Kanapka od Matki Boskiej

Kany urodził sie Poniezus – to wiecie. Ale cy wiecie, kany mioł sie urodzić? Wcale nie w Betlejem, ostomili, ino… na Podholu. Nie wierzycie? No to powiem wom, jak to było.

Jako Święty Łukas zbocowoł na samym pocątku swojej ewangelii, do starego kapłana Zachariasa przybył roz jarchanioł Gabriel. I pedzioł tak:
– Witojze, ostomiły Zachariasecku! Mom dlo ciebie wiadomość od samego Pona Bócka. Twojo zona Święto Elzbieta urodzi syna, ftóry bedzie sie nazywoł Święty Jan Krzciciel.
– Ostomiły jarchaniele – odrzekł na to Zacharias. – Skąd mom wiedzieć, cy prowde godos? Przecie jo juz jestem barzo stary, mojo zona tyz staro, a zreśtom przez całe swoje zywobycie była bezpłodno. I teroz miałaby syna urodzić?
– Wątpis w słowa, ftóre sam Pon Bócek ci przeze mnie przekazoł! – Jarchanioł straśnie sie oburzył. – W takim rozie za swe niedowiarstwo stracis mowe. I odzyskos jom dopiero wte, kie Święty Jan sie urodzi.

No i bidny Zacharias zaniemówił na najblizse dziewięć miesięcy. A zadowolony z siebie Gabriel pohyboł do nieba. Tamok juz cekoł na niego Pon Bócek. I nie wyglądoł na zakwyconego.

– Coś ty najlepsego zrobił, Gabrielecku! – zawołoł Pon Bócek. – Odebrołeś Zachariasowi głos! A przecie on zaroz po wasym spotkaniu mioł wyjść do tłumu i piknie przemówić! Wyobrazos se, kielo ten bidok musioł sie najeść wstydu, kie ani słowa nie mógł z siebie wydobyć?
– Przepytuje piknie, Ponie Bócku – odpowiedzioł Gabriel. – Ale zezłościł mnie on tym, ze nie uwierzył w twoje słowa. Dlotego postanowiłek przykładnie go ukarać.
– Gabrielecku, ty nie bądź bardziej Ponobóckowy od Pona Bócka! – skarcił jarchanioła Stwórca. – Co ty se myślis? Ze ludziom nie wolno mieć własnego zdania na temat tego, co usłysom? Udzielom ci nagany i wysyłom na obowiązkowy kurs posanowania ludzkiej ślebody. Haj.

No i Gabriel musioł pójść na ten kurs. Próbowoł sie wprowdzie wymigać zwolnieniem lekarskim, ale jako ze w niebie słuzba zdrowia jest barzo scentralizowano i zwolnienia lekarskie wydoje sam Pon Bócek – to nic z tego wymigiwania nie wysło. Jaz pół roku ten kurs trwoł. Ba w końcu Gabriel scynśliwie go zalicył.

Wkrótce potem Pon Bócek mioł dlo jarchanioła kolejne zadanie.
– Posłuchoj no, Gabrielecku – tak pedzioł. – Polecis na ziemie jesce roz. Ale tym rozem nie do Zachariasa, ino do Matki Boskiej. I powies jej, ze urodzi Poniezusa. Powiedz jej tyz, coby udała sie na Podhole, bo najlepiej, coby Syn Bozy urodził sie właśnie tamok.
– Na Podhole? – zdumioł sie Gabriel. – To dlo Matki Boskiej bedzie barzo trudno i barzo niebezpiecno podróz!
– Przy mojej pomocy – barzo łatwo i barzo bezpiecno – odpowiedzioł Pon Bócek.
– Ale cemu Podhole właśnie? – cudowoł jarchanioł.
– Bo tamok som pikne góry – pedzioł Pon Bócek. – To chyba dobrze, ze Zbawiciel urodzi sie pośród piknyk gór?
– Ocywiście ze dobrze – zgodził sie Gabriel. – Ale przecie jest telo piknyk gór duzo blizej Nazaretu!
– Ba na Podholu – odrzekł Pon Bócek – zyje wielu siumnyk i ślebodnyk zbójników. Więc jeśli Herodowi przyjdom do głowy jakiesi zbrodnice plany, to ci zbójnicy nie pozwolom zrobić małemu Poniezuskowi krziwdy! A nasłanym przez Heroda agentom wyryktujom takie lanie, ze temu ancykrystowi roz na wse odefce sie wselkik rzezi niewiniątek.
– Chyba zabocyłeś, Ponie Bócku, o jednej rzecy – stwierdził Gabriel. – Cysorz Oktawian August wkrótce bedzie ryktowoł spis ludności całego Imperium. Jeśli w tym casie Matka Bosko bedzie na Podholu – to jej nie spisom. I Rzymski Urząd Statystycny bedzie mioł błędne dane.
– Marudzis, Gabrielecku. – Pon Bócek zacął juz tracić cierpliwość. – Niek spisom jom na Podholu abo kasi w poblizu. O! Mom juz nawet pomysł! Ta kraina sąsiadująco z Podholem bedzie sie nazywała Spisz. Na pamiątke spisania tamok Matki Boskiej.
– Ale fto niby miołby jom tamok spisać? – nie ustępowoł Gabriel. – Przecie władza Rzymu tamok nie sięgo.
– Jo przemówiłek, causa finita. – Pon Bócek uznoł, ze najwyzso pora uciąć te jałowom dyskusje, bo inacej mogom tak we dwók ukwalować jaz do Bozego Narodzenia. I wte by dopiero było! Święta Bozego Narodzenia przed przyjściem Poniezusa na świat!

A potem, coby mieć juz jednom sprawe z głowy, Pon Bócek wyryktowoł nowom nazwe geograficnom: Spisz. I tak juz pozostało do dzisiok.

Jarchanioł zaś pohyboł na ziemie. Wylądowoł w Nazarecie. Zapukoł do drzwi Matki Boskiej. I po kwili usłysoł, ze ftosi ku tym drzwiom podchodzi.

– Bądź pozdrowiono, Matko Bosko! – zawołoł kie drzwi sie otworzyły i uwidzioł, fto stoi w progu.
– Wy mnie znocie, panocku? – spytała zdumiono Maryja.
– A, racja, nie przedstawiłek sie. – Gabriel, coby nie było wątpliwości, ze on to on, a nie jakisi kolejny akwizytor, wyciągnął z kieseni swojom jarchanielskom legitymacje.
– Na mój dusicku! – zawołała Matka Bosko. – Sam jarchanioł ku mnie przybywo! No to wejdźcie, ostomiły gościu, wejdźcie. Ino u mnie taki bałagan! Jaz sie boje, co Pon Bócek se pomyśli o gaździnie, ftóro przyjmuje niebiańskiego wysłannika w nieposprzątanej chałupie!
– E, nie bójce sie – pedzioł Gabriel. – Ftosi, fto tak jak ty nolozł łaske u Pona Bócka, naprowde nie musi turbować sie takimi drobiazgami jak sprzątanie.

Jarchanioł weseł do środka, rozejrzoł sie wokoło i stwierdził, ze tak w ogóle to wbrew temu, co Matka Bosko godała, w jej mieskaniu był całkiem pikny porządek. Juz więkse bałagany widywoł on u Pona Bócka za piecem!
– No, jest tutok jednak pare zakurzonyk miejsc, ftóre powinnak powycierać – stwierdziła samokrytycnie Matka Bosko.
– Naprowde nimo takiej potrzeby – pedzioł Gabriel. – Zreśtom cięzarno kobieta nie powinna sie przepracowywać.
– Ale jo przecie nie jestem cięzarno – zaśmiała sie Matka Bosko.
– Ba bedzies juz wkrótce! – oznajmił jarchanioł. – Oto pocnies syna, a kie go urodzis, to dos mu na imie Poniezus. I wiedz, ze bedzie on nazwany Synem Najwyzsego i po wse casy bedzie nad syćkimi i syćkim panowoł. To ci godom od samego Pona Bócka. Haj.
– Pockoj, ostomiły jarchaniele, pockoj, bo nie nadązom. – Bidno Matka Bosko! Mało, ze znienacka odwiedził jom niezwykły gość, to teroz jesce zacął zaskakiwać jom jakimisi niesamowitymi informacjami! – Godos, ze jo wkrótce pocne syna? Przecie jo nawet męza jesce nimom! Chociaz… niedowno zauwazyłak, ze oglądo sie za mnom taki jeden młody śwarny cieśla, co to nazywo sie Święty Józef.

Gabriel, kie usłysoł te słowa zwątpienia, juz fcioł sie oburzyć i ukarać Maryje, podobnie jak pół roku wceśniej ukaroł Zachariasa. Fcioł jej odebrać mowe jaz do momentu narodzin Poniezusa. Na scynście w ostatniej kwili przybocył se to, cego sie naucył na niedowno odbytym kursie. Uspokoił sie więc i pedzioł:
– Cóz, z punktu widzenia praw biologii to nie jest mozliwe. Ale dlo Pona Bócka – mozliwe jest syćko! Weźmy choćby twojom krewnom Świętom Elzbiete. Uchodziła za bezpłodnom. A teroz – oto jest juz w sóstym miesiącu!
– Elzbieta w sóstym miesiącu?! – zawołała Matka Bosko. – Na mój dusiu! A niedowno, kie byłak w Jerozolimie, to spotkałak jej męza Zachariasa! I on nic mi o tym nie pedzioł! Zreśtom… w ogóle nie odezwoł sie do mnie ani słowem. Obraził sie na mnie, cy jak?

Na te słowa Gabriel scyrwienił sie cały, bo nasła go obawa, ze zaroz podnie pytanie, cy nie zno on przycyny tego Zachariasowego milcenia.

– Jarchaniele ostomiły! Cemuś sie tak scyrwienił? – zatroskała sie Matka Bosko. – Moze ciśnienie ci podskocyło? Dom ci winka! Wino podobno piknie je obnizo.
– Dziękuje, ale zodnego alkoholu pić nie moge. Jestem przecie na słuzbie. – Gabriel uznoł, ze najlepiej bedzie zmienić temat. – Muse ci pedzieć, ostomiło gaździno, jesce jednom woznom rzec. Muse ci pedzieć, ze… ze… yyy… Co jo właściwie muse?

Na mój dusiu! Bidny jarchanioł tak sie zestresowoł wzmiankom Matki Boskiej o Zachariasu, ze z tego stresu zupełnie zabocył, co mioł jej jesce do przekazania! A mioł przecie pedzieć to, ze Poniezus powinien sie urodzić pośród piknyk gór na Podholu!

– Noo… yyyy… – plątoł sie bidok. – Chyba… zabocyłek… Cosi mi ino chodzi po głowie, ze to miało jakisi związek z górami…
– Z górami… – Matka Bosko zacęła sie zastanawiać. – Moze idzie właśnie o Świętom Elzbiete? Ona przecie miesko w górak! W piknym miastecku Ain Karim! Moze Pon Bócek fce, cobyk jom odwiedziła?
– No… mozliwe, ze tak – wybąkoł skołowany Gabriel, sam juz nie wiedząc, cy to rzecywiście o odwiedzenie Elzbiety sło cy jednak o cosi inksego.

Maryja na to rzekła:
– W takim rozie, jarchaniele ostomiły, powiedz Ponu Bóckowi, ze jestem jego słuzebnicom i niek syćko stonie sie wedle jego słowa. I zaroz rusom ku Świętej Elzbiecie. Niek ino wyryktuje se jakomsi kanapke na te podróz. Moze tobie, jarchaniele, tyz wyryktować? Na powrotnom droge do nieba?

Gabriel uporł sie, ze Matka Bosko nie powinna se robić kłopotu. Z kolei Matka Bosko uparła sie, ze to zoden kłopot, a jej gość nie moze wrócić do nieba głodny. I fto postawił na swoim? Matka Bosko! Ale Gabriel nie załowoł. Bo kie w połowie drogi powrotnej przysiodł se i skostowoł podarowanej mu kanapki, to – na mój dusiu! – piknie mu zasmakowała! Barzo piknie! Jaz od rozu pomyśloł, ze jeśli ostoł sie jesce na ziemi jakisi kawałecek raju, to na pewno musi sie on kryć w kanapkak ryktowanyk przez Najświętsom Gaździne.

– Smakuje kanapecka? – spytoł nagle ftosi, fto znienacka stanął za plecami Gabriela.
– Mniammm! Niebo w gymbie! Dosłownie i w przenośni! – odpowiedział jarchanioł.
– A pedziołeś Matce Boskiej syćko, co miołeś pedzieć? – pytoł dalej ten ftosi.

Teroz dopiero do Gabriela dotarło, ze chyba zno ten głos! Obyrtnął sie za siebie – a tamok stoł sam Pon Bócek.

I… w tej kwilecce Gabriel przybocył se to, co uciekło mu z głowy podcas Zwiastowania.

– Na mój dusicku! – zawołoł. – Zabocyłek pedzieć o Podholu!
– No to ładny z ciebie Janioł Pański! – zagrzmioł Pon Bócek.
– Przepytuje piknie, Ponie Bócku – jęknął Gabriel. – Ale przecie, jak to powiedzom na koniec pewnego hyrnego filmu, ftóry powstonie za prawie dwa tysionce roków – nifto nie jest doskonały.
– No dobrze, wybacom ci – westchnął Pon Bócek. – W końcu jestem miłosiernym Ponem Bóckiem, a nie jakimsi nieprzejednanym fundamentalistom. Ba roboty to mi, Gabrielecku, przysporzyłeś. Oj, przysporzyłeś! Bo skoro Matka Bosko urodzi Poniezusa nie na Podholu, ino w Betlejemie, to teroz muse załatwić jej tamok jakisi nocleg. Jeśli nie w piknej gospodzie, to przynajmniej w stajence. Muse tyz chycić te gwiazde, co to Trzek Króli miała na Podhole zaprowadzić. Trza teroz te gwiazde sformatować i zainstalować jej nowy program – coby prowadziła ku Betlejemowi. No a skoro juz wiadomo, ze podhalańscy zbójnicy nie bedom mogli bronić Poniezusa przed Herodem, to bede jo musioł całej Świętej Rodzinie wyryktować pikne pasporty, coby wpuscono jom do Egiptu, ka mogłaby sie schronić, pokiela Śmierztecka do Heroda nie przyjdzie… Na mój dusiu! Telo rzecy do zrobienia! Telo rzecy!
– To moze jo ci pomoge, Ponie Bócku? – zaproponowoł Gabriel, fcąc sie jakosi zrehabilitować za to, co namiesoł.
– Nieeee! – prociwił sie Pon Bócek. – Ostomiły, Gabrielecku, ty juz mi lepiej w nicym nie pomagoj! Zajmij sie jakimsi nieskodliwym hobby. Na przykład zbieraniem znacków. Ale piknie cie pytom, ty juz sie więcej do historii Nowego Testamentu nie miesoj.

I Pon Bócek siednął załamany koło Gabriela. Zawstydzony Gabriel nawet nie śmioł poźreć Najwyzsemu Bacy w ocy, ino smętnie gapił sie na napocętom kanapke i rozmyśloł o tym, ze taki bejdok jako on wcale nie zasługuje na taki przysmak.
– Doj gryza – popytoł zrezygnowany Pom Bócek.
Gabriel bez słowa oddoł kanapke. Pon Bócek skostowoł i – tak jak przed kwileckom jarchanioł – piknie sie zakwycił! Bo cyz ta kanapka mogła nie smakować piknie? Na mój dusiu! W końcu była ona wyryktowano przez samom Matke Boskom! Pon Bócek odgryzł jesce pare kęsów, a potem zerwoł sie na równe nogi i pocuł, ze mo w sobie telo energii, kielo mioł pare miliardów roków temu, kie ryktowoł cały wsekświat.
– Do roboty! – zawołoł. – Duzo do zrobienia – niekze ta! Dom rade! Wyryktuje barzo pikne Boze Narodzenie!

No i zaroz wziął sie raźno do ryktowania pierwsyk Bozonarodzeniowyk Świąt. Gabriel zaś – posłusnie zajął sie zbieraniem znacków. Dlotego dzisiok jest on patronem filatelistów.

Tak więc teroz juz wiecie, ze te pierwse w dziejak ludzkości Boze Narodzenie nie do końca było takie, jak Pon Bócek zaplanowoł. Ale cy mimo to nie było pikne? No przecie wiadomo, ze było! Było barzo pikne i ślus!

Wom, ostomili, tyz świątecne plany mogom sie cynściowo nie udać: jakosi bombka moze sie potłuc, jakosi potrawa świątecno moze sie źle uwarzyć, pogoda moze nie dopisać… Ale przecie mimo paru nieudanyk rzecy Święta i tak mogom być pikne! I jo ocywiście zyce wom syćkim, coby takie były. Zyce tego Abnegateckowi, Agecce, Alecce i Jerzoreckowi, Alfredzickowi, Alsecce, Amigeckowi, Anecce Chochołowskiej, Anecce Holenderskiej, Anecce Schroniskowej, Anonimowej Celebrytecce, Babecce, Badzieleckowi, Basiecce, BlejkKocickowi, Bobickowi, Borsuckowi, Córecce Komturecka, Emilecce, EMTeSiódemecce, Enzeckowi, Fomeckowi, Gosicce, Grazynecce, Grzesickowi, Helenecce, Heretickowi, Hokeckowi, Hortensjecce, Innocencickowi, Jagusicce, Janickowi, Jarutecce, Jasieckowi Juhasowi, Jerzeckowi, Jędrzejeckowi, Józefickowi, KaeSicce, Kapisonecce, Kiciafecce, Kiniecce, Maackowi, Małgosiecce, Mietecce, Misieckowi, Moguncjuseckowi, Mordechajeckowi, Motyleckowi, Mysecce, Noboru Watayecce, Okonickowi, Olecce, Orecce, Paffeckowi, PAKeckowi, Plumbumecce, Poni Agnieszce, Poni Basi i Ponu Pietrowi wroz z Rudolfem, Poni Dorotecce, Poni Justynie wroz Maćkiem i Michałem, Ponu Jakubowi, Profesoreckowi, Radwickowi, Sebastianickowi, Teodorecce, Teresecce, TesTeqeckowi, Tomeckowi, Tubyleckowi, Ubukruleckowi, Wawelokowi, Yanockowi, Zbyseckowi, Zeeneckowi, syćkim tym, co tego bloga cytajom, ba nie komentujom, syćkim blogowicom z Polityki i spoza Polityki, całej ludzkości i syćkiej zywinie!

Wesołyk Świąt!!! Hau!