Przepis pona Fertnera

Cy ftoś z wos zno moze słowa do tej hyrnej piosnki pona Fertnera z filmu Zapomniana melodia? Na wselki wypadek przyboce, ze w filmie tym pon Fertner jest przemysłowcem, co to fce produkować niezwykły wynalazek: mydło, ftóre smakuje jak cekolada i ftórym jednoceśnie mozno sie bawić jak piłkom. Przezornie postanawio naucyć sie receptury tego mydła na pamięć. Ale to wcale nie jest łatwe! Pon Fertner ucy sie, ucy i nijak naucyć nie moze. Jaz tu nagle w pokoju obok poni Grossówna zacyno grać na fortepianie. I zaroz syćko stoje sie piknie proste! Pon Fertner zapamiętuje zawiłom recepture jako słowa do granej przez poniom Grossówne melodii! No i jo o te słowa właśnie pytom. Nika w internecie nie moge ik noleźć. Na piknej stronie polskik filmów som jaz trzy piosnki z Zapomnianej melodii, ale zodno z nik nie jest tom zaśpiewanom przez pona Fertnera. Mozno jom odsłuchać w Jutiubie, ale niestety – jakość dźwięku jest tako, jako jest i cynści tekstu jo po prostu nie moge zrozumieć.

– Głuptok z ciebie i dlotego nie mozes! – zaśmioł sie kot mojej gaździny.
– A ty mozes? – spytołek.
– Pewnie ze moge! – pokwolił sie kot.
– No to powiedz mi, jakie som słowa tej piosnki? – popytołek.
– A co jo bede godoł takiemu głuptokowi jak ty!
– A wyryktować mydło wedle przepisu pona Fertnera umiołbyś? – spytołek.
– Pewnie ze byk umioł!
– No to wyryktuj!
Kot zrobił mine kogoś, fto uzmysłowił se, ze za daleko zaseł w swyk przechwałkak, ale teroz niezręcnie mu było wycofywać sie z tego, co pedzioł.
– Eee… yyy… no dobrze, wyryktuje – zgodził sie.

I wziął sie do roboty. Najpierw ocywiście musioł zgromadzić składniki. Cynść wykrodł gaździnie, cynść zdobył nie wiem kany. A syćko, co zdobył, piknie chowaliśmy w mojej budzie. I cekaliśmy na odpowiedni moment, coby do ryktowania mydła pona Fertnera przystąpić.

Roz baca poseł do śwagra, a gaździna do Jaśkowej. No to mieliśmy całom chałupe dlo siebie! Posliśmy do kuchni. Wyciągliśmy jakisi gorcek i pod kierunkiem kota zacęliśmy ryktować to niezwykłe mydło. Cy syćko robiliśmy zgodnie z przepisem pona Fertnera? Kot twierdził, ze tak.

Na koniec podgrzaliśmy gorcek wroz z jego zawartościom. A potem pockaliśmy jaz ostygnie na telo, cobyk mógł chycić w zęby. Wreście chyciłek i ostroznie postawiłek na podłodze.

– To nie jest substancja, ftóro wysła ponu Fertnerowi – pedziołek. – To jest jakosi barzo rzadko mikstura. Jak fces z cegoś tak rzadkiego zrobić mydło cekoladowo-piłeckowe?
– Moze ta mikstura musi sie ściąć jak galaretka i wte bedzie gęściejso? – zastanawioł sie kot.
Powąchołek to coś.
– Pachnie ładnie – pedziołek. – Moze skostujmy?
No i skostowaliśmy. Całkiem smacne to nawet było.
– Miauu! – pedziołek.
Nie! Nie pomyliłek sie! Naprowde pedziołek: Miauu!
– Miauu! – powtórzyłek, fcąc sie upewnić, cy dobrze słyse to, co sam godom.
Kot poźreł na mnie oniemiały.
– Hauhau! Hau! – pedzioł po kwili.
Teroz z kolei jo poźrełek oniemiały na kota.
– Hau? – spytoł kot.
– Miau? – odpowiedziołek pytaniem na pytanie.

Krucafuks! Co sie z nomi stało? Fciołek wygarnąć kotu, ze jest sietniokiem i ze teroz z jego winy syćkie psy i koty we wsi bedom sie z nos śmiały. Ale nie zdązyłek, bo usłysołek, ze ftoś wchodzi do chałupy. To baca wrócił od śwagra! Krucafuks! Z kotem nie było problemu – moze hipnąć na piec i udawać, ze śpi tam od co najmniej godziny. Ale co miołek zrobić jo? Co baca powie, kie uwidzi, ze jego owcarek jest nie na polu, ino w kuchni? I w dodatku miaucy zamiast scekać? Na scynście uwidziołek, ze obrus połozony na kuchennym stole sięgo prawie do podłogi. No to wlozłek pod stół. W ostatniej kwili to zrobiłek, bo zaroz baca wlozł do kuchni. I o mało co sie nie potknął o porzucony przez nos gorcek.
– O, widze, ze matka jakisi kompot wyryktowała – pedzioł do siebie baca. – Ino cemu ostawiła go na podłodze? Moze fciała, coby sybciej wystygł?
Baca podniósł gorcek. Przeloł se do kubka kapecke tego niezwykłego płynu. Napił sie.
– Dobre! – pokwolił. – Całkiem dobry ten kom…
Baca nie dokońcył. Zorientowoł sie, ze… godo głosem mojej gaździny!
– Co jest w tym kompocie do diaska? – zdziwił sie baca, znowu gaździniny głos z siebie wydając.

W tym momencie dało sie słyseć najpierw pukanie, a potem skrzypienie uchylanyk drzwi. Ftoś kolejny wlozł do nasej chałupy.
– Jest tu fto? – spytoł dobiegający z sieni głos Janieli.
– Jo jestem – odpowiedzioł baca.
– O, to piknie! – uciesyła sie Janiela. – Dobrze, ze wos zastałak, krzesno!
– Krzesno? Cemu Janiela pedziała: krzesno, a nie: krzesny? – mruknął do siebie baca.
I nagle zrobił sie blady! Zrozumioł, ze Janiela, słysąc jego odmieniony głos, myśli, ze godo z gaździnom!
– Hej! Janielciu! – zawołoł baca. – Lepiej idź juz sobie! Mom dzisiok straśnie duzo roboty! Spotkomy sie inksym rozem.
– E, nie zajme wom duzo casu – pedziała Janiela. – W kuchni jesteście? No to juz ide ku wom.
Baca zrobił sie jesce bledsy. Wartko otworzył jednom z kuchennyk safek, wyciągnął z niej wielki garnek i nałozył se go na głowe. Pół sekundy później Janiela wesła do kuchni.
– Witojcie, krzesno! – pedziała Janiela. – A to co? Jesteście w portkak swojego chłopa? I cemu mocie garnek na głowie?
– Syćkie moje kiecki som w praniu, więc musiałak pozycyć od chłopa te portki – pedzioł baca. – A garnek mom na głowie, bo jestem choro na grype i nie fce wos zarazić.
– O, to moze powinnaś do doktora póść? – pedziała Janiela.
– Juz byłak – odrzekł baca. – Doktor pedzioł, ze to moze być ptasio grypa, ta najstraśliwso. Lepiej więc nie podchodźcie ku mnie.
Janiela, kie to usłysała, zrobiła krok do tyłu.
– No tak – pedziała. – Skoro to ptasio grypa, to rzecywiście lepiej juz se póde.
– Tak, tak – zgodził sie baca. – Idźcie juz. I w najblizsym casie nie zblizojcie sie do mojej chałupy, coby i wos to choróbsko nie dopadło.

Janiela wycofała sie do sieni, otworzyła drzwi wyjściowe, no i juz by se posła, kieby nie to, ze w progu wpadła na mojom gaździne, ftóro właśnie wróciła od Jaśkowej.
– O, Jezusicku! – zawołała Janiela. – Jak to mozliwe, krzesno, ze przed kwileckom byłaś w kuchni, a teroz jesteś na polu?
– Jo przed kwileckom byłak w kuchni? – zdziwiła sie gaździna. – Co wy za bździny godocie?
– Przysięgom, ze dopiero co widziałak wos w kuchni – zarzekała sie Janiela.
– A moze nadal tam jestem? – zakpiła se gaździna. – Najlepiej chodźmy to sprawdzić.
I gaździna posła do kuchni. A Janiela za niom.
– No i co? – spytała gaździna. – Tutok jest ino mój chłop. Nikogo więcej. Nie wiem tylko, cemu on garnek se na głowe nałozył.
To powiedziawsy, podesła ku bacy i ściągła garnek z jego głowy, zanim baca zdązył zaprotestować.
– Rzecywiście to was chłop – zgodziła sie Janiela. – Ale on dzisiok jakoś nie swoim głosem godo, ino wasym.
– Moim głosem? Znowu jakieś bździny! – zdenerwowała sie gaździna.
– Zodne bździny! Zodne bździny! – obrusyła sie Janiela, a potem ku bacy zwróciła. – Powiedzcie coś, krzesny.
– A co mom pedzieć? – spytoł baca głosem wiecie juz jakim.
Kie gaździna usłysała ten głos – zemdlała. Ocucenie jej zajęło bacy i Janieli z dziesięć minut.
– Coś ty znowu wymyślił, ojciec? – spytała gaździna, kie wreście dosła do siebie. – Ćwicys parodiowanie cudzyk głosów, coby wystąpić w Rozmowak w tłoku u pona Majewskiego?
– Nicego nie ćwice – pedzioł baca. – Napiłek sie ino kompotu, ftóry samaś zrobiła.
To mówiąc baca wskazoł na gorcek z wyryktowanom przez kota i przeze mnie miksturom.
– Jo tego nie zrobiłak – pedziała gaździna. – Pewnie przyniosłeś to świństwo od śwagra. A ze wypiłeś u niego za duzo, toś zabocył, ześ przyniósł.
Baca podrapoł sie po głowie. Był tak skołowany tym, co sie tutok w ciągu ostatniego kwadransa porobiło, ze sam juz nie wiedzioł, cego zabocył, a cego nie.
– Jednego, matka, jestem pewien – odezwoł sie wreście. – To nie jest zodne świństwo, ba coś barzo smacnego.
– Tak? No to spróbuje – pedziała gaździna.
– Uwazoj, matka! – ostrzegł baca. – Tobie tyz po wypiciu tego cegoś moze sie zmienić głos!
– Skoro od skostowania tego napoju głos zmienio sie na mój, to jo akurat nimom sie cym przejmować – pedziała gaździna.
Śmiało nalała se tej tajemnicej ciecy do zostawionego przez bace kubka i skostowała.
– Mos racje, ojciec, to jest barzo smacne – pedziała.
Ale na mój dusiu! Jakim głosem ona to pedziała! Pona Piotra Fronczewskiego!
– Co sie właściwie tutok dzieje? – spytała Janiela i przezegnała sie. – To jakiś diabelski napój! Muse ostrzec syćkik we wsi, ze za sprawom jakiegoś tajemnicego napoju jesteście przez diabła opętani!
I Janiela rusyła ku wyjściu.
– Hej! Janielciu! – zawołoł dobywający z gardła mojej gaździny głos pona Fronczewskiego. – A nie fciałabyś zacąć śpiewać jako Maryla Rodowicz?
Janiela zatrzymała sie.
– Juz kiesik mówiłak, ze fciałabyk – pedziała. – A co?
– No bo jo, kie piłak ten napój, barzo mocno zapragnęłak godać głosem pona Fronczewskiego – pedziała gaździna. – I jak widzis, tak właśnie godom. Jeśli więc ty napijes sie i zapragnies śpiewać jak Maryla Rodowicz – z pewnościom tak sie stonie.
– Ooo! – zaciekawiła sie Janiela.
Kieby choć kwilecke sie zastanowiła, być moze wzięłaby pod uwage takom mozliwość, ze gaździna wpusco jom w maliny. Ale nie zastanawiała sie wcale. Nawet nie skorzystała z kubka, tylko od rozu z samego gorcka sie napiła. Parsknęła i przetarła gymbe rękawem.
– No to spróbujmy zaśpiewać – pedziała. – Małgośka mówią miii on nie wart jednej łzyyy!
Ale, moi ostomili, to wcale nie był głos poni Maryli Rodowicz…
– Krucafuks! – zawołoł baca. – Pierwsy roz słyse kacora Donalda śpiewającego Małgośke!
Baca mioł racje. Głos Janieli do złudzenia przybocowoł głos hyrnego kacora z kreskówek pona Disneja. No to teroz juz nie było w kuchni nikogo, fto własnym głosem by godoł.
– Hahaha! – zaśmiała sie mojo gaździna. – Od tej pory kie moje najmłodse wnuki zefcom oglądnąć kacora Donalda, wcale nie bede musiała włącać telewizora! Wystarcy, ze Janiele zaprose!
– Z kolei kie bedom fciały oglądnąć Akademie pana Kleksa, to wystarcy, ze ciebie, matka, posłuchajom – zaśmioł sie baca.
– Mozecie przestać śpasować? – wtrąciła Janiela. – Mi wcale nie jest do śmiechu!
– Sama se jesteś winna – odpowiedziała jej gaździna. – Fciałaś rozgłosić we wsi, ze diask nos opętoł. Musiałak cosi wymyślić, coby cie powstrzymać.
– Ale jo fce odzyskać swój głos! – biadoliła Janiela.
– Spokojnie, Janielciu, spokojnie – pedziała mojo gaździna. – Mom pewien pomysł. Pódziemy do Felka znad młaki i pocęstujemy go tym dziwnym kompotem. Wte Felek tyz zacnie godać nie swoim głosem. Ale Felka stać na to, coby sprowadzić do wsi najlepsego doktora. A kie ten najlepsy doktor Felka wylecy, my dowiemy sie, jak wyglądała kuracja i wylecymy sie tak samo.
– Ino Felek jest teroz w Katowicak na jakimsi przyjęciu biznesowym – pedzioł baca. – Wróci dopiero jutro.
– No to jutro pódziemy do Felka – stwierdziła gaździna.
– I jo mom do jutra cekać? – jęknęła Janiela. – A dzisiok co zrobie? Wróce do domu i bede godała do chłopa głosem kacora Donalda?
– Dzisiok pokazes chłopu na migi, ze gardło cie rozbolało i nie mozes mówić – poradziła gaździna.
Janiela nie była pewno, cy to dobry pomysł, ale lepsego nie miała. No i posła do swej chałupy. Baca z gaździnom zaś posli wreście spać, dzięki cemu jo mogłek wyleźć spod stoła i wrócić do swojej budy.

A rankiem okazało sie, ze wyprawa do Felka nie bedzie potrzebno. Mikstura, ftórom ześmy z kotem wyryktowali, przestała działać i syćkim wróciły normalne głosy: i gaździnie, i bacy, i kotu, i mnie. Potem usłysołek z dali krzyki Janieli, ftóro robiła chłopu jakomsi awanture. Ona tyz krzycała juz swoim głosem, nie donaldowym.

I na tym ta cało historia by sie zakońcyła, kieby nie to, ze gaździna wysła przed chałupe i wylała nasom niezwykłom miksture na ziem. Wkrótce potem przed chałupe wyseł baca i wysypoł kurom ziarno – dokładnie w tym miejscu, ka gaździna wylała te miksture. Kie kury sie ziarna najadły – to jak lwy zacęły ryceć! One nawet były zadowolone, bo po roz pierwsy syćkie zwierzęta w obejściu nabrały wobec nik respektu. W końcu lwi ryk – obojętnie fto go wydoje – robi wrazenie. A jedno z tyk kur zniosła jajko na samiućkim środecku podwórka. No i jo – przyznoje – połasiłek sie na to jajko. Zjodłek je na surowo. Nawet kawałka skorupki nie zostawiłek. I teroz piknie pytom: wybaccie mi, ale ten wpis zakońce kapecke inksymi słowami niz zwykle. Muuuuu!

P.S.1. Przybocuje, ze w poniedziałek pijemy zdrowie Profesorecka, bo Profesorecek urodziny bedzie mioł! 🙂

P.S.2. A kie poniedziałek sie końcy, my nie skońcymy pić, bo przyjdzie kolej na picie zdrowia Waweloka, ftóry we wtorek bedzie mioł imieniny 🙂