Teroz pojedziemy dać cornuchom naucke! Spalimy to ik miasto! Haha!
– Hahaha! – zarechotali ku-klux-klanowcy. I zaroz pozakładali te swoje ku-klux-klanowe kiecki, a na głowy powciągali kaptury. Wsiedli na konie, na ftóryk tutok przyjechali (bo autem w te strony dojechać sie nie dało) i rusyli za przodkiem mojego bacy. A kany przodek bacy ik poprowadził? Ano ku takiemu zupełnie opusconemu miastecku. Było to jedno z wielu miast-duchów, jakie do dzisiok mozno na Dzikim Zachodzie uwidzieć.
– Co tutok sie dzieje? – spytoł zdziwiony pon Clarke. – Przecie tutok nikogo nimo! Cy to jakisi śpas? Jeśli tak, to pozałujes, niepiloku!
– Nic z tego nie rozumiem, panocku – pedzioł przodek mojego bacy udając zakłopotanie. – Przecie byłek dzisiok tutok i miasto było zamieskałe! Przysięgom na mojom miłość do Ku Klux Klanu, ze prowde godom!
– No to co sie w takim rozie stało, ze teroz miasto jest puste? – spytoł pon Clarke.
– Wyjaśnienie moze być ino jedno – pedzioł przodek bacy. – Murzyni odkryli, ze jedziemy tutok i zdązyli uciec.
– Skoda – westchnął pon Clarke. – Zapowiadała sie pikno zabawa!
– Daleko pewnie nie uciekli – pedzioł przodek bacy. – Pewnie schronili sie w zydowskim miastecku, ftóre jest niedaleko stąd.
– Cooo?! – wykrzyknął pon Clarke. – Niedaleko stąd jest jakiesi zydowskie miastecko?
– Ano jest – pedzioł przodek bacy. – Przejezdzołek przez nie, zanim trafiłek do tego tutok miastecka murzyńskiego. Sami Zydzi tamok mieskajom! A kie tamtędy przejezdzołek, to usłysołek, jak godajom, ze trza zmienić plany Światowej Organizacji Syjonistycnej i syćkik Zydów sprowadzić do Hameryki zamiast do Palestyny.
– Tak godali? – Kufa pona Clarke’a jaz scyrwieniła sie z gniewu. – Musicie nos tamok zaprowadzić! Rozprawimy sie z nimi!
– Ocywiście, panocku – zgodził sie przodek mojego bacy.
I poprowadził ku-klux-klanowców tak, ze po dwók godzinak jazdy noleźli sie… w tym samym mieście-duchu, co poprzednio! Ino wjechali do tego miasta od drugiej strony i jakosi nie zorientowali sie, ze dopiero co tutok byli.
– Oto, panocku, miastecko Zydów, o ftórym wom godołek – pedzioł górol do pona Clarke’a.
– No dobrze, a kany ci Zydzi? – spytoł pon Clarke. – Zywego ducha tutok nimo!
– Rzecywiście! – zawołoł przodek bacy udając, ze dopiero teroz to zauwazył. – Widocnie oni tyz sie dowiedzieli, ze tutok jedziemy i uciekli. Pewnie schronili sie w tym katolickim miastecku, co to jest o dwie godziny drogi stąd.
– O jakim katolickim miastecku wy godocie? – zaciekawił sie pon Clarke.
– O tym, przez ftóre przejezdzołek, zanim trafiłek do tego miastecka zydowskiego – pedzioł przodek bacy. – Sami katolicy tamok mieskajom! I słysołek, jak godajom, ze nalezy przenieść papieza z Rzymu do Hameryki wroz z caluśkom Bazylikom Świętego Pietra. Pedzieli, ze skoro mozno było przewieźć Statue Wolności z Europy do Hameryki, to Bazylike Świętego Pietra tyz bedzie mozno.
– Weredy jedne! – zezłościł sie pon Clarke. – Ale nic im z tyk planów nie wyjdzie! Wceśniej spalimy ik miasto! Zaprowadźcie nos tamok wartko!
– Zaroz wos zaprowadze – pedzioł przodek mojego bacy. – Rusojcie za mnom.
Przodek bacy pognoł konia przed siebie, a pon Clarke i pozostali ku-klux-klanowcy rusyli za nim. A przodek bacy zrobił jesce jedno kółko i… po roz trzeci zaprowadził ik do tego samego opusconego miastecka.
– O, krucafuks! – zawołoł udając zaskocenie. – Zdoje sie, ze znów my nie zdązyli!
Tymcasem pon Clarke zacął cosi podejrzewać.
– To dziwnie – pedzioł – ale mom jakiesi takie wrazenie, ze to miasto katolików jest barzo podobne do tamtego miasta Zydów. A tamto miasto Zydów było barzo podobne do miasta Murzynów, ka zeście na samym pocątku nos zaprowadzili…
– Nimo w tym nic dziwnego – odpowiedzioł przodek bacy. – Murzyni, Zydzi, katolicy… oni syćka som tacy sami! A skoro som tacy sami, to takie same miasta ryktujom.
– No, co racja, to racja. – Pon Clarke nie mógł sie nie zgodzić z logicnym wywodem górola. – Skoda ino, ze my cały dzień zmarnowali. Telo my sie dzisiok najeździli i nie udało nom sie dopaść ani jednego Murzyna, ani jednego Zyda i ani jednego katolika! Buuuuu!
Kie pon Clarke to godoł, po jego kufie zacęły spływać łzy, ftóre wartko przemocyły jego ku-klux-klanowom kiecke. Przodek mojego bacy poklepoł go po plecak.
– Nie płakojcie, panocku, nie płakojcie – zacął pociesać. – Jak fcecie, moge wos zaprowadzić do chałupy cłeka, co to jest harnasiem syćkik Murzynów, Zydów i katolików. Spalicie mu te chałupe i wte od rozu humor sie wom poprawi.
– Harnaś syćkik Murzynów, Zydów i katolików? – zdziwił sie pon Clarke pociągając nosem. – Istnieje ftosi taki?
– A, istnieje, panocku, istnieje – pedzioł górol. – Kolor skóry mo corny jako smoła i wyznoje on judaizm i katolicyzm jednoceśnie.
– Judaizm i katolicyzm jednoceśnie? – pon Clarke był coroz bardziej zdziwiony. – Jak to mozliwe?
– Ano mozliwe – pedzioł przodek bacy. – Syćkie soboty przesiaduje w zydowskiej synagodze, a syćkie niedziele – w kościele katolickim!
– Murzyn, Zyd i katolik w jednym! – Pon Clarke zgrzytnął zębami. – To nas potrójny wróg!!!
– To jak? – spytoł przodek bacy. – Mom wos ku niemu zaprowadzić?
– Jesce pytocie? Prowadźcie! – zawołoł pon Clarke. – Piknie usmazymy nasego potrójnego wroga!
Pon Clarke otorł łzy, a górol poprowadził ku-klux-klanowców ku chałupie, we ftórej rzekomo mieskoł murzyński zydo-katolik. W rzecywistości, ostomili, była to… rezydencja pona Clarke’a! Ale ku-klux-klanowcy byli tak juz strudzeni wielogodzinnom jazdom, ze tego nie zauwazyli. W dodatku była juz ciemno noc, więc w ciemnościak tym trudniej było te chałupe rozpoznać.
– Poźrejcie, panocku – pedzioł przodek bacy do pona Clarke’a wskazując na rezydencje. – Oto jesteśmy na miejscu.
– Ale w tej chałupie nie pali sie zodne światło – zauwazył jeden z towarzysącyk ponu Clarke’owi ku-klux-klanowców. – Cyzby i tym rozem nasemu przeciwnikowi udało sie uciec?
– E, na pewno sie nie udało – pedzioł przodek bacy. – Przecie noc jest, więc nie mógł zauwazyć, ze nadjezdzomy.
– No to cemu tamok jest ciemno? – spytoł ku-klux-klanowiec.
– Bo teroz juz nos zauwazył, więc specjalnie pogasił światła, coby my myśleli, ze go w środku nimo – pedzioł górol.
– Jesteście pewni? – spytoł ku-klux-klanowiec.
– Całkowicie! Zreśtom ten pon, będąc geniusem – tutok baca wskazoł na pona Clarke’a – na pewno tyz sie tego domyślił. Prowda, panocku?
– Ocywiście, ze prowda! – skwapliwie potwierdził pon Clarke, barzo zadowolony, ze znów zostoł nazwany geniusem. – Nie ociągać sie, ino do roboty! Spalmy wartko tego zydo-katolickiego cornucha!
– Spalmy go! Spalmy! – zawołali ku-klux-klanowcy. A potem otocyli rezydencje, powybijali w oknak syby i zacęli wrzucać do środka zapalone pochodnie. Zaroz chałupa tak sie kurzyła, ze nawet z barzo daleka wielkom łune było widać.
– Pikny widok – ciesył sie pon Clarke siedząc na koniu i pozirając na swoje dzieło zniscenia. – Ino cemu ten murzyński zydo-katolik nie wybiego z wrzaskiem do pola?
– To proste – odpowiedzioł przodek mojego bacy. – Sparalizowało go ze strachu, więc nie moze sie rusyć. A ze z tego strachu nawet mowe mu odjęło, to nie wrzescy.
– Pewnie mocie racje. Hehe! – zarechotoł pon Clarke.
Nagle jednego z jego kompanów cosi tknęło.
– Kwilecke! – zawołoł. – Jo chyba te chałupe rozpoznoje!
– Jak to? – zdziwił sie pon Clarke, ale zaroz i jego oświeciło. – O, krucafuks! Jo tyz rozpoznoje! To przecie mojo chałupa!
Pon Clarke zeskocył z konia i pohyboł ku otacającym jego rezydencje ku-klux-klanowcom.
– Stać! Stać! – wołoł. – Zgaście wartko ten ogień!
– A to cemu? – zdziwili sie ku-klux-klanowcy. – Odkąd to gasimy domy cornuchów zamiast je palić?
– Nie widzicie głuptoki, ze to mojo rezydencja sie kurzy?! – wrzasnął pon Clarke.
Teroz dopiero syćka ku-klux-klanowcy uwidzieli, co tak naprowde podpalili. Rzucili sie do pobliskiego potoka, pościągali ze swyk głów kaptury i napełniwsy je wodom próbowali ugasić ogień. Ale było juz za późno. Chałupa pona Clarke’a przybocowała wielkom watre, ftórom zgasić by teroz mogło ino jakiesi oberwanie chmury. Na to sie jednak nie zanosiło, bo nocka była pogodno.

Zrozpacony pon Clarke podeseł do ognia na telo blisko, na kielo mógł. Poziroł, poziroł, poziroł, jaze… zacął sie histerycnie śmiać:
– Hahaha! Jak piknie sie pali! Haha! To sie naprowde piknie pali! Piknie! Piknie! Tralala! Mojo chałupa sie pali! Hahaha! Haha!

Pon Clarke zwariowoł! Najzwycajniej w świecie zwariowoł! Cały cas sie śmiejąc zacął tańcyć wokół swej rezydencji, a kie dostrzegoł jakisi lezący na ziemi suchy patyk, to podnosił go i dorzucoł do ognia. Oniemiali ku-klux-klanowcy nie barzo wiedzieli, co robić. Nagle pon Clarke hipnął na swego konia i pogalopowoł kasi przed siebie.
– Ponie Clarke! – zawołali ku-klux-klanowcy. – Kany pon tak pędzi?! Ponie Clarke! Niek pon pocko na nos!

No i syćka ku-klux-klanowcy pognali za ponem Clarkem. Przodek mojego bacy poziroł na nik tak długo, jaze rozpłynęli sie w mrokak nocy. A potem złowił se w potoku tłustego łososia i piknie go upiekł w ogniu dogasającego pozaru. Po smakowitej kolacji przespoł sie pod drzewem, rano zaś wrócił do swyk indiańskik przyjaciół.

Wkrótce do rezerwatu dosły wieści, ze w kilku miasteckak Dzikiego Zachodu widziano jakiegosi saleńca, ftóry pędził na koniu rycąc ze śmiechu, a za nim pędziło kilkudziesięciu jeźdźców błagając go, coby sie wreście zatrzymoł.

Po pewnym casie pon Clarke wrócił na wschód Stanów, ba zdrowyk zmysłów juz nie odzyskoł. Zacął jakiesi dziwne operacje z finansami Ku Klux Klanu ryktować i tak jak jesce niedowno zapewnioł swej organizacji pikne dochody, to teroz doprowadził jom na skraj bankructwa.**** W końcu wiosnom 1923 roku zmusono go do wystąpienia z Ku Klux Klanu.***** Później – jako gwarzy Wikipedia – zacął on głosić, ze jest nowym wcieleniem Juliusa Cezara i Dalaj Lamy. Jaze w rocku 1932 zamkli go w śpitalu dlo obłąkanyk.

A Ku Klux Klan – bez organizacyjnyk zdolności pona Clarke’a – zacął podupadać. Hamerykanie masowo zeń sie wypisywali. W roku 1927 było juz tamok ino 321 tysięcy cłonków, rok później o połowe mniej, a pod koniec dekady – zaledwie 37 tysięcy.****** Teroz jest ik podobno 6 tysięcy. Cyli o 6 tysięcy za duzo… Co to jednak jest w porównaniu z kilkoma milionami niecały wiek temu! No i zapewne jaz po dziś dzień kozdego ku-klux-klanowca dręcom od casu do casu nocne kosmary – kie śni mu sie przodek mojego bacy. Hau!

P.S.1. Dzisiok momy świętego Wojciecha. Pora z bacom i owieckami na hole rusać, coby siedzieć tamok jaz do świętego Michała. Ale trza bocyć, ze dzisiok som tyz Motyleckowe imieniny. Zdrowie Motylecka! 😀

P.S.2. A na jutro trza wyryktować tort. Nawet dwa torty: z okazji urodzin Plumbumeckowyk i Alfredzikowyk. Zdrowie Plumbumecki i Alfredzicka! 😀

P.S.3. A jeśli po cwortku i po piątku zabawowy nastrój nom nie przejdzie – ta barzo dobrze. Bo z kolei na niedziele trza wyryktować tort z okazji Alseckowyk urodzin. Zrowie Alsecki! 😀

* C. Flint, Rigth-Wing Resistance to the Process of American Hegemony: the Changing Political Geography of Nativism in Pennsylvania, 1920-1998, „Political Geography” 2001, No. 20, s. 767.
** A. Bartnicki, K. Michałek, I. Rusinowa, Encyklopedia historii Stanów Zjednoczonych Ameryki. Dzieje polityczne (od Deklaracji Niepodległości do współczesności), Warszawa 1992, s. 182.
*** Ch.C. Alexander, Kleagles and Cash: the Ku Klux Klan as a Business Organization, 1915-1930, „The Business History Review” 1965, Vol. 39, No. 3, s. 355-356.
**** Ibidem, s. 356.
***** Ibidem, s. 357.
****** Ibidem, s. 365.