Duzo zupy prowdziwkowej

Ale – kruca – oberwanie chmury u nos było! Lało tak, jakby w pralce u Pona Bócka wąz odpływowy pękł i całom wodom na nasom wieś chlusnął. A kie dysc przeseł, ku nasej chałupie przycłapało dwoje ceprów: turysta z plecakiem wielkim jako Babio Góra i turystka z plecakiem kapecke mniejsym, jak Mało Babio Góra. Sympatycnie pachnieli. Ino po tej ulewie wyglądali jak dwa niescynścia! Przemoceni od stóp do głów byli! Podobno kozdy cłek w 75 procentak składo sie z wody – u nik w tej kwili wody musiało być 99 procentów. Nawet nie miołek sumienia na tyk bidoków nascekać, choć zwykle to robie, kie ftoś ku nasej chałupie przychodzi.

Akurat wroz z moim bacom wróciliśmy na kilka dni do wsi, bo latem więksość casu to my na holi z owieckami spędzomy. Ale ze na holi bacy ckni sie za gaździnom, no i za wnukami, to roz na jakiś cas zostawio on owce pod opiekom juhasów i schodzi w dół, a po paru dniak znów na hole idzie.

Turyści nieśmiało zapukali do chałupy. Otworzyła im mojo gaździna.

– O, Jezusicku! – zawołała na ik widok. – Ale wos ten dysc zmocył! Wejdźcie wartko do środecka i ogrzejcie sie w kuchni!

Cało mojo gaździna! Godała jakby do storyk dobryk znajomyk, a przecie pierwsy roz w zyciu ik widziała! Turyści wesli do sieni, ściągli przemocone buty i kurtki, posli do kuchni i zaroz po kubku góralskiej herbaty dostali. Zacęli godać z bacom i gaździnom. Okazało sie, ze ostatniom noc w schronisku na Turbaczu spędzili, a teroz sukali w nasej wsi kwatery, coby jom na dwa tyźnie wynająć.

– A może tutaj moglibyśmy się zatrzymać? – spytała turystka.
– A pewnie ze moglibyście – od rozu zgodziła sie gaździna. – Zaroz zaprowadze wos do pokoju. Ale najpierw pytom piknie na obiad, bo juz za kwile bedzie gotowy.

Na obiad była zupa prowdziwkowo. Ze śmietanom własnej produkcji. Na mój dusiu! Jedliście kiesik zupe prowdziwkowom ze śmietanom wyryktowanom przez wiejskom gaździne z mleka od własnej krowy? Jeśli tak – juz widze, jak wom ślinka cieknie, uwazojcie ino, coby na klawiature nie skapła. Jeśli nie – to przykro mi, ale nie do sie opowiedzieć, jak tako zupa smakuje. To trza samemu spróbować!

Turyści jedli z apetytem. I nie mogli sie tej zupy nakwolić! Ochom i achom nie było końca! Kie gaździna zaproponowała im dolewke – wartko sie zgodzili. Za to baca kapecke sie zmartwił, bo w ten sposób mniej zupy było dlo niego. Ale i tak najbidniejsy to byłek jo, bo zawse dostawołek do miski restki zupy. Tym rozem nie mogłek licyć nawet na restki restek. Niekze ta. Zjem inksym rozem. A strate wynagrodze se wykradając dodatkowy kawałecek kiełbasy.

Kie turyści se pojedli, gaździna zaprowadziła ik do pokoju gościnnego. Tamok rozpakowali sie i siedli, coby odpocąć. A z wiecora … gaździna znów zaprosiła ik do kuchni. Bo mojo gaździna jest barzo gościnno, a skoro dowiedziała sie, ze jej zupa prowdziwkowo piknie przypadła gościom do gustu, to znowu im tej zupy naryktowała. Turyści kapecke sie zdziwili, bo nie spodziewali sie zupy na kolacje, ale ze smakowała im, nie prociwiali sie, coby jesce jej zjeść. Ino kie juz zjedli, gaździna ponownie talerze im napełniła. Kie znów zjedli, gaździna postanowiła napełnić im talerze po roz trzeci. Turyści pedzieli, ze w ostatecności mogom zjeść po pół talerza, no to gaździna wlała im tak, ze to „pół” jakoś dziwnie wyglądało zupełnie tak samo jak cały talerz. Pikno zupa piknom zupom, ale przy tym trzecim talerzu to turyści musieli juz jom w siebie wmusać. Kie gaździna zaproponowała im po cwortym talerzu, turyści pedzieli, ze barzo chętnie, ale po dzisiejsym dniu som barzo zmęceni i musom juz iść spać. Piknie podziękowali za zupe i – z pewnym trudem – wtascyli swe brzuchy na piętro, ka był ik pokój.

A rankiem … ledwo gaździna usłysała, ze obudzili sie i zacęli krzątać po pokoju, pobiegła i zapukała do nik. Jak tylko padło słowo: „Proszę”, otwarła drzwi i oznajmiła radośnie:

– Dzień dobry! Zupa prowdziwkowo juz ceko!
– Zupa? Jaka zupa? – zdziwił sie turysta.
– Jak to jaka! Ten cworty talerz zupy, ftórego wcora nie zjedliście! Specjalnie zek dlo wos piknie odgrzała!
– Ależ … – zacęła turystka, ale nie dokońcyła. No bo kie gaździna specjalnie dlo nik odgrzała te zupe, głupio było odmówić.
– Ależ … oczywiście, bardzo dziękujemy, zaraz zejdziemy na dół – pedziała turystka.

No i zesli na ten cworty talerz, a okazało sie ze zupy i na piąty starcyło. Turyści po roz kolejny piknie podziękowali, choć tym rozem miołek wrazenie, ze te podziękowania były bardziej grzecnościowe niz scyre.

No a potem wybrali sie na wyciecke na Lubań. Kie wrócili – juz cekała na nik nowo zupa prowdziwkowo. Dzień później posli na Gorc. Wrócili i – zaroz gaździna znów zupom prowdziwkowom ik nakarmiła. Nazajutrz rano pojechali do Szczawnicy i wesli se na Prehybe. Po południu, kie wrócili … w progu powitoł ik zapach zupy, zgadnijcie jakiej. Mogli odmówić zjedzenia? Nie mogli. Godom wom, ze nie mogli. Bo kie gaździna kogoś cęstuje, to okazuje przy tym telo serdecności, ze najcorniejsy diask nie miołby serca odmówić.
Wielkom ulge turyści poculi, kie usłyseli, ze cały zapas susonyk prowdziwków juz sie w chałupie skońcył. Barzo wielkom ulge poculi! Sancta simplicitas (to akurat nie po góralsku, ino PRAWIE po czesku)! Choć było dosyć późno, gaździna chyciła worecek i posła do lasu sukać nowyk prowdziwków.

– No przecie jak gościom moje zupy tak smakujom, to jo nie moge sprawić im zawodu – pedziała wychodząc.

Długo nie wracała, jaz baca zacął sie niepokoić. Wziął więc mnie ze sobom i posliśmy do lasu jej sukać. Barzo dobrze, ze baca mnie zabroł, bo sam to pewnie sukołby do rana, a z mojom pomocom nolozł gaździne od rozu. Prózno jednak baca próbowoł namówić jom do powrotu. Gaździna uparła sie, ze nie wróci, dopóki nie bedzie miała worecka pełnego prowdziwków. Nie było inksej rady, pomogliśmy jej w grzybobraniu, zwłasca jo, bo w środku nocy mój nos był bardziej przydatny niz ludzki wzrok. Ale i tak wróciliśmy do chałupy dopiero wte, kie na wschodzie niebo było juz jasne jako spód prowdziwka, choć na zachodzie – ciągle jesce ciemne jako wierch prowdziwka. Zblizając sie do chałupy baca z gaździnom tego nie zauwazyli, ale jo tak – przez otwarte okno, przy zgasonym w środku świetle, pozirała ku nom naso turystka i podsłuchiwała nos.

Rano nasi turyści zesli do kuchni i pedzieli … ze wyjezdzajom.

– Juz? – zdziwiła sie gaździna. – Ojej! A godaliście, ze bedziecie u nos dwa tyźnie!
– Tak planowaliśmy – pedzioł turysta. – Ale właśnie dostaliśmy sms-a … Wynikła pewna bardzo pilna sprawa i niestety musimy szybko wracać do domu.
– Straśno skoda! – zmartwiła sie gaździna. – Jo fciałak jesce telo zupy prowdziwkowej wom naryktować …
– Nam też jest bardzo przykro – pedziała turystka rumieniąc sie kapecke. – Gdybyśmy mogli, to byśmy zostali i zjedli jeszcze dużo, dużo tej zupy.

No i turyści posli do swego pokoju, coby sie spakować. A gaździna … rzuciła syćko i pospiesnie wzięła sie za ryktowanie zupy z „nocnyk” prowdziwków.

Do najblizsego autobusu PKS były ponad dwie godziny, więc turyści nie musieli sie spiesyć. Kie wreście sie zebrali, znieśli plecaki na dół. A potem posli pozegnać sie z bacom i gaździnom i zapłacić za pobyt u nos. Przy pozegnaniu dostali od gaździny prezent – śtyry wielkie słoje zupy prowdziwkowej, coby po powrocie do domu odgrzali se i zjedli.

***********************

Tego samego dnia wroz z bacom wróciliśmy ku owieckom na holi. A nazajutrz odwiedził mnie Borek, zaprzyjaźniony kundel, tyz ze wsi pod Turbaczem, ale inksej.

– Co u wos, krzesny? – spytoł.
– Po storemu – pedziołek. – A to Smadnego Mnicha od bacy wykrodne, a to kanapke od cepra idącego na Turbacz wyłudze. Cyli w sumie dobrze. A co u wos?
– U mnie ciekawo rzec – pedzioł Borek. – Wcora wynajęła u nos pokój para turystów, takik sympatycnyk całkiem. Ale kie mojo gaździna spytała ik, cy fcom wynająć pokój z wyzywieniem cy bez, to pedzieli, ze moze być z wyzywieniem, ale bez zupy prowdziwkowej, bo oni oboje majom straśnom alergie na prowdziwki. Słyseliście, krzesny, coby mozno było alergie na prowdziwki mieć?
– To tylko ludzie – pedziołek lekcewaząco. – W dodatku miastowi. Tacy to na syćko mogom mieć alergie.
– No to posłuchojcie, krzesny, co jesce wom powiem. Jo uwidziołek tyk turystów pół godzinki wceśniej, zanim jesce przysli ku nom. I wiecie, co zrobili? Zacepili robotników remontującyk skołe i zaproponowali im śtyry litrowe słoiki zupy prowdziwkowej. Tamci nie fcieli, wte turyści pedzieli, ze mogom oddać te zupe za darmo. Tamci nadal nie fcieli, wte turyści pedzieli, ze kozdemu robotnikowi dadzom po 10 złotyk na piwo, jeśli zgodzom sie te zupe przyjąć. Robotnicy zdziwili sie kapecke, ale w końcu wzięli te śtyry słoiki wroz z obiecanymi dutkami. No i cy wy coś rozumiecie z tego, krzesny? Umiecie wytłumacyć, odkąd to w ludzkim handlu płaci ten fto sprzedoje, a nie ten, fto kupuje?
– Moze przelećmy sie do Nowego Targu? – zaproponowołek. – Słysołek, ze nowy sklep mięsny tamok powstoł. Warto sprawdzić, cy sklepowe som w nim na telo miłe, ze cęstujom psy, co pod sklep przyjdom i błagalnie pozirajom.
– Ha! Wiedziołek, krzesny, ze nie bedziecie umieli wyjaśnić tego niezwykłego zjawiska! – Uwadze Borka nie usło, ze zmieniłek temat.
– Idziemy do tego Nowego Targu cy nie? – spytołek zniecierpliwiony.
– Idziemy, idziemy – zgodził sie wreście Borek.

No i posliśmy. Hau!

P.S.1. A nie zabocmy w poniedziałek tortu urodzinowego wyryktować, bo w poniedziałek Basiecka sie nom urodzi! Sto lat, Basiecko! 🙂

P.S.2. I nie zabocmy tyz wypić za zdrowie nasyk nowyk gości w budzie: Mikołajecka i Podgrzybecka. Powitać piknie! 🙂 🙂