Obciach?

Heeej! Giewont, Giewont… Ten starodowny skalisty wierch. Natchnienie pisorzy, malorzy, artystów ludowyk, taterników, letników, no i owcarków podhalańskik ocywiście tyz. Cy nadal wom ludziom widzi sie on tak piknie jako za casów pona Chałubińskiego? Abo pona Witkiewicza? Cóz. Rózni róznie o tym godajom. Dlo nieftóryk – jako w najnowsym „N.p.m.-ie” napisali – to juz nie jest ten sam Giewont co kiesik. Teroz to jest racej symbol największego tatrzańskiego „obciachu”.* Cemu? Ano posłuchojcie:

To, co dzieje się dzisiaj na szczycie Giewontu, przypomina do złudzenia sceny rodzajowe z Bazaru Różyckiego na warszawskiej Pradze: – Nastąp no się paniusiu. – A co to to się tak rozpycha. – Panie, uważaj pan na moje tipsy. – Dżesika, Samanta – z prawej schodzimy, z prawej! – Kewin – synku, nie zjeżdżaj po tym łańcuchu itp. itd. – dzieci płaczą, niewydojone krowy ryczą, stygnie obiad w pensjonatowej stołówce – ogólne pandemonium, z wszechobecnym zapachem podwawelskiej i jajek na twardo w tle. A do tego krzepiący serca widok giewonckich zdobywców z charakterystycznymi, czerwonymi reklamówkami w dłoniach, z których krzyczą apele o zachowanie elementarnej inteligencji przy zakupie sprzętu AGD i RTV. […] A nie daj Boże, żeby jeszcze zagrzmiało, błysnęło lub spadła choćby jedna kropla deszczu – panikę, jaka pojawia się wówczas w szeregach giewonckich zdobywców, porównać można chyba tylko do reakcji na widok plastikowego noża do papieru w dłoni nieco zbyt śniadego współtowarzysza lotu. Wtedy naprawdę na Giewoncie zaczyna się rozpaczliwa walka o przeżycie, czyli tratowanie, spychanie, obłęd w oczach i wszechobecne prawo pięści, wzmacniane kolportowaną z ust do ust informacją o gigantycznej ilości żelastwa, jaką nafaszerowana jest kopuła szczytowa ze swoim gigantycznym, wpuszczonym częściowo w ziemię krzyżem.**

Na mój dusiu! Jo i tak nie powtórzyłek syćkiego, co o tym Giewoncie tamok napisano! Ba to, co powtórzyłek, chyba kozdemu wystarcy za oglądanie horrorów przynajmniej do końca przysłego tyźnia? Nie wiem ino, jak wyglądo ten cały Bazar Pona Różyckiego na warsiawskiej Pradze. Do tej pory to nawet nie wiedziołek, ze opróc Pragi czeskiej istnieje jesce jakosi inkso, warsiawsko. Ale domyślom sie, ze jest na tym Bazarze cosi, cego prowdziwi miłośnicy gór woleliby na Giewoncie nie widzieć. Niestety – krucafuks – widzom! Cyzby więc racje mieli ci, dlo ftóryk juz nie stuletni krzyz tamok wierchuje, ino jeden wielki sakramencki OBCIACH? Pon redaktor z „N.p.m.-u” nie do końca sie z tym zgadzo. Przybocowuje, ze opróc zatłoconyk ślaków i okolic krzyza som jesce przecie pikne północne stoki, niedostępne dlo Dżesik i Kewinów. Jo se myśle, ze pon redaktor mo w sumie racje, ino… cało bida w tym, ze dlo więksości prowdziwyk turystów – tyk z plecakami, a nie z reklamówkami – te stoki tyz som niedostępne. Cy słusnie cy nie – to juz inkso sprawa. Ale bez specjalnego zezwolenia – som niedostępne.

Cy zatem dlo tyk prowdziwyk turystów naprowde juz nic z downej krasy Śpiącego Rycerza nie zostało? Jakosi nie moge sie z tym pogodzić. Kie w bezchmurne dni pozirom z mojej holi, to mom pikny widocek na Tatry, od Bielskik jaz po Zachodnie. No i na Giewont tyz. I cały cas widzi mi sie on równie piknie jako Łomnica, Świnica i syćkie inkse tatrzańskie wiersycki. Nawet jeśli boce, ze ów Śpiący Rycerz pare rozy nos kapecke zawiódł. No bo przecie w cas niebezpieceństwa mioł sie budzić i nos bronić. Kozdy wie, ze w ciągu ostatnik kilkuset roków niemało niebezpieceństw przesło przez nas kraj. I co? Obudził sie choć roz? Ano – nie obudził krucafuks! Ba dopuscom takom mozliwość, ze to nie jego wina. Bo moze on nie umie obudzić sie sam, ino ftosi musi mu pomóc? Coby zbudzić śpiącom królewne, musioł jom wybośkać pikny królewic. No to moze zabocono, ze w podobny sposób nasego Rycerza musi obudzić jakosi śwarno górolka abo śwarno ceperka? Dziewcyny! Cy w rozie cego nie mogłybyście pojechać do Zakopanego i wybośkać tego Giewonta? Ocywiście nie teroz, ino wte, kie w kraju zrobi sie niebezpiecnie. Jeśli sie nie zrobi – na co zreśtom piknie lice – to niek ten najhyrniejsy tatrzański śpioch dalej wyleguje sie nad tom Strążyskom i Dolinom Białego.

No w kozdym rozie, ostomili, przez gardło nijak nie fce przejść mi zdanie: „Giewont to obciach”. Nawet teroz przez klawiature komputra z wielkim trudem przesło! I wcale nie dlotego, ze „obciach” nie jest góralskim słowem. W końcu wiele inksyk niegóralskik jakosi przechodzi. Ba taki juz w tej mojej owcarkowej dusy sentyment do tego nadzakopiańskiego wiersycka sie wyrytkowoł, ze przed jakomkolwiek złom myślom o nim jo sie bronie prawie tak zaciekle jak przed głupimi tabletkami od weterynorza. No i tak mi sie widzi, ze niejeden cłek, kie do Zakopanego przyjedzie i poźre na ten Giewont, to tyz nie powie: „Obciach”, ino pocuje jakiesi przyjmne ciepełko kasi między pierwsym a poślednim lewym ziebrem, a w głowie zaroz wyryktuje mu sie pikno ślebodno myśl, ftóro wartko pohybo ulicom Kościuszki, Ogrodowom, Kasprusiami, Strążyskom, potem wzdłuz Strążyskiego Potoka, przez Siklawice, przez las, przez skały… i dopiero pod tym wielkim zelaznym krzyzem sie zatrzymo. Abo i sie nie zatrzymo, ino pohybo ku następnym scytom. Taki cłek – podobnie jako jo – za nic w świecie nie fce brzyćko o tej górze pomyśleć. Ba wiedząc, co sie tamok na wierchu dzieje, boi sie, ze kiesik jednak pomyśli. No i jak to zrobić, coby do tego nie dopuścić? Znom jedno wyjście. Pewnie jest ik więcej, ale jo w tej kwilecce znom jedno. Musicie kapecke zapanować nad swoimi fceniami. Bo jo wos ludzi dobrze znom – kie ino uwidzicie barzo pikny wiersycek, to zaroz wołocie: „Ja chcę tam byyyyyć!!!” I nie zaprzecojcie, bo jo juz wiele rozy słysołek takie okrzyki ze strony turystów, kie ino z auta abo inksego PKS-u wysiedli i po okolicy sie rozejrzeli. No i kie ino to lezy w zasięgu wasyk mozliwości – zaroz rusocie tamok, ka tak barzo zafciało wom sie byyyyyć. Moi ostomili, kie zawołocie tak na widok Giewontu – nie idźcie. Choćby wos nogi same fciały ponieść – nie idźcie. Zadowólcie sie tym, co widzicie z daleka. Bo wte nie uwidzicie kotłującyk sie na wierchu Dżesik, Samant i Kewinów. Uwidzicie ino piknego, siumnego Zakopiańskiego Króla, jak godoł o tym wierchu pon Eljasz-Radzikowski, Króla, ftóry wzbudzi u wos taki sam zakwyt, jaki wzbudzoł u wasyk przodków sto roków temu. Ocywiście to jest rada na cas sezonu turystycnego. Poza sezonem – mozno sie na ten hyrny wierch wdrapać, najlepiej w brzyćkom pogode.*** I wte jest pikno sansa, ze nie bedzie wom groziło nagłe, mimowolne wydanie okrzyku: „Ale obciach!”. Pocciwemu Giewontowi zaś nie bedzie groziło, ze takim okrzykiem niefcący zrobicie mu przykrość. Hau!

* Ł. Kaźmierczak, Koniec świata na Giewoncie, „N.p.m. – Magazyn Turystyki Górskiej” 2010, nr 5 (110), s. 36.
** Ibidem, s. 40-41.
*** To znacy w górak nimo cegosi takiego jak brzyćko pogoda, ale mom nadzieje, ze wiecie, co tutok autor mioł na myśli? 😀