Dunajecko łamigłówka

„Wspomniany owczarek znalazł się właśnie ze swoim panem, góralem, nad brzegiem Dunajca. Góral ma jeszcze lisa, dużą, tłustą gęś i worek pszenicy. Z całym tym majdanem chce się przeprawić przez Dunajec małą łódką, w której poza nim może się zmieścić jeszcze tylko jedno zwierzę lub worek. Sprawa jest jednak nieprosta, bo:
– lis, z wiadomych względów, nie może pozostać bez dozoru górala z gęsią lub owczarkiem, a także z gęsią i owczarkiem równocześnie;
– łasa na ziarno gęś może zostać z workiem pszenicy tylko wówczas, gdy worka pilnuje owczarek, jeśli oczywiście góral akurat jest nieobecny.
Proszę zaplanować przeprawę przez Dunajec w minimalnej liczbie kursów. Rzecz jasna taką, aby całe towarzystwo bez szwanku dotarło na drugi brzeg; no i pszenicy nie może ubyć ani ziarenka.”
Nieftórzy wiedzom, skąd wziąłek te łamigłówke – z bloga pona redaktora Penszki. A skąd wziął jom pon redaktor? Powiem wom. Syćko zacęło sie od tego, ze roz jakiś lis zakrodł sie do nasego obejścia i fcioł ukraść nom gęś. Trza przyznać, ze mioł oko: od rozu wybroł se najtłuściejsom śtuke, chycił jom za syje, jaz mało jej od rozu nie udusił. No i – uciekaca z tom gęsiom. Ocywiście nie miołek najmniejsego zamiaru złodziejaskowi odpuścić. Zacaiłek sie za płotem i kie nicego nie spodziewający sie lis zblizył sie ku mnie, jo znienacka wyskocyłek, uderzyłek rudzielca łapom w grzbiet i zawołołek:
– Berek!
Myślołek, ze lis puści gęś i zacnie mnie gonić, coby przestać być berkiem. W ten sposób gęś byłaby ocalono, a jo miołbyk rozrywke. Ale ino ten pierwsy cel udało mi sie osiągnąć, bo lis, kie uwidzioł trzy rozy więksego od siebie owcarka, wystrasył sie tak sakramencko, ze zemdloł.

Trudno, pomyślołek, zawloke sietnioka do lasu i niek se tamok odzyskuje przytomność. Chyba juz mo naucke, ze od nasyk kur i gęsi nalezy trzymać sie z dala?
Chyciłek lisa za ogon i zacąłek ciągnąć ku lasowi. Daleko go nie zaciągłek, jak nagle usłysołek okrzyk:
– Ooo! A co to za lis?
To wołoł mój baca, ftóry właśnie od śwagra wracoł.
– No, no – pedzioł do siebie baca. – Nie wiedziołek, ze ten mój owcarek jest nie ino psem pasterskim, ale tyz myśliwskim. Ale pikne futro mo ten lis! Mom pomysł! Popytom kuśnierza, coby zrobił mi z tego futra copke na zime.
Baca wziął lisa pod pache, a po kwili przywiązoł do stojącej przed nasom chałupom jabłonki. Zaroz potem poseł do chałupy i zadzwonił do znajomego kuśnierza ze Szczawnicy.
– Witojcie, krzesny – zacął godać baca, kie kuśnierz odebroł telefon. – Nie zrobilibyście mi copki z piknego lisa? Sam byk wom dzisiok tego lisa przywiózł.
– Dzisiok? – odezwoł sie kuśnierz. – Właśnie jade do Grywałdu pograć ze swokiem w karty.
– A jutro abo pojutrze? – spytoł baca.
– Jak bedzie mi dobrze sło, to jutro i pojutrze tyz bede groł ze swokiem w karty – pedzioł kuśnierz. – Ale wiecie co, baco? Mozecie przywieźć tego lisa do mojej chałupy. Kluce nojdziecie tamok, ka zawse. Zostawcie lisa u mnie, a jo, kie wróce, przerobie go wom tak, cobyście se mogli go na głowie nosić.
– Niekza ta – zgodził sie baca. – A kielo fcecie za robote?
– Od wos, baco, zodnyk dutków nie wezme – pedzioł kuśnierz. – Ale jeśli fcecie, mozecie sprezentować mi tłustom gęś, to zrobie se z niej obiad na Wielkanoc. A! I jesce kapke psenicy by mi sie przydało, bo fciołek se na wiosne poletko obsiać, ale wołki, ancykrysty jedne, całom psenice mi zniscyły.
– Dobrze, krzesny, bedziecie mieć i gęś, i psenice. Ale piknom copke mi za to wyryktujcie.
Baca pozegnoł sie z kuśnierzem i zakońcył rozmowe. Zaroz zacął sykować sie do drogi.
Lis tymcasem odzyskoł przytomność. Zacął wypytywać mnie, co teroz z nim bedzie, ale jo mu pedziołek, ze nie wiem. No bo co miołek mu pedzieć? Ze godom z przysłom copkom?
Zaroz baca zaciągnął lisa do tylnej cynści auta. Obok siedzenia dlo kierowcy wepchnął gęś, te samom gęś, ftórom lis próbowoł upolować. Mnie tyz baca wziął, jako straznika do pilnowania, coby przysło copka nie uciekła. Zabroł jesce worek psenicy i rusyliśmy w droge.
Minęliśmy Krościenko i znaleźliśmy sie na przedmieściu Szczawnicy. Do chałupy kuśnierza było juz barzo blisko.
Cy juz godołek wom, ze coby sie do tego kuśnierza dostać, to trza przeprawić sie przez Dunajec? Chyba nie. No to godom teroz. A cy wiecie, kielo jest w Szczawnicy mostów nad Dunajcem? Nieftórzy pewnie wiedzom, a nieftórzy nie. No to wyjaśniom, ze ani jednego. Naprowde! Nad Grajcarkiem w tejze Szczawnicy som mosty i mostecki, a nad Dunajcem – nimo zodnyk. I jak ftoś fce sie do chałupy kuśnierza dostać, musi popłynąć tamok łodziom. Baca ocywiście dobrze o tym wiedzioł. Wiedzioł tyz, ze na brzegu Dunajca jest naleząco do kuśnierza łódź, ze ftórej zawse moze skorzystać. No i kie dojechaliśmy juz na wysokość kuśnierzowej chałupy, baca wysiodł z auta, wyciągnął z tyłu psenice i zarzucił se jom na grzbiet. A potem zabroł gęś, lisa i mnie, no i syćka posliśmy ku Dunajcowi. A tutok – niespodzianka! Łodzi nimo! Krucafuks! Baca straśnie sie zdenerowoł. Wyciągnął komórke, wystukoł numer do kuśnierza i zanim zdązył usłyseć „Halo!”, zacął krzyceć:
– Krzesny! Łódź wom ukradli! Jestem nad Dunajcem koło wasej chałupy i nika wasej łodzi nie widze! Trza na policje dzwonić abo …
– Nie denerwujcie sie, baco – przerwoł kuśnierz. – Wcora przegrołek ze swokiem w karty kapecke dutków, więc musiołek sprzedać łódź Ino zabocyłek wom o tym pedzieć.
– Jak to sprzedaliście łódź? – zdziwił sie baca. – To w jaki sposób do własnej chałupy bedziecie sie dostawać?
– Cym? Ano takom małom łódkom, kupionom za dutki, ftóre jesce mi zostały – pedzioł kuśnierz. – Rozejrzyjcie sie, baco, to jom uwidzicie.
Baca rozejrzoł sie – rzecywiście była na brzegu jakosi łódecka, ale tako mizerno, ze jeśli ino na takom było kuśnierza stać, to chyba barzo niewiele dutków po wcorajsej grze w karty mu zostało.
– Godocie o tej zbutwiałej łupinie, krzesny? – spytoł baca. – Przecie na tym Pucułowskiego Stawu nie do sie przepłynąć! A co dopiero wezbrany Dunajec!
– Nie turbujcie sie, baco – pedzioł na to kuśnierz. – Właśnie grom ze swokiem w karty. Jak dobrze mi pódzie, to sie odegrom za wcorajsy dzień i znowu bede mioł piknom łódź. A póki co spróbujcie przepłynąć do mojej chałupy tom małom łódeckom. Jak piknie popytocie Pona Bócka o opieke, nic sie wom nie stonie. O! Muse końcyć, bo karta dobrze mi idzie!
I kuśnierz sie rozłącył.
– Mom popytać Pona Bócka o opieke – mruknął baca. – Ponie Bócku, postarom sie nie zawracać Ci głowy, ale kie bede płynął przez ten Dunajec, to tak od casu do casu zerknij na mnie, coby sie upewnić, ze nic mi sie nie dzieje. Dobrze?
Baca umieścił na dnie łódki worek psenicy, potem wprowadził tamok lisa, gęś, mnie i … łódka zacęła sie niebezpiecnie zanurzać.
– O, krucafuks! Syćka wysiadać! – zawołoł baca.
No i zaroz syćka byliśmy z powrotem na brzegu. Baca pomyśloł, pomyśloł, a potem pogłaskoł mój łeb i tak ku mnie pedzioł:
– Pockoj, tutok, piesku, zaroz ku tobie wróce.
No ale zaroz okazało sie, ze beze mnie łódź tyz była za barzo obciązono. Baca wyrzucił na brzeg psenice – łódź nadal tonęła. Baca wyrzucił gęś – łódź wreście przestała tonąć.
– No! – uciesył sie baca – Zabiere lisa, a potem wróce po całom reśte.
Po kwili krzyknął jednak:
– Do diaska! A jak jo to zrobie, coby gęś nie została sama z ziarnem? Abo lis z gęsiom? Abo lis z psem? Krucafuks! Co robić? Ponie Bócku, jednak muse Ci głowe zawrócić. Pytom piknie, poradź mi, jak mom to syćko przez te wode przewieźć?
– Hau! Hau-u! – zascekołek nagle, co w tłumaceniu na ludzki znacy: Poźrejcie, baco, ftoś tamok na rowerze jedzie.
No bo rzecywiście alejkom łącocom Szczawnice z Krościenkiem jechoł se jakisi rowerzysta. Na mój dusiu! To był pon redaktor Marek Penszko! Widocnie wybroł sie rowerem na spacer i akurat koło nos przejezdzoł. Pon redaktor musioł zauwazyć, ze mój baca jest zafrasowany, bo zatrzymoł sie, zsiodł z roweru i podseł ku nom.
– Dzień dobry. Czy może trzeba w czymś pomóc? – spytoł pon redaktor.
– Oj, przydałaby sie pomoc, przydała – pedzioł mój baca. – Mom tu, panocku, niezłom łamigłówke.
– To świetnie się składa! – zawołoł pon redaktor. – Bo ja bardzo lubię łamigłówki!
– O! Z nieba zeście mi spadli, panocku! – uciesył sie baca. – Poźrejcie, muse tom pierońskom łódeckom przedostać sie na drugom strone Dunajca, ale moge ze sobom wziąć abo ino worek psenicy, abo ino jedno ze zwierząt. No i jak kruca …
– Już wiem! Wiem o co chodzi! – przerwoł bacy pon redaktor.
Potem kapecke pomyśloł, a jak pomyśloł, to wartko nolozł rozwiązane całego problemu. Na mój dusiu! Ale sie baca uciesył! Piknie ponu redaktorowi podziękowoł za rade, a potem pedzioł:
– No, panocku, muse sie wom jakoś odwdzięcyć.
– Ależ nie trzeba – pedzioł pon redaktor.
– Trzeba, trzeba! – pedzioł baca, no i nie fcioł pona redaktora puścić, dopóki sie nie odzwdzięcył. A jak sie odwdzięcył? Ano tak, ze za pomocom kozika, ze ftórym nigdy sie nie rozstoje, sprawnie i bezboleśnie wyprawił gęsiom dusycke do raju dlo ptoków, samom gęś zaś oskuboł z piór i wypatrosył. A potem nazbieroł drzewa i rozpalił watre, nad ftórom gęś piknie została upiecono. Ale pachniało! A jak smakowało! Wiem, bo mi tyz dostało sie kapecke. Ale najwięcej ocywiście dostoł pon redaktor, bo to na jego ceść baca upiekł te gęś. Kie juz se baca z ponem redaktorem pojedli i pogodali, pon redaktor podziękowoł za gęś, baca po roz kolejny podziękowoł za rade, no i sie pozegnali. Pon redaktor wsiodł na rower, coby wrócić do Szczawnicy, baca zaś skierowoł sie ku łódce.
– O! Krucafuks! – zawołoł baca nagle. Od rozu wiedziołek, cemu tak zawołoł – nie mioł juz gęsi dlo kuśnierza. A jak nimo gęsi, to copki z lisa tyz nie bedzie.
Cóz było cynić? Baca wypuścił lisa na ślebode, bo juz nie był mu do nicego potrzeby. Niedosło copka nawet nie pedziała „Dziekuje”, ino od rozu uciekła.
– Niekze ta – pedzioł baca machnąwsy rękom. – Wiosna idzie, to niedługo zodno copka nie bedzie mi potrzebno. A co se pogodołek z sympatycnym ponem od łamigłówek, to se pogodołek.
I baca wrócił do wsi zadowolony, ze jednak mioł z tego wyjazdu do Szczawnicy jakiś pozytek.

Pon redaktor, jako widać, tyz mioł pozytek, bo wyryktowoł piknom łamigłówke, jakom jo wom tutok na pocątku dzisiejsego wpisu powtórzyłek. Hau!

P.S. A! I jesce w tym miejscu muse piknie ponu redaktorowi podziękować, ze nie wydoł mnie przed moim bacom, ze jo z komputra w nasej chałupie potajemnie korzystom 🙂