Nas przerwony bieg

O, Jezusicku! Momy złoty medal! Po 38 rokak cekonia na kolejne polskie zwycięstwo w zimowej olimpiadzie – wreście je momy! A w godzine po piknym finisu Justynki… na mój dusiu! Znowu medal! Brąz w łyzwiarstwie! Heeej! Do tej pory to piknie było, kie na jednyk zimowyk igrzyskak udawało nom sie dwa rozy na podiumie stanąć. A teroz – dwa podiumowe miejsca w jeden dzień! No to jo sie nie zdziwie, kie tej nocy na smyntorzu na Pęksowym Brzyzku sam hyrny „Dziadek” Marusarz wykopie sie z grobu, coby móc z radości wysoko do wierchu hipnąć.

My z kotem ocywiście wiedzieli, jak taki pikny dzień uccić – podobnie jako poprzednio. Ino teroz musieli my pobiec wokół chałupy nie piętnoście kilometrów, ba więcej – telo, co przebiegła Justynka plus telo, co przejechała łyzwiarsko druzyna nasyk dziewcyn. Niekze ta! Pobiegniemy! Ta podwójno radość tak nos uskrzydliła, ze mogliby my i dwa rozy telo pobiec!

No i wysli my przed obejście i zacęli bieg. Ba od rozu baca przez okno nos uwidzioł i zawołoł:
– Matka! Znowu to samo! Kot z psem dookoła obejścia biegajom!
I zaroz do pola wyseł. A gaździna za nim.
– Godom ci, matka – pedzioł baca – ze naso zywina powariowała! I jo sie boje, coby koń, krowy i owce sie od nik nie zaraziły. I kury.
– A mnie ciekawi jedno – pedziała gaździna. – Poprzednio te dwie beskurcyje hybały dookoła obejścia po zdobyciu brązowego medalu przez Justynke Kowalczyk. Teroz znowu hybajom po zdobyciu przez Polske medalu!
– Nawet dwók! – baca poprawił gaździne. – Fces, matka, pedzieć, ze ten kot i ten pies rozumiom, co sie na olimpiadzie dzieje?
– E, jo ino tak głośno myśle. – Gaździna zaśmiała sie z samej siebie.
– Ale to moze być prowda! – stwierdził baca.
– Doj spokój, ojciec!
– No przecie sama to pedziałaś!
– Rzuciłak tak ino bez namysłu.
– No to jak wyjaśnis, ze one tak biegajom wte, kie nasi medal zdobywajom?
– Zbieg okolicności – odrzekła gaździna i posła do chałupy, bo widocnie juz nie fciało jej sie dalej z bacom ukwalować.

– Popełnili my błąd, krzesny – pedziołek do kota nie przerywając biegu. – Trza było te dwa nowe medale uccić kasi dalej od chałupy, ka baca z gaździnom by nos nie uwidzieli. To juz przecie pon Heraklit z Efezu zauwazył, ze nie mozno dwa rozy w ten sam sposób uccić medalu w Vancouverze.
– A fto jest ten Heraklit? – spytoł kot tyz nie przerywając biegu. – Dziennikorz z jakiejsi redakcji sportowej cy jak?
– Jaki dziennikorz! – zawołołek. – To hyrny filozof, ftóryz zył w starodownej Grecji dwa i pół tysiąca roków temu, sietnioku!
– To ty jesteś sietniok! – odgryzł sie kot. – Jeśli on zył dwa i pół tysiąca roków temu, to skąd mógł wiedzieć, ze w Vancouverze bedzie olimpiada?
– Za kwilecke zrozumies, kie ugryze cie w rzyć! – warkłek.
– Prędzej jo cie po kufie podrapie! – prychnął kot.
No i zaroz by sie sarpacka między nomi zacęła. Ba nagle z chałupy naso gaździna wybiegła.
– Złe wiadomości, ojciec – pedziała do bacy. – Jednak nie momy dzisiok zodnyk medali. I Justynka Kowalczyk, i nase pancenistki zostały zdyskwalifikowone.
– O, Jezusicku! Zdyskwalifikowone? – zmartwił sie baca. – Za co?
– Pancenistki za to, ze spłakoły sie ze scynścia po zdobyciu trzeciego miejsca – pedziała gaździna. – Bo te ik łzy skapły na lód i zacęły go rozpuscać, a to utrudniło finałowy wyścig Japonek z Niemkami.
– A Justynka za co? – spytoł baca.
– By wysło na jaw, ze kie nie widziały jej telewizyjne kamery, to ona ciągle ryktowała jakiesi śpasy. Najpierw naciągła copke na ocy poni Bjoergen. Potem wrzuciła bryłke śniegu za kołnirz poni Saarinen. A potem jesce pedziała poni Steirze, ze przepisy sie zmieniły i przed dojechaniem do mety kozdo zawodnicka musi ulepić piknego bałwana. No i wte poni Steira posła tego bałwana ryktować, a przez to dotarła na mete dopiero ósmo, choć przecie na dwa okrązenia przed końcem wyścigu była pierwso.
– Hehehe! – zaśmioł sie baca. – To jo nawet nie wiedziołek, ze takie śpasy sie tej nasej Justynki trzymajom!
Zaroz jednak spowaznioł.
– No tak. Ino to śpasowanie kostowało jom utrate medalu… Matka, a cemu ty nagle zrobiłaś takie wielkie ocy?
– Poźrej, ojciec, na kota i psa – pedziała gaździna, ftóro rzecywiście wielkie ocy zrobiła. – Poźrej, co one robiom!
No to baca poźreł.
– Jak to co? Nic nie robiom!
– No właśnie. Nic – pedziała gaździna. – Przestały biegać, kie usłysały wiadomość o dyskwalifikacji nasyk zawodnicek.
– No bo to jest smutno wiadomość – pedzioł baca.
– Na mój dusiu! Ojciec! – zawołała gaździna. – Nie było zodnej dyskwalifikacji! Słysys! Zodnej dyskwalifikacji nie było! Jo to syćko zmyśliłak, bo fciałak ci udowodnić, ze bieganie nasego psa i kota nimo nic wspólnego z medalami! Fciałak ci pokazać, ze kie powiem o tej podwójnej dyskwalifikacji, to te nase dwie beskurcyje dalej bedom biegały! A tymcasem… one zatrzymały sie! Tego to jo sie nie spodziewałak!

No krucafuks! Na takom dziecinnom śtucke dali my sie z kotem nabrać! No bo faktycnie – uwierzyli my w te bajecke o dyskwalifikacji Justynki i polskik pancenistek! Uwierzyli i… przerwali bieg. A tutok okazuje sie, ze casem trza dobrze uwazać, co gaździna godo.

Baca tymcasem rusył ku chałupie.
– Ide dzwonić – pedzioł.
– Dzwonić? Kany? – spytała gaździna.
– Wsędy! – odpowiedzioł baca. – Do TVN-u, do Polsatu, nawet do CNN-u! Przecie taki kot i pies radujacy sie z olimpijskik medali to prowdziwo sensacja!
– Spokojnie, ojciec – pedziała gaździna. – W dalsym ciągu mozliwe jest, ze to ino zbieg okolicności.
– To mo być zbieg okolicności?! – zawołoł baca. – Sama widziałaś, ze kie pedziałaś o tyk dyskwalifikacjak, to te zywiny sie zatrzymały!
– Bo ty mi, ojciec, uwierzyłeś i sie zmartwiłeś – pedziała gaździna. – Być moze one stanęły, bo zaniepokoiło je twoje zmartwienie, a nie dlotego, ze zrozumiały mojom bajecke o dyskwalifikacji?
Baca podrapoł sie po głowie.
– Moze i tak – pedzioł.
– Chodźze juz, ojciec, do chałupy – zaproponowała gaździna. – Wypijemy se Łąckiej Śliwowicki, coby te nase dzisiejse medale uccić. A psa i kota bedziemy obserwować. Jeśli zdobędziemy niezbite dowody, ze one sie z osiągnięć polskik sportowców radujom, to wte podzwonis se, ka ino bedzies fcioł.

Ufff! Na scynście gaździna wymówiła te słowa takim tonem, ftóry racej nie wskazywoł, coby wierzyła w zdobycie tyk niezbityk dowodów. Ale… na wselki wypadek wroz z kotem za kilka dni znów pobiegomy se wokół obejścia. Za kilka kolejnyk dni – znowu. I jesce tak pare rozy, coby zacęło wyglądać na to, ze te nase biegi nie majom nic wspólnego z polskimi medalami. Moze to i dobrze zreśtom? Bo wte pewnie naso kondycja fizycno piknie sie poprawi. Byłaby to jesce jedno korzyść z polskik medali. Opróc radości, jakiej nom one naryktowały. Hau!