Co pomyśloł pon Messner?
Co było w łońskom środe? Wiadomo, Popielec. A poza tym? Pikne srebro Justynki. Co jesce? Powiem wom – okrąglutko trzydziesto rocnica pierwsego zimowego wejścia na Mount Everest. Dokładnie 17 lutego 1980 rocku pon Krzysztof Wielicki i pon Leszek Cichy noleźli sie na samiućkim wiersycku tej góry, co to jest wyzso od Turbacza, wyzso od Rysów i w ogóle wyzso od syćkiego na całej kuli ziemskiej. Wroz z ponem Wielickim i ponem Cichym stanęło na tym wiersycku prawie śtyrdzieści milionów Polaków – a w kozdym rozie takom poculi oni dume, jakby sami tamok stanęli. Fto mógł, ten nasym alpinistom piknie gratulowoł, bez względu na to, cy był papiezem i nazywoł sie Jan Paweł II cy pierwsym sekretorzem i nazywoł sie Edward Gierek.
Mozno było sie spodziewać, ze polsko wyprawa sprzed 30 roków piknie przejdzie do historii światowego himalaizmu. I co? Zapisała sie? No, niezupełnie. To znacy jedni znawcy górskiej tematyki owsem, jaze po dzis dzień podziwiajom dwójke nasyk rodaków, ba inksi godajom: Phi! Z butlami tlenowymi na ten wierch wesli! To zoden wycyn! Kieby wesli bez butli, to faktycnie byłoby pikne osiągnięcie. Ba z butlami? Nic scególnego! Haj.
Cóz… To prowda, ze teroz himalaiści to na Everest bez tlenowyk butli włazom. Ale TEROZ! Trzydzieści roków temu było jednak inacej. A poza tym przecie pon Tenzing z ponem Hillarym tyz wspięli sie tamok z tlenem. I co? Nalezy ik wejście uniewaznić? A jeśli za trzydzieści roków kozdy himalaista bedzie wchodził na najwyzsy wierch ino na bosaka? To co wte? Syćkie wejścia w butak zostanom uniewaznione? Ano… obacymy.
A w 2003 rocku jeden numer hamerykańskiego National Geographica niemal w całości poświęcono pięćdziesiątej rocnicy pierwsego wejścia na Everest. Wiele napisano w tym numerze o historii wypraw na te góre. O pierwsym zjeździe z jej scytu na nartak tyz napisano. I o tym, kielo turystów wchodzi tamok latem. I jesce o róznyk inksyk bździnak. A o wycynie dwójki nasyk himalaistów – ani słowa! Cemu krucafuks? No cemu? Na to pytanie próbowoł noleźć odpowiedź pon Łukasz Długowski na łamak miesięcnika N.p.m. No i zdoje sie, ze to nifto inksy jak hyrny himalaista pon Reinhold Messner nom zaskodził. Posłuchojcie, co pon Długowski napisoł:
Krótko po powrocie do kraju zdobycie szczytu przez Polaków podważył Reinhold Messner.
– Nie wiadomo, dlaczego zakwestionował nasze wejście zimowe, w dodatku od strony administracyjnej, jak gdyby to było najważniejsze, a nie nasza walka w mrozie i wichurze – mówił Andrzej Zawada. – Najpierw przyczepił się, że weszliśmy dwa dni po terminie, a potem, że nie mamy oficjalnego potwierdzenia zimowego wejścia. Wszystko stało się jasne, gdy wyszło na jaw, że organizuje zimową wyprawę na Cho Oyu.
Włoski himalaista do dzisiaj nie wyjaśnił powodów swojej reakcji.*
A jo, ostomili, wiem, o co ponu Messnerowi posło! On po prostu bocył, jak to było z najpierwsym zdobyciem tej góry przez cłowieka. BlejkKocicek tyz na pewno to wie, bo zno wiers pona Waligórskiego Spotkanie na szczycie. Fto nie zno – ten moze se tutok przecytać. Tak w skrócie: idzie o to, ze kie pon Tenzing z ponem Hillarym wdrapali sie na Everest, to uwidzieli tamok… dwók Polaków! Pona Miecia i pona Heniusia! I nie byli to zodni himalaiści, ino zwycajni wycieckowice, co to wybrali sie na Kasprowy, ba po drodze kapecke zabłądzili. No i tak błądzili, błądzili, jaze… na Everest wesli! Cy słusnie zatem wselkie kroniki himalaizmu przemilcajom to wydarzenie? Cóz, pocucie sprawiedliwości kaze odłozyć na bok nasom dume narodowom i odpowiedzieć na to pytanie: TAK. No bo krucafuks! Pon Hillary i pon Tenzing telo sie natrudzili, telo musieli poświęcić, telo ryzykowali własnym zyciem – i miałoby sie ik postawić na równi z ponem Mieciem i ponem Heniusiem, ftórzy na Dachu Świata pojawili sie ino przez przypadek? Scyrze przyznojmy, ze nie byłoby to sprawiedliwe. I dlotego właśnie starannie zatarto wselkie ślady wejścia tyk dwók Polaków na Everest. Ino ten wiers pona Waligórskiego jakosi sie uchowoł.
Tak więc, kie w 1980 rocku poseł w świat hyr o wycynie pona Wielickiego i pona Cichego, to pon Messner musioł pomyśleć tak: Krucafuks! Znowu ci Polacy! Pewnie znowu sli na Kasprowy cy inkse Kalatówki i znowu zwycajnie zabłądzili! Tak być nie moze! Nie moze i ślus! Nie mozno tego wejścia uznać! Tak samo jak nie uznano wejścia pona Miecia i pona Heniusia!
A ze pon Messner to przecie wielki himalaistycny autorytet, to świat go posłuchoł. I udoł, ze o osiągnięciu Polaków nic nie wie. Co zatem zrobić? Ano zwycajnie. Trza spokojnie ponu Messnerowi wytłumacyć, ze tym rozem było inacej. Ze to nie była zodno wyciecka wcasowiców z Zakopanego, ino prowdziwo, pikno, profesjonalno himalaistycno wyprawa. Kie pon Messner dowie sie, ze pon Wielicki i pon Cichy to nie zodni niedzielni wycieckowice, ino himalaiści całom gymbom, to zaroz zmieni na ik temat zdanie! I zaroz przekono cały świat, coby tyz zmienił. A wte nasi dwaj himalaiści zostanom wreście piknie docenieni. Hau!
* Ł. Długowski, Niedocenione zwycięstwo. 30. rocznica pierwszego zimowego wejścia na Everest, „N.p.m. – Magazyn Turystyki Górskiej” 2010, nr 2 (107), s. 13-14.
Komentarze
Oj, czytałam ten artykuł.
Taka czysta bezinteresowna zawiść wyzierała z działań Messnera. Do tej pory wydawało mi się, że to uczucie czysto polskie, a tu nie. Jednak międzynarodowe.
Ale nic nie jest w stanie przyćmić mojego ogromnego podziwu dla obu zdobywców. I za to, że weszli, i za to, że wrócili. Z tarczą.
I będę trzymać kciuki za ich planowaną, rocznicową wyprawę.
Piszesz: „na samiućkim wiersycku tej góry, co to jest wyzso od Turbacza, wyzso od Rysów i w ogóle wyzso od syćkiego na całej kuli ziemskiej.”
Do czasu. Na pewno znajdzie się jakiś szejk, co wyższy wieżowiec postawi.
Mam dwie dobre wiadomości:
1. Zwrócili mi kasę – ale zawiadomienie do Internet Crime Complaint Center złożę, nie będę rzucać słów na wiatr.
2. Pamiętacie mój rysunek o ogrodzonym trawniku i konieczności obiegania tegoż, żeby się dostać do przystanku (a tramwaj odjeżdża tymczasem)?
Napisałam maila do Zarzadu Dróg Miejskich i teraz dostałam odpowiedź, ze rozpatrzą wniosek utworzenia chodnikowego przejścia do przystanku przez trawnik. Mam nadzieję, że pozytywne rozpatrzą.
Nie przyznali się do ogrodzenia trawnika.
Uff!
To dobrego dnia! 🙂
Teraz poczytam sobie.
A ja, naiwna, myślałam, że himalaiści to jedna wielka rodzina, bardzo elitarna, a jej członkowie podziwiają i szanują wzajemnie osiągnięcia innych. Ot, kolejne rozczarowanie… 🙁 Paskudne to jakieś, niesmaczne…
Tak jak Kiciaf, podziwiam i będę trzymać! 🙂
mt7 – GRATULACJE! 😀
mt7 pisze: „2. Pamiętacie mój rysunek o ogrodzonym trawniku i konieczności obiegania tegoż, żeby się dostać do przystanku (a tramwaj odjeżdża tymczasem)?”
Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Jeden tramwaj odjedzie, to przyjedzie następny, a tymczasem można popatrzeć na wróbelki skaczące po trawniku.
Życzę miłego, refleksyjnego dnia!
Kiciaf napisała:
„Do tej pory wydawało mi się, że to uczucie czysto polskie”.
Pozbądź się Kiciafecko kompleksów i złudzeń, natura ludzka wszędzie jednaka, dobrze, jak się uda nie narobić wiele złego z powodu braku okazji lub możliwości.
Teraz to już starsi Panowie dwaj. 🙂
Trochę można zrozumieć takie podważanie osiągnięć konkurencji.
Wyprawy takie były dosyć kosztowne, a znalezienie sponsora pewnie trudne.
Jak już człek przełamał wszystkie trudności i szykował się na wyprawę, dopada go wiadomość, że jacyś inni pierwsi weszli w zimie na ośmiotysięcznik. To co miał odwołać wszystko? Pieniądze wydane, plany dopięte, rezerwacje zrobione. W rozpaczy biedak wymyśla różne powody, żeby uratować, co się da.
Może dobrze by było zrobić trochę światowego szumu wokół rocznicy.
TesTequ,
tramwaj następny pewnie przyjedzie, ale powód jazdy tramwajem odjedzie. 😀
PS. Wróbelaszków ostatnio coś nie widać. 🙁
Do Kiciafecki
„Taka czysta bezinteresowna zawiść wyzierała z działań Messnera.”
Tyz tak mi sie widziało, Kiciafecko, ze himalaista takiego formatu jako pon Messner, to nie potrzebuje nicego nikomu zazdrościć. A tutok okazuje sie jednak… za potrzebuje! 😀
Do TesTeqecka
„Do czasu. Na pewno znajdzie się jakiś szejk, co wyższy wieżowiec postawi.”
Ale góry tyz nie pedziały ostatniego słowa, TesTeqecku. Ruchy górotworce we wnętrzu Ziemi wciąz trwajom 😀
Do EMTeSiódemecki
„Zwrócili mi kasę – ale zawiadomienie do Internet Crime Complaint Center złożę, nie będę rzucać słów na wiatr.”
I barzo słusnie, EMTeSiódemecko! Kropla wody drązy skałe. A kropla e-maila… drązy internetowyk osustów. Podobnom role mogom odgrywać krople kapiące na Zarząd Dróg Miejskik.
„Może dobrze by było zrobić trochę światowego szumu wokół rocznicy.”
O tym tyz w tym „N.p.m-ie” napisali. I zwrócili uwage na to, ze teroz, kie zelaznej kurtyny juz nimo, łatwiej nom ryktować taki światowy sum niz 30 roków temu 😀
Do Alsecki
„A ja, naiwna, myślałam, że himalaiści to jedna wielka rodzina, bardzo elitarna, a jej członkowie podziwiają i szanują wzajemnie osiągnięcia innych.”
Dokładnie tej tematyki, Alsecko, nie znom, ale słysołek, ze nawet w obrębie grupy alpinistów dochodzi casem do ostrej sarpacki, fto wejdzie na wierch (cóz, wiadomo: na zdobycie scytu pracuje cały zespół, ale hyr zdobędzie ino ten, co na scyt wejdzie – reśta zespołu pozostonie w cieniu). Mom jednak takom cichutkom nadzieje, ze w tym ogólnoświatowym himalaiźmie/alpiniźmie pozostała jesce choć kapecka miejsca na romantyzm 😀
To ja jednak zdecydowanie „pójdę doliną”.
Mamy kolejny medal, o czym zadecydował ułamek ułamka sekundy, więc ta radość taka jakaś…
Usłyszałam w tv, że ktoś tam na miejscu „sprawdzał, jak kibicowali Polacy” – rozumiem, że to tylko taki zwrot, ale w pierwszej chwili zdrętwiałam.
O pół buta Justynka była przed cwortom Norwezkom! Ale taki jest sport. Casem nawet mniej niz pół buta o medalu decyduje. Zdrowie Justynki! 😀
Oczywiście, że zdrowie Justynki! 🙂
Dobrej nocy i pięknych snów! 🙂
Bry!
O, mniejsza o pona Messnera, coś wam powiem! Otóż w lutym i owszem, pierwsze wejście zimowe i tak dalej, wszyscy Polacy stanęli z Cichym i Wielickim na dachu świata. Nawet ja, wychodząc ze szpitala z nowonarodzonym Młodym, teraz już starym nieco, też duchem stanęłam.
Opowiem wam historyjkę znaną niewielkiemu gronu, związaną z zimową wyprawą ‚Everest 80, przypadek sprawił, trafiło się ślepej kurze…
Na początku listopada ’80 roku wybrałam się z przyjacielem do Zakopanego, zapalić w imieniu licznych przyjaciół lampkę na grobie jednego z naszych, który 2 lata wcześniej odpadł od ściany. Mieliśmy cały dzień na Zakopane, ale po cmentarzu, po obowiązkowym piwie tu i tam wybraliśmy się autobusem do Morskiego, by spojrzeć na góry wysokie raz jeszcze. Padał śnieg. Zajechaliśmy, pooglądaliśmy , zajrzeliśmy tu i tam na boki, zanim co – autobus (ostatni!) nam uciekł (ostatni odjeżdżał bodaj godz. 16-ta). No trudno. Dreptamy na piechotę do Zakopca, może wilki nas nie zjedzą, wrzeszczymy na wszelki wypadek dość głośno jakieś tam wspomnienia czy coś, byle gadać . Tymczasem snieżyca się wzmaga. Trochę nieprzyjemnie. Docieramy w okolice Doliny Roztoki, tam jest schronisko, może otwarte? Bo Morskie zamknięte na sezon. Kumpel powiada – jak Morskie zamknięte, to Roztoka też. Ale nic – zajrzymy, toż przy szlaku. Światło jest, hałasy jakieś. No to złazimy i pukamy. Okazuje się, że przypadkiem otwarte, ale impreza zamknięta i sobie idzmy swoją drogą. Wyciągnęliśmy cerbera przed drzwi i pytamy – jak to, w taką pogodę nas nie przygarnie?!
No to cerber poszedł popytać, czy jakieś dwie lebiegi można przygarnąć.
Czemu nie, powiadają zebrani, dawać tu ich. Weszliśmy.
Impreza – uczestnicy wyprawy zimowej na Mount Everest, droga zimowa , luty 1980. Wszyscy akurat wtedy mieli czas, żeby się zebrać i celebrować, oglądać zdjęcia, slajdy, filmy, pogadać, zjeść, przynapić się i tak dalej. Wśród uczestników imprezy był znajomy mojego towarzysza podróży, Alek Lwow (Wrocławianin), uczestnik wyprawy.
W skrócie: obejrzeliśmy jeszcze nigdzie niepublikowane zdjęcia z wyprawy w wielkim formacie, pokaz slajdów, poznaliśmy wszystkich uczestników wyprawy, ja chłonęłam wszystko z oczami jak pięciozłotówki z rybakiem… ależ to był wieczór! Bodaj około północy śnieżyca ustała i mozna było rozpalić wcześniej planowane ognisko, co też się i stało, wylegliśmy przed schronisko i skupiliśmy się wokół ognia. Andrzej Zawada jako kierownik wyprawy podchodził do każdego i przepijał, polewając z antałka do jednego niewielkiego kieliszka, z którego piliśmy wszyscy .
Z tego co przybocuje, ktoś mi podpowiedział co jest przepijane, był to czysty prąd, i sobie nie myślcie, strzymałam dzielnie, przywołując do pamięci wszelkie teorie, jak czysty prąd należy pijać – i zastosowałam w praktyce.
Przeszło, gardła nie spaliło, Zawada co omijał, to omijał (ileż można), ale do mnie przepił 😯
Trochę zabawiliśmy wokół tego ogniska, potem dalsza część w schronisku znowu, napitki, a przede wszystkim opowieści, zresztą opowieści w trakcie oglądania zdjęć i slajdów wcześniej. Gdybym wiedziała, co mi się przytrafi, byłabym przynajmniej psychicznie przygotowana, a tu masz – od lat zafascynowana wspinaczką (chwilkę uprawiająca) i śledząca te tematy trafiam w TAKI wieczór! Czysty surrealizm.
Od czasu do czasu wspominamy z Leszkiem (towarzysz podróży), jak to nam sie trafiło… 😉
W Kingston dzisiaj, przejeżdżając….
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/Feb192010#
Rzeczywiście Ci się trafiło, Alicjo. 🙂
Piękna przygoda.
Bry
Nawiązując do wczorajszego, ja sama sobie zazdroszczę, Mańka, i gdyby nie to, że mam świadka, to bym myslała, ze mi się przyśniło.
Mam piękny album pod tytułem „Himalaje” (Zb.Kowalewski, Andrzej Paczkowski),
polskie wyprawy w Himalaje… my Himalaje mamy obcykane jak rzadko który naród!
W tym albumie jest sporo zdjęć z owej zimowej wyprawy ’80, ja obejrzałam tyle, ile wtedy było na stole i pewnie przeszły przez moje ręce te wybrane do albumu.
Co do wejścia bez tlenu to parę lat temu Polak to zrobił, czemu nie… nie pomnę teraz nazwiska, ale to jest niepotrzebna głupota.
I tak jeszcze… Owczarek podał w * tytuł „Niedocenione zwycięstwo”.
Nie sądzę, żeby tak było – na pewno docenione przez prawdziwych wspinaczy. Wyjątek potwierdzajacy regułę to Messner, przecież on nikomu niczego nie powinien zazdrościć, a chyba go kolka wtedy sparła albo co, licho wie. To zwycięstwo jest wpisane w historię wejść na Everest i koniec.
I jeszcze jedno… z tym tytułem skojarzył mi się tytuł znakomitej książki innego człowieka gór, Lionela Terray’a – „Niepotrzebne zwycięstwa”.
Większość książek z wypraw to relacje typu rozbudowanego reportażu.
A książka Terray’a (wydana w latach 70-tych w Polsce) jest inna, napisana z pasją, i jak się to przeczyta, to samemu by się chciało… przynajmniej ja tak miałam. Polecam – nie tylko ludziom, którzy interesują się tym tematem.
Aż sobie odłożyłam tę książkę na „podorędzie” do przeczytania po raz któryś, dawno nie zaglądałam.
Dopiero teraz zorientowałam się, że znicz olimpijski był dwa razy zapalany.
Raz na stadionie, gdzie jakby brakowało czwartej figury, a później ten ostatni zapalający, który został z pochodnią, wybiegł na zewnątrz i tam zapalił ten prawdziwy znicz, a tymczasem w Polsce transmisja się skończyła z komentarzem, że to zupełnie nowatorski pomysł znicz niewidoczny w mieście, schowany pod kopułą. 😉
Piszę o tym, bo może inni też nie wiedzieli.
Tu jest film z tej dodatkowej ceremonii:
http://sport.tvp.pl/vancouver2010/dyscypliny/pozostale/wideo/tak-zaplonal-olimpijski-znicz
…techniczna usterka z tym zniczem 🙁
A potem poszła fala krytyki, ze ogrodzili to-to, jakby ktoś miał to ukraść albo co, ogrodzenie, siatki, ludzie zdjęć nie mogli porobić i wściekali się, podobno to zmieniono. Nie ogladam tv, tylko przy okazji dziennika „podsłuchuję” wiadomości, a o Polakach czytam w polskich gazetach. Małysza obowiązkowo oglądałam, rzecz jasna, chociaż był z poślizgiem pokazany.
Alicju,
jest już nowy wpis. 🙂
Dołącom do grona zazdroscącyk Alecce spotkania z zimowymi zdobywcami Everestu. A swojom drogom, to barzo przyzwoity musioł być keirowca tego ostatniego autobusu z Morskiego Oka do Zakopanego. No bo kieby nie uciekł, ino na Alecke zacekoł, to Alecke ominęłaby tako pikno przygoda w Roztoce 😀