Samosprzątałek

To było jakisi cas temu. Dokładnie 3 października łońskiego roku o godzinie 18.08, kie EMTeSiódemecka napisała, ze pódzie se do kina, a chałupa się może sama sprzątnie. Jo wte odpowiedziołek EMTeSiódemecce, ze przydałoby sie wynoleźć jakiesi urządzenie, co to by piknie wyręcało cłeka w sprzątaniu chałupy. No i zaroz Alecka uświadomiła mi, ze nic takiego wynojdować nie trza, bo… juz wynoleziono! I nawet zdjęcie takiego piknego samosprzątałka przysłała. Wyglądo on tak:

 

I co? Widać tutok na podłodze choćby jednego najmniejsego śmiecia? Ano – nie widać. Bo niek jakisi okrusek abo inksy paproch spróbuje tylko spaść – samosprzątałek zaroz pohybo ku beskurcyjej i piknie jom do swego wnętrza wessie. Ciekawe ino, cy kie chłop wróci przynapity do chałupy i praśnie na ziem, to cy taki samosprzątałek tyz uzno go za obiekt do sprzątnięcia i wchłonie go? Moze kiesik Alecka sprawdzi to w instrukcji osługi.

Jo w kozdym rozie zdązyłek juz o tym urządzeniu zabocyć. Ba kie przed Bozym Narodzeniem bidno gaździna musiała sie męcyć z ryktowaniem porządków, to jo od rozu pomyślołek se: Na mój dusicku! A kieby gaździna takiego samosprzątałka miała! Ale to by było piknie! Moze przydałoby sie, coby cosi takiego w prezencie od Świętego Mikołaja dostała? Ino jak to zrobić? List napisać? Niby mozno spróbować. Ale jo, być moze bocycie, w łońskim roku pisołek juz do Mikołaja w sprawie Felka. I co? Napisać znowu? To zacny Święty powie, ze jestem najbardziej marudnym owcarkiem w całej historii karpackiego pasterstwa! I co gorso – chyba bedzie mioł racje.

No to wpodłek na inksy pomysł. Postanowiłek wyryktować tego samosprzątałka wroz z kotem mojej gaździny.
– A wiecie chociaz, krzesny, jak sie cosi takiego konstruuje? – spytoł kot, kie mu o swoim pomyśle pedziołek.
– Pewnie ze wiem! – odpowiedziołek. – Co byk mioł nie wiedzieć! Potrzebny bedzie ino jakisi gorcek, worecek na śmieci i dobry klej, coby ten worecek do środka gorcka przykleić.
– I to wystarcy, coby powstoł pikny samosprzątałek? – nie dowierzoł kot.
– No, prawie – pedziołek. – Ino jesce wy, krzesny, bedziecie potrzebni. Bo gorcek bedzie stoł na podłodze obrócony dnem do wierchu. A w środku tego gorcka bedziecie siedzieć wy. Kie jakisi śmieć na podłoge spodnie, wy przesuniecie sie ku niemu, chycicie i wrzucicie do worecka. Kie bedziecie sie uwijali wystarcająco zwinnie, to ani gaździna, ani baca wos nie zauwazom, ino bedom myśleli, ze to syćko robi pikny automat.
– Do rzyci pomysł! – stwierdził kot. – Niby cemu to jo mom siedzieć w środku gorcka, a nie wy?
– Bo po pierwse niewiele jest takik gorcków, do ftóryk zmieściłby sie owcarek. A takik, do ftóryk zmieści sie kot, jest duzo więcej – uzmysłowiłek głuptokowi. – A po drugie wy i tak ciągle sie na piecu wylegujecie. Więc co za róznica, cy bedzie sie wylegiwali na piecu cy w samosprzątałku?
– Róznica jest wielko! – zawołoł kot. – Z pieca som pikne widoki na pikne przysmaki!
– Ftóryk nie wolno wom tknąć – zauwazyłek. – Ale kie bedziecie schowoni w samosprzątałku, to niek ino jakisi przysmak gaździnie na podłoge spodnie – zaroz ku niemu pohybocie i se zjecie. W końcu nie syćkie śmieci musicie chować do samosprzątałkowego worecka. Wystarcy ino te niejadalne. Za to kie spodnie śmieć jadalny, na przykład kiełbaska, abo synka, abo baleron, abo serdelek…
Kotu pociekła ślinka.
– … abo kiska, abo pastet, abo salceson – godołek dalej – abo bocek, abo słoninka, abo salami, abo kurcak, abo schab, abo ogonówka, abo polędwica…
Kotu ślinka z gymby juz nie ciekła, ba tryskała nicym ze strazackiej sikawki.
– …abo tatar, abo kotlet, abo wątróbka, abo parówka, abo rybka…
– Rybka!!! – przerwoł mi kot, a kufa uśmiechnęła mu sie pikniej niz u jego hyrnego kuzyna z Cheshire. – Krucafuks! Krzesny! Nie traćmy casu, ino biermy sie do ryktowania tego samosprzątałka! Biermy sie, bo przecie Wigilia juz wkrótce!

No i wzięli my sie do roboty. Posli my do sklepu Felka znad młaki i cichcem wynieśli stamtąd pikny gorcek i pikny klej. I jesce mały worecek, we ftórym Felek trzymoł cynść sklepowego utargu. Dutki z tego worecka podrzucili my starej Jaśkowej, co to jest najbidniejso we wsi. Więc w sumie Felek powinien być nom wdzięcny, ze nie musioł osobiście spełniać dobrego ucynku, ino my z kotem go w tym wyręcyli.

I wrócili my do chałupy. Przykleili worecek do wnętrza gorcka. Na komputrowej drukarce wyryktowołek instrukcje obsługi. W kilku językak – bo tak przecie prowdziwo instrukcja powinna wyglądać. Guglowy tłumac piknie mi w tym pomógł. Noleźli my w jednej skrzyni jakisi story świątecny papier prezentowy i zawinęli my w niego nas prezent. W kilku miejscak nom sie ten papier naddorł, ale niekze ta. Jesce ino musiołek chycić w zęby mazak, napisać, ze to dlo gaździny – i prezent był juz gotów.

Przysła Wigilia. Syćkie dzieci i wnuki bacy i gaździny zjechały sie do nasej chałupy wroz z rodzinami. Gwarno było i wesoło. Wigilijne przysmaki jedzono, kolędy śpiewano, a potem zacęto prezenty spod choinki wyciągać. Swojom drogom to jo nie rozumiem, cemu wy, ludzie, wyciągocie te prezenty po objedzeniu sie wigilijnymi potrawami, a nie przed? Przecie z pustym brzuchem łatwiej schylać sie pod choinke niz z pełnym. Ale niekze ta. To was problem, nie mój.

No i gaździna dostała ten pikny prezent, co to my go wroz z kotem wyryktowali. Najpierw zdziwiła sie, co ta za dziwadło – gorcek z przyklejonym w środku woreckiem? Ale potem przecytała instrukcje i zrozumiała, ze to jest nie zoden gorcek, ino pikny samosprzątałek made in Japan, wyryktowany przez koncern Haumiau z samiućkiego Tokio. Kie przecytała, to pedziała, ze to barzo ładny prezent i ze jutro go wypróbuje. Zaniesła nasego samosprzątałka do kuchni i tamok zostawiła w kącie. Kie przed północom syćka posli na pasterke, kot weseł pod samosprzątałkowy gorcek. Nase urządzenie było gotowe do pracy.

A rano – heeej! – ale sie gaździna uciesyła, kie uwidziała, jak piknie to cudeńko działo! Kie ryktowała śniadanie, sięgła po chleb. No i ten chleb kapecke pokrusył sie przy krojeniu. Pare okrusków pospadało na podłoge. A wte – zaroz samosprzątałek pohyboł pod stół, piknie okruchy pozbieroł, a potem wrócił nazod w kąt kuchni. Potem gaździna zacęła przesypywać cukier do cukiernicy. Niefcący kapecke cukru wysypała na podłoge – samosprzątałek zaroz znów rusył i po kwili podłoga była cyściutko. A kie gaździnie spadł plasterek kiełbasy, to samosprzątałek wyskocył jak z procy i sprzątnął ten plasterek w mgnieniu oka. Troche ino gaździna sie zdziwiła, bo miała wrazenie, ze po tej kiełbasce ten jej nowy automatycny prezent zacął jakby mruceć z zadowolenia.
– A, to pewnie w brzuchu mi burcy – stwierdziła w końcu i posła do izby zanieść wygłodniałej rodzinie śniadanie.

Przez cały tydzień nas samosprzątałek sprawowoł sie piknie. Co nadawało sie do jedzenia – to schowany w nim kot zjadoł z apetytem. Co sie nie nadawało – to chowoł do worecka, a nocom my ten worecek oprózniali przesypując jego zawartość do śmietnika.

Jaze skońcył sie rok 2009, a zacął 2010. No i na samiućkim pocątku tego 2010 rocku, cyli dokładnie w łoński piątek, przyseł ku nom śwagier mojego bacy. Przyniesł ze sobom piknom flaske Łąckiej Śliwowicy. Gaździna i baca zaprosili śwagra do kuchni. Śwagier siodł przy stole i otworzył flaske. Baca sięgnął po kieliski. Ino kie fcioł je postawić na stole, to niefcący rękom o flaske zawadził i ta sie – kruca – przewróciła! Przytomno gaździna chyciła jom wartko i postawiła nazod. Ale zanim chyciła, to niestety nieco śliwowicki zdązyło sie na podłoge wylać. No to zaroz samosprzątałek ku mokrej plamie rusył. Schowony w urządzeniu kot zacął zlizywać śliwowice z podłogi. Kie zlizoł syćko, to zamiast wrócić do kąta – zacął chodzić zygzakiem to w jednom strone, to w drugom, pomiaukując przy tym.

– Cy mi sie wydoje – odezwała sie gaździna – cy ten samosprzątałek wymiaukuje „Pójdźmy wszyscy do stajenki”?
Śwagier wychylił sie zza stołu i poźreł na gaździniny prezent.
– Ejze! – zawołoł. – Spod tego wasego urządzenia wystoje cosi, co przybocowuje koci ogon!
Krucafuks! Co za sietniok z tego kota! Przez jego nieostrozność syćko mogło sie wydać!
– To pewnie pecyna kurzu – pedzioł baca. – Widocnie pojemnik w tej masynie juz sie zapchoł i trza go opróznić.
Baca podeseł do samosprzątałka, coby go podnieść. Na scynście kot pojął zamiar bacy i w jednej kwilecce wytrzeźwioł. Ku osłupieniu bacy, gaździny i śwagra samosprzątałek pohyboł przed siebie, z prowdziwie kociom zwinnościom wdrapoł sie na kuchenny blat, a potem na wisącom nad blatem safke.
– Krucafuks! – zaklął baca. – Cosi sie musiało tamok zepsuć!
– Ale chyba to urządzenie jest jesce na gwarancji? – odezwoł sie śwagier.
– Nie boce, cy była tamok jakosi gwarancja. Muse posukać – pedziała gaździna. – Ba coby móc to oddać do serwisu, to trza najpierw beskurcyje złapać.
– Tyz prowda – pedzioł baca.

Po cym wziął stołek, postawił przy safce i wlozł na niego. Juz, juz mioł uciekiniera chycić, kie samosprzątałek prychnął i hipnął ku oknu. Kot fcioł wylądować na parapecie, ale wykonując skok kapecke za mocno sie odbił i prasnął w sybe. Syba sie rozbiła i samosprzątałek wroz ze schowonym w nim kotem wypodł przez okno do pola.
– Łapmy werede! – zawołoł baca.
I wartko wroz z gaździnom i śwagrem wybiegł z chałupy. Zanim jednak zdązyli oni chałupe okrązyć i noleźć sie pod kuchennym oknem, samosprzątałek juz hyboł ku lasowi. Cało trójka puściła sie w pogoń, ale na polu lezoł spory śnieg, więc pościg wcale nie był łatwy. W końcu baca, gaździna i śwagier dali za wygranom. Bezradnie pozirali, jak samosprzątałek zniko między smrekami.

– Moze jesce ku nom wróci? – wyraził nadzieje baca.
– Wątpie – pedziała gaździna. – Wies przecie, ojciec, kielo śmieci w tyk nasyk lasak lezy. Takie urządzenie to na pewno nie wróci, dopóki tyk syćkik śmieci nie pozbiero. A zanim pozbiero, minie co najmniej sto roków.
– Jak to godajom za Wielkom Wodom: izi kam, izi goł – pedzioł śwagier. – Lepiej pódźmy juz ku chałupie. Co sie stało, to sie nie odstonie, ale to nie powód, coby pikno śliwowicka sie marnowała.
Baca i gaździna przyznali śwagrowi racje. I syćka posli nazod ku chałupie.

Po godzinie kot wrócił z lasa. Juz bez gorcka, co to za obudowe nasego samosprzątałka słuzył. Kie spytołek kota, co sie z gorckiem stało, ten burknął ino, cobyk go nie denerwowoł. Na scynście potem sie udobruchoł. No i my obaj dosli do wniosku, ze skoro gaździna telo roków obywała sie bez samosprzątałka, to właściwie takie urządzenie nie jest jej potrzebne. Ale kieby okazało sie, ze jest – to przed następnom Gwiazdkom popytomy jednak Mikołaja, coby takom masynke gaździnie w prezencie sprawił. Bo jako sami widzicie, ten nas egzemplorz nie nadawoł sie do Łąckiej Śliwowicy. A ten Mikołajowy moze bedzie? Hau!