To było barzo pikne kazanie

Cytom jo se teroz biografie księdza Jana Twardowskiego, co to poni Magdalena Grzebałkowska jom napisała. No i cytając dowiedziołek sie, ze kie ten hyrny ksiądz-poeta ukońcył seminarium, to na pocątek wysłali go do piknej parafii w Żbikowie pod Pruszkowem. A w tym Żbikowie to gazdowoł taki probosc, ftóry był ponoć barzo porywającym mówcom. Kie głosił kazania, to ludziska słuchali go z wielkim przejęciem. Coby zaś to przejęcie było jesce więkse, to wiecie, co ten probosc wymyślił? Krucafuks! Po pulpitem ambony trzymoł… ludzkom caske! Prowdziwom! I od casu do casu on te caske wyciągoł i wysoko do wierchu unosił, coby syćka dobrze jom widzieli i zdali se sprawe, ze słowa płynące z kazanicy, to som barzo powozne rzecy, a nie jakiesi tam śpasowanie. Tak to podobno było. Haj.

Jak na tle takiego probosca wypadoł bidny pocątkujący wikary, ftóry wprowdzie wielkim poetom był, ale wte świat jesce o tym nie wiedzioł? No, nie za dobrze: Słabł przy ołtarzu, uginały się pod nim nogi, drżały mu ręce.*

Ba co najmniej jeden roz udało mu sie w tym żbikowskim kościele wyryktować takie kazanie, ze hej! Jak ono wyglądało? Juz godom. A właściwie to poni Grzebałkowska godo, a jo ino po niej powtarzom:

Któregoś roku w pierwszym dniu Wielkanocy rezurekcję odprawiał proboszcz. Następna msza święta przypadła księdzu Twardowskiemu. W kościele było niewielu wiernych. Wszedł na ambonę i stremowany oparł się mocniej o pulpit, pod którym proboszcz chował ludzką czaszkę. Potoczyła się po schodach ambony.
– Amen – powiedział wikary Twardowski i zszedł na dół.
**

No… cóz… jedno jest pewne – na takim kazaniu nifto, absolutnie nifto, nie nudził sie ani kapecke. Ale tak poza tym – moim owcarkowym zdaniem – takie kazanie było barzo pikne. Bo tylko pozornie nic w nim nie zostało powiedziane. A w rzecywistości – zostało. I to barzo wiele! Co? A na przykład to:

– stukot turlającej sie po schodak caski piknie przybocył, ze przypadająco na ten dzień Wielkanoc to cas stukania pisankami – coby rozbić skorupke i skostować tego, co w środku;

– nalezy jeść to, co za zycia jodł posiadac tej caski; bo rozumiem, ze caska – choć sturlała sie ze schodów i prasła w posadzke – to sie nie rozpękła; a zatem jej posiadac mioł barzo mocne kości, co niewątpliwie zawdzięcoł zdrowemu odzywianiu sie;

– nie nalezy natomiast korzystać z usług stolorza, ftóry wyryktowoł pulpit do tej ambony; no bo kieby ten pulpit był nalezycie wyryktowany – to nic by spod niego nie wyskakiwało tylko dlotego, ze cherlawy ksiądz sie na nim oporł;

– ta caska słusnie zrobiła, ze potocyła sie ku ziemi, bo przecie w sumie miejsce trupik casek jest pod ziemiom, a nie nad ziemiom;

– kie ftosi narzeko, ze go kapecke głowa boli, niek wie, ze wse mogło być gorzej; na przykład kieby jego głowa sturlała sie po schodak jako ta caska – to by dopiero bolało!;

– jeśli ta caska uciekła, to trza wziąć po uwage i takom mozliwość, ze ona mogła zrobić to specjalnie; moze miała ambitne plany?; moze juz miała dosyć bycia rekwizytem do kościelnyk kazań, a jej pragnieniem była rola caski Jorika w „Hamlecie”?; jo juz nie bede tutok rozwijoł myśli, kielo piknyk podtekstów moze sie kryć w motywie caski marzącej o karierze teatralnej;

– mozliwe tyz, ze ta caska, robiąc na tyk schodkak „stuk, stuk, stuk-stuk”, przekazała jakiesi barzo wozne treści alfabetem pona Morse’a; jakie?; cóz, moze poni Grzebałkowska kiesik sie tego dowie?; i moze o tym napise w następnym wydaniu biografii księdza?;

– i w ogóle najwyzso pora, coby wierni wreście przestali sie tej sakramenckiej caski bać!; probosc strasył niom i strasył swoik parafian… a tymcasem ona moze być bardziej śmiesno niz straśno – wystarcy, ze ot tak piknie sie poturlo.

Heeej! Jo i tak nie zbocyłek syćkiego, co zostało tamok powiedziane. Ale to, co zbocyłek, chyba wystarcająco dowodzi, jak barzo myliłby sie ten, fto by godoł, ze nie było w tym kazaniu zodnej treści.

Domyślom sie, ze ksiądz Twardowski jakomsi homilie na tamtom mse wyryktowoł. I teoretycnie mógł jom mimo syćko wygłosić. Cy słusnie, ze jednak nie wygłosił? Jo se myśle, ze słusnie. W końcu skoro ten niespodziewany wypadek z caskom sam z siebie był tak piknie wymowny, to po co było jesce cosi do tego dodawać? Kieby ksiądz wymówił wte choć jedno słówko, opróc owego „Amen” – kazanie byłoby juz przegadane. Bajako.

I jesce jednom rzec worce tutok zauwazyć. Nie wiem, cy na tej msy byli obecni sami ino Polacy. Barzo mozliwe, ze tak. Ba równie dobrze mógł sie trafić tamok jakisi Rusek, Miemiec, cy inksy Brazylijcyk. I wte taki cudzoziemiec zrozumiołby to kazanie w takim samym stopniu jako tubylcy. Cyz to nie pikne? Na mój dusiu! Od casów Dziejów Apostolskik to było pierwse takie kazanie, na ftórym nifto, w jakim by tam języku nie godoł, nie miołby powodów do narzekania, ze słysy jakiesi niezrozumiałe dlo siebie słowa! Hau!

P.S. A tak w ogóle to piknie nom sie ostatni dzień marca ryktuje. Bo w tym dniu Profesoreckowe urodziny bedom. No to zdrowie Profesorecka! 😀

* M. Grzebałkowska, Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego. Wydawnictwo Znak, Kraków 2011, s. 133.
** Ibidem.