Pikne spotkanie z poniom Temidom

Na mój dusiu! Wiecie, fto w ostatni piątek przyseł na mojom hole? Pon policjant! Prowdziwy! W piknym policyjnym mundurze. Kie przyseł, to spytoł juhasów, kany jest mój baca. Juhasi odpowiedzieli, ze w bacówce siedzi i pucy oscypki. Pon policjant weseł więc do bacówki, przywitoł sie z bacom i pedzioł, ze suko… mnie.

– O, Jezusicku! – zawołoł baca. – Psa mi fcecie hereśtować? Jo wiem, ze beskurcyja z niego straśno. Ale cy jaz tako, coby zamykać go w hereście?
– Spokojnie, baco – oześmioł sie policjant. – Waszemu psu nic nie grozi. Jest on tylko potrzebny w postępowaniu przeciwko pewnemu kłusownikowi.
– Kłusownikowi? – zdumioł sie baca. – Jakiemu kłusownikowi?

Ha! Baca ocywiście o nicym nie wiedzioł. Ale mi nietrudno było sie domyślić, ze idzie o tego sietnioka, ftóry – jako wiecie z poprzedniego wpisu – dzięki Marynie Krywaniec i mnie wpodł w ręce strazników parku narodowego.

– Szczegółów nie znam – pedzioł pon policjant. – Wiem tyle, że mam zabrać psa na rozprawę w Sądzie Rejonowym w Nowym Targu. Po rozprawie – oczywiście z powrotem go tu odprowadzę.
– E, nie musicie odprowadzać, ponie władzo – pedzioł baca. – Ten rozbójnik sam tutok na hole trafi. Haj.

No i rusyłek wroz z ponem policjantem w droge. Pośli my niebieskim ślakiem do Bukowiny Waksmundzkiej, a potem zielonym do Kowańca. Pod Długom Polanom cekało na nos policyjne auto, ftóre powiezło nos przez centrum Nowego Targu ku takiej jednej piknie nowocesnej chałupie. Przy wejściu do niej widniała cyrwono tablicka z biołym napisem: SĄD REJONOWY. Pon policjant wprowadził mnie do środka. Weśli my w jakisi korytorz, a tamok – uwidziołek całkiem śwarnom poniom, ftóro przybocowała poniom Ally McBeal. Siedziała se na krzesełku, przy stoliku z obrusem zwisającym jaz do samiućkiej podłogi.

– Pani prokurator – pedzioł pon policjant. – Oto ten pies.

Pani prokurator? Cyli to jednak nie była poni Ally McBeal. Bo ona przecie jest adwokatkom, nie prokuratorkom. Haj. Ale tak w ogóle ta prokuratorka była chyba straśnie fajno. Piknie uradowała sie na mój widok. Kucnęła przy mnie i zacęła mi septać do ucha:
– Piesku, wiem, kim jesteś, bo czytam twojego bloga w Polityce. Zaraz rozpocznie się rozprawa przeciwko kłusownikowi, o którym opowiedziałeś w swoim ostatnim wpisie. Niestety… sprawa nie będzie łatwa, bo ten łobuz załatwił sobie świetnego adwokata. Ale z twoją pomocą – może się uda? Pomożesz?

Zamerdołek ogonem, bo tylko w taki sposób mogłek dać znać, ze ocywiście, ze pomoge.

– Cudownie! – uciesyła sie prawnicka, ba po kwili… zrobiła zatroskanom mine.
– Jest jeszcze jeden kłopot – pedziała. – Potrzebny będzie tłumacz z języka psiego na ludzki. Znalazłam takiego, ale on tu jeszcze nie dotarł. Nie wiem dlaczego. Od rana dzwonię do niego na komórkę – ale on nie odbiera…

Krucafuks! Jaki jest najlepsy psi sposób na ludzki frasunek? Ano… liznąć cłowieka po kufie. Więc i jo tak zrobiłek z poniom prokuratorkom. Chyba kapecke pomogło, bo sie uśmiechnęła.

– Piesku – pedziała po kwili, juz nie septem. – Proponuję, żebyś schował się pod tym tutaj stolikiem, żeby ten kłusownik i jego obrońca nie zauważyli cię przed rozpoczęciem rozprawy. Im bardziej będą zaskoczeni powołaniem cię na świadka – tym lepiej.

Uznołek, ze poni prokuratorka mo racje. Bez kwili zwłoki wlozłek pod stolik, ftóry – jako juz wom godołek – przykryty był obrusem sięgającym jaz do podłogi. Tak więc była to znakomito kryjówka.

– Coś podobnego! – zawołoł zdumiony policjant. – Pies bez protestów wykonał pani polecenie! Czy pani, oprócz tego, że jest prokuratorem, jest również treserem zwierząt?
– Powiedzmy… że wiem coś niecoś o psach. Zwłaszcza o tym – odpowiedziała tajemnico poni prokuratorka.

Dalsom rozmowe przerwało pojawienie sie w korytorzu dwók chłopów. Jednym z nik był… ten sakramencki kłusownik! Jaz miołek ochote warknąć gniewnie, ale kiebyk to zrobił – zdradziłbyk sietniokowi swojom obecność. Kłusownikowi towarzysył jakisi chłop. Przez maluśkom dziurke w obrusie uwidziołek, ze wyglądo on jak pon William Conrad. Telo ino, ze mioł on duzo bardziej antypatycny wyraz kufy. Fto to był? Ano adwokat kłusownika. Tym samym miołek kolejny dowód na to, ze w zyciu jest inacej niz w filmie – bo w „Gliniarzu i prokuratorze” pon Conrad zajmowoł sie przecie oskarzaniem bandytów, a nie bronieniem ik. Bajako.

Po kwilecce przysli ci dwaj straznicy Tatrzańskiego Parku Narodowego, ftóryk miołek okazje poznać podcas zatrzymania kłusownika. Przysły tyz jakiesi trzy podejrzane typki. Widziołek ik pierwsy roz w zyciu. Okazało sie, ze syćka trzej byli śwagrami kłusownika. Mieli zeznawać jako świadkowie obrony.

W pewnej kwili otworzyły sie drzwi, obok ftóryk stoł mój stolik-kryjówka. Te drzwi prowadziły na sale rozpraw. W progu stanął sądowy woźny i pedzioł, ze sędzia zapraso na rozprawe. Poni prokurator, kłusownik i jego obrońca wesli do środka. Świadkowie – na rozie zostali na korytorzu. Dzięki swojemu piknemu psiemu słuchowi barzo dobrze słysołek, co dzieje sie za drzwiami. Najpierw pon sędzia odcytoł zarzuty, a potem spytoł, cy oskarzony przyznoje sie do winy.

– Nie przyznoje sie, wysoki sądzie! – zawołoł kłusownik. – Nigdy w zyciu nawet do głowy mi nie przysło, coby zapolować na najmniejsego choćby świstacka! Jestem niewinny!
– A czy oskarżony potwierdza – pytoł dalej pon sędzia – że dnia 18 lipca 2014 roku przebywał, wbrew przepisom, na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego poza wyznaczonymi szlakami?
– No, temu zaprzecyć nie moge – pedzioł kłusownik. – Ale to przecie wcale nie znacy, ze jo polowołek na świstaki.
– Co w takim razie oskarżony robił poza szlakiem? – dociekoł pon sędzia.
– Zabłądziłek, wysoki sądzie. Zwycajnie zabłądziłek – skłamoł kłusownik. – Byłek na wyciecce do Morskiego Oka z trzema śwagrami. Cały cas piknie trzymali my sie ślaku, tak jak parkowe przepisy nakazujom. Ba nagle pojawiła sie gęsto mgła. Straśnie gęsto! No i jo w tej mgle straciłek kontakt ze śwagrami i zgubiłek droge. Tylko i wyłącnie dlotego nolozłek sie jo poza ślakiem. Przysięgom na Pona Bócka!
– Wysoki sądzie – głos zabrała poni prokuratorka. – Ponieważ oskarżony twierdzi, że zabłądził we mgle, chciałabym przedstawić dokument z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Z tego dokumentu jednoznacznie wynika, że 18 lipca żadnej mgły w Tatrach nie było. Wnoszę o dołączenie tego dokumentu do materiału dowodowego.
– Sprzeciw, wysoki sądzie! – wypalił adwokat kłusownika. – Dokument, na który powołuje się oskarżenie, jest bezwartościowy. Służby meteorologiczne działają w obserwatorium na Kasprowym Wierchu, a nie na szlaku, którym wędrował mój klient. Skąd więc meteorolodzy mogą wiedzieć, czy na tym szlaku była wówczas mgła czy nie? Mogło przecież nie być jej w całych Tatrach, ale w tym jednym miejscu – wyjątkowo mogła się pojawić. Taka zupełnie lokalna.
– Zupełnie lokalna mgła? – zaśmiała sie poni prokuratorka. – Wątpię.
– Wątpi pani? – spytoł adwokat, a na jego kufie pojawił sie złośliwy uśmiesek. – No to skoro pani wątpi, to ja nieśmiało chciałbym przypomnieć, że fundamentalną zasadą w prawie karnym jest rozstrzyganie wszelkich wątpliwości na korzyść oskarżonego. Należy zatem uznać, że mgła była. Być może bardzo krótkotrwała, ale to wystarczyło, żeby mój klient zabłądził.

Poni prokuratorka westchnęła. Na rozie zrezygnowała z dalsego zabierania głosu.

Wezwano pierwsego świadka. Był nim jeden ze strazników parku. Weseł on na sale, po cym na polecenie sądu złozył przyrzecenie, ze bedzie godoł samom ino prowde. Następnie zacął zeznawać. Opowiedzioł syćko tak, jak było: ze był z kolegom na patrolu i wte natrafił na oskarzonego, ftóry sam sie przyznoł do polowacek na świstaki. Adwokat kłusownika zaroz zacął zasypywać świadka pytaniami:
– Czy świadek widział, jak mój klient poluje na świstaki?
– Nie – przyznoł straznik.
– A może świadek znalazł przy moim kliencie jakiegoś upolowanego świstaka?
– Też nie – pedzioł straznik.
– To może chociaż miejsce, w którym świadek spotkał mojego klienta, znajdowało się w bezpośredniej bliskości jakichś świstaczych nor?
– No… – straznik kwilecke sie zastanowił. – Znam Tatry dość dobrze, ale nie znam wszystkich miejsc, w których przebywają świstaki…
– Proszę odpowiedzieć na pytanie – rzekł uprzejmie, ba barzo kategorycnie pon adwokat. – Czy świadkowi wiadomo cokolwiek o tym, żeby mój klient znajdował się w bezpośredniej bliskości świstaczych nor?
– No… nie.
Pon adwokat zblizył sie do do straznika i zrobił mine, jakby fcioł go zabić wzrokiem.
– To na jakiej podstawie – spytoł – świadek zatrzymał mojego klienta?
– Już mówiłem. Poza faktem, że przebywał w niedozwolonym miejscu – pochwalił się, że jego przodkowie polowali na świstaki i że teraz on sam to robi.
– Wysoki sądzie – pedzioł adwokat. – Mój klient chciałby wyjaśnić, dlaczego tak się pochwalił.
– Juz wyjaśniom – pedzioł kłusownik. – Jo, wysoki sądzie, byłek w straśliwym stresie z powodu tego, ze zabłądziłek. Przez ten stres jaz rozum mi odebrało i godołek straśne bździny. To, co godołek ponom straznikom o świstakak, to tyz była bździna. Bździna nie mająco nic wspólnego z rzecywistościom.
– Wysoki sąd sam widzi, że wyjaśnienie mojego klienta brzmi sensownie – stwierdził pon adwokat. – Któż mógłby być tak lekkomyślny, żeby strażnikom parku narodowego dobrowolnie przyznawać się do kłusownictwa? To jasne, że mój klient – wystraszony, zagubiony, bezbronny, sam w nieznanym sobie lesie – zaczął odchodzić od zmysłów i gdy spotkał strażników, to plótł bez sensu, co mu tylko ślina na język przyniosła.

Zaroz wezwano kolejnego świadka, cyli drugiego straznika. Ba jego zeznania nicego nowego do sprawy nie wniesły.

– Czy oskarżenie ma jeszcze jakichś świadków? – spytoł pon sędzia.
– No… w zasadzie tak – pedziała niepewnie poni prokuratorka.
O, kruca! Musiała mieć na myśli mnie!
– Co to znaczy: w zasadzie? – spytoł pon sędzia.
– Wysoki sądzie – rzekła poni prokuratorka. – Ten świadek… jak by to powiedzieć… nie mówi w naszym języku. Potrzebny jest tłumacz, ale z niewiadomych przyczyn jeszcze się tu nie zjawił. Czy można zatem prosić, żebyśmy najpierw przesłuchali świadków obrony? Może w międzyczasie tłumacz tu wreszcie dotrze?

Na scynście pon sędzia przychylił sie do prośby prokuratorki. Tak więc miołek jesce kapecke casu. Ino kany kruca nojdowoł sie ten tłumac? Inkso sprawa, ze nie wiedziołek, kim on był. Kimsi ze Związku Kynologicnego cy jak? Niestety przed rozprawom było za mało casu, coby poni prokuratorka zdązyła mi to pedzieć.

Tymcasem pierwsy ze śwagrów kłusownika zostoł wezwany na sale.

– Co świadkowi wiadomo o tym, co robił oskarżony w dniu 18 lipca bieżącego roku? – spytoł pon sędzia.
– Ano, ostomiły wysoki sądzie, jo byłek z nim – i jesce dwoma moimi braćmi – na wyciecce do Morskiego Oka.

Krucafuks! Teroz juz było jasne, ze kłusownik uzgodnił ze swymi śwagrami – i najpewniej tyz z adwokatem – ze bedom wciskać sądowi bojke o niewinnej wyciecce.

– No i mgła nagle zrobiła sie straśno – godoł dalej śwagier kłusownika. – I wte, wysoki sądzie, ten bidok sie w tej mgle zgubił. Przysięgom na Pona Bócka, ze tak właśnie było.

Pon sędzia zadoł kolejne pytonie:
– A czy świadkowi wiadomo coś o tym, żeby oskarżony parał się kłusownictwem? W szczególności polowaniem na świstaki?
– Wysoki sądzie! Mój śwagier? On by nawet muchy nie skrziwdził! A co dopiero świstaka! On wręc brzydzi sie kłusownictwem! Furt słyse, jak on godo: „Och! Jak jo nienawidze tyk kłusowników! A kłusowników polującyk na świstaki nienawidze najbardziej!” Tak właśnie godo, wysoki sądzie. Przysięgom na Świętom Trójce, ze tak godo.

Co było potem? Ano wezwano na sale drugiego śwagra kłusownika, a potem trzeciego. Obaj – co było łatwe do przewidzenia – powtórzyli historyjke o zabłądzeniu oskarzonego we mgle. I obaj przysięgali na Pona Bócka, ze nic nie zmyślajom. Na mój dusiu! Miłosierdzie Pona Bócka faktycnie musi być nieskońcone! Bo kieby było – to Stwórca chyba by nie zdzierzył i prasnąłby piorunem w rzyć kozdego z tyk łgarzy.

– A co z tym obcojęzycznym świadkiem? – pon sędzia ponownie zwrócił sie do poni prokuratorki. – Możemy go tu wreszcie poprosić?
Poni prokuratorka westchnęła.
– Wysoki sądzie – pedziała. – Bez tłumacza to może być… trochę skomplikowane. Ale… cóż… spróbujmy.
I rzekła do pona woźnego:
– Niech pan powiei stojącemu na korytarzu policjantowi, żeby wprowadził świadka.

Zaroz wesłek wroz z ponem policjantem na sale. Uwidziołek znane juz sobie kufy i dwie jesce potela nieznane: pona sędziego i siedzącej przy jego biurku poni protokolantki.

– Czy to jakiś żart?! – zawołoł na mój widok obrońca kłusownika. – Wysoki sądzie! To kpina z wymiaru sprawiedliwości! Pies ma zeznawać jako świadek? Jesteśmy w sądzie, nie w cyrku!
– Wysoki sądzie – odrzekła na to spokojnie poni prokuratorka. – Skoro obrona ma tu jakieś obiekcje, to bardzo proszę, niech wskaże, w którym paragrafie „Kodeksu postępowania karnego” jest powiedziane, że świadek nie może być psem.

Ha! To starcie udało sie prokuratorce wygrać. Obrońca musioł przyznać, ze faktycnie nimo takiego paragrafu. Pon sędzia – choć mioł barzo niewyraźnom mine – zgodził sie, cobyk zeznawoł.

– Hm… Zastanawiam się tylko, jaką wagę będzie miało złożone od takiego świadka przyrzeczenie prawdomówności – pedzioł. – Zatem jeśli strony wyrażą zgodę, proponuję w myśl artykułu 187, paragrafu 3 „Kodeksu postępowania karnego” odstąpić od odebrania przyrzeczenia.

Poni prokuratorka pedziała, ze sie zgadzo. Pon adwokat zaś machnął ino rękom. Wte pon sędzia – nadal mając niewyraźnom mine – zwrócił sie ku mnie:
– No więc… yyy… yyy… poproszę świadka… yyy… o podanie swojego imienia i nazwiska.
– Hau! Hau! – odpowiedziołek.
Poni protokolantka zrobiła wielkie ocy.
– Wysoki sądzie, jak ja mam to zapisać? – spytała pona sędziego.

Sędzia zdjął okulary.
– O, mamo, miałaś rację – jęknął tak cichutko, ze nifto, fto mo ino ludzki słuch, nie mioł sans go usłyseć – powinienem był iść na medycynę, nie na prawo.

Tymcasem ten łoter kłusownik właśnie przybocył se, ze spotkoł mnie podcas swojej wyprawy na świstaki. Zaroz sepnął o tym swemu adwokatowi do ucha. Opróc adwokata – ino jo dołek rade to septanie dosłyseć. Adwokat zaroz wstoł i pedzioł:
– Wysoki sądzie. Artykuł 185 „Kodeksu postępowania karnego” stanowi, że można zwolnić od złożenia zeznania […] osobę pozostającą z oskarżonym w szczególnie bliskim stosunku osobistym. Ten pies jak najbardziej jest w bliskim stosunku z moim klientem, bo łasił się do niego w chwili, gdy mój klient został zatrzymany przez strażników parku narodowego. Panowie strażnicy z pewnością to potwierdzą. Czyż nie?

Obaj straznicy potwierdzili. Krucafuks! Kie koło tej niedźwiedziej jaskini łasiłek sie do tego ancykrysta, myślołek, ze sprytnie pomagom sprawie. A teroz… wysło na to, ze racej zaskodziłek.

– A zatem, wysoki sądzie – znów głos zabroł adwokat – zgodnie ze wspomnianym przeze mnie artykułem, wnoszę o zwolnienie świadka.
Poni prokuratorka zerwała sie z miejsca.
– Wysoki sądzie! – zawołała. – W zacytowanym przez obronę artykule jest mowa, że można świadka zwolnić, a nie, że trzeba.
– Sąd przychyla się do wniosku obrony – pedzioł pon sędzia, ftóry najwyraźniej mioł wielkom ochote, coby cała ta sprawa zakońcyła sie jak najsybiej. – Świadek zostaje wykluczony z dalszego postępowania. Czy strony mają jeszcze jakichś innych świadków?

Między wiersami mozno było wycytać błaganie, coby juz ik nie miały.

– Ja nie mam – pedzioł pon adwokat.
– Ja… – zacęła poni prokurator. – No… wiem, że świadkiem poczynań oskarżonego była jeszcze pewna orlica.
– Orlica! – ryknął adwokat. – I kto jeszcze? Może jakaś krowa? A może żaba? Nasza pani prokurator chyba minęła się z powołaniem. Powinna pracować w zoo.
– Panie mecenasie, proszę powstrzymać się od osobistych wycieczek względem drugiej strony – upomnioł adwokata pon sędzia. – Kontynuujemy rozprawę.

Potem poni prokutatorka wygłosiła swojom mowe, po niej obrońca wygłosił swojom, a na koniec wypowiedzioł sie oskarzony, ftóry po roz kolejny zapewnił, ze nigdy w zyciu na zodne świstaki nie polowoł. Nastąpiła krótko przerwa, a kie sie skońcyła -sędzia ogłosił wyrok. Jak ten wyrok brzmioł? Ano tak, jak nalezało sie spodziewać: łoter zostoł uniewinniony z braku dowodów.

– Huraaa!!! – krzyknął uradowany kłusownik. – Jestem niewinny! Jestem niewinny!

On i jego trzej śwagrowie zacęli skakać z radości. Obrońca, wielce z siebie zadowolony, wartko opuścił sale. Sędzia tyz pomału zacął sie zbierać do wyjścia. Bidno poni prokuratorka siedziała milcąco. W pewnej kwili kłusownik wykonoł w jej strone brzyćki gest. Na scynście ona chyba tego nie zauwazyła.

Wreście kłusownik wroz z trzema towarzysącymi mu chłopami rusył ku wyjściu. Mijając po drodze mnie, syknął:
– A z ciebie, kundlu, zrobie psi smalec.
– Wrrrr! – odpowiedziołek, co w tłumaceniu na ludzki znacy: „Prędzej jo z twojej rzyci zrobie tatara.”

Cwórka triumfującyk bejdoków wysła na korytorz. Sekunde potem…
– Aaaaaaaaaaaaaa!!! – dały sie słyseć jakiesi sakramencko przeraźliwe krzyki.
To kłusownik i jego śwagrowie tak sie wydarli. Po kwili cało cwórka nicym pociski armatnie wpadła nazod na sale rozpraw. Ostatni z nik w popłochu trzasnął drzwiami i zamknął je na zasuwke. Na mój dusiu! Alez oni mieli biołe kufy! Jakby je w jakim Wizirze wyprano cy nie wiem tam w cym!

Kłusownik złapoł za rękaw oniemiałego sędziego, ftóry właśnie fcioł opuścić sale tylnym wyjściem.

– Wysoki sądzie! Wysoki sądzie! – skamloł kłusownik. – Jo sie przyznoje! Przyznoje sie do syćkiego! Jo od downa poluje na świstaki!
– Co takiego? – Sędzia chycił sie za wisący pod jego syjom zabot. Chyba pomylił go z krawatem,bo fcioł go rozluźnić. Niefcąco tak sarpnął, ze oderwoł ten zabot od swej sędziowskiej togi. A skoro juz oderwoł – to zacął sie nim wachlować. Najwyraźniej brakowało mu powietrza.
– Jak żyję, nie widziałem takiego procesu – stwierdził. – Wolno wiedzieć, co pana tak znienacka skłoniło do przyznania się do winy?
– Wysoki sądzie – zacął wyjaśniać klusownik. – Jo wysłek przed kwileckom ze śwagrami na korytorz, a tamok… diaski! Prowdziwe diaski! Przysły zabrać nos do piekła za to, ześmy tak straśnie tutok wyonacyli wysoki sąd. Więc jo piknie pytom, skazcie mnie za kłusownictwo. Dojcie mi jak najsurowsy wyrok. Wte diaski uwidzom, ze sprawiedliwości stało sie zadość i moze ostawiom nos w spokoju?
– Nie mogę pana skazać – pedzioł sędzia. – Wyrok już zapadł.
– Ale nie jest prawomocny, prowda? – spytoł kłusownik z nadziejom w głosie.
– No, nie jest – potwierdził sędzia.
– Uf! No to jest jesce nadzieja – odetchnął kłusownik. – Więc jo od rozu składom apelacje i na sądzie apelacyjnym piknie sie przyznom do syćkik swyk polowacek na świstaki.
– A jo sie przyznom do kradziezy drzewa z cudzego lasa – dodoł jeden ze śwagrów kłusownika. Widocnie po tym rzekomym spotkaniu z diaskami on tyz woloł, coby dosięgła go racej sprawiedliwość ludzko niz diabelsko.
– A jo sie przyznom, ze sprzedawołek ceprom rozwodnione piwo – pedzioł drugi śwagier kłusownika.
– A jo – ze osukołek Urząd Skarbowy na dwajścia tysięcy – pedzioł trzeci śwagier.
– Dobrze, sąd zajmie się tym wszystkim, ale później – pedzioł pon sędzia. – Teraz proszę już opuścić salę. Do widzenia panom.

Ale kłusownik i jego śwagrowie za nic w świecie nie fcieli znów wychodzić na korytorz. Bali sie, ze diaski dalej tamok cekajom. Ubłagali w końcu pona sędziego, coby pozwolił im ewakuować sie tylnym wyjściem.

Na mój dusiu! Pikne to było, ale… o co sło z tymi diaskami? Worce było sprawdzić. Jak tylko pon woźny nazod otworzył zamknięte przez tyk sietników drzwi, wybiegłek na korytorz. A tamok… O, Jezusicku! Mój przyjaciel Przeziębiony Łosoś i jego najwierniejsi wojownicy! Stali w swoik tradycyjnyk indiańskik strojak i byli wymalowani w barwy wojenne. Jak ftosi był takim głuptokiem jak ten kłusownik i jego śwagrowie – to faktycnie mógł pomyśleć, ze to diaski.

– Wodzu! – zawołołek uradowany nieocekiwanym spotkaniem.
– Kudłaty bracie! – zawołoł wódz w psim języku.
– Na mój dusiu, wodzu! Co cie tutok do Nowego Targu sprowadzo?
– O, to długo historia – pedzioł wódz. – Od jednej poni prokurator z wasego kraju przyseł do mojego rezerwatu e-mail, ze ty, kudłaty bracie, bedzies świadkiem w rozprawie przeciwko jakiemusi kłusownikowi. Potrzebny był jednak tłumac z języka psiego na ludzki. No i poni prokurator pytała mnie w tym mailu, cy jo nie mógłbyk być tym tłumacem. Na mój dusiu! Mojemu kudłatemu bratu nie mogłek odmówić! Wroz z moimi najwierniejsymi wojownikami od rozu rusyłek w droge. Wkrótce wylądowali my na lotnisku w mieście, na ftóre godajom Fort Kraka, abo jakosi podobnie. Potem wsiedli my w autobus i pojechali trasom, ftórom blade kufy w tym kraju nazwywajom – zdoje sie – Zakopianka Trail. Cało bida w tym, ze na tej trasie był straśliwy korek. Na domiar złego, kasi na lotnisku zgubiłek swom komórke, a ino na niej miołek zapisany telefon do poni prokuratorki. Nie mogłek więc nawet jej uprzedzić, ze z powodu korka spóźnimy sie na rozprawe.

Krucafuks! No to teroz juz było jasne, cemu poni prokuratorka nie mogła dodzwonić sie do tłumaca, o ftórym mi godała.

– W końcu dojechali my tutok – godoł dalej wódz. – A ze pomyśleli my, ze ta rozprawa to bedzie element wojny obrońców przyrody z kłusownikami, przed wejściem na sale rozpraw wystroili my sie tak, jak w casak Dzikiego Zachodu nasi przodkowie stroili sie do walki…
– Na mój dusiu! – zawołołek. – Barzo dobrze, wodzu, zeście sie tak wystroili!

I teroz z kolei jo opowiedziołek wodzowi, jak syćko skońcyło sie dobrze tylko dzięki temu, ze on i jego wojownicy zostali wzięci za diasków.

Po kwilecce podesła ku nom poni prokuratorka. Zaprosiła mnie i moik indiańskik przyjaciół do takiej jednej barzo piknej korcmy, ka rózne pikne rzecy do jedzenia dajom. I do picia tyz! Po drodze uwazali my ino, coby nie natknąć sie na kłusownika i jego śwagrów – nie fcieli my, coby sie zorientowali, ze istoty, ftóre uwidzieli w sądowym korytorzu, nie były zodnymi diabłami.

Kie juz my do korcmy wesli, to piknie ześmy uccili nas wspólny sukces w walce o ochrone dzikiej zywiny na Podholu. Jo wiem, ze nie wygrali my z kłusownictwem wojny, ino jednom zaledwie bitwe. Ale wygrać bitwe – to tyz piknie. Hau!

P.S. Pikny wtorek przed nomi. A to dlotego, ze w tym dniu Grzesickowe urodziny bedom. Zdrowie Grzesicka! 😀