Między Oberndorfem a Arnsdorfem

Rok temu była dwusetno rocnica powstania piknego wiersa, ftóry później stoł sie tekstem hyrnej kolędy „Cicho noc”. W jakik okolicnościak ten wiers zostoł wyryktowany – o tym opowiedziołek wom w poprzednie Boze Narodzenie.

Z kolei w przysłym roku, ostomili, w samiućkom Wigilie, bedzie dwusetno rocnica skomponowania melodii do tej kolędy. Cyli kiebyk był wielkim miłośnikiem jubileusy, to o powstaniu tej melodii opowiedziołbyk dopiero za dwanoście miesięcy. Ale WIELKIM miłośnikiem takik rzecy nie jestem, co najwyzej UMIARKOWANYM. I dlotego nie widze powodu, coby nie opowiedzieć o tym juz teroz. Haj.

Kie popytocie Gugle o pomoc, to skróconom historie narodzin „Cichej nocy” nojdziecie w wielu miejscak. Na przikład w barzo piknym portalu zatytułowanym Magia Świąt Bożego Narodzenia. Co ciekawe – zdoje sie, ze ten portal prowadzi samodzielnie jedno ino poni!

Co cytomy tamok o tej piknej kolędzie? Ano to, ze melodia do niej powstała […] 24 grudnia 1818 roku. Joseph Mohr, w latach 1817-1819 wikary w nowo powstałej parafii św. Mikołaja w Oberndorfie k. Salzburga, zaproponował Franzowi Gruberowi napisanie muzyki do swojego wiersza. Franz Gruber był od 1807 do 1829 r. nauczycielem, organistą i kościelnym w Arnsdorfie, od 1816 do 1829 r. również organistą w nowej parafii w pobliskim Oberndorfie.

Cyli – jak sami widzicie – przez pewien cas pon Gruber był organistom w dwók parafiak naroz: w Oberndorfie i Arnsdorfie. Co z tego wynikało? Ano to, że bidokowi furt sie myliło, we fórym kościele mo grać do msy na organak. Kie mioł grać w Oberndorfie – seł do kościoła w Arnsdorfie, a kie mioł grać w Arnsdorfie – hyboł do Oberndorfu. Fakt, ze nazwy obu miejscowości końcom sie na „dorf”, nie ułatwiały mu ogarnięcia tego syćkiego.

W Wigilie 1818 rocku pon Gruber mioł piknie grać na pasterce w Oberndorfie. Ba wikary Joseph Mohr… jakimsi sóstym zmysłem cuł, ze pon Gruber pomyli kościoły po roz kolejny.

– O, Jezusicku! O, Jezusicku! – biadolił wikary. – Mom złe przecucia. A jo juz piknie obiecołek proboscowi, ze pon Gruber przyjedzie i piknie zagro. Jeśli jednak nie przyjedzie – jo bede za to osobiście odpowiedzialny. Co robić? Chyba muse jakosi skontaktować sie z tym Gruberem.

Ha! Skontaktować sie! W 1818 rocku łatwo to było pedzieć, ba trudniej zrobić. Nie było wte przecie ani internetu, ani telefonu, a telegraf… mioł być wynaleziony juz za niedługo, ale na rozie niestety jego tyz jesce nie było.

A do północy pozostawała juz ino godzina. Jegomość Mohr widzioł tylko jedno wyjście: hipnąć do najblizsego gazdy, ftóry mioł konia, pozycyć od niego te zywine i pognać do odległego o kilka kilometrów Arnsdorfu. Tamok nalezało jak najsybciej odsukać siumnego, ba kapecke nierozgarniętego organiste.

Jak jegomość wymyślił, tak zrobił. Pozycył konia i rusył w droge. Ba pędząc ku Arnsdorfowi, ani sie domyśloł, ze… pare tysięcy kilometrów pod nim… Lucyfer właśnie wezwoł do siebie najsprytniejsego z diasków.

– Słuchoj mnie, mój najsprytniejsy sługo – rzekł Lucyfer.
– Słuchom cie, o, władco wselkiego zła, włącnie z tym, ftóre udoje, ze jest dobrem – odezwoł sie pokornie diasek.
– Właśnie w tej kwili – godoł dalej Lucyfer – austriacki jegomość Joseph Mohr jedzie do miastecka Arnsdorf u podnóza piknyk Alp… to znacy – brzyćkik Alp. Bo dlo nos przecie syćko, co pikne – jest brzyćkie, a syćko, co brzyćkie – jest pikne.
– Rozumiem, mój ponie, ze mom skusić go do złego? – domyślił sie diasek.
– Dobrze rozumies. – Lucyfer pokwolił bystrość swego poddanego. – A sprawa jest w tej kwili priorytetowo, bo nas piekielny wywiad zdobył informacje, ze ta podróz zaowocuje powstaniem nowej, hyrnej na cały świat kolędy. A my przecie nie lubimy kolęd!
– Nie lubimy! – zgodził sie diasek. – Wolimy disco-inferno.
– Bajuści – pedzioł władca ciemności. – Hyboj zatem na ziemie. A kie ten jegomość przybędzie do Arnsdorfu, to zaciągnij go do korcmy. W korcmie cęstuj go najmocniejsom gorzołkom. Nie załuj przy tym dutków – po zakońconej akcji naso księgowość syćko ci zwróci. Niek ten Mohr tak sie spije, coby pozostawoł przynapity jaz do końca świąt. I wte, jak wytrzeźwieje, bedzie juz za późno na ryktowanie nowyk kolęd. Hehehe!
– Hehe! – Diasek zawtórowoł Lucyferowi, choć kieby Lucyfer był bardziej uwozny, to by dostrzegł ze śmiech jego podwładnego jest kapecke wymusony.
– Lice na ciebie, więc wykonoj zadanie jak najlepiej – pedzioł Belzebub. – Ta kolęda nimo prawa powstać!

Diasek pokłonił sie nisko i opuścił komnate swego pona. A zaroz potem – zrobił brzyćki grymas.

– Wykonoj to zadanie jak najlepiej! Dobre sobie! – burknął. – Znom tego Mohra. On jest – krucafuks – straśnie odporny na pokusy. Nimo sans, coby go nakłonić do pijaństwa. No chyba ze bede przemocom fizycnom wlewoł w tego chłopa gorzołke…

Po kwili namysłu jednak diasek zawołoł:
– Mom sprytniejsy pomysł!

Wnet zakrodł sie do piekielnego magazynu, ka przechowywany jest węgiel do rozpalania ognia pod kotłami dlo potępieńców. Tamok nas diasek wypatrzył sporom węglowom bryłe. Schowoł jom za pazuchom. I wnet pohyboł do Arnsdorfu.

Tymcasem w Arnsdorfie pojawił sie tyz jegomość Mohr. Najpierw skierowoł sie ku tamtejsej skole, bo w jej murak właśnie pon Gruber mioł swoje niewielkie mieskanko (dzisiok w tym budynku mieści sie Stille Nacht Museum, cyli pikne Muzeum Cichej Nocy). Tamok dowiedzioł sie od stróza, ze pon Gruber jest w tej kwili w kościele, ka ćwicy na organak. Kościół nojdowoł sie (i nojduje nadal) tuz obok skoły. Minęła więc ino kwila, jak wikary stanął przed wejściem do arnsdorfskiej świątyni. Nie zauwazył jednak, ze nad nim, na samym wierchu kościelnej wiezy, zacaił sie ten sakramencki diasek. Kie jegomość juz chytoł za klamke… diasek upuścił zabranom z piekła grude węgla. Prosto na głowe bidnego wikarego! Trafiony jegomość podł nieprzytomny na ziem.

Tymcasem organista Gruber – tak jak pedzioł stróz – nojdowoł sie wte w kościele. Zaintrygowoł go dziwny odgłos, ftóry doseł jakby z kościelnego dziedzińca. A ze dźwięki to przecie była specjalność pona Grubera, postanowił on wyjść do pola i noleźć źródło tego, co przed kwileckom usłysoł. No i kie wyseł… uwidzioł nieprzytomnego wikarego.

– O, Jezusicku! – zawołołoł przerazony. – To przecie jegomość Mohr! Jegomościu! Co sie stało?
Ocywiście nie było komu na to pytonie odpowiedzieć. Pon Gruber chycił wikarego pod pachy i zaciągnął do zakrystii. Tamok posadził niescynśnika na krześle i zacął cucić.

Jegomość wreście otworzył ocy. Rozejrzoł sie dookoła roz i drugi, a potem spytoł:
– Ka jo jestem?
– Jak to ka? – zdziwił sie pon Gruber. – W zakrystii kościoła w Arnsdorfie. Przecie byliście tutok, jegomościu, nie roz. Nie poznojecie tego miejsca?
– Ano… nie poznoje – pedzioł wikary. – A wy, panocku, kim jesteście?
– Na mój dusiu! – zawołoł pon Gruber. – Przecie mnie znocie, jegomościu!
– Obawiom sie, ze jednak nie – pedzioł jegomość Mohr. – A tak w ogóle to cemu nazywocie mnie jegomościem?
– No przecie jesteście księdzem, to jak mom wos nazywać? – spytoł pon Gruber.
– Jo księdzem? – zdziwił sie ksiądz. – Nic mi o tym nie wiadomo.
– Zupełnie nic? – spytoł pon Gruber. – Nazywocie sie Joseph Mohr. Jesteście wikarym w kościele w Oberndorfie, ka jo, Franz Gruber, grywom na organak. Nie przybocujecie se?
– Niestety – jegomość zafrasowoł sie straśnie. – Jo chyba straciłek pamięć. Oj, Jezusicku! Nie boce, co to za miejsce. Nie boce, kim jesteście. Nic nie boce! Buuuuu!

Bidny Mohr rozpłakoł sie jak małe dziecko. Pon Gruber próbowoł go uspokoić. Pociesoł, ze utrata pamięci moze być ino kwilowo. Ale nie na wiele sie to zdawało. Wikary płakoł dalej.

– Co robić? Co robić? – śpekulowoł gorąckowo pon Gruber. – Moze powinienek zanucić jakomsi muzycke uspokajającom? W końcu muzykowanie to jest to, co jo umiem robić najlepiej. Ino co by tutok zanucić? Ano… cosi zaimprowizuje.

I pon Gruber zacął improwizować. Zamrucoł to, co mu sie akurat wymyśliło. I nic a nic przy tym sie nie domyśloł, ze to, co w tej kwili mrucy… stonie sie hyrnom na cały świat melodiom.

Pocątkowo wyglądało, ze wikary nie zwraco zodnej uwagi na to, co organista nuci se pod nosem. Ba w pewnej kwili zacął sie w te dźwięki wsłuchiwać. I wsłuchiwoł sie z coroz więksom uwagom. Nagle wykrzyknął:
– Na mój dusiu! Mom pomysł!
– Jaki pomysł, jegomościu? – spytoł pon Gruber.
– Posłuchojcie, panocku – godoł dalej jegomość Mohr. – Dwa roki temu napisołek taki jeden wiers. I teroz – kie tak wos słuchom – to widze, ze słowa tego wiersa piknie dałoby sie zaśpiewać na te wasom melodie.
– Jegomościu! – uciesył sie pon Gruber. – Godocie, zeście napisali wiers? A więc cosi se wreście przybocyliście.
– Bajuści, przybocyłek – potwierdził jegomość. – I… chyba w ogóle zacyno mi wracać pamięć! Przybocyłek se, ze nazywom sie Joseph Franz Mohr, urodziłek sie 11 grudnia 1792 rocku w Salzburgu, a wy jesteście organista Gruber, do ftórego przyjechołek, coby wom przybocyć, ze tej nocy mieliście grać na pasterce w Oberndorfie.
– Na mój dusicku! – Pon Gruber pacnął sie w coło. – Znowu pomyliłek kościoły! Faktycnie! Miołek dzisiok grać w Oberndorfie, nie w Arnsdorfie!

A więc przecucie jegomościa Mohra nie myliło – kieby nie przybył dzisiok do organisty, ten znowu ryktowołby sie do grania nie tamok, ka powinien.

Po kwili obaj poźreli na wisący na ścianie zegar. Było w pół do dwunastej.

– Przed skołom ceko na mnie koń – pedzioł jegomość. – Hipnijmy na niego obaj i rusojmy w droge. Jeśli sie pośpiesymy – to zdązymy.

Nie zwlekając, jegomość i organista wybiegli z kościoła.

– A to co? – zdziwił sie pon Gruber zauwazywsy lezący na ziemi kawał węgla. Ocywiście był to ten węgiel, ftórym diasek trafił w głowe jegomościa Mohra.

– Wcora był tutok węglorz – śpekulowoł organista. – Widocnie zgubił to, kie był tutok z nowom dostawom. Trza odnieść to plugastwo do komórki, bo jesce ftosi sie o to potknie.

Pon Gruber wziął cornom bryłe do ręki i poseł z niom do przykościelnej komórki. Otworzył drzwi i rzucił bryłe na nojdujący sie w środku stos węgla. A potem pośpiesnie rusył ku wikaremu, ftóry juz ryktowoł konia do drogi powrotnej. Kieby nie to, ze w pozbawionej okien komórce, w środku grudniowej nocy, było straśnie ciemno – organista z pewnościom by zauwazył, ze na węglowym stosie ftosi śpi. Fto? Ano ten diasek, ftóry dopiero co tak brzyćko postąpił z jegomościem Mohrem. Przed powrotem do piekła ten ancykryst postanowił uciąć se małom drzemke. No i upatrzył se właśnie owom komórke. Legł tamok i twardo usnął. I społby długo, kieby nie to, ze rzucono przez pona Grubera bryła węgla… prasła diaska w sam cubek jego rogatego łba! Diasek raptownie sie obudził. Syknął z bólu, ale pon Gruber juz tego syknięcia nie usłysoł, bo hyboł pośpiesnie ku wikaremu.

– Na mój dusiu! Co to za ciemnica? I dlocego jo leze na cymsi straśnie twardym i niewygodnym? – spytoł diasek sam siebie. – A tak poza tym to… kim jo w ogóle jestem?

O, krucafuks! Wskutek oberwania w łeb – diasek stracił pamięć! Dokładnie tak samo, jak przed kwilom stracił jom jegomość Mohr! Róznica była ino tako, że diasek nie mioł przy sobie nikogo, fto za pomocom odpowiedniej muzycki mógłby te pamięć przywrócić.

Diobeł pomału zsunął sie z węglowej sterty. I furt zadawoł se pytanie:
– Kim jo jestem? Kim jo – na mój dusiu – jestem?

Otworzył drzwi komórki i rozejrzoł sie po polu.

– O, kościół! – zauwazył. – A zatem wychodziłoby na to, ze jestem księdzem. Tak mi sie zreśtom widziało, ze jo mom cosi wspólnego z siłami nadprzyrodzonymi.

Po kwili obmacoł swe cielsko i stwierdził ze zdziwieniem:
– A cemu jo mom rogi na głowie i ogon nad rzyciom? Cóz. Widocnie jestem jakimsi wybrykiem natury. Ale to nic. Wychodząc z komórki, zawadziłek chyba o jakomsi siekiere. No to za jej pomocom usune se te zbędne dodatki, coby nie wyglądać jak dziwadło.

I zaroz diasek odciął se rogi i ogon. A potem stanął przed kościołem, licąc na to, ze wartko spotko kogosi, fto go rozpozno i piknie mu przybocy, kim on jest. Wkrótce pojawiło sie całe mnóstwo ludzi, bo to przecie zblizała sie pora pasterki. Ale diaska – ocywiście nie rozpoznoł nifto. Diasek uznoł, ze widocnie zostoł tutok dopiero co przysłany przez biskupa jako nowy duspasterz.

– Na pewno miołek na to jakiesi biskupie papiery – pomyśloł. – Ale widocnie zgubiłek je, zanim straciłek pamięć. A moze jacysi zbójcy mi je zabrali? I moze dali mi macugom w głowe i stela właśnie wzięła sie mojo amnezja?

Tak se wereda śpekulowała. A niedługo potem… zacęła tułać sie po Europie. Od kraju do kraju i od miasta do miasta. Furt przekonano, ze jest jakimsi duchownym. I w przekonaniu tym tkwi jaz do dzisiok. Co teroz z tym diaskiem sie dzieje? Godajom, ze w końcu kasi osiodł i załozył własnom radiostacje. Ba ze tak naprowde nadal jest on diaskiem – to jego radio jest niby katolickie, a tak naprowde diabelskie. Haj.

A co stało sie z jegomościem Mohrem i ponem Gruberem? Ano… w ostatniej kwili zdązyli na pasterke w Oberndorfie. Po drodze zaś postanowili, ze w trakcie jej trwania zagrajom i zaśpiewajom kolęde, do ftórej słowa jegomość Mohr napisoł juz jakisi cas temu, ale za to melodie – pon Gruber wymyślił przed niespełna godzinom.

A podcas pasterki… zaśpiewano przez dwók przyjaciół kolęda piknie spodobała sie syćkim wiernym.* I to jak spodobała! Pokiela nie ucichł ostatni jej dźwięk – syćka słuchali jak zacarowani.

A potem probosc, wielebny Josef Kessler, mioł wygłosić kazanie. Ba choć barzo starannie sie do tego kazania wyryktowoł, to teroz – oniemiały w zakwycie nad tak piknom pieśniom – nie był w stanie wydusić z siebie nic opróc:
– Yyy… yyy… yyy… Jako pikno kolęda! O, Jezusicku! Sakramencko pikno! Yyy… yyy… Amen.

I to było całe kazanie tej nocy. Reśte nabozeństwa jegomość Mohr musioł poprowadzić sam, bo probosc siodł rozanielony przy ołtorzu, uśmiechnięty od ucha do ucha, rozmarzonym wzrokiem poziroł nie wiadomo kany, a bodźce zewnętrzne prawie nie robiły na nim zodnego wrazenia.

Po msy zaś – ludzie od rozu oblegli autorów „Cichej nocy”. I piknie pytali o jej słowa i nuty, bo fcieli je wartko przekazać swoim znajomym. Później zaś ci znajomi zapragnęli zapoznać z tym utworem swoik znajomyk. A tamci – kolejnyk znajomyk.

I tak oto kolęda ta ozesła sie po świecie. A jeśli wierzyć Wikipedii, to płyta, na ftórej zaśpiewoł jom pon Bing Crosby, potela jest na trzecim miejscu światowej listy najlepiej sprzedającyk sie singli. Ba jak dobrze wiecie – po polsku tyz mozno to piknie zaśpiewać. Po czesku tyz. I po japońsku. I w całej kupie inksyk języków.

A teroz, moi ostomili, na te nadchodzące Święta fciołbyk zycyć wom piknie, coby zakwyciły one wos co najmniej tak, jako ludzi w Oberndorfie zakwyciła odśpiewano po roz pierwsy „Cicho noc”. I cobyście spędzili ten świątecny cas tak, jak lubicie, cy to na świezym powietrzu, cy w wygodnym fotelu, ze śklanicom grzanego miodu, abo latte, abo cegosi inksego, co wom piknie smakuje. I niekze w te bozonarodzeniowe dni nie wydarzy sie nic złego, za to dobrego – barzo wiele. Tego zyce Abnegateckowi, Agecce, Alecce i Jerzoreckowi wroz z Mrusieckom, Alfredzickowi, Alsecce, Amigeckowi, Andorfeckowi, Andrzejeckowi, Anecce Chochołowskiej, Anecce Holenderskiej, Anecce Schroniskowej, Anonimowej Celebrytecce, Babciecce, Babecce, Babulecce, Badzieleckowi, Basiecce, Bercickowi, Bezecnickowi, BlejkKocickowi, Bobickowi, Borsuckowi, Breslauereckowi, Byckowi, Córecce Komturecka, Emilecce, EMTeSiódemecce, Enzeckowi, Evecce, Fluxiceckowi, Fomeckowi, Fusillecce, Gosicce, Grazynecce, Grzesickowi, Helenecce, Heretickowi, Hokeckowi, Hortensjecce, Innocencickowi, Jagusicce, Janickowi, Jarutecce, Jasieckowi Juhasowi, Jerzeckowi, Jerzeckowi Pieculeckowi, Jędrzejeckowi, Jotecce, Józefickowi, KaeSicce, Kapisonecce, Kiciafecce, Kiniecce, Kocureckowi, Kruckowi, Krzycheckowi, Ktośtameckowi, Kundeleckowi Laskowiackiemu, Lemarckowi, Lorecce, Maackowi, Magecce, Małgosiecce, Marcineckowi, Mietecce, Misieckowi, Moguncjuseckowi, Mordechajeckowi, Motyleckowi, Mysecce, Noboru Watayecce, Noweckowi, Observereckowi, Okonickowi, Olecce, Orecce, Original_Replikeckowi, Ozzeckowi, Paffeckowi, PAKeckowi, Pawełeckowi Markiewickowi, PikuMycheckowi, Plumbumecce, Poni Agnieszce, Poni Basi i Ponu Pietrowi wroz z Rudolfem, Poni Dorotecce, Poni Justynie wroz Maćkiem i Michałem, Ponu Jakubowi, Potworecce, Profesoreckowi, Rackowi, Radwickowi, Rózecce Wigelandecce, Sebastianickowi, Seiendeseckowi, Starej Babecce, Staruseckowi, Tanakeckowi, Teresecce, TesTeqeckowi, Tubyleckowi, TyzPieseckowi, Ubukruleckowi, Voltereckowi, Wawelokowi, Wawrzeckowi, Werbalisteckowi, Wiecnościecce, Witoldeckowi, Yanockowi, Yyckowi, Zbyseckowi, Zeeneckowi, Zzakałuzeckowi i w ogóle syćkim ludziom i syćkiej zywinie. Wesołyk Świąt! Hau!

P.S. No a jesce trza zbocyć, ze pod ostatnim wpisem zawędrowoł do Owcarkówki nowy gość – Lemarcek. Powitać Lemarcka barzo piknie! 🙂

* Legenda głosi, ze „Cichom noc” odśpiewano wte przy akompaniamcie gitary, bo piscałki organów w oberndorfskim kościele były pogryzione przez mysy. Kozdo legenda mo w sobie ziorko prowdy, więc ta tyz miała. Ba cało prowda jest tako, ze pocątkowo pon Gruber groł na organak. Kie jednak kościelne i okolicne mysy usłysały tak niebiańsko piknom kolęde, to uznały, ze grający jom instrument musi niebiańsko piknie smakować. I dlatego wnet całom chmarom rzuciły sie na organy i zacęły tak wartko zajadać. Pon Gruber zrozumioł, ze za kwile organy stanom sie bezuzytecne. Na scynście nie stracił zimnej krwi. Zauwazył lezącom obok gitare, więc chycił niom i właśnie na niej dokońcył akompaniowanie śpiewowi swojemu i jegomościa Mohra. Telo ino, ze w trakcie dalsego śpiewania, między słowami kolędy, wydawoł cichutkie miauknięcia, coby i na ten instrument mysy sie nie rzuciły.