Syndrom śtokholmski

Krucafuks! Wiecie, co w łońskim tyźniu zrobił sysnastoletni syn nasego sołtysa? Ano wziął myśliwskom strzelbe swojego ojca, wepchnął jom do nogawki swyk portek i wyseł do pola. A potem seł przez wieś, z tom strzelbom w portkak, jak jakisi kuternoga. Kie ftosi napotkany po drodze pytoł go, cemu tak kuleje, to odpowiadoł, ze stłukł kolano na lekcji wf-u. Haj.

No i doseł do nasego wiejskiego sklepiku spozywcego, ftórego właścicielem jest Felek znad młaki. Stanął po drugiej stronie drogi i zacął na cosi cekać. Na co? To sie wyjaśniło, kie do sklepu wesła młodso od niego o rok wnucka mojego bacy i mojej gaździny. Młodzieniec wartko wyciągnął strzelbe z nogawki, wpodł do sklepu i strzelił w sufit. W sklepie było kilka osób. Na huk wystrzału syćka oniemieli.
– Ręce do góry i syćka pod ściane! – zawołoł syn sołtysa.
– Ftórom? Tutok som śtyry ściany – zauwazyła wnucka mojego bacy i mojej gaździny, ftóro była chyba najmniej przerazono ze syćkik obecnyk w sklepie. Od rozu było widać, cyjo krew w jej zyłak płynie!
– Cy jo wiem ftórom? – Chłopak podropoł sie po głowie. Najwyraźniej jego plan napadu na sklep nie był do końca dopracowany.
– A, niewozne – pedzioł w końcu. – Syćka wynoście sie do pola!

No i syćka rusyli do wyjścia. I klienci, i sklepowo. Ba kie wnucka moik gazdów tyz fciała wyjść, syn sołtysa chycił jom za ramie i pociągnął ku sobie.
– Ty zostojes – pedzioł. – Bedzies mojom zakładnickom.
A kie juz syćka pozostali noleźli sie na polu, zawołoł ku nim:
– Zamykom sie w tym sklepie wroz z zakładnickom. Powiedzcie Felkowi, ze mo mi zapłacić milion złotyk. Jeśli odmówi – zakładnicka zginie!
Ludzie, osołomieni tym, co sie wydarzyło, stali w miejscu i nie barzo wiedzieli, co robić.
– Idźcie stela! – zniecierpliwił sie syn sołtysa. – I nie próbujcie wzywać policji, bo to sie dlo zakładnicki barzo źle skońcy!

To powiedziawsy, trzasnął drzwiami. A wygonieni ze sklepu ludzie pohybali wreście ku Felkowi, coby mu pedzieć, co sie stało w jego sklepie. Po drodze ftosi zadzwonił doń z komórki, fcąc go uprzedzić, ze musi sie przygotować na złe wiadomości.

Tymcasem młodociany porywac zaciągnął swom zakładnicke za sklepowom lade.
– Ale z ciebie sietniok! – odezwała sie wnucka mojego bacy i mojej gaździny. – Naprowde myślis, ze Felek do ci chociaz złotówke?
– Ocywiście ze nie – pedzioł syn sołtysa. – Ządanie od Felka dutków to ino pretekst. A tak naprowde idzie mi… o ciebie.
– O mnie? – zdumiała sie dziewcyna. – A co jo ci zrobiłak?
– Nic mi nie zrobiłaś i w tym właśnie problem – pedzioł młodzieniec. – W ogóle nie zwracos na mnie uwagi. Telo dziewcyn sie za mnom oglądo – jestem w końcu nie byle kim, ino synem samego sołtysa – a ty… nigdy nawet na mnie nie poźreś!
– To, ze furt sie kwolis, ze jesteś synem sołtysa, jest dlo mnie wystarcającym powodem, coby nic a nic sie tobom nie interesować – pedziała na to dziewcyna.
– A co? Syn sołtysa to za mało? Moze marzy ci sie syn wojewody?
Wnucka bacy i gaździny ino popukała sie w głowe, dając w ten sposób swojemu porywacowi do zrozumienia, ze nimo on najmniejsego pojęcia, jakie chłopaki sie jej podobajom.
– Niewozne – pedzioł nastolatek. – I tak ci sie wkrótce spodobom. Muse ci sie spodobać, bo kie niedowno pokwoliłek sie kumplom, ze kozdom dziewcyne umiem poderwać, to oni mi pedzieli, ze wcale nie kozdom, bo ciebie nie umiem.
– I mieli racje – stwierdziła wnucka bacy i gaździny.
– Mylis sie. I oni tyz sie mylom – pedzioł młodziok. – A coby im tego dowieść, załozyłek sie, ze w ciągu tyźnia piknie sie we mnie zakochos.
– Jo w tobie? Hahaha! – zaśmiała sie dziewcyna. – Przegros, bidoku, ten zakład.
– Widze, ze zupełnie nie docenios mojego sprytu i mojej znajomości psychologii – odporł syn sołtysa. – Słysałaś moze kiesik o syndromie śtokholmskim?
– O cym?
– O syndromie śtokholmskim – powtórzył syn sołtysa. – To takie barzo ciekawe zjawisko, ftóre polego na tym, ze ofiara zacyno cuć sympatie ku swemu oprawcy. Nazwa tego zjawiska wzięła sie stela, ze w 1973 roku dwók bandytów napadło na bank przy placu Norrmalmstorg w Śtokholmie. Wzięli przy tym paru zakładników…
– I co? – wtrąciła dziewcyna. – Fces mi wmówić, ze ci zakładnicy poculi sympatie do tyk bandziorów?
– Zebyś wiedziała! – oznajmił syn sołtysa. – Kie po seściu dniak zostali uratowani przez policje, to – ku ogólnemu zaskoceniu – zacęli głosić, ze ci dwaj bandyci to barzo porządni ludzie, natomiast policjanci, ftórym zawdzięcali przecie uwolnienie, to straśliwe weredy. Mało tego! Zebrali dutki na adwokatów dlo swyk oprawców i w sądzie świadcyli na ik korzyść. A jedno z ocalonyk zakładnicek zacęła chodzić do hereśtu na widzenia z jednym z tyk przestępców, korespondowała z nim piknie, jaz w końcu – zaręcyła sie z nim!
– Naprowde? – nie dowierzała dziewcyna.
– Pon Bócek mi świadkiem, ze godom, jak było – pedzioł syn sołtysa. – I to wcale nie był jedyny wypadek, kie ofiara zacęła wielbić swego prześladowce. Cemu zniewoleni ludzie tak sie zachowujom – tego psychologowie nie umiom do końca wyjaśnić. Ale faktem jest, ze tak sie dzieje.
– Chyba próbujes mnie wyonacyć. – Dziewcyna dalej nie mogła uwierzyć w to, co słysała.
– No to pódźmy na zaplece – zaproponowoł syn sołtysa. – Tamok podobno jest komputer z internetem. Wpises se w Gugle ten syndrom śtokholmski i sama obacys, ze nie zmyślom.
– Niekze ta, sprawdze – zgodziła sie wnucka bacy i gaździny.
– Ino nie próbuj uciekać – ostrzegł syn sołtysa. – Kie zrobis cosi podejrzanego – bede strzeloł.

Dziewcyna pocęstowała chłopaka brzyćkim grymasem, a potem rusyła ku zaplecu. Syn sołtysa rusył za niom, cały cas celując do niej ze strzelby. Dziewcyna siedła przy nojdującym sie na zaplecu komputrze. Włącyła internet i zacęła go przeglądać.
– Wies co? – odezwała sie po paru minutak. – Faktycnie pisom o tym syndromie śtokholmskim w Wikipedii. I w polskiej, i w angielskiej. W tej angielskiej to nawet w dwók miejscak, pod hasłami „Stockholm syndrome” i „Norrmalmstorg robbery”.
– No to teroz juz wies, ze wcale cie nie wyonacom! – triumfowoł syn sołtysa.
– Pockoj jesce – godała dalej dziewcyna. – Tutok pisom, ze owsem, ci zakładnicy piknie polubili swoik oprawców. Ba zbocujom zarozem, ze to jest ino mit, jakoby jedno z zakładnicek, a w inksej wersji nawet dwie, zaręcyły sie później ze sprawcami napadu.*
Syn sołtysa stracił na kwile pewność siebie. Ale ino na kwile.
– W kozdym micie jest ziorko prowdy – zauwazył. – Pewnie nie zaręcyli sie, bo postanowili nie brać ślubu, ino zyć w konkubinacie.
– Moze tak, a moze nie? – rzekła dziewcyna, wyłącając komputer. – I moze faktycnie te syndromy śtokholmskie niekany sie zdarzajom? Ale jeśli licys na to, ze jo temu syndromowi ulegne, bo mnie uwięziłeś – to jesteś w błędzie, ty psychologu od siedmiu boleści. Nie zakochom sie w tobie i ślus!
– Zakochos sie, zakochos – odporł z przekonaniem syn sołtysa. – Myślis, ze tamci zakładnicy w banku od rozu polubili bandytów, ftórzy ik uwięzili? Na pewno nie! Pocątkowo pewnie serdecnie ik znienawidzili. Ale dni mijały – i nienawiść przeinacyła sie w uwielbienie. Więc my tyz spokojnie pockomy pare dni. Na scynście o jedzenie i picie nie musimy sie turbować, bo jesteśmy przecie w sklepie spozywcym.
– Twoim jedzeniem to bedzie racej trowa przed sklepem – pedziała wnucka bacy i gaździny. – Bo jesteś baran i telo.
– Juz niedługo bedzies mi tak ublizać – odpowiedzioł spokojnie syn sołtysa. – Z prawami natury nie wygros. Tak jak nic nie poradzis na to, ze podcas zimna robi ci sie gęsio skórka, a podcas upału płynie po tobie pot, to na syndrom śtokholmski tyz nic nie poradzis. Prędzej cy później mi ulegnies. A jo wte bede mógł pedzieć kumplom, ze wygrołek zakł…

Syn sołtysa nie dokońcył, bo usłysoł, ze ftosi weseł do sklepu. A racej – wpodł jak rakieta z takim hukiem, ze drzwi o mało nie wyrwoł z zawiasów.
– Siedź tu spokojnie – polecił porywac swojej zakładnicce. – Sprawdze, co sie dzieje.

Ba zanim zdązył zrobić ćwierć kroku – na zaplece wparowała… mojo gaździna! W ręku trzymała wałek, przy pomocy ftórego niejeden juz pikny smakołyk wyryktowała. Ale tym rozem racej nie do ryktowania przysmaków ten wałek mioł słuzyć.

– Ty obleśnioku!!! – rykła gaździna do porywaca. – Na mojom wnucke bedzies napadoł? Na mojom wnucke?!!!

Młodzieniec fcioł skierować strzelbe ku niespodziewanemu intruzowi, ale gaździniny wałek był sybsy i z takom siłom w te strzelbe prasnął, ze najpierw frunęła ona do wierchu, podbijając przy tym synowi sołtysa oko, a potem upadła na ziem. Po kwili gaździna rzuciła sie na młodzioka, a choć jest chudziutko i niziutko, to godom wom – w tym momencie sam pon Chuck Norris nie dołby jej rady.

Skąd ona w ogóle sie tutok wzięła? Ano kie Felek dowiedzioł sie, co zasło w jego sklepie, to najpierw fcioł wezwać policje. Wte jednak ludzie ze sklepu pedzieli mu, ze syn sołtysa w rozie sprowadzenia policji groził zabiciem zakładnicki. Więc Felek zadzwonił do mojej gaździny, coby sie jej poradzić. A gaździna – kie usłysała, ze jej wnucka jest w niebezpieceństwie – zaroz hipła do kuchni i chyciła wałek, a potem pohybała do Felkowego sklepu, pobijając przy tym najpierw rekord świata na sto metrów, zaroz potem na dwieście, potem na śtyrysta, a kieby sklep był dalej, to na osiemset tyz by pobiła.

No i kie nolazła sie w sklepie i dopadła sołtysowego synalka, to tak zacęła tłuc go swym wałkiem, ze ten ino wył:
– O, Jezuskicku! O, Jezusickuuuuu! Auuuuu! Litości!
– Pytos o litość, ancykryście? – spytała gaździna. – Pytos o litość? Trza było trzymać sie z dala od najostomilsej z moik wnucek!

Dlo wyjaśnienia – mojo gaździna wse o kozdym dziecku swoik dzieci godo, ze jest najostomilsym ze syćkik jej wnucąt. Haj.

Kie w końcu uznała, ze juz wystarcająco wygrzmociła fudamenta, zwróciła sie piescotliwie ku wnusi:
– Kochonie. Mos tutok ten wałek, odnieś go dziadziusiowi i powiedz mu, coby go schowoł na miejsce w kuchennej safce. I powiedz mu jesce, ze obiad dzisiok bedzie kapecke później.
– A ty – teroz gaździna zwróciła sie do syna sołtysa, a jej głos zmienił sie z piescotliwego na sakramencko groźny – idzies ze mnom!

To powiedziawsy, jednom rękom podniesła lezącom strzelbe, drugom zaś chyciła chłopaka za ucho i – nie puscając nawet na kwile – rusyła z nim ku chałupie sołtysa. I tak śli we dwójke przez całom wieś. Syn sołtysa pare rozy próbowoł sie wyswobodzić, ale wte gaździna straśnie mu to ucho wykryncała, więc w końcu zrozumioł, ze lepiej dlo niego bedzie iść posłusnie i sie nie wyrywać.

Krucafuks! Ale ludzie we wsi mieli ubaw, kie pozirali na ten dziwacny dwuosobowy pochód! Ftosi jednak zadzwonił do sołtysa i doniesł mu, co sie dzieje. Tak więc zanim gaździna dotarła do sołtysiej chałupy, sołtys wyseł jej i swojemu potomkowi na spotkanie.

– Co to mo znacyć! – zawołoł oburzony sołtys ku gaździnie. – Zawiadomie policje i pódziecie siedzieć za napaść na mojego chłopaka!
– Ciekawe! – odparła gaździna. – A wiecie, co ten was chłopak dzisiok zrobił?
Po tyk słowak puściła wreście ucho młodzioka i popchła go ku jego ojcu.
– Wiem, bo juz ftosi do mnie dzwonił i syćko pedzioł. Dzieciak po prostu zrobił drobne, nieskodliwe w sumie, głupstwo i nimo o cym godać. – Sołtys próbowoł zbagatelizować sprawe. – Ale wy – to co inksego. Jesteście pełnoletni i dlotego poniesiecie pełnom odpowiedzialność za narusenie nietykalności osobistej mojego syna!
– Tato, nie! – wtrącił niespodziewanie ów syn.
– Co? – zdziwił sie sołtys.
– Piknie pytom, tato – godoł dalej młodzieniec – nie donoś na niom na policje. Jeśli to zrobis – jo sie powiese, abo utopie, abo w inksy sposób sie zabije. Bo jo jom kochom! To jest mojo drugo połówka! To kobieta mojego zycia!
– Fto? Jo? – zdumiała sie gaździna, a ocy zrobiły sie jej wielkie jak Zalew Czorsztyński. – Przecie jo jestem staro baba, a tobie dopiero co wąsy zacęły rosnąć!
– Róznica wieku nimo znacenia, kie płonie ogień prowdziwej miłości! – odrzekł na to syn sołtysa.
– E… Synku… – Sołtys był nie mniej zdumiony niz gaździna. – Ty chyba śpasujes? Przecie na pewno mógłbyś se noleźć odpowiedniejsom babe…
– Ona jest dlo mnie najodpowiedniejso! – oznajmił syn sołtysa, wskazując na gaździne. – Jo wiem, ze to moze sie wydawać dziwne. Przyznoje, ze kie ona tak ciągła mnie przez wieś, trzymając za ucho, to na pocątku jom znienawidziłek. Ale potem… zacąłek sie nad tym syćkim zastanawiać… i jakosi tak dosłek do wniosku, ze kie idziemy we dwoje gościńcem, to tworzy sie między nomi pewien scególny rodzaj więzi… I cułek, ze ta więź robi sie coroz mocniejso, coroz mocniejso… Jaz w końcu… Po prostu zakochołek sie. Miłuje jom nad zycie i nigdy nie przestone miłować!

Na mój dusiu! Syndrom śtokholmski! W mojej wsi wydarzył sie prowdziwy syndrom śtokholmski! Ofiara zakochała sie w oprawcy! A ze dokonoł sie ten syndrom zupełnie inacej, niz syn sołtysa se zaplanowoł – to juz inkso rzec. Haj.

Gaździnie rzadko to sie zdarzo, ze nie wie, co robić. Ale teroz to sie właśnie zdarzyło. Więc ino oddała sołtysowi jego strzelbe i pedziała:
– Na mnie juz chyba pora. Muse zrobić obiad mojemu chłopu. Do widzenia.
I posła do chałupy.

Niestety wartko sie okazało, ze syn sołtysa uległ temu śtokholmskiemu syndromowi na dobre. Zacął furt przysyłać mojej gaździnie kwiaty. Na lewym ramieniu – tym blizsym serca – wytatuowoł se jej imie. A kie gaździna teroz kasi idzie, to on wsędy łazi za niom i robi jej zdjęcia, ftóre potem drukuje w wielkim formacie i oklejo nimi swój pokój. Cało wieś śmieje sie z niego – ale on nie przejmuje sie tym ani kapecke. Ba najgorse jest to, ze kupił gitare i teroz furt przychodzi pod nasom chałupe i wyśpiewuje serenady miłosne. Co mój baca go przegoni – to on wraco i znowu śpiewo. Tak więc, ostomili, jeśli ftosi z wos wie, kany mozno dostać zatycki do usu, takie w owcarkowym rozmiarze – to jo bede piknie wdzięcny za informacje.

Cy kiesik to ucucie chłopakowi przejdzie? Okaze sie. Ale wiem juz jedno – słusnie starodowne przysłowie gwarzyło, ze fto na kogosi syndromy ryktuje, ten sam w nie wpado. Abo jakosi podobnie to przysłowie brzmiało. Hau!

Jak juz kiesik wceśniej godołek, gdziekolwiek nas Motylecek jest, nie widze powodu, cobyśmy jego świąt nie obchodzili. A w najblizsy wtorek som jego imieniny. No to za nasego Motylecka w ten dzień wypijmy piknie! 😀

P.S.2. We środe zaś – Plumbumeckowe i Alfredzickowe urodziny piknie bedziemy obchodzić. A zatem zdrowie Plumbumecki i Alfredzicka! 😀

P.S.3. Nowi goście ostatnio w Owcarkówce sie pojawili: Tanakecka i Poni Ewa. No to powitojmy tutok piknie nasyk nowyk gości! 😀

* Jeśli ftosi mo ochote cosi więcej o tym syndromie śtokholmskim se pocytać, to moze tutok. Abo tutok. No i właśnie w Wikipedii tyz o tym pisom.