Cy wygromy końskom wojne?
W łońskim roku, dokładnie 29 lipca, wkleiłek do tego bloga wpis Cyz nie ratuje sie koni? I opowiedziołek w nim historie, jak to wroz z Marynom Krywaniec ratowali my bidnego konia, ftóry furt, dzień w dzień, musioł ciągnąć cięzki wóz z turystami, z Palenicy do Morskiego Oka i nazod z Morskiego Oka do Palenicy. Jeśli tamtom historie bocycie, to bocycie tyz, ze udało sie tego bidoka piknie uratować. Ale na koniec zwróciłek uwage, ze problem istnieje dalej. Dalej wiele koni musi straśnie cięzko pracować na drodze z Palenicy do Morskiego Oka. Dlotego dobrze by było, coby jacysi ludzie wymyślili jakisi sposób na to, coby tym bidnym stworzeniom wreście dopomóc. Tak w ogóle to… yyy… podobno cytowanie samego siebie to juz scyt prózności. No ale niekze ta.
W kozdym rozie w komentorzak do tego wpisu ukwalowali my o losie tyk śtyrokopytnyk bidoków. Syćka byliśmy zgodni, ze sprawa wesoło nie jest. Bajako.
Minęło od tego casu ponad pół roku. I oto… wycytołek w Gazecie Krakowskiej cosi takiego, co pozwalo na kapecke optymizmu. Posłuchojcie, ostomili:
W Tatrach trwa „końska wojna”. Od kiedy przed kilkoma tygodniami światło dzienne ujrzał raport, z którego wynika, że aż 1/3 wszystkich zwierząt pracujących na drodze do Morskiego Oka może nie przeżywać więcej niż kilku miesięcy, toczą ją ze sobą obrońcy zwierząt i wozacy. W środku tej awantury stoi też park narodowy, który „animalsi” oskarżają o przymykanie oka na końską niedolę. Dlatego też w najbliższych dniach park chce sprawdzić, ile prawdy jest w tych oskarżeniach. […] Jeśli tylko zauważą, że z jakimś koniem dzieje się coś złego albo pracuje on niezgodnie z regulaminem (zabrania on, by koń wyjeżdżał do Morskiego Oka więcej niż dwa razy na dobę), będą reagować.
– Będą obserwować, bo taki jest ich obowiązek – mówi Beata Czerska, prezes Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Znając TPN trochę boję się jednak o jakość tych obserwacji. Dlatego sami wyślemy w góry naszych ludzi. Nie będą oni jednak wszędzie. Dlatego prosimy o pomoc samych turystów. Ludzie, bądźcie czuli na końskie cierpienie! Jeśli widzicie, że któryś ciągnie zbyt mocno obciążony wóz, słania się na nogach czy kuleje, to nagrajcie takie sytuacje komórkami. Możecie też od razu zgłaszać takie sytuacje na policję – apeluje.
Na mój dusiu! A więc cosi w tej sprawie zacęło sie wreście dziać! I to racej cosi dobrego. Choć z pewnościom za wceśnie jesce, coby pedzieć, ze zacynomy te „końskom wojne” wygrywać (my – to znacy syćka współcujący zywinie, ftórom ludzie zmusajom do pracy ponad siły).
Jest nadzieja, ze teroz, kie jakisi woźnica bedzie fcioł zmusić słaniającego sie na nogak konia do nadmiernego wysiłku, to najpierw sie zastanowi:
– Psio mać! Pogoniłbyk jo tego swojego konicka, choć widze, ze on ledwo zyje. Z wielkom ochotom byk go pogonił! No bo przecie i mój ojciec zmusoł swoje konie do sakramencko cięzkiej roboty, i dziad, i pradziad, i pradziad pradziada. To niby cemu jo byk mioł nie zmusać? Ale… cało bida w tym, ze za tamtym krzakiem moze sie kryć jakisi kontroler z parku narodowego, ftóry ino ceko na to, coby donieść na mnie na policje. A moze zza tamtego smreka poziro na mnie ftosi z Towarzystwa Opieki nad Zywinom? Abo zza zakrętu wyjdzie za kwilecke turysta, ftóry sfilmuje mnie i mojego konia swojom komórkom? Eh… ojciec, dziad, pradziad i pradziad pradziada nie mieli takik zmartiweń… No cóz, lepiej nie ryzykować, ze po skońconej pracy zamiast własnym wozem do domu, pojade radiowozem do hereśtu. Haj.
Tak, tak, ostomili. Jest pikno sansa, ze tak teroz bedzie. W dodatku, jak pisom w tej samej Gazecie Krakowskiej, możliwe, że już w czerwcu na początku trasy, którą pokonują wozy, ustawiona zostanie bramka, która będzie „czytać” czipy zaszyte koniom pod skórą. Gdy to nastąpi, parkowcy i „animalsi” będą mieli pewność, że dany koń pracował w ciągu miesiąca tylko tyle dni, ile dopuszcza regulamin.
Jo wprowdzie nie jestem pewien cy koń fciołby mieć takiego czipa w rzyci, cy inksej cynści ciała. Ale z drugiej strony… lepsy chyba ten czip niz zapracowanie sie na śmierzć. Bajako.
W kozdym rozie syćkim koniom harującym na trasie Palenica – Morskie Oko piknie zyce jak najsybsej poprawy losu. Turystom korzystającym z przejazdzek na tamtej trasie zyce piknyk wrazeń z pobytu w górak, ale zarozem coby ten pobyt nie wiązoł sie z krziwdom dlo zywiny.
Cego zaś zycyć tym woźnicom, dlo ftóryk nie konie som wozne, ino dutki? Im zycyłbyk tego, coby zauwazyli jednom rzec: ze koń to jest pikne stworzenie wyryktowane przez Pona Bócka, a dutki to jest rzec wyryktowano przez zwycajnyk Fenicjan. I przy całym sacunku dlo starodownego fenickiego narodu – jo nimom wątpliwości, ze bardziej trza dbać o to, co stworzył Pon Bócek niz o to, co stworzyli Fenicjanie. Piknie by było, kieby ci woźnice, ftórzy tego nie rozumiom, zrozumieli wreście. Bo kie zrozumiom, to wte „końskiej wojny” nifto nie przegro, ino syćka piknie wygrajom. Hau!
Komentarze
Dzień dobry,
Przypominam sobie obrazki z dzieciństwa, kiedy przez kilka dni nie mogłem zasnąć, płakałem do poduszki, bo przed oczyma miałem warszawskich woźniców katujacyc biedne konie nie mogące uciągnąć przeładowanych węglem wielkich wozów.
Na szczęście ci sadyści z warszawskich ulic dawno zniknęli, ale wciąż, jak opisał to Owczarek, ludzie wykorzystują te biedne stworzenia. Dlatego wpis Owczarka nieco bym rozszerzył – bo przecież konie nie tylko wożą turystów z Palenicy do Morskiego Oka, ale w innych zakatkach Tatr również, np. w Dolinie Chochołowskiej do schroniska. A jest tam też ciężko pod górę. Może obserwować trzeba nie tylko teren gdzie już się coś wydarzyło, ale wszystkie okolice, gdzie takie podłe traktowanie zwierząt może się zdarzyć (nie mówię, że tamci woźnicy też tak traktują swoje konie). I filmować jeśli się coś zauważy i zanieść to na policję, i do Towarzystwa Opieki nad Zwierzetami, gdzie się da…I to nie jest żadne donosicielstwo, tylko pomoc bezbronnym zwierzętom.
Dobranoc 🙂
Rzecz nie w stadzie kontrolerów, ale w przyzwoitości. A o przyzwoitości każdego z nas (i każdego woźnicy też) świadczy to, jak się zachowujemy, gdy nikt nie patrzy.
Konie obecne w naszym ludzkim świecie, nie mają łatwo. Niektóre w szkółkach rekreacyjnych uczą adeptów jeździectwa, codziennie eksploatowane ponad miarę, czasem nie mając nawet czasu, żeby spokojnie zjeść, gdyż liczy się tylko zysk. W sporcie – jak i w ludzkim – przekracza się granice wytrzymałości organizmu, kiedy trening jest nakierowany na zwycięstwo i nie ma sentymentów. Z kolei w lesie, przy zwózce drzewa, konie słabsze nie są w stanie przeżyć jednego sezonu, a te silniejsze dają radę kilka lat i często są eksploatowane ponad możliwości. Wszystkie ostatecznie spotykają się w jednym miejscu… Kiedy już człowiekowi służyć nie mogą, są ważone, wyceniane i wysyłane w ostatnią podróż – jeszcze za życia potraktowane jak kawałek mięsa. Smutne to bardzo!
Pamietam historie o koniach. Chcialabym, aby ta „atrakcja turystyczna” została zlikwidowana”.
Pozdrawiam z Ruby Beach. Francuzi wyjechali rano w polnoc. Z Port Angeles pojada promem do miasta Victoria, British Columbia . Stamtad na Alaske, potem na wschod przez Kanade, dalej na poludnie kontynentu Wschdnim Wybrzezem do Ameryki Poludniowej.
Ta podroz to hołd dla ojca Adeleine, ktory zmarl na raka I nigdy nie mogl zwiedzac swiata.
Ich strona http://www.letandemetlavie.fr
Straszny jest los zweirzat na naszej ziemi,bo czlowiek potrafi byc pozbawiona wszelkich uczuc bestia 🙁
Pare dni temu w TV pokazano dyskusje,jaka sie toczy w Hiszpanii,a scislej w Barcelonie.Otoz mieszkancy tego kraju zabiegaja w parlamencie europ.,zeby korridy uznac,ze dziedzictwo kulturowe 😮
Zastanawiam sie,jaki czlowiek moze czerpac przyjemnosc z tego barbazynskiego widowiska.Klute,zalane krwia byki,z obledem w oczach,oszalale zwierzeta,komu to moze sie podobac????
Ciesze sie,ze chociaz w naszej krainie mamy juz parie dla zwierzt i takaz policje.Zrobili bardzo duzo i walcza dalej.Czasami przegrywaja,ale jest przynajmniej nadzieja,ze moze uda im sie choc troche zmienic mentalnosc ludzi!
Kto wie,moze kiedys i w Polsce dojdzie do takich chwalebnych zmian,a co za tym idzie polepszy sie zywot Koni!!
Hej.
mialo byc „Partie dla Zwierzat”!!
Mam nadzieję, że wszyscy Szanowni Dyskutanci – tak bolejący nad losem zwierząt – są co najmniej wegetarianami. Że brzydzą się szyneczką, jałowcową i zupą z wyciśniętej kaczki…
Jeśli tym komentarzem popsułem komuś dobre samopoczucie, to niestety zrobiłem to z premedytacją. Jestem tylko okrutnym, drapieżnym człowiekiem… 😉
Stosunek części ludzi do zwierząt jest faktycznie smutnym tematem.
…ale może poprawię los choć jednego.
Obiecałam pomóc w poszukiwaniu domu dla pewnego pieska ze schroniska w Katowicach. Ma ok. 5 lat, jest piękny (miałam kiedyś takiego samego i dlatego powiem więcej – jest najpiękniejszym psem w tym schronisku 🙂 ) niestety sama nie mogę go wziąć, ale może ktoś z odwiedzających ten blog, spojrzy w te psie oczy i zostanie ‚trafiony zatopiony’ 😉
Wszystko o piesku jest tu opisane
http://www.przystanekschronisko.org/magnes
To musi być odpowiedzialna i dobrze przemyślana decyzja
… może los się do niego uśmiechnie
TesTeq- jestesmy miesozerni,ale nie zmienia to faktu,ze nawet te zwierzeta,ktore sa przeznaczone na uboj, powinny byc przyzwoicie traktowane!!!!!!
Mnie zastanowiło coś innego. Mianowicie konie dla tych górali to „niewolnicy” którzy zarabiają dla nich dutki. Na ich miejscu szanował bym bardzo te konie, gdyż codziennie przynoszą im pieniądze. To jest dla nich złota kura, znosząca złote jajka. Taką kurę nie wykańcza się, by znosiła na siłę te złotówki, gdyż padnie. Jak taki koń padnie, to przecież musi góral kupić nowego konia, a nowy to przecież też kosztuje i nie ma się najmniejszej pewności, że będzie tak samo ciągnął, jak ten poprzedni.
Nie chcę bynajmniej obrażać górali, gdyż bardzo ich szanuję, ale wśród nich są tacy jak te blondynki w dowcipie, które kupują w aptece test ciążowy i pytają się, czy trudno jest zdać taki test (((
@Wawrzek: Bardzo dużo osób, także górali, żyje z dnia na dzień. Kategorie długotermińowego planowania i zarządzania zasobami są im obce. Liczy się dziś – tu i teraz (jak w Buddyzmie?). W związku z tym dziś można zajeździć konia na śmierć, a jutro, jak minie kac, będziemy się martwili, co dalej. Taka jest smutna prawda o kondycji rodzaju ludzkiego. Ewolucja mózgu dokonała się tylko w przypadku niewielkiego odsetka gatunku homo sapiens.
Do Nowecka
„Dlatego wpis Owczarka nieco bym rozszerzył – bo przecież konie nie tylko wożą turystów z Palenicy do Morskiego Oka, ale w innych zakatkach Tatr również, np. w Dolinie Chochołowskiej do schroniska.”
W Dolinie Chochołowskiej jest o telo lepiej, ze po pierwse jest mniejso róznica wzniesień do pokonania, a po drugie tamok jezdzom ino powoziki z miejscami dlo śtyrek osób. Natomiast do Morskiego Oka jadom wozy, na ftóryk nawet 30 osób mozno upchać (nieftóre z cięzkimi plecakami do tego). I to syćko te bidne konie musom ciągnąć. Niemniej jednak mos racje Nowecku, ze problem jest syrsy. Tak więc… oby kiesik udało nom sie te końskom wojne wygrać na syćkik frontak, a nie ino na tym morsko-okowym 😀
Do TesTeqecka
„Mam nadzieję, że wszyscy Szanowni Dyskutanci – tak bolejący nad losem zwierząt – są co najmniej wegetarianami. Że brzydzą się szyneczką, jałowcową i zupą z wyciśniętej kaczki…”
Na tej samej zasadzie jo mom nadzieje, ze syćka potępiający mordowanie ludzi nigdy nie bierom do ręki noza kuchennego, ftóry, jak wiadomo, bywo przez niegodziwców uzywany jako narzędzie zbrodni 😀
Do Fusillecki
„Konie obecne w naszym ludzkim świecie, nie mają łatwo. Niektóre w szkółkach rekreacyjnych uczą adeptów jeździectwa, codziennie eksploatowane ponad miarę, czasem nie mając nawet czasu, żeby spokojnie zjeść, gdyż liczy się tylko zysk.”
Znołek takom jednom skółke jedździeckom, ka piknie o konie dbano. Nawet nie wiem, cy ona jesce istnieje. Ale mom nadzieje, ze jest więcej takik, ka konie jednak som wozniejse niz zysk. Z pozostałymi zaś – mom nadzieje, ze tyz kiesik końsko wojna zostonie wygrano 😀
Do Orecki
„Chcialabym, aby ta ‚atrakcja turystyczna’ została zlikwidowana.”
Tak by było chyba najlepiej. Juz kiesik cosi gwarzono, coby konie zastąpić tamok meleksami. Dobrze by było…
„Francuzi wyjechali rano w polnoc.”
No to spod samiućkiego Turbacza przesyłom im pikne zycenia udanej wyprawy! A ponizej… ik zdjęcie, co to mi je, Orecko, podesłałaś
Do końca nie byłek pewien, cy do rade wkleić je do tego komentorza. No i… udało sie 😀
Do Anecki
„Pare dni temu w TV pokazano dyskusje,jaka sie toczy w Hiszpanii,a scislej w Barcelonie.Otoz mieszkancy tego kraju zabiegaja w parlamencie europ.,zeby korridy uznac,ze dziedzictwo kulturowe”
Dobrze, ze to przecytołek siedząc na ziemi, a nie na krześle, bo byk z tego krzesła spodł. Bo w takim rozie moze za dziedzictwo kulturowe uznać tyz palenie zywcem na stosie?
„Ciesze sie,ze chociaz w naszej krainie mamy juz parie dla zwierzt i takaz policje.Zrobili bardzo duzo i walcza dalej.Czasami przegrywaja,ale jest przynajmniej nadzieja,ze moze uda im sie choc troche zmienic mentalnosc ludzi!”
Casem przegrywajom, ale… zanim sie wygro, na ogół najpierw trza pare rozy poprzegrywać. Zycmy im zatem, coby te przegrane były ino drobnymi etapami w drodze do piknej wygranej 😀
Do Emilecki
„Wszystko o piesku jest tu opisane
http://www.przystanekschronisko.org/magnes
To musi być odpowiedzialna i dobrze przemyślana decyzja
… może los się do niego uśmiechnie”
Niekze uśmiechnie sie piknie! Nicym końcąco niniejsy komentrzo kufa – 😀
Do Wawrzecka
„wśród nich są tacy jak te blondynki w dowcipie, które kupują w aptece test ciążowy i pytają się, czy trudno jest zdać taki test”
A to tego nie znołek! Ba przy tym… ocywiście furt piknie boce, ze potela jedyny w historii Polski zdobywca Nobla w dziedzinie nauk ścisłyk to poni Skłodowska-Curie, ftóro była… BLONDYNKOM 😀
TesTeq’u
Do licha, ja też jestem blondynką, w dodatku naturalną! 😆 😯
Tym bardziej, Hortensjecko, nalezy bocyć, co osiągnęła blondynka Skłodowska-Curie 😀
Ojej, jak to się stało, że pomyliłam się w adresie z pretensjami. Przecież to Wawrzek zapodał ten dowcip o blondynce. I wyszło na to, że faktycznie blondynka… nawet nie chce mi się myśleć co dalej. 😳 😆
hortensja: To nie Twoja wina. Wawrzek specjalnie pisze swoje komentarze taką samą czcionką jak ja. 😀
Za chwile pojdziemy na spacer na plazy Kalaloch. Zostawilismy to na koniec naszygo pobytu w tym piknym miejscu.
W nocy ktos rozsypal worki diamentow na niebie.
Przez te kilka dni w Kalaloch codziennie cos nam gineło. Nie ma watpliwoścj, ze jest tu złodziejaszek. W pierwszy dzien zginela torba plastikowa z pudelkiem zapałek. Nastepnego dnia torebka rodzynek. Dzisiaj zobaczylismy przestępce, jak próbowal ukraść klucze do samochodu. Gdzie on chcial odjechac? Przecjeż tu jest tak piknie.
Złodziejaszek ma corne oczy, corne pi?ra I corny dziób.
Zegnamy nasz pikny Pacyfik. Do nastepnego razu.
ORCA!
Sroka – złodziejka???? 😉
TesTequ, jestem absolutnie miesozerny, ale nie popsules mi samopoczucia jak optymistycznie przypuszczasz.
Nie mozesz mi popsuc samopoczucia skoro nie zrozumiales tekstu. Moze ja Ci swoimi [prpstymi slowami wyloze o czym byl ten wpis Owczarka. O tym by nie dreczyc zwierzyny, w tym wypadku koni.
Jesli czlowik musi zabijac zwierzeta w celach konsumpcyjnych, to z pewnoscia nie musi im urzadzac piekla za zycia w celach rekreacyjnych.
Jestem Ci wdzieczny, Piesku, ze kolejny raz poruszasz ten temat, bo faktycznie z tego co sam pamietam, nie wszyscy, daleko nie wszyscy traktuja zwierzeta z takim szacunkiem jakie kazdemu zywemu stworzeniu sie nalezy. Zwlaszcza stworzeniu dzieki ktoremu tysiace lat temu czlwiek mogl porzucic tryb zycia mysliwsko-zbieracki i zakladac rolne gospdoarstwa, budowac wioski i miasta, tworzyc cywiklizacje. Bez udomowionych koni dalej odzywialby sie korzonkami i jagodkami, bo wszelka drobna zwierzyna juz dawno bylaby zjedzona. Kon jest najstarszym przyjacielem czlowieka, starszym nawet niz Pies czy Kot (mozna o tym przeczytac np u pana R. Kiplinga, ale nie tylko u niego) i nalezy sie mu szczegolny szacunek i wdziecznosc od ludzi.
Kot Mordechaj pisze: jestem absolutnie miesozerny, ale nie popsules mi samopoczucia jak optymistycznie przypuszczasz.
Nie mozesz mi popsuc samopoczucia skoro nie zrozumiales tekstu.
1. Cieszę się, że zostałem upomniany przez Oficjalnego Interpretatora Tekstów.
2. Jedzenie mięsa nie jest warunkiem koniecznym dla życia człowieka (na kotach się nie znam). Warunki przemysłowej hodowli mięsa często nie odbiegają okrucieństwem od postępowania górala czy torreadora. Dlatego widzę odrobinę obłudy w dyskusji prowadzonej na temat losu kilkudziesięciu koni z ustami pełnymi mięsa z hodowli, w których cierpią tysiące innych zwierząt. Nie wiem, czego bronisz swoim komentarzem. Moje stanowisko jest jasne – cierpienie każdego stworzenia jest godne potępienia, tak kilkudziesięciu góralskich koni, jak i tysięcy polędwic, sznycli, kiełbasek i kotletów.
TesTeq
Współczuje się na zadany temat, a nie wszystkiemu naraz, czemu można współczuć, więc wykpiwanie obłudy jest tyle samo warte, co wykpiwana obłuda. Homo nie jest w swoich zachowaniach logiczny i konsekwentny, raczej żyje na co dzień stereotypami niż żywą, twórczą myślą. Podobnie jak Ty, Szanowny Obywatelu, bezrefleksyjnie odklepujący za tłumem rodaków wyraz „torreador”, choć on pochodzi od „toro”, nie „torro”, więc w hiszpańskim był, jest i będzie „toreador”.
Oto inny stereotyp z czasu, kiedy zasuwałem w lesie.
Nie dobija się koni
Zgadaliśmy się z Profesorem o eutanazji. Nie było nic pilnego, robiliśmy na dniówkę ? maszyny stały, my siedzieliśmy. Tylko ptaszki śpiewały. Naraz przylatuje Backaj – operator koparki.
– Heniowi konia zabiło!
Ten Heniu ciął las po sąsiedzku. Zabiło, to trudno ? poszliśmy oglądać. Po drodze poznaliśmy szczegóły: Heniu tak sprytnie spuszczał świerk, że ? prosto własnemu koniowi na grzbiet.
Pierwszy raz zobaczyłem umierającego konia. Leżał spokojnie, bez nerwów, od czasu do czasu cicho westchnął. Z człowiekiem bywa różnie. Kiedyś zanosiłem do kostnicy jegomościa, który zaczął umieranie od tego, że nakrzyczał i napluł na cały nasz gatunek reprezentowany przez pielęgniarkę.
Wacek akurat przywiózł wywrotką weterynarza. Ten postukał, popukał, kazał nam pomóc koniowi wstać: wstanie ? będzie żył. Próbował, ale nie wyszło. Nie zauważyłem, żeby dostał znieczulenie na połamany kręgosłup.
– Do rzeźni – powiedział weterynarz – i to szybko.
– O ile szybko – mówię do Henia – to można dobić siekierą na miejscu.
– Jak się dowiezie żywego, lepiej płacą.
Gdzie jak gdzie, ale do rzeźni wolałbym jechać martwy, niech sobie płacą jak chcą. A tu trzeba nie tylko jechać, ale najpierw – załadować.
Backaj wyrył koparką rampę w ziemi, żeby wywrotka stała niżej. Zrobiliśmy pochylnię z desek od konnego wozu i dumamy jak wciągnąć po chrześcijańsku, przecież – nie kot.
– Wy sobie stójcie – zdenerwował się Heniu – a on mi zdechnie w lesie!
Backaj znów wsiadł do koparki, zaczął konia popychać. Trochę asekurowaliśmy, żeby się nie poharatał, ale brzuch i tak sunął po gwoździach. Udało się, pojechali.
Wracają może po godzinie.
– Szybko poszło – mówię do Wacka. – Jak żeście rozładowali?
– Wykiprowałem.
– Rzuciłeś na beton!?
– A co – miałem wynająć helikopter?
– Szczęście – mówi Heniu – że jeszcze żył.
– Niech to szlag – powiedział Profesor. – Dwa razy się zabić w jeden dzień.
Wcześniej gawędziliśmy o innym przetrąconym stworzeniu, którego, nie wiedzieć czemu, nie wolno zabić nawet raz – jak jest pilna potrzeba.
Fusilla,
Wrona!
Pozdrowienia z Aberdeen . Z Kalaloch pojechalismy na poludnie 101. Aberdeen chyba najbardziej slynie z tego, ze tu urodzil sie I wychowal Kurt Cobain. Przy wjezdzie do miasta jest napis Welcome to Aberdeen. Pod powitaniem jest tytul piosenki Kurta – Come as you are.
Well, we are ready for coffee. To nie jest cytat tylko prawda.
W Starbucks kupilismy mocha frappuccino na ochlodzenie. Z Aberdeen na wschod do stolicy stanu, Olympia, a stamtad na polnoc autostrada I-5 do domu wymyc zęby w ciepłej wodzie I wejść pod prysznic.
Do zobaczenia … Zdjęć
@Jerzy Pieczul: Wykpiwanie (?) i obłudę odkładając na bok, dziękuję za zwrócenie uwagi na kwestię tor(r)eadora. Znalazłem bardzo ciekawy artykuł, dlaczego nieprawidłowa forma rr jest tak popularna: http://www2.polon.uw.edu.pl/banko/pliki/inne/torreador.rtf.pdf – polecam.
Do Hortensjecki
„Ojej, jak to się stało, że pomyliłam się w adresie z pretensjami. Przecież to Wawrzek zapodał ten dowcip o blondynce. I wyszło na to, że faktycznie blondynka… nawet nie chce mi się myśleć co dalej.”
Hortensjecko, to jest roztargnienie typowe u więksości wybitnyk profesorów uniwersyteckik. Nimos więc powodu sie turbować, bo jesteś równo najwybitniejsym profesorom! 😀
Do TesTeqecka
„Wawrzek specjalnie pisze swoje komentarze taką samą czcionką jak ja.”
To lepiej… od rozu sie przyznom, ze jo tyz…
„cierpienie każdego stworzenia jest godne potępienia, tak kilkudziesięciu góralskich koni, jak i tysięcy polędwic, sznycli, kiełbasek i kotletów.”
Z cierpieniem polędwic tyz ocywiście trza walcyć, ale nie kozdo polędwica cierpi (tak jak nie kozdy koń wykorzystywany do ciągania wozów z ludźmi jest zmusany do pracy ponad siły). Na przykład w rzeźni nalezącej do Felka znad młaki – mojo gaździna juz downo temu piknie dopilnowała, coby polędwice nie cierpiały ani kapecke 😀
Do Orecki
„Zegnamy nasz pikny Pacyfik. Do nastepnego razu.”
Skoro bedzie następny roz – to piknie! A poźrej wyzej, Orecko, co za fotke udało mi sie wkleić 😀
Do Fusillecki
„Sroka – złodziejka????”
Jak sie na cymsi nie napise wyraźnie „Nie dlo srok”, to skąd bidno sroka mo wiedzieć, ze cosi nie jest dlo niej? 😀
Do Mordechajecka
„Kon jest najstarszym przyjacielem czlowieka, starszym nawet niz Pies czy Kot (mozna o tym przeczytac np u pana R. Kiplinga, ale nie tylko u niego)”
Bajuści, Mordechajecku, choć nom dwojgu – cóz tu kryć – cięzko to przyznać. Oj, ciązko! No ale jeśli momy być obiektywni, to niekze ta – przyznojemy 😀
Do Jerzecka Pieculecka
„TesTeq
Współczuje się na zadany temat, a nie wszystkiemu naraz, czemu można współczuć, więc wykpiwanie obłudy jest tyle samo warte, co wykpiwana obłuda.”
Telo, ze my tutok jesteśmy tak przyzwycajeni do TesTeqeckowyk kpin, ze kieby ik zabrakło… to smutno by sie nom zrobiło. Haj.
Witom piknie w Owcarkówce! 😀
Zalaczam kilka zdjec wykonanych podczas tygodniowej wedrowki. Pierwsze zdjecia sa z rzeki Elwha. Na tej rzece odbywa sie teraz historyczny projekt. Okolo 100 lat temu na rzece Elwha zbudowano dwie zapory w celu produkowania energii elektrycznej. Zapory prawie zniszczyly populacje lososia w rzece. We wrzesniu 2012 rozpoczeto usuwanie obydwu zapor w celu przywrocenia poprzedniego cyklu zycia lososia w tej rzece.
Sol Duc hot springs to miejsce, gdzie mozna sie wygrzac w goracej wodzie gruntowej ogrzewanej naturalnie przez lawe wulkaniczna. Ta goraca woda to faktycznie lzy dwoch smokow, jeden z doliny rzeki Elwha, drugi z doliny rzeki Sol Duc. Przez setki lat smoki walczyly o wladze na polwyspie Olympic Peninsula. Zaden nie mogl pokonac rywala. W rozpaczy i ponizeniu kazdy ze smokow schowal sie do swojej jamy i tam do dzisiaj wylewa lzy upokorzenia.
Ksiazki historyczne opisuja ten fakt o wiele lepiej niz moja proba tlumaczenia.
„One dragon from the Sol Duc valley and another dragon from the Elwha valley with a mutual hatred for one another engaged in a mighty and desperate battle. During their fight they cleared the timber above the treeline and left bare areas that can be still seen today. The dragons also lost some of their skin, which is hanging in the trees and clinging to the rocks of moss lichen.
There was no victor as both were evenly matched. Admitting defeat, each of the creatures crawled into their separate caves where they still weep hot tears of mortification.”
Pewien naukowiec w Krakowie, imieniem Profesorek, znalazl dowody, ze smoki z Elwha i Sol Duc moga byc spokrewnione z Wawelokiem. Badania naukowe sa w trakcie.
https://picasaweb.google.com/112949968625505040842/OlympicPeninsulaAprilMay2013?authkey=Gv1sRgCPuuvOGUr5vrJw#5873948659668836834
Tym razem zrobilam tylko kilka zdjec na plazy Kalaloch. Ostatnio bylam tam dwa lata temu i wtedy przygotowalam krotki film o tej plazy. Przez te dwa lata nic tam sie nie zmienilo. Jest tak pikne, jak bylo. Mewy spotykaja sie w tym samym miejscu na plazy, wrony nadal jedza „razor clams”, ptaki spiewaja i morska zywina jest wszedzie, gdzie oko zatrzymac.
http://www.youtube.com/watch?v=w_9AHvb9JP8
Owczarku,
Dziekuje za zamieszczenie zdjecia podroznikow z Francji. Zajrzalam na ich strone. Adeline mowila, ze prowadzi pamietnik wyprawy.
Zdjecie przedstawia ich oboje w miejscu, gdzie spedzili noc na kampingu. Oboje byli juz spakowani. Wtedy zrobilam to zdjecie.
Zyczymy im wszystkiego dobrego. To jest bardzo inspirujaca historia.
Piszesz Owczarku: Piknie by było, kieby ci woźnice, ftórzy tego nie rozumiom, zrozumieli wreście. Bo kie zrozumiom, to wte ?końskiej wojny? nifto nie przegro, ino syćka piknie wygrajom.
I o to chodzi. A jak się do takiego zrozumienia dochodzi? Konsekwentnym pilnowaniem. Tak jest w wielu krajach. W Polsce problem polega na konsekwencji. Nie wystarczy weekendowy patrol. Nie wystarczy ustawienie czipowej bramki, która dziwnym trafem ulegnie po dwóch dniach awarii w wyniku oddziaływania ciupagi. Potrzebna jest codzienna kontrola tak urzędowa, jak i prowadzona przez turystów, mówiących zgodnie: „Już nikt nie wsiada, bo będzie nas za dużo na wozie.” zamiast „Pan nas zabierze, co Panu szkodzi, zapłacimy ekstra!”
Francuzi w Budzie! Koniec świata!
TesTeq
Szanowny Kpiarzu, moja uwaga wyglądała chyba zaczepnie. Przepraszam, smarkacz z dziadka wylazł. Dziękuję za link, niestety, moja szyba nie otwiera, a majstrować przy niej nie umiem, bo bardziej jestem rowerzysta niż komputerzysta. Domyślałem się, że błędny „torreador” może być na wzór „corridy”. Poza tym w polskim jest maniera, rozpowszechniana przez aktorów, wymawiania ciężkozbrojnego „rrr” wszędzie, gdzie jest zwykłe „r”, nawet w wyrazie „skowronek”.
Dawno temu, kiedy znajoma, przeżywała po pogrzebie swego starego kota, który – uważała – rzucił się z 10 piętra samobójczo, by nie być dla niej ciężarem, zapytałem, czy tak samo się wzrusza nad kiełbasą i komarami, które morduje tysiącami na działce. Usłyszałem, że jestem świnia, bo kpię z nieboszczyka. Oczywiście, od tego czasu podrosłem i jestem świnia jeszcze bardziej.
Natomiast wyrazy uznania dla Szanownego Pana Owczarka za delikatność – że tych śmierdzących leni, którzy nie wstydzą się wozić dup kosztem morderczej pracy koni, nazywa „turystami”. Toż to golgota zwierzaków na tych wysokościach! Mordęga aż do padnięcia z wysiłku. A przecież wiem, jak dobry gospodarz obchodzi się z końmi podczas orki na przykład: one mu same mówią, kiedy chca odpocząć, a on spokojnie zapala fajkę. Dla chleba te góralskie tyrają? Gówno prawda (cytuję ks. Tischnera) – dla omasty się zaspokaja kołtuńskie fanaberie ceprów. Gdyby nie popyt, nie byłoby podaży, więc nie potępiam tak bardzo górali – potępiam tylko takich, którzy nie mają miary, skoro ich koń pada, ciągnąc pod górę furę leniwego mięsa. Koń padający w pracy nic nie musi mówić, bo wszystko, jak ten Polam, jasne. Konie są zresztą małomówne – jak pokazałem w swoim powyższym tekście, ten z połamanym kręgosłupem tylko rzadko wzdychał. Rzuciłem kiedyś hasło: „Górale – do dyszli, konie – do batów!”. To była zabawa w słowa. W wieku wszechobecnej mechanizacji zmuszanie zwierząt do morderczej pracy dla zaspokojenia fanaberii największego w dziejach ziemi pasożyta jest jednym z licznych świadectw ulotności cywilizacyjnych nabytków. Siedzi pasożyt-esteta na fasiągu wsród dwudziestu miłośników gór cudzym kosztem, konie – aż mokre od jarmarcznego miłośnictwa, a esteta z lubością wciąga rzadkie powietrze i mówi, że bardzo lubi zapach konia. Turyści – do dyszli, konie – do batów!
Jest ogrona roznica miedzy zabitym komarem czy zjedzona swinia a zweirzeciem, z ktorym czlowiek dzieli zycie, nadaje mu imie, bierze na siebie odpowiedzialnosc za jego dobrobyt, blogostani zdrowie.
Jesli ktos tej roznicy nie rozumie, to albo udaje, albo nigdy juz niczego w zyciu nie zrozumie.
@Jerzy Pieczul: Początek artykułu o tor(r)eadorze brzmi tak:
Mirosław Bańko
Dlaczego torreador?
W artykule tym szukamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego Polacy ? pod tym względem jedyni wśród dużych narodów Europy ? używają słowa torreador, z podwójnym, nieuzasadnionym etymologicznie r, równie często jak słowa toreador, a może nawet częściej od niego.
Z diachronicznego punktu widzenia torreador to forma błędna, tak zresztą traktowana w niektórych słownikach. To, że inne słowniki ją akceptują, wynika z jej rozpowszechnienia w języku. Torreador jest przykładem zwycięstwa uzusu nad tradycyjną normą, opartą m.in. na kryteriach genetycznych. Czy jednak tylko uzus przemawia za torreadorem?
Zauważmy, że skoro innowacyjna forma, mimo braku oparcia w etymologii, stała się równie powszechna, co forma etymologicznie uzasadniona, to podwojenie w niej litery r i związana z tym geminacja głoski mogą realizować jakąś ważną dla użytkowników polszczyzny funkcję językową. Warto przypomnieć, że według klasycznej, strukturalistycznej definicji błąd językowy to ?innowacja funkcjonalnie nieuzasadniona? (np. Buttler, Kurkowska, Satkiewicz 1971: 21). Gdybyśmy więc zdołali wskazać funkcję, której służy podwojenie litery r w słowie torreador, można by twierdzić, że słowo to jest poprawne nie tylko ze względu na zwyczaj językowy, ale też ze względu na wewnątrzjęzykowe kryterium funkcjonalności.
Kot Mordechaj pisze: Jest ogrona roznica miedzy zabitym komarem czy zjedzona swinia a zweirzeciem, z ktorym czlowiek dzieli zycie, nadaje mu imie, bierze na siebie odpowiedzialnosc za jego dobrobyt, blogostani zdrowie.
Jesli ktos tej roznicy nie rozumie, to albo udaje, albo nigdy juz niczego w zyciu nie zrozumie.
Zauważ, że na całą sprawę patrzysz z punktu widzenia człowieka. Człowiek dzieli życie, nadaje imię, bierze odpowiedzialność itp. Człowiekowi nie jest obojętne, czy umiera ukochany Mruczek, czy bezimienna świnia w rzeźni. Dla człowieka to ogromna różnica, ale czy dla Mruczka i świni to tragiczne zdarzenie czymkolwiek się różni? Chciałbym to zrozumieć, bo nie udając chciałbym w życiu jeszcze coś zrozumieć…
Hortensjo !
Odpisuję dopiero teraz i bardzo Cię przepraszam, jeśli Cię uraziłem z tą blondynką ( Zresztą Owczarek już mnie starał się wytłumaczyć )))
Ostatnio bardzo źle się czuję, więc nie odpisałem na bieżąco, ale nie poddaję się dolegliwościom )))
Ta blondynka miała być taką przeciwwagą do tych górali. Jak sama wiesz, są LUDZIE i ludziska. A ja blondynki bardzo lubię, szczególnie te które są „równo najwybitniejsym profesorom! ” jak napisał Owczarek )))
Wawrzku,
przecież ja się nie obraziłam za blondynkę tylko chciałam napisać, że nie wszystkie są takie jak w tych dowcipach, ale wyszło inaczej niż zamierzałam. 😉
I wyszło na to, że niewiele się od blondynki różnię. 😆
A tekst „wciągnęło” mi nim dokończyłam. 😆
@TesTeq
Serdeczne dzięki za fragment. Nie wiem, czy pan Bańko usiłuje w dalszej części znaleźć odpowiedź na pytanie o funkcjonalność tej modyfikacji. Ja takiej odpowiedzi nie widzę, a słowa pana Bańki uważam za przeintelektualizowanie zwykłego przekłamania bez funkcjonalnej motywacji, które się stało manieryzmem. Fruwa sobie pan Bańka na wysokościach: co by było, gdyby na Gobi były ryby…
Hortensjo – „trafiło” na blondynki, gdyż są poprzez swoją fryzurę najbardziej zauważalne. Zauważ, że brunetki i szatynki „gubią” się w tłumie.
Proszę, nie zmieniaj tej blond fryzury )) wszak jak wiesz, liczy się to co posiada się pod fryzurą )))
Cieszę się, że posiadasz duże poczucie humoru, nawet wobec siebie ))) Pozdrawiam ))
Pan Jerzy Pieczul – witamy serdecznie w Budzie )) poruszył temat że „dla omasty się zaspokaja kołtuńskie fanaberie ceprów”. I tutaj przyszedł mi genialny (mam nadzieję) pomysł do głowy. Niech te konie wożą do Morskiego Oka tylko bagaże tych ceprów. Czasami zastanawiam się, co taki turysta targa w tym przepastnym plecaku ??
Wszyscy chcemy być zdrowi i szczupli, niektórzy to nawet z uśmiechem na ustach potrafią się katować dla zgrabnej sylwetki, więc niech będzie im ulgą, że taki plecak, który jest czasami lżejszy niż zjedzony co dopiero obiad, jechał sobie na wozie, a cepry niech się odchudzają i rzeźbią swoją sylwetkę )) W końcu to dla ich zdrowia )) a i powietrze lepsze )) No bo przecież chorzy nie wybierają się do Morskiego Oka ))
Góral może zabrać powiedzmy 30 plecaków, a wokół wozu mieć „wianuszek sportowców” ))) Naturalnie kasa liczy się od „łebka” ))
Witaj Jerzy – przepijam do Ciebie Smadnym, bo pora na popołudniowy odpoczynek po pracach polowych. Pięęęęęęękna u mnie pogoda dzisiaj.
Hortensjo,
moja siostra ma niewielką fermę świń. Zgadnij, jak je nazywa.
No, jakby nie było – blondne one są 😉 I uważane są za bardzo inteligentne zwierzęta. Skąd się wzięły kawały o blondynkach pojęcia nie mam, ale mnie się nie podoba – a co z brunetkami? A rude? O rudych się mówi, że fałszywe 🙄
Wawrzek,
Ty tu nie kombinuj z brunetkami 👿
W młodości byłam brunetką, a teraz kameleon, raz tak, raz inaczej.
Zazdroszczę tym, którzy nie siwieją, to też piękny kolor, ale nie każdemu pasuje. Mnie – zdecydowanie nie. Srebrny mężczyzna wygląda dystyngowanie, ale srebrzystość nie każdej kobiecie pasuje.
Alicjo – powiedzenie stare mówi, że w siwiźnie jest mądrość )) Nie wiem co kobiety mają, ale generalnie nie lubią włosów koloru srebrzystego ? No chyba, że są w wieku „podfruwajek” )) Robią różne pasemka, kupują przeróżne farby i kombinują ( Ja np. mam włosy srebrzyste )) i jak się mnie pytają dlaczego, to odpowiadam, że stosuję taki specjalny szampon do włosów )))
Ostatnio znajoma Zza Wody powiedziała mi, że chętnie by mnie zaprosiła do siebie, gdybym ufarbował sobie włosy (( gdyż u niej wszyscy mężczyźni farbują włosy (( Ale to przecież też nie każdemu pasuje, więc tam do niej nie pojadę )))
To co napisałem Hortensji to było stwierdzenie „poglądowe” ))
Wawrzku,
niech tam sobie w siwiźnie madrość, ale coś w tym jest, że mężczyźni o wiele lepiej „noszą” siwiznę. Ja bym była jak przysypana popiołem albo cuś. O żadnych sztuczkach z poprawianiem urody nigdy nie myślałam i mowy nie ma, ale włosy to tania sprawa. Tak samo jak siwizna nie pasują mi kruczoczarne, ani jasny blond, ani rude.
To ja zostawiam srebro dla Jerzora, niech sobie wygląda jak profesór jaki, a ja będę sobie paćkać te włosy, dopóki mi się nie znudzi. Może w bardziej zaawansowanym wieku 😉
Owcarki takik problemów nie majom, bo juz rodzom sie z biołymi kudłami, cyli… som siwe od urodzenia i telo 😀
Niedobrze, ze dolegliwości Wawrzecka chyciły 🙁 Ale to dobrze, ze im sie nie poddoje! Niek racej te dolegliwości sie poddadzom! Niek podpisom akt bezwarunkowej kapitulacji! Beskurcyje jedne!!! 😀
A skoro juz o sprawak zdrowotnyk mowa, to… cosi kruca niedobrego z jagniętami na nasej holi sie dzieje. Chorujom nie barzo wiadomo na co 🙁 Tak więc w najblizsyk dniak pewnie nie bedzie mnie w Owcarkówce, bo bede sie musioł skupić na wymyśleniu, jak pomóc tym bidnym najmłodsym owieckom. Mom nadzieje, ze cosi wymyśle. Musi być jakisi sposób na to sakramenckie dziwne choróbsko! 😀
Oj, to niedobrze, Owczarku, niedobrze…
Jeszcze tego by brakowało, żeby owieczki zaraza dopadła 🙁
Miejmy nadzieję, że sobie pójdzie precki ta choroba.
Jerzy Pieczul pisze: słowa pana Bańki uważam za przeintelektualizowanie zwykłego przekłamania bez funkcjonalnej motywacji, które się stało manieryzmem. Fruwa sobie pan Bańka na wysokościach: co by było, gdyby na Gobi były ryby…
Mam nadzieję, że Pan http://pl.wikipedia.org/wiki/Mirosław_Bańko nie weźmie sobie zbyt mocno tej krytyki do serca i nie porzuci językoznawstwa i leksykografii. Wszak według Wikipedii to polski językoznawca i leksykograf, doktor habilitowany, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego[2]. Zatrudniony w Wydawnictwie Naukowym PWN, gdzie pełni funkcję redaktora naczelnego Redakcji Słowników Języka Polskiego i prowadzi internetową poradnię językową[3]. Autor bądź współautor słowników i poradników językowych.
Z drugiej strony – czy można bezgranicznie ufać naukowcom? Trąbią o tym globalnym ociepleniu, a do wczoraj było całkiem chłodno.
TesTeq
Ani mi w głowie kwestionować językoznawcze kompetencje językoznawcy, zwłaszcza że sam się o językoznawstwo otarłem, zaś moim guru był i jest prof. Doroszewski. Jednak wiedza specjalistyczna niekoniecznie daje umiejętność zauważania i wyczuwania niuansów mowy żywej, która ma dziesiątki postaci. Jeśli profesor nie był rybakiem morskim lub nie rozmawiał z rybakami, to skąd ma rozumieć, co znaczy w ich rozmowie na przykład „byłem na godzinie”? To oczywiste, że każdemu się przydarzają interpretacje bardziej udane i mniej udane. Wybitny profesor matematyki może popełniać szkolne, rachunkowe błędy, a przecież z powodu takich głupstw nie przestanie być wybitnym matematykiem. W podejściu profesora Bańki do „torreadora” wyczułem modną zgodę na to, że najlepszym językoznawcą jest życie. Też się, oczywiście, zgadzam – z drobną uwagą: to nie abstrakcyjne życie wymyśla językowe konstrukcje, lecz żywi ludzie – wiedzący i dyletanci, wyczuwający i tacy, którym słoń na ucho nadepnął, panowie i chamy. Staram się więc każdy wymysł rozumieć, choć nie z każdym się zgodzę. Tego samego oczekuję od językoznawcy: wyjaśnienia i wartościowania, a nie wszechogarniającej tolerancji. Język jest nie tylko narzędziem beznamiętnej komunikacji, ale i nosicielem wartości. Z tych zaś jedne można akceptować, inne odrzucać. Dam przykład całkowitego braku mojej tolerancji: „za…bisty”, wszechobecny w języku smarkaczy. Już się wdziera na inernetowe fora. Dokąd będą funkcjonowały w tradycyjnych znaczeniach wyrazy, z których się wywodzi, będzie odbierany przez wielu, zwłaszcza starszych – więc i przeze mnie – jako skrajnie obrzydliwy. Co dla jednych jest zwyczajnością, dla innych może być nie do przyjęcia. Inny przykład: jakiż uważny rodzic dopuści, by jego dziecko bełkotało na przykład tak, kończąc każde zdanie „nie?” lub „co nie?” („e” zwykle jest redukowane do postaci „a”): „Ide se, co nia? a ten se stoi, nia? – Co – mówie – stoisz?, nia? – A tak se – mówi – stoje, co bede szed jak gupi. Nia? – To – mówie – stój, ja ide. Nia? No i żem, kuna, poszed, nia? Co bede stał jak gupi, nia?”. Rozumienie zjawisk językowych i tolerowanie zachowań językowych to niekoniecznie to samo. Wszystko w życiu da się zrozumieć, nie wszystko da się tolerować. Trudno tolerować zachowania językowe niepotrzebne, które zrodziły się z głupiego przypadku, z niewiedzy, z chamstwa. W codziennej mowie jest mnóstwo konstrukcji manierycznych, czyli niekoniecznych, pustych znaczeniowo, krótko mówiąc: śmieci. Na przykład: rozpoczynanie wypowiedzi od „to znaczy”, wtrącanie co drugie słowo „po prostu”, idiotyczne i puste „tak naprawdę”, podpórki „często”, „jak gdyby”, „jakby”, ple,ple, pleonazm „skuteczny”, „skutecznie”, „jakiś taki”, „nie wiem” („To jest jakieś takie, nie wiem, dziwne”) – jest tego od metra. Chodził mi nawet po głowie pomysł słownika durnych manieryzmów, ale machnąłem ręką. Chyba żaden językoznawca nie zrobił czegoś tak pięknego, komunikatywnego i pouczającego jak „O kulturę słowa”. I co profesor Doroszewski tym osiągnął? Pstro – przekonał przekonanych, bo reszta nie wie nawet, że coś takiego jest.
A „torreador”? No cóż, profesor też potrafi zrobić z igły widły, czyli z dzikiego przypadku – głębszą prawidłowość.
A co do globalnego ocieplenia: klimat to coś innego niż pogoda. Mówią naukowcy, że przewidywany do końca tego roku chłód jest właśnie – paradoksalnym tylko dla nas dyletantów – efektem ocieplenia, w tym – topnienia lodów na północy.
Owcarku-mnie rowniez zatkalo,gdy uslyszalam o planach Hiszpanow 😮
Ale wcale sie nie zdziwie,jesli przeforsuja ten „projekt-horrrrrrrrrrror”.
Wsrod tych,co byli „za”nie brakowalo hiszpanskich myslicieli i intelektualistow 🙁
TesTeq-czlowiek przynajmniej do 16 roku zycia musi jesc mieso,bo w ten sposob najlepiej przyswaja witamine B,bardzo waznej w rozwoju czlowieka.A ta miesci sie glownie w miesie.Dlatego lekarze sa przeciwni,gdy mlodzi przechodza na wegetarianizm przed wiekiem 16 lat.
Zgadzam sie z Toba,ze czego jak czego,ale konsekwencji w kraju szukac ze swieczka!!
Dobrze,ze chociaz mamy piekna pogode…………………………….hej 🙂
Jerzy Pieczul: Lubię globalne ocieplenie – podoba mi się ta błyskotliwa koncepcja biznesowa, która niestety została nieco przyblokowana przez niedowiarków. O co chodziło? O stworzenie niewiarygodnej bańki spekulacyjnej w ramach giełdy handlu prawami do emisji CO2. Nie ma ostatecznych dowodów, co stanowi podstawową przyczynę zawirowań klimatycznych – działalność człowieka, czy jednak inne, potężniejsze zjawiska przyrodnicze. Ale paru spryciarzy finansuje nieustannie badania „potwierdzające”, że to CO2.
Nie byłoby problemu, gdyby turyści WCHODZILI nad Morskie Oko, a nie WOZILI 4 litery. Nie byłoby popytu na wozy i problem by się rozwiązał. Najlepiej zamknąć tę koszmarną asfaltówkę od samego parkingu na dole do Morskiego Oka – ta droga to największy koszmar Tatr Wysokich. Przebiłyby ją tylko ruchome schody;-). A tego, kto ją wymyślił, powinno się ukarać pracą nad zwijaniem asfaltu;-)
Też mam, tak jak TesTeq wątpliwości, że to są tylko słowa, które w jakiś sposób wymuszają na nas wpadanie w paranoję klimatyczną i wmawianie nam głupoty.
Boć przecież wiadomo, że aż, lub tylko 85 procent dwutlenku węgla „wytwarzają morza i oceany (( a my, globalnie (( jako ogół ludzkości, z dymiącymi kominami, wytwarzamy ok 5-7 procent CO2 (( Niby niedużo, ale dlaczego cała wina jest po naszej, ludzkiej stronie ? Co najgorsze, tak nam to wszystko wmówili, że tylko niewielka liczba ludzi wie, że jest inaczej ((
Dzięki Owczarku, za słowa otuchy )) Te beskurcyje dostały porządny odpór i wycofują się na „z góry upatrzone pozycje” )))
Ważne że i u mnie pokazało się słoneczko )) więc zaraz lepszy duch wstąpił w człowieka ))
Podobno w dużym stopniu za CO2 winne są krowy 😯
Dzień dobry z mojego pięknego, słonecznego południa.
Ptaszki szczebiotają , zieleń się zieleni, kwiatki kwitną i kwitnie miesiąc maj, o kochasiu nic nie wiadomo poza tym, że odszedł w siną dal.
Udaję się na długi spacer w celu zakupienia Smadnego, bo wyszedł.
Przyjemnej niedzieli 🙂
TesTeq
Szanowny Kpiarzu, drobne uściślenie w związku z tym, że kpisz pod moim daszkiem (rzecz jasna, się nie obrażam, mówię tylko dla porządku): napomknąłem wyłącznie o stwierdzonych przez fachowców faktach – ocieplenie klimatu i topnienie lodów – nie o hipotetycznych przyczynach, do rozumienia których jestem za głupi, więc się nimi nawet nie zajmuję. Bardziej mnie interesują klimaty między człowiekowatymi. Na przykład dlaczego się z upodobaniem obszczekują, kłócą, wymyślają jeden drugiemu od głupków. Biologiczna przyczyna jest znana: wewnątrzgatunkowa agresja. Ale przecież szczegółowe przyczyny i formy tej agresji to cudowne zdobycze cywilizacji. Przykładem może być końska wojna. Kiedy się z nią zetknąłem, było to jedno wielkie obszczekiwanie się. Wściekłem się i ja i zacząłem szczekać. Najpierw na górali, potem – na wożących tłuste tupy ceprów, a na końcu wstyd mi zrobiło mojej wściekłości, kiedy przeczytałem pana Owczarka. Owszem, prowadzi wojnę, ale tak, jakby przeciwników głaskał. Mam uznanie dla takiej postawy, bo przecież chodzi o skuteczność, nie o to, kto komu mocniej przypie…przyłoży. A jeśli się dobry skutek osiągnie nie sposobem mieszania z błotem, to jest to zwycięstwo w interesie biednych koni i nie tylko koni. A przecież pan Owczarek pokazuje, że z góralami jest tak samo, jak z ceprami: bywają toporni i bywają delikatni. To jest dopiero najwyższe stadium cywilizacji: doprowadzić do świadomości głupka, że coś robi głupio, i ani razu go nie nazwać „głupkiem”! Inaczej mówiąc: „Błogosławieni, którzy przynoszą pokój”, Szanowny Panie Owczarku. Mówię to jako niereformowalny ateista.
@Jerzy Pieczul: Końska wojna? To biznes – tak, jak „globalne ocieplenie”. Góral zamęcza konia, bo mu się to opłaca, bo w ten sposób wygrywa transportową konkurencję z góralami-mięczakami szanującymi swoich „pracowników”. Smutne? A kto powiedział, że ma być wesoło? Nie każda moja kpina jest tylko kpiną…
Adeline i Marc, francuscy rowerzysci, sa juz w miasteczku Victoria, British Columbia.
Swoja podroz rozpoczeli w Europie. Jednym z krajow przejazdu byla Polska. Na ich stronie jest duzo zdjec z Polski i kazdego kraju, przez ktory juz przejechali.
Ogladajac zdjecia mozna podrozowac razem z nimi. Zdjecia mieszcza sie pod En Image. Road-Book zawiera dodatkowy opis miejsc.
Dla orek, orecek i innej zywiny, ktora nie jest biegla w jezyku francuskim, po prawej stronie mozna wybrac dowolny jezyk.
http://www.letandemetlavie.fr/
Owczarku i jak tu smutno nie zanucić : Tylko koni żal (nutki)
Mam blisko stadninę, wiecie jaki to widok jak ze 30 koników wybiega z boksów.na wiosenne pastwisko……..cudowny!
To już wiem gdzie się wybiorę w przyszły weekend.
Ulotna_wieczność,
jeśli mieszkasz na Pomorzu, udaj się do Zajączkowa koło Połczyna, a ściślej – do Żabich Błot.
Właścicielką jest wspaniała osoba, Stara Żaba, która ma coś około 50 koni, poza tym prowadzi też hotel dla koni, jeśli ktoś chce u niej przetrzymywać konia, bo sam nie ma warunków.
Stara Żaba prowadzi też przytułek dla koni, których nikt już nie chce, albo nie może utrzymywać.
Tutaj szanuje się wszystkie konie, a emeryci i chorzy otaczani są szczególną opieką.
http://www.zabieblota.info/
od paru dobrych lat bywam tam co roku na Zjazdach Łasuchów z sąsiedniego blogu 😉
Żaba prowadzi hotel dla koni? Zmiany, zmiany, zmiany – trudno nadążyć za tym wszystkim…
Oby więcej takich Starych Żab ))
Droga Alicjo!
Fantastycznie że są takie żaby, można całować:-)
Ja jestem ze wschodu, mam w pobliżu stadninę z Arabami.
Jak legenda mówi konie te powstały z piany morskiej, piasku i mgły.
ALICJA!
Strasznie, ale to strasznie Ci dziękuję za podpowiedź o Żabich Błotach i „starej” Żabie! Juz sobie wszystko o tym poczytałam, łącznie ze wspominkami ze Zjazdu Łasuchów. Notabene zawiszczam okrutnie!
Ale na temat: akurat jestem na etapie odnotowywania fajnych miejsc z naszych okolic i sąsiednich. Bo ja na Pomorzu gdańskim, a te Błota na Zachodnim. Rzut beretem! To pasuje, gdyż ponieważ, kiedy skończymy naszą małą budowę, to zaczynamy zwiedzać nasz kraj. Ślubny już się boi, bo wie, że jak coś zaplanuję, to nie ma „to-tamto”!
Fusillo,
namiary masz, nie pożałujesz! Ślubny mógłby się bać, gdybyś wymyśliła wyprawę na biegun północny lub Madagaskar, ale Żabie Błota rzeczywiście rzut beretem 😉
Szybkiego ukończenia robót budowlanych życzę!
Na mnie czekają rzeczy porządkowe w domu i zagrodzie, szczególnie za tymi pierwszymi nie przepadam.
Ślubny, to płochliwe stworzenie. Nie należy go przestraszać, bo się znarowi! 😉
TesTeg!
Żebyś wiedział! Dokładnie mu pasuje stare powiedzonko, „delikatny, jak francuski piesek”! A mężczyzna z niego, jak dąb! ;-))) Do samolotu nie wejdzie, o okręcie mowy nie ma, dobrze chociaż, że na autobus dał się namówić, bo inaczej nasza „podróż poślubna” odwlekana od 40 lat, w ogóle nie byłaby możliwa! :-)))
fusilla pisze: A mężczyzna z niego, jak dąb! 😉 )) Do samolotu nie wejdzie,
Zaiste – duży to osobnik. Nie wejdzie nawet do Jumbo Jeta (747)?
To może nada się An-124 Rusłan ( http://pl.wikipedia.org/wiki/An-124_Rus%C5%82an ) – wymiary przestrzeni ładunkowej:
– długość – 36,5 m
– szerokość – 6,40-6,68 m
– wysokość – 4,40 m
Zmieści się? Może na leżąco? 😀
Hi,hi,hi! Matuzalem z niego żaden, więc tak ogromne maszyny nie są potrzebne, wszak sześćdziesięcioparoletnie dębczaki to młodzież jeszcze! 😉
No moi drodzy, dla młodzieży zaczął się okres dużego stresu, boć to przecież rozpoczęły się egzaminy maturalne ((( Ale kasztany jeszcze nie zakwitły ((
Jakie macie zdanie o zdawaniu matury ? Bo ja jestem za jej zlikwidowaniem !!!!
Stresu? Chyba niestety kontynuacji olewania… 🙁
Wawrzku,
Być może masz rację, że maturę trzeba zlikwidować, ale przecież na studiach zalicza się kolokwia i zdaje się egzaminy więc może dobrze, że młodzież ma przedsmak egzaminu. A poza tym, chyba w dalszym ciągu kto nie chce może matury nie zdawać i dostaje świadectwo ukończenia liceum? 😀 😉
A jeśli chodzi o farbowanie fryzury, to mi już dawno przeszło. Doszłam do wniosku, że szkoda się męczyć farbowaniem tym bardziej, że obecnie mam nawet niezły kolor tego srebra na głowie. 😉 😀
Jaki przedsmak egzaminu, Hortensjo? A egzamin w szóstej klasie podstawówki? A egzamin gimnazjalny? Ile potrzeba tych przedsmaków?
A kolokwia? Przecież pójdzie się do prywatnej uczelni, w której interesie są pozytywne wyniki kolokwiów i egzaminów, żeby student płacił przez kolejny rok…
TesTequ,
tu nie ma matury. Osoba wychodzi z liceum, dostaje świadectwo i wysyła świadectwo do tylu uczelni, ile chce – nie ma egzaminów wstępnych. Uczelnie liczące się mają jakiś tam próg, poniżej którego nie przyjmują.
Wszyscy o tym wiedzą, i w ostatnim-przedostatnim roku przyspieszenie i walka o dobrą średnią ( w %). A jak się komuś nie chce, to nie walczy, może go przyjmą w jakiejś pipidówie, gdzie jest uniwersytet, ale dyplom z takiego 34 w rankingu nie liczy sie tak, jak z University of Toronto, McGill czy U. of British Columbia i parę innych. Tutaj za wszystko się płaci, bardzo dobry student może przejechać się na stypendiach. I…nie da się kupić dyplomu.
Matura to przeżytek. I niepotrzebny strach, wszyscy wariuja, nawet dobrzy uczniowie, rodzicom też nie brak strachu. Po co to?
Akurat w temacie…
http://deser.pl/deser/1,111858,13837700,_Marzy_mi_sie__zeby_mature_zdawalo_mniej_osob___Wywiad.html#BoxSlotII3img
Do Orecki
„Ta goraca woda to faktycznie lzy dwoch smokow, jeden z doliny rzeki Elwha, drugi z doliny rzeki Sol Duc. Przez setki lat smoki walczyly o wladze na polwyspie Olympic Peninsula. Zaden nie mogl pokonac rywala. W rozpaczy i ponizeniu kazdy ze smokow schowal sie do swojej jamy i tam do dzisiaj wylewa lzy upokorzenia.”
Jo byłbyk za tym, coby na kost władz stanowyk posłać ku nim jakiegosi dobrego psychoterapeute. W końcu kielo casu bidoki mogom sie tak zamartwiać!
„Adeline i Marc, francuscy rowerzysci, sa juz w miasteczku Victoria, British Columbia.
Swoja podroz rozpoczeli w Europie. Jednym z krajow przejazdu byla Polska.”
Skoda ze o Turbacz nie zahacyli. Chociaz… moze to i dobrze? Bo kieby skostowali oscypka mojego bacy, to być moze nie fcieliby juz nika dalej jechać 😀
Do TesTeqecka
„Francuzi w Budzie! Koniec świata!”
I dlotego teroz to juz nie jest ot tako zwycajno buda, ino – la buda. A jo jestem – l’owcarek 😀
Do Jerzecka Pieculecka
„na końcu wstyd mi zrobiło mojej wściekłości, kiedy przeczytałem pana Owczarka. Owszem, prowadzi wojnę, ale tak, jakby przeciwników głaskał.”
No… ale muse tutok przyznać, ze nie głaskom bezinteresownie. W końcu i od przeciwnika mozno kiesik spróbować wyłudzić kawałecek kiełbasy 😀
Do Mordechajecka
„Jest ogrona roznica miedzy zabitym komarem czy zjedzona swinia a zwierzeciem, z ktorym czlowiek dzieli zycie, nadaje mu imie, bierze na siebie odpowiedzialnosc za jego dobrobyt, blogostani zdrowie.”
Bajuści, Mordechajecku. I tak jak zreśtom kiesik ftosi tutok pedzioł o mnie, ze jo to byk nawet mucht nie skrziwdził, to jo – dementuje. Bo jo skrziwdziłek juz barzo wiele much 😀
Do Wawrzecka
„powiedzenie stare mówi, że w siwiźnie jest mądrość”
Ale na wierchu głowy. Bo przybocowuje sie jednom staropolskom anegdote, jak to król Staś podcas spaceru z ponem Kołłątajem uwidzioł roz ślachcica, ftóry włosy na głowie mioł corne, za to brode – siwiusieńkom. No i pon Kołłątaj stwierdził, ze ten ślachcic w swoim zyciu musioł sie więcej napracować gymbom niz głowom.
A matury? Kiesik byłek za – ze względu na pikne studniówki. Ale podobno ostatnio te studniówki przeinacyły sie na gorse (zamiast beztroskiej zabawy – rywalizacja, fto przyjdzie w drozsym stroju). No to teroz juz jestem przeciw 😀
Do Hortensjecki
„przecież ja się nie obraziłam za blondynkę tylko chciałam napisać, że nie wszystkie są takie jak w tych dowcipach, ale wyszło inaczej niż zamierzałam.”
Swojom drogom to jo chyba tyz blondyn. No bo kudły mom przecie jak najbardziej jasne 😀
Do Alecki
„Skąd się wzięły kawały o blondynkach pojęcia nie mam”
Jo tyz. Nie wiem tyz, skąd sie wzięły „Polish jokes”. Barzo rózne zreśtom. Nieftóre z nik som głupse niz ośmiesani w nik Polacy. Ale nieftóre… moim zdaniem som nawet całkiem śmiesne.
„Podobno w dużym stopniu za CO2 winne są krowy”
Dobrze ze nie owiecki! Bo pomniejsyć stada mojego bacy – byk nie pozwolił! 😀
Do Anecki
„Owcarku-mnie rowniez zatkalo,gdy uslyszalam o planach Hiszpanow
Ale wcale sie nie zdziwie,jesli przeforsuja ten ‚projekt-horrrrrrrrrrror’.
Wsrod tych,co byli ‚za’ nie brakowalo hiszpanskich myslicieli i intelektualistow”
Cóz. Rozumiem, ze „Tradition!” – jak to wykrzykiwoł mlecorz Tewje. Ale casem ta „tradition” jest niestety do rzyci. Wiem jednak (nawet zbocowołek kiesik o tym w jednym wpisie), ze som tyz w Hispanii głosy za całkowitym zakazem walk byków. A zatem… miejmy nadzieje, ze jesce nie syćko stracone 😀
Do Anetecki
„Nie byłoby problemu, gdyby turyści WCHODZILI nad Morskie Oko, a nie WOZILI 4 litery.”
Bajuści. Choć rozumiem, ze som na przykład osoby starse, inwalidzi, ftórzy tyz fcieliby na takie Morskie Oko poźreć. Ale młodzi i silni? Ze musom wozić rzycie, zamiast ponieść je na własnyk nogak? Twardzielami to oni na pewno nie som 😀
Do Wiecnościecki
„Mam blisko stadninę, wiecie jaki to widok jak ze 30 koników wybiega z boksów.na wiosenne pastwisko………cudowny!”
Ooo! To fto wie? Moze właśnie tamok jest ten koń, ftórego uratowali my pół roku temu wroz z Marynom Krywaniec? 😀
Do Fusillecki
„Do samolotu nie wejdzie, o okręcie mowy nie ma, dobrze chociaż, że na autobus dał się namówić”
Widocnie zauwazył, ze autobus mo jednom zalete: teoretycnie w kozdej kwili mozno popytać pona kierowce, coby sie zatrzymoł i wysiąść. Z samolotem i okrętem – sprawa byłaby kapecke trudniejso 😀
Alicja pisze: Tutaj za wszystko się płaci, bardzo dobry student może przejechać się na stypendiach.
Co to znaczy, że może przejechać się na stypendiach. Mogą mu obiecać i nie dać? Oszukać dobrego studenta? To głupota! 🙁
Alicja pisze: I…nie da się kupić dyplomu.
To jak w tym kraju żyć? 😀
Alicja pisze: Matura to przeżytek. I niepotrzebny strach, wszyscy wariuja, nawet dobrzy uczniowie, rodzicom też nie brak strachu.
Być może matura to przeżytek, ale nie rozumiem tego wątku strachu. Mój okres matur był fajny – taki początek wakacji, bo nie trzeba było już chodzić na lekcje, tylko co kilka dni na „egzaminy”. Wielkie słowo „egzaminy” – po prostu klasówki („egzaminy” pisemne) i odpytywania („egzaminy” ustne).
Egzamin ustny z matematyki miałem wyznaczony na 12:30, więc przyszedłem o 12:15. Okazało się, że od godziny komisja czeka tylko na mnie (byłem ostatnim gagatkiem w harmonogramie, a oni szybko uwinęli się z poprzednimi zdającymi). Uśmiałem się razem z nimi, podyskutowaliśmy o wylosowanych przeze mnie zadaniach i po 20 minutach byłem już w domu. A rodzice? Nie mieli się czego bać, to się nie bali…
A z polskiego napisałem fajną pracę – coś o pokoju na świecie, Bobie Dylanie i takich tam ideałach…
Wracam do tych matur ((
Jeden z profesorów uniwersyteckich powiedział mi, że jest za tym, by każdy zdawał maturę, bo i on zdawał ! Czyli wychodzi jak u Nabuchodonozora – „oko za oko, ząb za ząb” (( ale przecież nie o to tutaj chodzi.
Jeżeli szkolna komisja dopuszcza mnie do matury, to znaczy, że umiem na tyle, by ten egzamin (jeszcze jeden) zdać. Więc po co robić „masło maślane” ??
Poza tym ostatnio przeczytałem, ze taka matura w skali kraju to wydane dodatkowo olbrzymie pieniądze ! A można by je wydać na inne cele szkolne.
Poza tym, z własnego doświadczenia wiem, że w późniejszym życiu, takie zdawanie matury jest do niczego, gdyż w ciągu życia nasze zainteresowania zawodowe i prywatne zupełnie się zmieniają. Ja np. nic nie pamiętam z trygonometrii, którą zresztą lubiłem, bo nie jest mi do niczego potrzebna.
Szkoła powinna umieć rozszerzać nam horyzonty, a nie wtłaczać do głów formułki, które i tak mogę sobie poszukać w Wikipedii, czy gdzie indziej. Tak np. uczą we Francji, byś umiał sobie znaleźć interesującą cię informację, czy to w encyklopedii, czy gdzie indziej.
Szkoła próbuje nam coś wtłoczyć do głów, a matura, czy egzamin gimnazjalny, lub w 6 klasie, jest dla kadry nauczycielskiej „rozgrzeszeniem”, że „wykonali plan i zadanie”. Nie chcę obrażać tutaj nauczycieli, gdyż i tak muszą wypełnić wytyczne MEN, ale sam widzę, jak bardzo się czasami męczą ( bo mieliby ochotę na inne nauczanie. Czasami to robią, ale wiedzą, że to jest tylko dodatek dla uczniów.
Życie wszystko wyrównuje, jak walec i sami musimy tworzyć sobie „góry”, którymi się interesujemy. Chociaż znam kilku doktorów (nie medycznych) których obecnie interesuje tylko gazeta telewizyjna ((( a nie są to staruszkowie ((
http://www.youtube.com/watch?v=5CNG9uQcGFM
http://www.youtube.com/watch?v=_EBYf3lYSEg
Wawrzek pisze: Szkoła powinna umieć rozszerzać nam horyzonty, a nie wtłaczać do głów formułki, które i tak mogę sobie poszukać w Wikipedii, czy gdzie indziej. Tak np. uczą we Francji, byś umiał sobie znaleźć interesującą cię informację, czy to w encyklopedii, czy gdzie indziej.
W dziedzinie wiedzy ogólnej, jaką kulturalny człowiek powinien posiadać – tak. Ale w dziedzinie wiedzy specjalistycznej brak doskonałej znajomości formułek, brak ich intuicyjnego czucia, brak ugruntowanego modelu zachodzących zjawisk, uniemożliwia zrozumienie kolejnych etapów wtajemniczenia. Nie zrozumiesz całek nie wiedząc, jak oblicza się pole prostokąta.
Idę dospać. TesTeq powinien zapisać się do jakichś belfer blogów albo cuś….
p.s. Nadal uważam, że matura to bzdura i niepotrzebne walenie w bębny, plus – najważniejsze! – cała durna oprawa.
Drogi TesTeq-u )
Masz zupełną rację co do uwarunkowań specjalistycznych i zawodowych )) Właściwy człowiek, na właściwym miejscu i stanowisku )
Co to pole wiem, co to prostokąt też, ale już obliczyć pole prostokąta ? nie jest to mi do niczego potrzebne )) o całkach i logarytmach nie wspominając ((
Ja do matematyki się nie nadaję (( chociaż muzyka to czysta forma matematyki. Może jestem jakimś wybrykiem natury ??
Alicja: Nadal uważam, że matura to bzdura i niepotrzebne walenie w bębny, plus ? najważniejsze! ? cała durna oprawa.
W obecnym kształcie – tak, to bzdura.
Jak cała szkoła.
Ale to temat rzeka.
Przyjmijmy, że szkoła jest po to, żeby czymś zająć dzieciarnię, a nie czegokolwiek nauczyć. Wtedy przestaniemy się stresować.
Przecież do pracy „na kasie” w hipermarkecie wystarczą umiejętności absolwenta trzeciej klasy szkoły podstawowej (czytanie, rozpoznawanie cyfr, rozpoznawanie pieniędzy, przesuwanie towaru przed czytnikiem, posłuszeństwo). Do rozstawiania towaru na półkach też.
TesTeq,
za moich czasów szkoła była szkołą. Kto chciał się uczyć i do czegoś dążył, to się uczył, reszta olewała mniej lub więcej.
Studia były za darmo. Na moje upatrzone od zawsze (polonistyka) się nie dostałam, właśnie przez te egzaminy.
Egzamin ustny, idiotyczny temat mi się trafił typu „a co autor chciał przez to powiedzieć”, siedzisz przed tą komisją…mnie zatkało, nigdy nie umiałam „lać wody” na zadany temat.
Wyszłam bez słowa. Pan wybiegł za mną – „no przecież pani napisała tak dobrze na egzaminie pisemnym”).
A potem przez chwilę studiowałam coś innego. Niestety, była tam matematyka, fizyka i chemia, a na chemii poległam zewłokiem całkowitym.
Wyobraźnię posiadam, ale nie na nauki ścisłe 🙄
Do TesTeqecka
„A z polskiego napisałem fajną pracę – coś o pokoju na świecie, Bobie Dylanie i takich tam ideałach”
Pokój na świecie pokojem na świecie. Ale ze mozno było na maturze z polskiego napisać, ze pon Dylan wielkim poetom był… No, no… 😀
Do Wawrzecka
„Poza tym, z własnego doświadczenia wiem, że w późniejszym życiu, takie zdawanie matury jest do niczego”
Ino co zrobi bidny zespół Lady Pank, ftóry śpiewoł: „Twoje miejsce na ziemi tłumaczy zaliczona matura na pięć”? Bedom musieli zmienić słowa, bo inacej przysłe pokolenia nie bedom rozumiały słów tej piosnki 😀
Do Alecki
„Wyszłam bez słowa. Pan wybiegł za mną ? ‚no przecież pani napisała tak dobrze na egzaminie pisemnym’).”
Cyli to ten pon obloł egzamin, Alecko, a nie Ty. Skoro wiedzioł, ze tak piknie napisałaś prace pisemnom, to powinien cosi zrobić, coby Cie przez ten egzamin przepchać. Jako zadośćucynienie uwazom, ze nalezy zabrać temu ponu tytuł profesora i przyznać go Tobie 😀
Tyn pon nie był profesorem, bo profesorowie na egzaminach wstępnych raczej nie zasiadali.
Ale – nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło 🙂
Nie lubię latać, ale jak trzeba, to trza 🙂
I wtedy udaję, że to nie ja lecę, jakieś obrazki za oknem…i cykam zdjęcia. Dopiero teraz przeglądam od początku zdjęcia z wyprawy do Ameryki Południowej. A to mi się chyba udało, na starcie 😉
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_5157.JPG
No to jego nalezało pozbawić tego tytułu, ftóry mioł, a Ciebie, Alecko, mianować profesorem (a jo – kie zdawołek na Uniwersytet Turbaczowski – to jednak miołek jednego profesora w komisji, boce nawet, ze zadawoł mi pytania i jednoceśnie zajadoł wuzetke).
A na zdjęciu to w tle widze pikne miasto, zaś na pierwsym planie widze wylot piknej susarki do włosów 😀
Susarka , a jakże! Tylko mocarna bardzo.
No to teraz lądowanie w Santiago:
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/March23201304#5859066234817787090
O masz… to Miami!!! Międzylądowanie.
A Santiago chyba nie zanotowałam, bo byliśmy zdechłe osobniki prawie po 9 godzinach lotu.
Alicja pisze: za moich czasów szkoła była szkołą. Kto chciał się uczyć i do czegoś dążył, to się uczył, reszta olewała mniej lub więcej.
Żeby wszystko nie było tak jednoznaczne – miałem kolegę, który tylko „bywał” w szkole. Zatem – w Twoich kategoriach – nie dążył do niczego. A on po prostu nie chciał tracić czasu – zarządzał pracą kilkunastu szwaczek szyjących dżinsy, które z powodzeniem sprzedawał na bazarze. Teraz jest deweloperem – kupuje grunty, buduje osiedla i ma się dobrze.
I druga sprawa (nie obraź się proszę): uważam rozbudzanie w dzieciach i młodzieży chęci do studiowania przedmiotów podstawowych (polonistyki, matematyki, fizyki itp.) za podstawowy błąd szkoły. Bo szkoła prezentuje dzieciakom tylko ten jednostronny, „nauczycielsko-naukowy” model dorosłego życia. Dostają wizję świata, w którym zdobywanie wiedzy służy tylko jej przekazywaniu następcom, a nie robieniu z niej innego użytku (budowaniu mostów, prowadzeniu sklepu, naprawianiu komputerów).
TesTequ,
nie jestem pedagogiem, a i dziecko mam już stare, informatyk, jego wybór. Szkoła nie jest od urządzania komuś życia – szkoła jest od tego, żeby szkolić, proste.
Na moje wybory nauczyciele nie mieli wpływu, polonistyka wydawała mi się wyborem „samo przez się”, bo łatwo mi się pisało, a tak naprawdę to marzyłam o dziennikarstwie, podróżach po całym świecie i tak dalej (realizowane od lat, ale nie w ramach zawodu).
Dodam, że w klasie podstawowej bodaj siódmej wygrałam konkurs „Płomyka” na najlepszy wakacyjny reportaż – nagrodą był aparat marki DRUH. Mam ten egzemplarz Płomyka, ale tekst czytam z niejakim zawstydzeniem. Od razu widać, pod wpływem jakiej lektury (i stylu) byłam 😉
Z małej wyprawy do Babci pod Kraków zrobiłam całą historię – ale wszystko, co napisałam, było *faktycnie* tak, jak było.
Wracając do tematu, za moich czasów chodziło sie do szkoły i już, był obowiązek, te 8 lat podstawówki. A potem można było robić, co kto chciał. Chciałam na polonistykę – ale nie wyszło, i bardzo dobrze.
Na złość Jerzorowi wylądowałam na geologii, ale tylko na rok (zapora – zdawanie ciężkich egzaminów z matematyki i fizyki, a po pierwsze primo – zaliczenie z chemii).
Nie było zachęty, a wręcz – no i co z tym dyplomem zrobisz, w kiblu go sobie powiesisz? No to sobie postudiowałam, odbyłam szereg wspaniałych praktyk w terenie, poznałam wspaniałych ludzi, z którymi do dzisiaj utrzymuje kontakty (w Grecji byliśmy dzięki temu, stary przyjaciel z tego okresu).
Nie wiem jak jest teraz w szkołach, ale wyobrażam sobie, że jak zawsze, dzięki szkole poznaje się świat i „możliwości rozmaite”, jak mawiała Agnieszka Osiecka.
p.s.Z tą wizja świata też bym się nie zgodziła, zwłaszcza w tych latach – internet itd.
Piszesz ” Dostają wizję świata, w którym zdobywanie wiedzy służy tylko jej przekazywaniu następcom, a nie robieniu z niej innego użytku (budowaniu mostów, prowadzeniu sklepu, naprawianiu komputerów).”
To brzmi tak, jakby uczniowie byli skazani tylko na to, co nauczyciel powie. Nawet za moich starożytnych czasów szkolnych tak nie było. Przecież były książki, była telewizja, a teraz masz via internet tyle, ile tylko chcesz. Chce ktoś być deweloperem (razi mnie to słowo, ale niech ta…), to jest.
Moi znajomi z wspomnianych czasów geologii nie przekazują wiedzy, tylko pracują w zawodzie. Bogdan jest (o mostach mowa!) tym głównym geologiem w Kalifornii, który zatwierdza budowę, między innymi mostów. To jest wielka odpowiedzialność, a zwłaszcza na terenie niekoniecznie stabilnym.
Jerzor zajmuje się petrografią i deweloperem bynajmniej nie zamierza być – nie po to studiował geologię. I tak dalej.
Zdobywanie wiedzy po to, by przekazywać ja następcom – to przecież zawód. Zawód nauczyciela.
Alicja: p.s.Z tą wizja świata też bym się nie zgodziła, zwłaszcza w tych latach ? internet itd.
Piszesz ” Dostają wizję świata, w którym zdobywanie wiedzy służy tylko jej przekazywaniu następcom, a nie robieniu z niej innego użytku (budowaniu mostów, prowadzeniu sklepu, naprawianiu komputerów).”
To brzmi tak, jakby uczniowie byli skazani tylko na to, co nauczyciel powie.
To nie obiektywna wizja świata, tylko wizja świata, którą propaguje szkoła, bo sama nie zna świata.
I im więcej alternatywnych źródeł wiedzy, tym bardziej rola edukacyjna szkoły traci na znaczeniu. I tym trudniej wytłumaczyć uczniom, po co właściwie tam chodzą. Jakim partnerem jest dla nich nauczyciel, który nie wie, co to Wikipedia?
Głupoty gadasz. „Szkoła nie zna świata”. A co proponujesz w zamian? Samokształcenie? To dla tych, którzy przynajmniej skończyli podstawówkę.
UCZNIOWIE CHODZĄ DO SZKOŁY PO TO, ŻEBY SIĘ CZEGOŚ NAUCZYĆ.
Podstawowego a b c, 2+2=4, plus jeszcze czegoś.
Internet i wiki – to tylko narzędzia, za pomocą których można rozwijać wiedzę we własnym zakresie i na miare własnych zainteresowań. Szkoła to nie tylko nauczyciel i podręczniki, lekcje i klasówki, egzaminy. Szkoła to jakaś społeczność, w której uczysz się życ i poruszać – tego nic nie zastąpi, bo to jest obcowanie z bliźnim w REALU, a nie w jakiejś cyber-przestrzeni.
Pytasz uprzejmie o rolę szkoły w nowych warunkach powszechnie dostępnej wiedzy? Oto one:
1. Nauczyć umiejętności współpracy w grupie, szacunku do innych, nawet kiedy się z nimi nie zgadzamy.
2. Nauczyć podstawowych umiejętności niezbędnych do zdobywania wiedzy (czytanie, pisanie, liczenie, Internet, krytyczna ocena wiarygodności źródeł informacji, konfrontowanie informacji z różnych źródeł).
3. Nauczyć umiejętności sprzedawania swojej wiedzy i swoich umiejętności.
4. Nauczyć umiejętności kończenia tego, co się rozpoczęło.
5. Zapoznać z lokalnym, krajowym i światowym kontekstem kulturowym.
A według Ciebie tego szkoła nie uczy? To w takim razie czego szkoła uczy? Nie ma szkoły idealnej, tak samo jak nie ma idealnych nauczycieli, ale w każdej szkole można znaleźć kilku nauczycieli pasjonatów oddanych swoim uczniom i przedmiotowi, którego nauczają.
Wypunktowałeś IDEAŁ, a tego nie ma, sam wiesz…
Według mnie już nie uczy. W szczególności pracy zespołowej.
Piszesz, że nie ma szkoły idealnej, bo w każdej można znaleźć kilku pasjonatów. Na kilkudziesięciu! Ta proporcja powinna być odwrotna. Ale czego wymagać od nauczyciela, którego pensja jest niższa od ceny komórki ucznia. Jak nauczyciel ma dorównać uczniowy „siedzącemu” na fejsbuku, skoro go nie stać na kupno własnego komputera?
Moje obserwacje nie dotyczą tylko jednej szkoły i nie na prowincji, ale w Warszawie! Od wielu lat trwała i nadal trwa negatywna selekcja do zawodu nauczyciela!
A teraz retrospekcja – wiesz, jak wyglądały lekcje biologii w mojej podstawówce? Nauczyciel dyktował do zeszytu „notatki” – słowo w słowo i potem z nich odpytywał też slowo w słowo – nie trzeba byłlo NIC rozumieć, należało wykuc na blachę i wyrecytować.
Tyż prowda. ALE…
” Piszesz, że nie ma szkoły idealnej, bo w każdej można znaleźć kilku pasjonatów”.
Ja napisałam, że w każdej można znaleźć kilku pasjonatów, a nie „bo”, to dla jasności.
Lekcje biologii w mojej podstawówce wyglądały tak, że Pani Ania kończyła Studium Nauczycielskie w temacie i ja byłam zwolniona z uczestniczenia w zajęciach, bo za Panią odrabiałam jej rysunki kwiatków i takich tam roślinek. Po jasną cholerę kazali to rysować studentom, dorosłym ludziom, pracującym w zawodzie – pojęcia nie mam. Nie, Pani Ania nie odpłacała mi sie dobrymi stopniami, ja w podstawówce byłam dobra ze wszystkiego, dopiero potem padło mi na ścisłe, że są nie dla mnie za bardzo, a ja wolę nie bardzo 🙄
I jeszcze wspomnienie z ogólniaka, a propos nauczycieli. W trzeciej klasie przyszła do nas taka świeżo po studiach osoba, ksywa Mrówka, jak szybko ochrzciłyśmy ją (babska klasa). Z wyglądu malutka, drobniutka, (myślałyśmy, że to nowa koleżanka w klasie), z charakteru niezmiernie drobiazgowa. Dlatego Mrówka!
No i dostałam w wypracowanie (żeby nie powiedzieć – w pysk), bo przez jakieś niedopatrzenie napisałam „histori”, drugie „i” jakoś mi umknęło. TRÓJA! Za to jedne „i” zgubione, a przecież wiedziała zaraza jedna, że to musiał być wypadek przy pracy, bo ja błędów… rzadko mi się zdarza. Ponawrzucałam jej osobiście na spotkaniu z okazji 50-lecia naszego ogólniaka, że jak mogła?! To było na zasadzie – tysiąc koni przepuszczamy, a jednego…zatrzymamy!
http://alicja.homelinux.com/news/Mr%C3%B3wka.jpg
Ale przyjaźnimy się do tych pór i jak mam okazję – to wpadam do Pani od Polskiego. Ze szkolnych nauczycieli wpadam też do Pana od Fizyki, chociaż to przedmiot daleki od moich zainteresowań. Pan od Fizyki nie gnębił nas, zawsze miałam naciąganą tróję („na szelkach”, ale w drugiej klasie było coś, co mi podeszło, kosmos i te rzeczy, i Pan od Fizyki postawił mi piątkę na okres. No ale potem dalej te tróje na szynach mniejszych lub większych, całkowicie zasłużonych, się nie wypieram.
To w kanciapie u Pana od Fizyki, po latach, już wtedy był na emeryturze prawie. Pan od fizyki był bardzo przystojny, i tak mu zostało.
http://alicja.homelinux.com/news/Pan_od_Fizyki.jpg
A tak w ogóle to przybocowuje se, ze spotkołek wielu ludzi, ftórzy do skół chodzili jesce przed wojnom i pomimo upływu wielu, wielu roków furt bocyli wiele rzecy, jakik sie w tyk skołak naucyli. A po wojnie – cego sie cłek naucy w skole, tego zabocowuje, kie ino te skołe skońcy. Cemu tak sie dzieje? Oto jest pytanie 😀
Może wojny utrwalają wiedzę?
Rzec do rozpatrzenia przez trenerów umysłu 😀