Paweł i Gaweł pod Turbaczem

Stali se my na wierchu grapy, co to nad Józki chałupom sie wznosi – my, to znacy syćkie psy ze wsi, z wyjątkiem tyk, co przyjść nie mogły, bo były do łańcucha uwiązane. No i tak staliśmy se na tej grapie i wyliśmy:
– Hauuuu! Hauu! Hauu! Hauu! Hauuuuuuu!!!

Jaz psy z paru sąsiednik wsi przybiegły ku nom.
– Cego tak wyjecie? – spytały.
– A, urządzomy se Sylwestra. Fcecie sie przyłącyć? – spytaliśmy.
– Jak Sylwestra urządzocie, to pewnie ze fcemy!
No i zaroz te psy z sąsiednik wsi wspomogły nase wycie, dzięki cemu stało sie ono jesce głośniejse.

– Hauuu!!!!! Hauuuuuuu!!!!!

A potem jesce wilki z lasu ku nom przybiegły. Były straśnie ciekawe, co my na tej grapie wyprawiomy. Pocątkowo pozirały na nos z pewnej odległości.
– Chodźcie, chodźcie! – zachęciłek. – Zaprasomy do wspólnego wycia!
– A mozemy? – spytały wilki nie do końca pewne, cy bedom wśród psów mile widziane.
– Piknie mozecie! – zawołołek. – Wrogami to my dlo siebie jesteśmy wiosnom i latem, kie musimy bronić przed womi owiec na holak. Ale teroz owce w sopak zamknięte siedzom, to nie momy powodu do sarpacki. Chodźcie!

No i wte wilki tyz przyłącyły sie do nos. Na mój dusiu! To sie dopiero wycie zacęło! Prowdziwo orkiestra! We wsi strazaki z ochotnicej strazy pozarnej majom swojom orkiestre dętom, a my wyryktowaliśmy piknom orkiestre wyjącom!

– Hauuu!!!!! Hauuu!!!!! Hau-hauuuuuuuuuu!!!!!!!

Do końca roku 2007 pozostały jesce ino śtyry godzinki. W dole ludzie niecierpliwie cekali, coby północ wybiła. Wte mieli zamiar puścić w niebo cały arsenał fajerwerków. Pare roków temu cepry przyjezdzające ku nom na Sylwestra zacęły witać Nowy Rok fajerwerkami, a nieftórzy mieskańcy mojej wsi wartko od nik ten zwycaj przejęli. No i właśnie przez te sakramenckie fajerwerki my, psy, wycie na grapie urządziłyśmy. Jo wiem, ze wielu z wos, ludzi, barzo te fajerwerki miłuje. Ale psy nie miłujom ik ani kapecke (juz Bajecka o tym godała, a potem i inksi goście budy). Jo tyz nie lubie sylwestrowyk fajerwerków. Za duzo jest przy nik ŁUBUDUM! BUM! BUM! TRZASK! WIUUUU… ŁUBUDUMMM!!! Na nicym wte skupić sie nie mozno: ani na ostroznym zakradaniu sie po kiełbase, ani na obmyślaniu nowego wpisu do bloga, ani nad nicym inksym. Na kolorowe światełka z ogni śtucnyk pozirać lubie, ale z daleka. A huku nie lubie straśnie. Ba jo to jesce pół bidy. Gorzej, ze inkse psy wpadajom w taki popłoch, jakby prowdziwo apokalipsa nastała. A najbidniejsy to jest ten pies Janieli. Story on juz, nie jaz tak jako jo, ale kondycje mo gorsom od mojej, bo nie pije tego, co dobre. I nie dlo niego takie sylwestrowe łomoty. Rok temu, kie petardy we wsi huceć zacęły, to on uciekoł, uciekoł, jaze dopiero nad Szczawnicom, przy schronisku pod Bereśnikiem sie zatrzymoł. A ze węch mo juz barzo osłabiony, nie umioł wrócić po własnyk śladak. Jo go musiołek noleźć i do jego własnej chałupy zaprowadzić.

– A cy posły se juz te diaski, co telo huku we wsi narobiły? – pytoł mnie po drodze, ciągle jesce ze strachu sie trzęsąc.
– To nie były zodne diaski – próbowołek mu wytłumacyć. – To zwycajne bździny wynalezione przez ludzi. Takie same ludzkie bździny jako dutki abo telefony komórkowe.
– E tam, godocie, krzesny! – obrusył sie pies Janieli. – Widzieliście wy telefon, coby taki huk robił? Godom wom, ze w tego Sylwestra to diaski sie wściekajom. Wynalazki moze som i ludzkie, ale w tyk wynalazkak diaski siedzom. A ludzie wywołujom je na swojom i nasom zgube!

No i nie było sposobu, coby wytłumacyć bidokowi, ze nimo sie cego bać. W tym roku zaś jest on przecie jesce storsy niz w łońskim! To cy jego serce przetrzymo kolejnego Sylwestra? A serca inksyk psów, co tyz sie tyk fajerwerków bojom? Pomyślołek, ze trza jakisi sposób na to wymyślić. Pedziołek o tym inksym psom. No i urządziliśmy w lesie ogólnowiejskom psiom narade. I ukwalowaliśmy, ze nimo to jak klin klinem: skoro ludzie ryktujom sylwestrowom zabawe ze swoimi hałasami, to my psy wyryktujemy ze swoimi. Dlotego właśnie w ostatni dzień roku na grapie nad Józkom takie wielkie wycie urządziliśmy. Cy pomogło? Piknie pomogło! Syćka pod Józkowom chałupe sie zbiegli – i ludzie ze wsi, i przyjezdni!

– Co na tej grapie sie wyprawio? Co tam sie wyprawio? – zastanawiała sie Józka, ftóro zawse wie syćko, co sie we wsi dzieje. Tym rozem jednak działo sie coś, cego nawet ona wytłumacyć nie mogła.
– Może to stado wilków? – zastanawiała sie jedno ceperka. Jako juz wiecie, w połowie miała racje, ale Stasek Kowaniecki zaroz jej odpowiedzioł:
– To nie wilki. Wilki wyjom podobnie, ale nie jaz tak głośno.
– A może to któraś z gwiazd ma tu gdzieś koncert noworoczny? – odezwoł sie jakisi ceper.
– Kieby mioł być tutok koncert, coś byk o tym wiedziała – pedziała Józka.
– Wiem! To duse potępieńców jęcom! – pedziała po namyśle Janiela.
– Ale cemu duse potępieńców akurat grape nad nasom wsiom se wybrały? – dziwił sie Wincenty.
– Nimo inksego wyjścia – pedziała Janiela. – Ftoś musi póść na grape i spytać te duse, cego im trza, coby se stąd posły.
– Właśnie! Właśnie! – zawołoł jakisi inksy ceper. – Przejechaliśmy szmat drogi, żeby hucznie świętować tutaj Sylwestra, a nie jęków jakichś potępieńców wysłuchiwać!
– No dobrze – pedzioł Wincenty. – To fto pódzie na grape z tymi dusami pogodać?

Nifot sie nie zgłasoł. Całe nase scynście ze mojej gaździny we wsi nie było, bo rodzina z Klikuszowej zaprosiła jom i bace na Sylwestra. Kieby gaździna była we wsi, zaroz posłaby z wałkiem na grape. I nawet kieby naprowde były tam duse potępieńców, zaroz by je przegoniła tamok, ka pieprz piknie se rośnie.

W końcu ukwalowano, ze powinien póść sołtys, jako najbardziej godny reprezentant wsi. Sołtys zacął sie wymigiwać. Godoł, ze nie moze, ze jest chory i właściwie powinien lezeć w chałupie w wyrku. Ale wśród zgromadzonego pod Józkowom chałupom tłumu był nas wiejski doktór. Doktór zbadoł wartko sołtysa i pedzioł, ze sołtys jest zdrów jak ryba z rydzem rozem wzięte, więc moze iść. No i bidny sołtys, wobec presji całego tłumu, musioł w końcu ulec. Pozycył ino strzelbe i naboje od Felka. I jesce latarke od jakiegoś cepra. I poseł na grape. Seł i trząsł sie ze strachu. Im blizej był wierchu grapy, tym bardziej sie trząsł. On coroz wyraźniej słysoł nase wycie, a my coroz wyraźniej jego strach culiśmy. Nie widzioł nos, nawet za pomocom latarki, bo wierch grapy gęsto porastajom smreki. No i myśmy między tymi smrekami ukryci byli. Kie sołtys doseł do granicy lasu, nagle o oblodzony korzeń sie poślizgnął i na ziem nim prasło. A kie nim prasło, zamachnął sie rękom, we ftórej latarke trzymoł. Latarka frunęła do wierchu, błysła sołtysowi w ocy, a potem sturlała sie ku dołowi. Pies sołtysa, kie swego pona uwidzioł, odruchowo podbiegł ku niemu i zacął mu kufe wylizywać. Sołtys wydoł z siebie przeraźliwy ryk.

– Ratunku! – zawołoł. – To pocałunek śmierzci! Potępiono dusa pocałunkiem śmierzci mnie obdarzyła!

Fcioł przegnać potępionom duse, cyli własnego psa, wymachując strzelbom. Nagle strzelba wypaliła i odstrzeliła górnom cynść jednego smreka. I ta górno cynść smreka prosto na sołtysa spadła.

– Diask! Diask mnie zaatakowoł! Pomocyyyy!!! – dorł sie sołtys, ze chyba na Słowacji słyseć go musieli. Zamiast zwycajnie zrucić smreka z siebie, zacął sie z nim samotać. Wreście zerwoł sie na równe nogi. Sięgnął po zapas nabojów i zacął do „napastnika” strzelać. Kie naboje mu sie skońcyły, rzucił strzelbe i uciekaca ku dołowi!

– Coście uwidzieli? Coście tamok, krzesny, uwidzieli? – dopytywała sie Józka, kie sołtys był juz z powrotem pod jej chałupom.
Sołtys cięzko dychoł. Osołomiony wolno dochodził do siebie. Wreście pedzioł:
– Straśliwe rzecy! Na tej grapie jakosi dziura do piekła sie otwarła! Ogień piekielny tak mnie oślepił, ze mało wzroku nie straciłek! A potem jedno z potępionyk dus do mojej kufy przylgła i zacęła obsypywać mnie trupimi pocałunkami! A ocy tej dusy były jako u seryjnego mordercy! A zęby jako u wampira! Na koniec diask sfrunął na mnie z wierchu i zacął mnie drapać swoimi piekielnymi pazurami!
– Sołtys prowde godo! – zawołała Janiela. – Poźrejcie, jakom mo poranionom kufe! Rzecywiście diask musioł go pazurami posiekać!

No, to prowda, ze sołtys mioł na kufie pare zadrapań. Skoro samotoł sie spanikowany z tym smrekiem, to dziwne by było, kieby ik nie mioł.

– No dobrze – odezwoł sie ten ceper, co narzekoł, ze taki śmat drogi ku nasej wsi przebył. – A spytał pan te potępione dusze, czego im trzeba, żeby sobie poszły?
– Cyście osaleli, panocku?! – wykrzyknął sołtys. – Nie było casu na zadawanie pytań! Musiołek wartko uciekać, inacej te ancykrysty wciągłyby mnie na wse w piekielnom otchłań!
– Uciekajmy stąd! – zawołała jedno z ceperek. – Już nigdy więcej nie przyjadę tu na Sylwestra!
– Boje sie, ze beskurcyje nikogo stąd nie wypuscom – pedzioł Wincenty. – Trza sie w kościele schronić. Ino tamok nos nie dopadnom.

No i syćka ku kościołowi pognali. Zaroz z przykościelnej plebanii wysli zdziwieni probosc i wikary. Oglądali właśnie „Pretty Woman” – moze bocycie, ze sła w sylwestrowom noc w telewizji – i przez to nawet nie zwrócili uwagi na wycia, ftóre w całej wsi było słychać. Kie ludzie opowiedzieli, co sie dzieje, wikary zrobił sie mokrzusieńki od potu i trzymając sie za głowe wołoł:
– To koniec świata! Doczekaliśmy się końca świata!

A potem jakby go cosi opętało, przedorł sie przez tłum, wbiegł do dzwonnicy i zacął z całej siły za śnur od dzwona ciągnąć. Na mój dusiu! Syćka bladzi jako świezy śnieg, z jednej strony kościelny dzwon dudni na trwoge, z drugiej kilka tuzinów psów i wilków wyje… Takiego Sylwestra w mojej wsi to jesce nie było!

Ino probosc coś nie barzo dowierzoł opowieściom sołtysa o spotkaniu z siłami zła. Fcioł koniecnie póśc na grape. Kie mu odradzano, pedzioł, ze pódzie z wodom święconom.

– A kielo, jegomościu, tej wody ze sobom zabierecie? – spytoł sołtys. – Liter? Dwa litry? Dwa litry wody święconej przeciwko takiej piekielnej armii to telo co dwa pistolce przeciwko dywizji pancernej!

Probosc i tak fcioł iść, więc go najsilniejse chłopy we wsi chyciły i pedziały mu, ze dlo jego własnego dobra go nie puscom.

Przy wtórze dzwonu ludzie zacęli gorliwie pieśni kościelne wyśpiewywać i zdrowaśki odmawiać. Fto sie zmieścił, stoł w kościele, fto sie nie zmieścił, pod kościołem stoł. Pozirołek z grapy na to syćko, bo kościół z grapy nad Józkom barzo dobrze widać. Heeej! Rozmodlonyk ludzi z mojej wsi widziołek jo nie roz. Ale coby syćkie przyjezdne cepry były takie rozmodlone – to uwidziołek po roz pierwsy!

A my dalej se wyliśmy. Wyliśmy, wyliśmy, wyliśmy… Wreście pies Janieli, co to – jako juz godołek – mo przytępiony węch, spytoł:
– Kielo godzin jest?

Pozostałe psy i syćkie wilki przerwały wycie, zadarły łby do wierchu i mocno wciągły powietrze w nosy.

– Trzydzieści dziewięć minut po północy – odpowiedzieliśmy chórem psu Janieli.
– To juz o tej godzinie ludzie chyba nie bedom tyk straśliwyk diabelskik huków ryktować – stwierdził pies Janieli.
– Chyba nie – zgodziłek sie. – Jo se myśle, ze juz tego wycia na dzisiok wystarcy.

Syćkie psy i wilki przyznały mi racje. Podziękowaliśmy se nawzajem za wspólnom sylwestrowom zabawe i rozesliśmy sie: psy posły do chałup, a wilki do lasu. Ludzie zaś, choć myśmy juz ucichli, jaz do rana w kościele i pod kościołem pozostali. Dzięki temu przez calusieńkom sylwestrowom noc nie wybuchła u nos najmniejso petardecka.

A nad ranem mojo gaździna z bacom wracali autem z Klikuszowej. Kie przejezdzając koło kościoła, uwidzieli tłumek jako w odpust abo Boze Ciało, przystanęli i posli spytać, co sie dzieje. Kie usłyseli, co sie wydarzyło, gaździna postanowiła póść na grape. Fcieli gaździne zatrzymać, jako wceśniej zatrzymali probosca, ale ona kie sie uprze, to nawet wielko armia małego kaprala by jej nie zatrzymała. No i gaździna posła. A na wierchu grapy odkryła całom mase odciśniętyk w śniegu psik i wilcyk śladów. Uwidziała tyz rozstrzelany przez sołtysa górny kawałek smreka. Wartko zesła do wsi opowiedzieć o tym, co widziała. Kie ludzie dowiedzieli sie, co to za „duse potępieńców” wyły, odetchli z ulgom.

– Cyli syćko piknie sie wyjaśniło – pedziała Józka. – Ale po co telo psów posło wyć na tej grapie?
– Widocnie wlazła tam jakosi suka, co miała sakramaneckom ciecke. Psy poleciały ku niej, a te wycia to były ik zaloty – wyjaśniła gaździna.

Zreśtom niewozne, jak wyjaśniła. Wozne, ze wiele psów cującyk wielki strach przed sylwestrowymi fajerwerkami udało sie przed tym strachem uchronić. I tak oto po roz pierwsy w historii świata wydarzył sie taki Sylwester, kie to psy napędziły stracha ludziom, a nie ludzie psom. Hau!

P.S. A w budzie jest nowy gość – Jacka! No to powitojmy piknie Smadnym Mnichem na gorąco! Na gorąco, bo na polu mróz przecie 🙂