Vivat Academia! Vivant professores! Vivant studenckie śpasy!

Znocie jakiesi pikne akademickie anegdotki? Jo znom na przykład takom o profesorze prawa, o ftórym gwarzyli, ze kie końcył ostatnie zajęcia w semestrze, to zbieroł indeksy od tyk studentów, ftórym udało sie te zajęcia zalicyć, a potem seł do swojego gabinetu. Zabieroł tyz ze sobom jednego studenta. Piknie wpisywoł zalicenia, po cym wręcoł syćkie indeksy studentowi, coby ten oddoł je swym kolegom.

No i zdarzyło sie roz, ze w jednej grupie był taki jeden straśliwy nieuk. Jasne było, ze ftosi taki jako on na pewno u tego profesora nie zalicy. Ba całej grupie zol było kolegi – nieuk, bo nieuk, ale fajny był to cłek. I wiecie, co wyryktowali? Prowdziwie zbójnicki plan! Wymyślili, ze kie profesor zrobi to, co zwykle, cyli zabiere indeksy i jednego studenta do swego gabinetu, to ftosi wartko pohybo do najblizsej budki telefonicnej i zadzwoni na nojdujący sie w tym gabinecie telefon. Kie profesor podejdzie do telefonu, stojący pod otwartym oknem student-nieuk wrzuci swój indeks do pokoju. Wte student nojdujący sie w środku wartko ten indeks chyci i połozy na kupce z pozostałymi.* Profesorski gabinet nojdowoł sie na parterze. Okno – z powodu panującyk wte upałów – furt było syroko otwarte. Plan powinien sie więc piknie udać. Haj.

Kie zajęcia sie skońcyły, to tak jak było do przewidzenia, profesor ogłosił, ze ten jeden nieuk nie zalicył zajęć, cało reśta zaś – zalicyła piknie. Profesor pozbieroł indeksy i poseł do gabinetu, zabrawsy ze sobom jednego studenta. W gabinecie siednął za biurkiem i zacął wpisywać zalicenia. Nagle… DRRRRYŃ! – odezwoł sie stojący w kącie telefon.
– Juz końce wpisywać te zalicenia – mruknął do studenta pochylony nad indeksami profesor. – Niek pon odbiere.
– Ale, ponie profesorze – student ocywiście zacął sie wzbraniać – to przecie na pewno do pona dzwoniom, nie do mnie.
– Bajuści, ale jo juz zaroz wpise ostatnie zalicenie – pedzioł na to profesor. – Niek pon odbiere i powie, ze jo za kwilecke podejde.
Bidny student nie wiedzioł, co na to pedzieć, więc w końcu poseł podnieść słuchawke. Tymcasem stojący pod oknem nieuk usłysoł dwonek telefonu, ba nie dosłysoł rozmowy jego kolegi z profesorem. Uznoł więc, ze nastąpił odpowiedni moment, coby rzucić indeksem. I fruuuuu! Indeks piknie przelecioł nad parapetem i wylądowoł pod samiućkimi stopami zdumionego profesora. Profesor zaś… po kwili namysłu… podniesł ten indeks, otworzył go, wpisoł zalicenie i – fruuuuu! – nazod przez okno wyrzucił! Bajako!

A był tyz taki jeden profesor fizyki, ftóry egzaminowoł studenta zdolnego, ba niezbyt pilnego. Ot, fudament woloł imprezować niz sie ucyć. No i na egzaminie wypodł tak kiepsko, ze w końcu profesor wziął indeks i wpisoł doń ino dwa słowa: „osioł skońcony”. Student poźreł i zawołoł:
– Ponie profesorze! Tutok jest podpis, ale nimo stopnia!
Profesora zamurowało, ale wziął indeks jesce roz i… wpisoł tróje.

No i był jesce taki jeden profesor historii, co to był barzo mądrym cłekiem, ba jak przystało na naukowca z prowdziwego zdarzenia – barzo roztargnionym. Roz podobno zona popytała go, coby wyniesł śmieci. No to on wziął kubełek ze śmieciami, wyseł z nim przed swój blok i… nad cymsi nagle sie zamyślił. W tym zamyśleniu, zamiast do śmietnika, poseł z tym kubełkiem na przystanek autobusowy. Kie autobus przyjechoł, to on zwycajnie do niego wsiodł. I dopiero w autobusie sie ocknął, kie zauwazył, ze inksi pasazerowie jakosi tak dziwnie na niego pozirajom.

Heeej! Było kapecke tyk opowieści o profesorak. Kapecke ik było… Krązyły po salak wykładowyk, po akademikak, starse rocniki studentów przekazywały je młodsym, a młodse – jesce młodsym. Przybocyłek se o tym syćkim, kie natrafiłek na ten oto artykuł. I przecytołek tamok pare takik anegdotek, ftóryk potela nie znołek. Uśmiołek sie przy tym piknie. Ba cytając dalej – kapecke sie przestrasyłek. Bo dalej była barzo złowiesco wypowiedź pona doktora Jacka Gądeckiego, ftóry jest wykładowcom na Wydziale Humanistycnym AGH. Ten pon Gądecki zwraca uwagę na powolne zanikanie studenckich anegdot. Postrzega to jako znak czasu i tłumaczy, że to system zabija barwność, która pozwalała się wyróżniać na uczelnianych korytarzach. Spowodowane jest to brakiem czasu na egzaminy ustne, bo to też była „świetna okazja do wyrażania jakichkolwiek emocji, anegdot, budowania klimatu”.

O, krucafuks! Studenckie anegdoty zanikajom? Jak to zanikajom? A co bedzie, kie zniknom zupełnie? Przecie to jest barzo wozno cynść organizmu, ftóry nazywo sie skolnictwo wyzse! Co sie dzieje z organizmem, ftóremu zabroknie barzo woznej cynści? Wiadomo: abo zdycho, abo stoje sie bidnym inwalidom. W zodnym wypadku nie wolno do tego dopuścić, coby te syćkie pikne studenckie śpasy pewnego dnia ot tak po prostu przestały istnieć! Nie wolno i ślus! Trza je piknie chronić! Ratujmy je przed zaboceniem! Niek Ministerstwo Nauki je ratuje! Niek ratuje je całe akademickie środowisko! Jeśli istnieje mozliwość ochrony tyk śpasów za pomocom unijnyk fundusy – nalezy sie piknie o te funduse postarać. W końcu idzie tutok o barzo woznom rzec – o przysłość skolnictwa wyzsego w Polsce, a na dłuzsom mete – o przysłość całej polskiej nauki. Hau!

* Teroz by było łatwiej, bo teroz – w dobie telefonów komórkowyk – nie trza by było hybać do budki telefonicnej. Chociaz… zarozem mogłoby być trudniej – bo przecie dzisiok w wielu ucelniak juz odchodzi sie od cegosi takiego jak studenckie indeksy. Haj.