Western w Biołym Domu

Na mój dusiu! Oto po roz pierwsy w historii… siumno Indianka z samiućkiego Dzikiego Zachodu nolazła sie w hamerykańskim rządzie. Fto bocy komentorz Orecki spod poprzedniego wpisu (4 kwietnia, godzinecka 17:25), ten wie, ze godom tutok o poni Deb Haaland z plemienia Laguna Pueblo. Jest ona teroz sekretorzem zasobów wewnętrznyk (cyli mozno pedzieć, ze jest odpowiednikiem nasego ministra środowiska, telo ino, ze zajmuje sie nie ino przirodom, ba Indianami tyz).

Nieftórzy mogom sie cepiać, ze stuprocentowom Indiankom to ona nie jest, bo ino jej matka pochodzi z tyk prowdziwie rdzennyk Hamerykanów, ojciec natomiast – mo korzenie norweskie. Ba jo se myśle, ze Norwegów z Indianami musi cosi łącyć. Bo skoro przodkom tyk Norwegów, Wikingom, było tak straśnie pilno do Nowego Świata, ze popłynęli tamok na kilkaset roków przed ponem Kolumbem, to znacy, ze musieli mieć jakisi wozny powód, coby nie cekać cierpliwie, wroz z reśtom Europy, na hyrnego odkrywce z Genui. Musieli jakosi instynktownie cuć, ze po drugiej stronie Wielkiej Kałuzy zyjom jacysi swoi.

Wrócmy jednak do nasyk casów, cyli kilkaset roków po Kolumbie, a nie przed. Pare tyźni temu, ostomili, późnom nocom, korzystając z tego, ze baca z gaździnom spali juz jak zabici, zakrodłek sie do chałupy, siodłek do komputra i zacąłek przeglądać swojom skrzinke mailowom. No i… na mój dusiu! Okazało sie, ze przyseł ku mnie mail od mojego starego przijaciela – wodza Przeziębionego Łososia! Treść wiadomości była tako:

Witoj, ostomiły kudłaty bracie! Pise jo ku tobie, bo jest sprawa, ftóro widzi mi sie barzo woznom. Nas nowy prezydent pon Joe Biden właśnie zaproponowoł hyrnej działacce indiańskiej, poni Deb Haaland, coby przybyła do Waszyngtonu i została sekretorzem zasobów wewnętrznyk. Jo te działacke piknie znom. Wiem, ze bedzie z niej barzo pikny sekretorz. Cało bida w tym, ze ona kapecke sie wacho i nie jest pewno, cy do se rade na tak odpowiedzialnym stanowisku. No i jo, kudłaty bracie, tak se pomyśłek, ze moze mógłbyś przybyć do Hameryki i pomóc mi przekonać mojom znajomom, coby przyjęła te propozycje? Miołeś juz przecie telo piknyk pomysłów. Moze i teroz bedzies mioł? Piknie pozdrawiom z samiućkiego rezerwatu Indian – wódz Przeziębiony Łosoś.

Na mój dusicku! Nie zastanowiołek sie ani kwili. W końcu do dnia Świętego Wojciecha było jesce sporo casu, więc baca na rozie nie potrzebowoł mnie do pilnowania owiecek na holi.

Wkrótce, wypróbowanymi juz sposobami, przedostołek sie do Hameryki. Krucafuks! W casak zarazy to podrózowanie okazało sie trudniejse niz zwykle. Ale dołek rade. Piknie dotorłek do downo nie widzionego rezerwatu Indian i wodza Przeziębionego Łososia. Po piknej witacce od rozu spytołek, co z tom nasom misjom wagi państwowej.

– Kudłaty bracie – rzekł wódz. – Wedle najświezsyk informacji, jakie mom, Deb Haaland siedzi teroz w wyryktowanej przez jej pradziadka chacie na pustkowiu w stanie Nowy Meksyk. Tamok, samotnie, w cisy i spokoju, fce przemyśleć syćkie za i przeciw przyjęciu proponowanego jej stanowiska.
– No to wartko jedźmy tamok, wodzu – zaproponowołek.
– Jedźmy! – zgodził sie wódz.

I zabroł mnie do swojego auta, po cym rusyli my ku Nowemy Meksykowi. Jechaliśmy przez jeden stan, drugi, trzeci… takie dwa easy ridery, chociaz nie na motorak. Wreście dotarli my do celu – skromnej chatki, o ftórej istnieniu wiedzom ino nielicni. Na mój dusiu! Tamtejso okolica jest zupełnie niepodobno do tej spod Turbacza. Zodnej zieleni, ino pare kaktusów, dookoła wypalono przez słonko ziemia i cało kupa posępnyk, choć na swój sposób piknyk skał. Nie zauwazyłek tamok zodnej zywiny, opróc cyrwonyk mrówek, ftóryk pare kopców wznosiło sie nieopodal tej niepozornej chatki.

Zatrzymali my sie pod domeckiem, wysiedli z auta, po cym wódz zapukoł do drzwi. Ze środka odezwoł sie głos zaprasający do wejścia. No to my weśli. I wte po roz pierwsy uwidziołek te siumnom indiańskom gaździne (fto wie? moze juz wkrótce najhyrniejsom Indianke od casów poni Sacagawei?). Powitała nos piknie, a po kwili spytała:
– Powiedz mi, ostomiły Przeziębiony Łosisicku, co to za piesek tutok z tobom przybył?
– To jest, ostomiło Debecko, mój przyjaciel z dalekiej Polski – przedstawił mnie Przeziębiony Łosoś.
– Bajuści, przybyłek z daleka – pedziołek. – Ba słuze u bacy, ftórego przodek kawał zycia spędził w Hameryce, a w 1876 rocku pomógł Indianiom pokonać pona Custera. Mozecie, wodzu, przetłumacyć to na język ludzi?
– Haha! Nie trza! – oześmioł sie wódz. – Do niedowna myślołek, ze jestem jedynym cłowiekiem na świecie, ftóry rozumie mowe psów. Ale okazało sie, ze byłek w błędzie. Naso Debecka tyz rozumie.
– To prowda – pedziała poni Deb Haaland. – Sama nie wiem, skąd u mnie tako umiejętność. Moze gen jakisik starodownyk przodków sie u mnie odezwoł? W kozdym rozie jo piknie rozumiem mowe zywiny, ze slangiem i idiomami włącnie.
– No to przejdźmy od rozu do rzecy – zaproponowoł Przeziębiony Łosoś. – Fcieli my cie, Debecko, piknie przekonać, cobyś zgodziła sie zostać tym sekretorzem w gabinecie pona Bidena. Dlotego piknie pytom, posłuchoj, co mój psi przyjaciel mo w tej sprawie do powiedzenia. Kudłaty bracie, przedstow swoje argumenty.
– No to słuchom, piesku. – Poni Haaland uśmiechnęła sie ku mnie.
– No więc… yyy… yyy… – zacąłek stękać. – Yyy… ostomiło poni Haaland… yyy… jo se myśle… yyy… ze powinniście zostać tym sekretorzem… bo… bo… yyy… no, tego… yyy… yyy… yyy…

O, krucafuks!!! Teroz dopiero uświadomiłek se, ze jo sie zupełnie nie przygotowołek do tego spotkania! Zapaliłek sie do pomysłu Przeziębionego Łososia. Rozpierała mnie duma, ze bede pierwsym owcarkiem podhalańskim, ftóry spotko hyrnom Indianke, ba napawając sie tom dumom… zabocyłek zastanowić sie nad argumentami, jakik powinienek teroz uzyć! No i stołek teroz jako ten głuptok z rozdziawionym pyskiem i wywalonym na wierch jęzorem Ale wstyd! Wstyd i katastrofa! Całkowicie zawiodłek wodza, ftóry tak piknie licył ma mojom pomoc!

Nagle… mój nos cosi pocuł. Zacąłek mocniej wciągać weń nowomeksykańskie powietrze.

– Co sie dzieje, psinko? – spytała poni Haaland, widząc moje zachowanie.
– Cuje zapach wartko zblizającyk sie tutok ludzi – pedziołek. – Spodziewaliście sie dzisiok kogosi?
– Nie – pedziała poni Haaland. – Ale moze to jacysi moi krewni przybywajom z niezapowiedzianom wizytom?
– Oj, chyba nie – pedziołek. – To jest zapach biołyk ludzi, nie Indian.

Ledwo to pedziołek… drzwi do chatki otworzyły sie z hukiem. Właściwie to zostały nie telo otwarte, co wywazone potęznym kopniakiem. Do środka wpadło siedmiu chłopów. Cy to było siedmiu wspaniałyk? E, na wspaniałyk to oni nie wyglądali. Mieli na sobie długie biołe płasce, a ik kufy były zasłonięte wielkimi biołymi kapturami, z dwoma ino otworami na ocy. Syćka mieli w rękak pistolce, z wyjątkiem jednego, ftóry mioł strzelbe.

– Ręce do góry i pod ściane! – zawołoł ten ze strzelbom. Sprawioł wrazenie przywódcy tej dziwacnej bandy.

Przeziębiony Łosoś i poni Haaland nie widzieli inksego wyjścia, jak wykonać to polecenie. Jo zjezyłek sierzć na swoim karku i zawarcołek. Wte jeden z niepiloków skierowoł pistolca w mojom strone. Wolołek ucichnąć. Myślołek przez kwile, cy nie rzucić sie na werede, ale uznołek, ze to zbyt ryzykowne – nawet kiebyk zdązył go dopaść, zanim on by strzelił, jego kompani mogliby zacąć strzelać do dwójki moik ludzkik przyjaciół.

– Coście za jedni? – spytała pon Haaland.
– Jesteśmy dzielnymi rycerzami wielce prawego i wielce sprawiedliwego Ku-Klux-Klanu – odpowiedzioł ten ze strzelbom.
– To widze po tyk wasyk gustownyk ubrankak – odparła Indianka. – Ba po coście tutok przyśli?
– Przyśli my, bo dowiedzieli sie, ze mocie zostać jakimis sekretorzem w Waszyngtonie. No to momy dlo wos propozycje nie do odrzucenia – nie przyjmujcie tej funkcji.
– A to cemu, jeśli wolno spytać?
– Bo jesteście ino głupiom indiańskom squaw. A z woli Pona Bócka powołaniem kozdej indiańskiej squaw jest siedzieć cicho i zreć niedojedzone przez sępy reśtki padliny, nie zaś rządzić nomi, biołymi ludźmi.
– A to ciekawe – wtrącił Przeziębiony Łosoś. – Jakosi nigdy nie słysołek o tym, coby tako była wola Pona Bócka.
– Bo wy, durne dzikusy, w ogóle niewiele słyseliście! – wypalił ku-klux-klanowiec. – Ale my przywrócimy w tym kraju nalezyty porządek. Ucynimy Hameryke znowu wielkom! Niek zyjom bioli Hamerykanie! Niek zyje prezydent Trump!
– Ejze, panocku! – zawołała poni Haaland. – Chyba nie jesteście na bieząco. Ten was Trump juz nie jest prezydentem.
– Kłamstwo!!! – ryknął ku-klux-klanowiec. – Jest nim cały cas! Ino tymcasowo nimo go w Biołym Domu, bo wybory zostały sfałsowane. Ba nas wielki Trump wkrótce tamok wróci. Przegonimy tego grzechotnika Bidena, a potem przegonimy z nasego kraju syćkik sakramenckik imigrantów.
– O jakik imigrantak wy godocie, panocku? – zaciekawił sie Przeziębiony Łosoś. – Dlo nos Indian… to wy, blade kufy, jesteście imigrantami.

Ku-klux-klanowiec zagulgotoł jak indyk i zacął sie drapać po tym swoim zakapturzonym łbie. Najwyraźniej sukoł jakiejsi błyskotliwej odpowiedzi na to, co pedzioł wódz. Ale w końcu pedzioł ino to:
– Z głupimi dzikusami nie godom.

A potem zwrócił sie do stojącego najblizej niego kompana:
– Wasp, zastrzel tego starucha, bo on za barzo mnie denerwuje.
– Z przyjemnościom – odpowiedzioł ten ftosi, fto abo na imie, abo na nazwisko, abo na przezwisko mioł Wasp.

Na mój dusiu! Widząc, co sie dzieje, zawyłek załośnie: Hauuuuuuuuu!

– Ucis sie, kundlu! – syknął chłop ze strzelbom. – Ba jak bedzies grzecnym psem, to po ustrzeleniu tego cyrwonoskórego dom ci jego kości do obgryzienia. Hahahahahaha…!

Długo śmioł sie z własnego śpasu. Pozostali tyz rechotali – chyba głównie dlotego, coby przypodobać sie szefowi.

– Popełniocie błąd, pankowie. – rzekła poni Haaland, kie wreście skońcyli sie śmiać. – Teroz jo mom dlo wos propozycje nie do odrzucenia – idźcie stela precki. W przeciwnym rozie – Wielki Duch zaroz zacnie przypiekać wase rzycie niewidzialnym ogniem.
– Co takiego? Takie bździny mozecie opowiadać inksym Indiańcom, a nie nom – odpowiedzioł ancykrsyt ze strzelbom. – Niewidzialny ogień, dobre sobie!

I znów zwrócił sie ku Waspowi:
– Na co cekos? Strzeloj!
– Juz strzelom, krzesny.

Wasp wymierzył ze swego pistolca ku wodzowi. Po kwili – PAFFF!… No i… O… krucafuks! Chybił!

– Co to miało być? – zdumioł sie chłop ze strzelbom. – Z takiej odległości nie mogłeś trafić?
– Darujcie, krzesny – jęknął Wasp. – Ale z tym niewidzialnym ogniem to chyba jednak prowda. Właśnie zacął przypiekać mojom rzyć i przez to chybiłek… Aaaaa!!! Przypieko coroz bardziej! Nie wytrzymom! Ratunkuuuu!

I zaroz wybiegł z chatki drąc sie w niebogłosy.

– Chyba ten upał mu zaskodził – mruknął zbir ze strzelbom. – Dobra, pora końcyć. Jo sam zabije tego pyskatego kojota.

Zblizył sie do wodza i przyłozył wylot lufy strzelby do jego coła. Nagle… upuścił broń na ziem.
– O, krucafuks!!! – krzyknął. – Jo chyba tyz zacynom cuć ten niewidzialny ogień. Ajj!!! Piece mnie w rzyć! Piece straśnieeee!!!
– Mnie tyz piece! – zawołoł przeraźliwie inksy ku-klux-klanowiec.
– Mnie tyz! – zawołoł jesce inksy.
– Mnie tyz!
– Mnie tyz!
– Mnie tyz!

I syćkie te niepiloki z potwornym wrzaskiem wybiegły do pola. Potem pognały kasi przed siebie. Kany – tego nie wiem. Dosłysołek ino, jak przysięgali na syćkie świętości, ze jeśli wyjdom z tej awantury cało, to wypisom sie z Ku-Klux-Klanu i zapisom do Amnesty International. Bajako.

A fcecie, ostomili, wiedzieć, co tak naprowde sie tamok zadziało? No to powiem wom. Otóz w pewnej kwili przybocyłek se o tyk kopcak cyrwonyk mrówek wznosącyk sie nieopodal chatki poni Haaland. I to moje „Hauuuuuuuuu!” to wcale nie było ot takie sobie bezsensowne wycie, ino wyrazało barzo konkretnom treść. Dokładnie takom: „Hej, mrówki! Do wos wołom! Momy tutok kłopot z Ku-Klux-Klanem, ftóry jest wrogiem syćkik porządnyk ludzi i wselkiej zywiny. Cyli po prostu jest nasym wspólnym wrogiem. Mogłybyście nom pomóc i dobrać sie do rzyci tyk ancykrystów?”

Nie trza było długo cekać, jak mrówki odpowiedziały:
– Jasne, ze pomozemy! Precki z Ku-Klux-Klanem! Zaroz przybędziemy z odsiecom nicym hamerykańsko kawaleria. Trututuuu!

Ku-klux-klanowcy w ogóle nie usłyseli tej odpowiedzi. Ale jo – usłysołek piknie. Poni Haaland i Przeziębiony Łosoś – przywykli do obcowania z naturom – tyz usłyseli. I właśnie dlotego poni Haaland wymyśliła naprędce te bojke o niewidzialnym ogniu. Mrówki tymcasem wbiegły do chatki, ostroznie wlazły pod gacicki ku-klux-klanowców i… Co było dalej – to juz wiecie. Na mój dusicku! Nie bez powodu po angielsku godo sie na te beskurcyje fire ants, cyli mrówki ogniowe.

A kie juz było po syćkim, to wyobroźcie se , ostomili, ze wódz Przeziębiony Łosoś, jak na prowdziwego wodza Indian przystało, sprawioł wrazenie, jakby w ogóle nie był przejęty tym, ze przed kwileckom poziroł w ocy samiućkiej śmierzci. Ino najzwycajniej w świecie rzekł tak:
– No dobra. Po kwilowyk trudnościak, wróćmy do sprawy, w jakiej my tutok przybyli – cyli do kwestii obsadzenia najwyzsego stanowiska w federalnym Departamencie Zasobów Wewnętrznyk.
– Nie trza juz nic ukwalować – rzekła na to poni Haaland. – Właśnie podjęłak decyzje.
– Naprowde? – spytali jednoceśnie Przeziębiony Łosoś i jo, telo ino, ze wódz po ludzku, a jo po psiemu.
– Bajako – pedziała Indianka. – Zrozumiałak, ze jo muse przyjąć to stanowisko między inksymi po to, coby stawić coła takim weredom jako te, ftóre próbowały mnie przed kwileckom zastrasyć. Kiebyk odrzuciła prezydenckom propozycje – to oni by byli wygranymi, mimo tego, ze uciekli. Dlotego jesce dzisiok piknie powiadomie pona Bidena, ze sie zgadzom.

I tak oto, moi ostomili, w połowie ubiegłego miesiąca, właściwy cłowiek nolozł sie na właściwym miejscu – poni Deb Haaland oficjalnie objęła pikne rządowe stanowisko. Trzymojmy kciuki za te siumnom dzikozachodniom postać i zycmy jej, coby za jej sprawom zrobiło sie w tym Waszyngotnie klasycnie westernowo. Bo jak jest w klasycnym westernie, wiadomo – dobro wse piknie wygrywo ze złem, nawet wte, kie syćko wskazuje na to, ze jest słabse. Howgh i hau!