Malchos

Co sie działo w pierwsy w historii poranek wielkanocny? To wiecie – Poniezus piknie zmartwykwstoł, a potem piknie spotkoł sie w wiecerniku z apostołami. Ale cy wiecie, co zadziało sie po południu tego samego dnia? Ano… Święty Pieter, po tym syćkim, co ostatnio przezył, postanowił kapecke sie zrelaksować. No i poseł na mały spacer po przedmieściak Jerozolimy. Kie se tak piknie spacerowoł, to w pewnej kwili… uwidzioł idącego z naprzeciwka chłopa, ftóry mioł mocno naciągniętom na usy copke frygijskom.

– Co za cudok! – zaśmioł sie w myślak Święty Pieter. – Cemu on tak opatulił ten swój łeb? Mo chore zatoki cy jak?
– O, krucafuks! To wy! – wykrzyknął tymcasem ów chłop.
– My sie znomy? – zdziwił sie Święty Pieter.
– A nie? – cłek we frygijskiej copce odpowiedzioł pytoniem na pytonie. – A fto trzy dni temu w Ogrodzie Oliwnym amputowoł mi ucho?

Na mój dusiu! Bocycie te biblijnom historie o słudze arcykapłana Malchosie? Tym, ftóremu Święty Pieter obciął ucho, kie próbował bronić Poniezusa przed hereśtowaniem? Tenze Malchos, we własnej osobie, stoł teroz przed nasym apostołem.

– Bajuści, poznoje wos – zacął se przybocować Pieter. – Ale przecie Poniezus od rozu wom to ucho przywrócił. Nawet minuty wase kalectwo nie trwało. Więc w cym problem?
– Pytocie, w cym problem? – odporł Malchos. – No to poźrejcie.

Sługa arcykapłana ściągnął copke ze łba. Na mój dusicku! Okazało sie, ze teroz jego ucho przylegało do głowy… na odwyrtke! Brzeg małzowiny skierowany był nie ku karkowi, ino ku nosowi! A dolny płatek usny – teroz był górnym płatkiem. Cy to mozliwe, ze Poniezus, uzdrawiając bidoka, tak barzo sie pomylił?

– Nooo… yyy… – Święty Pieter zacął gorąckowo śpekulować, jak by tutok usprawiedliwić swojego Naucyciela. – Wiecie, krzesny… nocka juz była, więc nas Zbawiciel mógł nie za dobrze widzieć. A poza tym… on wte przecie działoł w warunkak barzo dlo niego stresującyk.
– Za to teroz jo mom stres! – wypalił Malchos. – I juz wse, do końca zywobycia, bede musioł chować to ucho pod copkom! Jeśli ten was Zbawca tak samo lecył trędowatyk, to jo im współcuje.
– Pockojcie, moze do sie to naprawić? – pedzioł Święty Pieter.

I chycił ucho Malchosa, próbując wykryncić je na drugom strone.

– Aaaaa! – rozległ sie wrzask. – Puscojcie! To boli!
– Ufff! – westchnął Pieter. – Mom inksy pomysł. Obetne wom to ucho jesce roz, a potem nazod je zreperuje. Poniezus mianowoł mnie swoim zastępcom, więc na pewno obdarzył mnie tyz mocom uzdrawiania.

Po tyk słowak Święty Pieter dobył swego mieca. Sługa arcykapłana zrobił krok w tył.

– Mowy nimo! – prociwił sie. – Nawet nie próbujcie mnie tknąć.
– Nimo sie cego bać – uspokajoł apostoł. – Jedno ciachnięcie, a potem jeden ozdrowieńcy dotyk – i po kłopocie.
– Nie! Ratunkuuu!!! – ryknął Malchos i rzucił sie do uciecki.

Święty Pieter rusył w pogoń. Goniący i goniony biegli z identycnom prędkościom, więc odległość między nimi cały cas była tako samo. Nagle… Malchos nie zauwazył, ze ftosi idzie z naprzeciwka i z całym impetem w tego kogosi prasnął. Święty Pieter nie zdązył wyhamować i zaroz tyz prasnął. Napotkano osoba musiała być sakramencko mocno, bo ani jedno, ani drugie zderzenie jej nie przewróciło. Wnet okazało sie, ze tym kimsi był… samiućki Poniezus!

– Co sie tutok dzieje? – spytoł Mesjas.
– Jezusicku ostomiły – zacął Pieter – wytłumoc temu sietniokowi, coby mi pozwolił uciąć to jesce roz.
– Nie pozwole! – krzycoł Malchos. – Roz ucięliście i wystarcy.
– No, słysys go, Ponie Jezu? – spytoł Pieter. – Godo, ze wystarcy, kie nie wystarcy.

Na mój dusiu! Jeden ino Pon Bócek mógłby cosi zrozumieć z tej chaotycnej gadaniny. Na scynście Poniezus nim był. I tylko dlotego syćko piknie zrozumioł.

– Drogi Malchosecku – Poniezus zwrócił sie do sługi arcykapłana. – Mos teroz takie ucho, jakie mos. Jeśli jednak barzo fces, moge wartko i bezboleśnie przywrócić je do poprzedniego stanu. Ba zanim to zrobie, dobrze sie zastanów – cy aby na pewno tego fces?
– Pytonie! – obrusył sie Malchos. – Ocywiście, ze fce przestać wyglądać jak pokraka!
– No to pockojmy ino, jaz tamten rydwan przejedzie – pedzioł Poniezus.

Faktycnie – na gościńcu pojawił sie jakisi rydwan, ciągniony przez dorodnego ogiera i kierowany przez cłeka ubranego w piknom rzymskom toge.

– Po co cekać? – ponagloł Malchos. – Jo fce jak najsybciej odzyskać normalny wygląd!
– Ale z ciebie głuptok! – wtrącił Święty Pieter. – Nie rozumies, ze jak ten niepilok uwidzi cud, to moze rozpoznać Poniezusa i złozyć donos, ze widzioł go zmartwykwstałego? Sygnalistów w dzisiejsyk casak nie brakuje.
– Cóz. – Malchos rozłozył ręce. – Nikt wom nie kazoł narazać sie władzy. Samiście se wybrali bycie totalnom opozycjom.
– Ponie Jezu – rzekł Pieter – pozwól, ze prasne w kufe tego arcykapłańskiego sługusa.
– Ani mi sie woz! – prociwił sie Poniezus. – Chyba ze od rozu praśnies tyz sam siebie, bo przecie godołek wyraźnie: bliźniego swego jak siebie samego.

W tej kwilecce rydwan zblizył sie do trójki rozmówców.

– O, krucafuks! – zawołoł cłek z rydwana. – Cy jo dobrze widze, ze jeden z wos mo ucho na odwyrtke?
– Mo – potwierdził Święty Pieter – ale lepiej, panocku, nie porusojcie przy nim tego tematu, bo on, kie godo sie o tym jego uchu, robi sie kapecke nerwowy.
– Wcale nie! – zaprzecył nerwowo Malchos.
– No cóz – rzekł woźnica rydwana. – Pozwólcie, ze sie przedstawie – jestem Revius Estradus. Właśnie objezdzom Imperium Rzymskie w posukiwaniu nowyk gwiozd imprez rozrywkowyk. I mom pytanie właśnie do tego panocka z przekrynconym uchem: nie fcielibyście zatrudnić sie w szoł-biznesie?
– Co? – Malchosa zupełnie zaskocyła ta propozycja. – Moze… ale… jo mom juz etat słuzącego u arcykapłana…
– Phi! – parsknął Estradus. – Nie wiem, kielo wom ten arcykapłan płaci, ale jo moge wom zapewnić taki dochód, ze za pół roku bedziecie mogli se zatrudnić własnyk słuzącyk. I bedziecie mogli spłacić syćkie kredyty, jeśli takie macie, nawet te w dutkak helweckik. Wystarcy ino, ze przyłącycie sie do trupy pod moim kierownictwem i bedziecie pokazywali to swoje niezwykłe ucho na festynak, bankietak u rzymskik senatorów i ocywiście w Koloseumie tyz.
– Brzmi zachęcająco – przyznoł Malchos, drapiąc sie za tym swoim niescynsnym (a moze jednak scynsnym?) uchem.
– Panocku! – godoł dalej Rzymianin. – Jo wom wyryktuje takom kampanie promocyjnom, ze nawet śwarne westalki bedom zabiegały o was autograf! Bedziecie piknym celebrytom.
– Celebrytom? – Ocy Malchosa zaświeciły sie z mocom tysiąca lumenów. – Na mój dusiu! Zgoda! Zaroz lece złozyć arcykaplanowi wymówienie.
– Piknie! – uciesył sie Estradus. – W takim rozie, panocku, spotkojmy sie jutro rano pod chałupom Piłata. Jeśli bedziecie juz rozmówieni z arcykapłanem – to dobrze. Jeśli nie – jo uzyje swoik wpływów, coby wartko podpisoł on z womi rozwiązanie umowy o prace za porozumieniem stron. I zaroz potem zabiere wos do Rzymu.

To powiedziawsy, zawołoł do swego konia „Wio!”* i rusył ku centrumowi Jerozolimy.

A Poniezus piknie sie oześmioł.

– No i jak, Malchosecku? – spytoł. – Nadal fces, cobyk poprawił ci to ucho?
– Za nic w świecie! – wykrzyknął Malchos. – A tak w ogóle barzo piknie dziękuje wom za to, zeście tak piknie to moje ucho wyryktowali. Sakramencko pikne! Na mój dusiu! Jak przyjedziecie kiesik do Rzymu, to koniecne mnie odwiedźcie. Zaprasom!
– Chętnie – odpowiedzioł Poniezus – ale jo juz ryktuje sie do wniebowstąpienia i na pojechanie do Rzymu racej juz nie bede mioł casu.
– A jo, skoro jestem zaprosony, barzo chętnie pojade – pedzioł Święty Pieter. – I fto wie? Jeśli mi sie tamok spodobo, to moze właśnie w tym Rzymie wyryktuje jo Stolice Pietrowom?

No i zaroz Malchos poseł w swojom strone, a Poniezus ze Świętym Pietrem w swojom. Po kwili Święty Pieter spytoł ino:
– Ostomiły Jezusicku, a tak właściwie to cy nie przeskadzo ci, ze pomogłeś temu chłopeckowi zdobyć hyr za sprawom prostackiej rozrywki?
– Prostackiej, ale nieskodliwej – zauwazył Poniezus. – A lud rzymski, spragniony panem et circenes, im więcej casu poświęci nieskodliwym rozrywkom, tym mniej bedzie go mioł na krwawe igrzyska.
– Na mój dusiu! Ty to mos głowe, Jezusicku! – pedzioł z uznaniem Święty Pieter, uświadamiając se po roz kolejny, ze zanim zostanie straznikiem bram raju, to bedzie musioł od swojego Mistrza jesce sie wiele naucyć.

Tymcasem Malchos… seł dziarsko przed siebie i radośnie podśpiewywoł:
– Tralalala! ♪ Bede celebrytom. ♪ Bede celebrytom… ♫

Heeej! W tej kwili nie było na świecie scynśliwsego cłowieka jako on! Więc jo, ostomili, fciołbyk wom piknie zycyć, cobyście w te wielkanocne święta byli nie mniej scynścliwi niz ów Malchos po spotkaniu z Poniezusem, Świętym Pietrem i tym Rzymianinem z branzy rozrywkowej. I ocywiście zyce wom tyz, coby jajka były smacne, mazurki piknie wypiecone, a woda w śmigus-dyngus ino w takik ilościak, w jakik lubicie. Wesołyk Świąt syćkim! Hau!

P.S.1. Ba tutok w Owcarkówce my tyz momy swoje święta. I tak oto tegorocno Wielko Sobota jest zarozem dniem Profesoreckowyk urodzin. Zdrowie Profesorecka! 🙂

P.S.2. A Wielkanoc – jest zarozem dniem Wawelokowyk imienin. Zdrowie Waweloka! 🙂

* Ocywiście zawołoł to po łacinie, ale… w słowniku polsko-łacińskim nie moge noleźć tego zawołania. Choć nolozłek tamok nawet słowo „kino”. Cóz… najwyraźniej starozytni Rzymianie cynściej chodzili do kina niz jeździli konno.